Nie, "Mieszkanie na start" nie zadziała. Już mówię dlaczego

Czy rządowe dopłaty obniżające koszty kredytów hipotecznych kiedykolwiek osiągają cel jakim jest zwiększenie udziału osób posiadających mieszkania i domy w ogóle społeczeństwa? Nie, to nigdy nie działa. Politycy po prostu chcą się łudzić, że zadziała. A właściwie chcą łudzić wyborców, że to zadziała - pisze w komentarzu dla Gazeta.pl politolog i ekonomista Miłosz Wiatrowski-Bujacz.

W wyśmienitym amerykańskim serialu komediowym "Arrested Development" ("Bogaci Bankruci") jest scena, która przy okazji śledzenia polskiej debaty gospodarczej wraca do mnie niezwykle często. W rozmowie na temat rozpadającego się małżeństwa, mąż (były psychoterapeuta) mówi żonie, że gdy prowadził terapie małżeńskie, to zdarzało mu się radzić parom otwarcie związku.

- I co, działało? - pyta żona.

- Nie, to nigdy nie działa. Te pary po prostu chciały się łudzić, że zadziała, ale... Ale może u nas to zadziała!

Ta scenka właściwie wyczerpuje próby merytorycznego omówienia ogłoszonego przez Ministerstwo Rozwoju i Technologii projektu dopłat do kredytów hipotecznych "Mieszkanie na start."

Zobacz wideo Co ma wspólnego Gaza, Waszyngton i hiszpańskie tapas? Analizujemy w "Co to będzie"

Mieszkanie na start. Na czym polega

Czy rządowe dopłaty obniżające koszty kredytów hipotecznych kiedykolwiek osiągają cel jakim jest zwiększenie udziału osób posiadających mieszkania i domy własnościowe w ogóle społeczeństwa? Nie, to nigdy nie działa. Politycy po prostu chcą się łudzić, że zadziała. A właściwie chcą łudzić wyborców, że to zadziała.

Dopłaty do kredytów hipotecznych zwiększają popyt na nieruchomości. Wzrost popytu przy niezmienionej podaży prowadzi do wzrostu cen. Mieszkań od tego nie przybędzie, staną się tylko jeszcze droższe, rentowność firm deweloperskich stanie się jeszcze wyższa, a banki będą sobie zarabiać na prowizjach.

Jeśli celem rządu jest wsparcie sektora bankowego i deweloperów, to można to osiągnąć dużo prościej - po prostu przekazać im te pieniądze bezpośrednio.

Problemem polskiego rynku mieszkaniowego nie jest brak popytu. Gdyby tak było, to ceny by spadały, a te - zwłaszcza w dużych miastach - rosną z zawrotną prędkością.

Mieszkania drożeją. I będą drożeć

W zeszłym roku potężne wzrosty (w największych miastach średnio o 15-17 proc., w Krakowie i Warszawie nawet o ponad 25 proc.) nakręcił program rządowy Zjednoczonej Prawicy "Bezpieczny kredyt 2 procent". Teraz samo opublikowanie projektu ustawy dotyczącego programu "Mieszkanie na start" sprawiło, że sprzedawcy na rynku wtórnym zaczęli ochoczo podnosić ceny.

A skoro ceny znów urosną, to nieruchomości dalej pozostaną ulubioną inwestycją majętnych Polek i Polaków - żadna lokata nie gwarantuje tak pewnych i wysokich zwrotów.

To fatalne wieści dla naszej konkurencyjności i wzrostu PKB.

Z punktu widzenia całej gospodarki "inwestowanie" w nieruchomości to nie inwestycja, a spekulacja - nie ma wpływu ani na produktywność, ani na innowacyjność naszej produkcji.

Jednocześnie wysokie ceny mieszkań i najmu będą zjadać coraz większą część dochodów gospodarstw domowych, co negatywnie odbije się na ich konsumpcji innych dóbr i usług.

ALE MOŻE U NAS (tym razem) ZADZIAŁA!

Otóż nie.

Jak oceniasz pomysł państwowych dopłat do kredytów mieszkaniowych?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.