Łukasz Dynowski
Łukasz Dynowski| 

Świat wstrzymuje oddech. W Strefie Gazy "operacje przeprowadza się w workach na zwłoki"

Wojna w Strefie Gazy już została uznana za "najbardziej śmiercionośny konflikt XXI wieku", a to nie koniec ofensywy. W nocy w Rafah, gdzie schroniło się ok. 1,5 mln ludzi, pojawiły się izraelskie czołgi. Sytuacja jest dramatyczna. - Nie ma paliwa, opału ani gotówki. Brakuje lekarzy. Operacje przeprowadza się w workach na zwłoki - mówi o2.pl Łukasz Szozda, który właśnie wrócił z Rafah.

Świat wstrzymuje oddech. W Strefie Gazy "operacje przeprowadza się w workach na zwłoki"
- Po raz pierwszy widziałem coś, co przypomina to, o czym czytamy w książkach historycznych - mówi o2.pl Łukasz Szozda. Na zdjęciu jeden z izraelskich ataków na Gazę (IDF, o2.pl)

W poniedziałek wojsko Izraela zaczęło zrzucać tysiące ulotek i wysyłać SMS-y do Palestyńczyków. Około 100 tys. osób wezwano do ewakuacji z Rafah. Tego samego dnia Hamas ogłosił, że zaakceptował warunki rozejmu, ale premier Izraela Benjamin Netanjahu oznajmił już, że przyjęta propozycja jest daleka od tego, czego żądał Izrael.

Wcześniej Netanjahu zapowiadał, że inwazja na Rafah nastąpi niezależnie od tego, czy porozumienie w sprawie rozejmu zostanie osiągnięte, czy nie. Przeciwny atakowi jest prezydent USA Joe Biden. Rzecznik Pentagonu John Kirby poinformował, że w poniedziałek Biden rozmawiał telefonicznie z Netanjahu i "bardzo jasno wyraził się" w tej sprawie. - Nie chcemy widzieć dużej operacji lądowej w Rafah - relacjonował Kirby. Sekretarz stanu USA Anthony Blinken ostrzegł z kolei, że ofensywa w mieście spowodowałaby straty "nie do przyjęcia".

Inwazja lądowa to byłaby nowość, ale bomby spadają na Rafaha już od jakiegoś czasu. W nocy w nalotach na budynki mieszkalne zginęło 12 osób, a w mieście po raz pierwszy pojawiły się izraelskie czołgi.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Dwa fronty Izraela. "Dużo zależy od USA"

Wojna w Strefie Gazy "przypomina to, o czym czytamy w książkach historycznych"

Łukasz Szozda pracuje jako koordynator ds. bezpieczeństwa w Międzynarodowym Komitecie Ratunkowym (IRC), organizacji pozarządowej założonej w 1933 roku z inicjatywy Alberta Einsteina. W Strefie Gazy przebywał przez cztery tygodnie. Wcześniej widział z bliska inne konflikty, m.in. w Iraku czy Ukrainie, ale podkreśla, że nigdy nie zetknął się z tak krwawą wojną jak ta u wybrzeży Morza Śródziemnego.

- Po raz pierwszy widziałem coś, co przypomina to, o czym czytamy w książkach historycznych - to, co się działo podczas drugiej wojny światowej w Europie - mówi.

Szozda pracował w Dajr al-Balah, ale mieszkał w Rafah. - W Rafah czuć było napięcie, ale czuć je już od kilku miesięcy. Ludzie żyją w beznadziei. Spodziewają się, że atak na Rafah rzeczywiście nastąpi. Najważniejsze pytanie teraz brzmi: czy ludność cywilna zostanie przemieszczona? A jak tak, to gdzie? Liczba miejsc w Strefie Gazy, do których można przemieścić ludzi, jest mocno ograniczona. Chan Junis, miasto, które jest położone najbliżej Rafah, jest zniszczone, część budynków jest tam nie do odratowania - stwierdził Szozda.

Inwazja na Rafah w sytuacji, w której schroniło się tam tylu ludzi, mogłaby mieć tragiczne konsekwencje. Szozda podkreśla, że atak znacząco by też utrudnił, a w wielu przypadkach uniemożliwił niesienie pomocy organizacjom humanitarnym.

- Z punktu widzenia organizacji humanitarnych byłoby to odcięcie od jedynego w miarę stabilnego źródła dopływu pomocy i personelu, a jednocześnie możliwości ewakuacji personelu, w tym ewakuacji medycznej. Większość organizacji musiałaby w tej sytuacji opuścić Rafah, ponieważ nie można trzymać w nieskończoność personelu w miejscu, gdzie nawet w razie odniesienia obrażeń danej osobie nie będzie można w żaden sposób pomóc ani jej ewakuować. To są dla organizacji humanitarnych dwa podstawowe warunki - drogi ewakuacji i możliwość ewakuacji medycznej. Rafah jest w tym momencie jedynym miejscem w Strefie Gazy, gdzie takie działania są możliwe - tłumaczy.

Szozda pracował w Strefie Gazy dla międzynarodowych zespołów medycznych w szpitalach. W Dajr al-Balah mieści się szpital Al-Aksa, który w marcu został zaatakowany z powietrza przez izraelskie wojsko.

- Byłem wtedy w drodze do tego szpitala. Byłem też świadkiem ataków jakieś 150-200 metrów poza perymetrem szpitala. Bombardowania miały miejsce również 150 metrów od budynku, w którym mieszkaliśmy w Rafah. Wcześniej, w styczniu, inny budynek naszej organizacji został bezpośrednio trafiony pociskiem. Na szczęście nikt wtedy nie zginął, ale kilku kolegów zostało rannych - relacjonuje Szozda.

Zaznacza, że wojsko izraelskie zawsze jest informowane o lokalizacji budynku, w którym przebywają pracownicy organizacji humanitarnej. Tak samo wojsko zna lokalizację szpitala. - Nic z tego nie gwarantuje bezpieczeństwa - mówi.

Dodaje, że na ulicach nie widział bojowników Hamasu. - Nie mieszkamy i nie pracujemy tam wśród uzbrojonych bojowników. To bardzo dziwne, ale w ciągu tych tygodni w Gazie ludzi z bronią na ulicach widziałem dwa razy. W każdym innym kraju arabskim, w którym byłem, widziałbym ich codziennie. Rafah i Dajr al-Balah w ogóle nie przypominają "Państwa Hamasu" - nie widać flag, posterów propagandowych, graffiti na murach, jak np. w Libanie, gdzie jest Hezbollah. Gdzieniegdzie, przyznaję, widziałem flagi Fatahu [Al-Fatah to palestyńska organizacja polityczno-wojskowa, skonfliktowana z Hamasem; w przeciwieństwie do Hamasu jest ruchem świeckim - przyp. red.] - stwierdził.

Wojna trwa od 7 października - dnia, w którym bojownicy Hamasu wdarli się na terytorium Izraela i zabili ponad 1,1 tys. osób, w tym przeszło 760 cywilów. W odwecie Izrael rozpoczął bombardowania i ataki lądowe w Strefie Gazy. Zginęło w nich już ok. 35 tys. Palestyńczyków, choć rzeczywista liczba ofiar jest zapewne większa, jako że wciąż nieznany jest los tysięcy ludzi uwięzionych pod gruzami. Zdecydowana większość ofiar to cywile.

- Śmierć cywilów na pewno odróżnia ten konflikt od innych, których byłem świadkiem. Cywile oczywiście giną na każdej wojnie, nie mam co do tego złudzeń. Ale z taką skalą jeszcze nigdzie się nie spotkałem - mówi Łukasz Szozda.

W Strefie Gazy zginęło też już ok. 200 pracowników humanitarnych. W większości byli to Palestyńczycy, ale nie tylko. W kwietniu w wyniku ostrzału izraelskiej armii życie straciło siedmioro wolontariuszy organizacji World Central Kitchen, w tym Polak Damian Soból.

- Tylko niosąc pomoc w Strefie Gazy, możemy upamiętnić Damiana i pracę, jaką wykonywał - podkreśla Łukasz Szozda.

Krytyczna sytuacja w Strefie Gazy. "Łóżka śmierdzą krwią". Giną tysiące dzieci

Do szpitali cały czas trafiają ranni. Ich łączną liczbę szacuje się na ponad 77 tys. Lekarze robią, co mogą, żeby pomóc poszkodowanym, ale nie są w stanie nadążyć za nieprzerwanym napływem ofiar bombardowań i ostrzałów.

- Brakuje lekarzy, na wielu stanowiskach zamiast lekarzy pracują studenci medyczni, a ci, którzy pracują na miejscu, są wypaleni. Pracują non stop w warunkach wojny, od 6 miesięcy nie mieli urlopu, boją się o swoje rodziny. To, co i tak potrafią z siebie wykrzesać, jest niesamowite - stwierdził Szozda.

Gigantyczny problem stanowią infekcje. Szpitale są przeciążone, nie ma możliwości, żeby warunki sanitarne utrzymywać na wysokim poziomie.

- Operacje przeprowadza się w workach na zwłoki, bo są one bardziej sterylne niż stoły operacyjne. Ale potem i tak pacjent jest przenoszony na łóżko, na którym wcześniej leżało kilkudziesięciu innych pacjentów. Wszystkie te łóżka śmierdzą krwią - mówi Szozda.

Powszechne są amputacje - w normalnych warunkach kończyny wielu pacjentów można by uratować. Ale w Strefie Gazy nie ma na to czasu. Amputacja to najszybszy sposób na poradzenie sobie z problemem. Żadne długotrwałe terapie nie wchodzą w grę. Pacjenci są szybko wypisywani do domów.

Dla wielu jednak nowy, tymczasowy dom to teraz właśnie szpital. W placówkach medycznych przebywają nie tylko ranni i chorzy. Żyją tam także ludzie, którzy szukają schronienia. Postrzegają szpitale jako miejsca, gdzie jest najbezpieczniej. W European Gaza Hospital w Chan Junis schroniło się ok. 11 tys. ludzi, w Al-Aksa - szpitalu, który został zaatakowany w marcu i w którym życie w wyniku tego ataku straciły 4 osoby - ok. 3 tys.

Łukasz Szozda podkreśla, że dzięki pomocy międzynarodowej w szpitalach są leki, ale nie ma czasu ani personelu medycznego, żeby je podać wszystkim potrzebującym. Zwraca też uwagę na problemy z jedzeniem. W rzadkich sytuacjach, w których ktoś dłużej zostaje w szpitalu, personel nie ma możliwości wykarmienia takiej osoby. Obowiązek spada na rodzinę. Podobnie jest w przypadku części rannych.

- W szpitalach nie ma specjalnej żywności dla osób, które mają rany brzucha albo uszkodzone organy wewnętrzne. W takich sytuacjach po prostu rodzina próbuje coś dla nich gotować, w szpitalu na gazowych kuchenkach - relacjonuje Szozda.

Ogromna liczba pacjentów to osoby poniżej 18. roku życia. W atakach na Strefę Gazy zginęło już ponad 14,5 tys. dzieci - to więcej niż w sumie we wszystkich konfliktach, które miały miejsce na świecie przez ostatnie cztery lata.

- Znajoma lekarka jednej nocy prowadziła siedem resuscytacji dzieci. Wszystkie były nieudane. To jest skala, która naprawdę przygniata - mówi Szozda.

Drony latają bez przerwy. W Strefie Gazy "ludzie są uwięzieni"

- Jak wygląda życie w Strefie Gazy? Kolega, z którym pracowałem, w ciągu pół roku trzynaście razy był przesiedlony. Mówimy o człowieku, który ma żonę i dwójkę dzieci. Wszyscy kogoś stracili, szczególnie mieszkańcy miasta Gaza. Wiele domów i mieszkań zostało doszczętnie zniszczonych, ludzie nie mają perspektywy powrotu ani też ucieczki, bo ze Strefy Gazy w tej chwili nie da się wyjechać ot tak, nawet jako uchodźca. Ludzie są uwięzieni, a nad ich głowami cały czas, przez dzień i noc, latają drony - relacjonuje Szozda.

Podkreśla, że na miejscu nie ma paliwa. - Nigdy nie widziałem tak wielu sytuacji, w których samochody w pewnym momencie po prostu stają ludziom na ulicy - mówi. - Tymi, co mają jeszcze paliwo, ludzie jeżdżą po 8-9 osób. Powszechnie używa się zaprzęgów, ale dla osłów i koni, które je ciągną, też nie ma żywności, więc padają w trakcie pracy.

Nie ma też opału. - Ludzie palą meblami. I się trują. Siedzą w małych plastikowych schronieniach, tj. w swoich namiotach, i palą klejonymi, nasączonymi różnymi chemikaliami płytami odzyskanymi z mebli. Do tego wycinają drzewa. Gaza miała bardzo dobrze rozwinięte rolnictwo. Ono jeszcze gdzieniegdzie istnieje, ale w wielu miejscach ludzie są zmuszeni wycinać drzewa owocowe i palmy, żeby mieć opał. Niszczą więc własne źródło dochodu i żywności.

Nie ma również gotówki. - Są rzeczy do kupienia, ale wielu ludzi zwyczajnie nie ma za co ich kupić. Obowiązują barter, wymiana, kredyt, przelewy online - o ile to możliwe, bo są problemy z łącznością komórkową, a dostęp do internetu także jest bardzo ograniczony. W Strefie Gazy walutą są izraelskie szekle. Dopływ gotówki z Izraela oczywiście nie istnieje. Nie są więc wypłacane pensje administracji lokalnej i np. lekarzom.

- Na północy i w miejscach, gdzie toczą się walki, brakuje żywności. Konwoje pomocowe organizacji międzynarodowych są zawracane z błahych często powodów. Transporty wjeżdżające z Egiptu przez Rafah też są kontrolowane przez Izrael, co czyni logistykę humanitarna bardzo nieefektywną - mówi Szozda.

Najbardziej śmiercionośny konflikt XXI wieku. "Trudno mi uwierzyć w pokój"

Na początku stycznia międzynarodowa organizacja humanitarna Oxfam informowała, że konflikt w Strefie Gazy jest najbardziej śmiercionośnym spośród wszystkich dotychczasowych konfliktów w XXI wieku. Do momentu publikacji raportu Oxfam każdego dnia w tej wojnie ginęło 250 Palestyńczyków - więcej niż podczas wojen w Syrii (96,5 ofiar dziennie), Sudanie (51,6), Iraku (50,8) czy Ukrainie (43,9).

Także w raporcie Komisji Gospodarczej i Społecznej ONZ ds. Azji Zachodniej (ESCWA), który ukazał się w lutym, stwierdzono, że "żaden inny konflikt zbrojny w XXI wieku nie miał tak niszczycielskiego wpływu na populację w tak krótkim czasie". Zaznaczono, że po raz ostatni tak dużo ludzi na przestrzeni stu dni zginęło w 1994 roku w wyniku ludobójstwa ludu Tutsi w Rwandzie. Wtedy zabito, według najczęściej przyjmowanych szacunków, od 500 tys. do 800 tys. ludzi.

Pod koniec 2023 r. Republika Południowej Afryki oskarżyła Izrael o popełnienie ludobójstwa w Palestynie. Sprawę skierowano do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości ONZ, który w styczniu orzekł, że "Izrael musi podjąć wszelkie niezbędne środki będące w jego mocy, by zapobiec aktom ludobójstwa w Strefie Gazy".

Pytany, czy to, czego był świadkiem, nosi znamiona ludobójstwa i/lub zbrodni wojennych, Łukasz Szozda odparł: - Nie chcę się na ten temat wypowiadać. To jest sprawa do zbadania przed trybunałami.

Z kolei zapytany o nadzieję na pokój i zatrzymanie rozlewu krwi, stwierdził: - Byłem w miejscu, gdzie tej nadziei było tak mało, że jakoś trudno mi w ten pokój uwierzyć.

- Tam, w Strefie Gazy, ciężko się rozmawia z ludźmi o nadziei i przyszłości. I to chyba było dla mnie najbardziej uderzające. Pytałem Palestyńczyków o odbudowę, ale oni o tym w ogóle nie myślą. Po co odbudowywać, mówią, skoro ta druga strona znowu przyjdzie i zniszczy wszystko raz jeszcze.

Łukasz Dynowski, dziennikarz o2.pl

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić