Po zabiciu przez Izrael Polaka i sześciu innych pracowników World Central Kitchen w Strefie Gazy polskie władze najpierw "czekały na potwierdzenie", później prosiły Izrael o wyjaśnienie i wezwały do przeprowadzenia śledztwa. Dopiero w środę mocniejszych słów użył premier Donald Tusk. Tymczasem w mediach społecznościowych rozgorzała walka na słowa, w której ofiary, szczególnie te palestyńskie, są co najwyżej tłem.
Z jednej strony mamy grupę, która najwyraźniej jest w stanie usprawiedliwić każdą zbrodnię, jaką Izrael popełnia w Strefie Gazy. Nawet po precyzyjnym ostrzelaniu i zabiciu siedmiu cywilów, pracowników humanitarnych, w jasno oznaczonych pojazdach, mamy głosy piszące o "tragicznym wypadku". A każda krytyka władz Izraela jest przez takie osoby - w tym znanych dziennikarzy - sprowadzana do antysemityzmu.
Z drugiej strony jest grupa o równie nieprzejednanej postawie, która uważa Izrael za "państwo terrorystyczne", odmawia mu prawa do istnienia, a zbrodniczy atak terrorystyczny Hamasu z 7 października widziała jako "usprawiedliwiony opór" wobec izraelskiej okupacji.
Wreszcie jest też niestety, sądząc po treściach w mediach społecznościowych, prawdziwy problem postaw antysemickich. W komentarzach na Twitterze (obecnie X), np. pod wpisem ambasadora Izraela, można znaleźć dziesiątki wpisów, których autorzy mniej lub bardziej wprost piszą, że "Hitler miał rację", lub w podobnym tonie. Jest też druga grupa (a może częściowo to grupy tożsame): islamofobiczna, uprzedzona do Arabów, która widzi w nich "dzicz" i dla której każdy Palestyńczyk to terrorysta.
Między usprawiedliwianiem jednych czy drugich zbrodni oraz antysemickim i islamofobicznym ściekiem, ofiary zbrodni popełnianych przez Hamas i Izraelskie Siły Zbrojne są co najwyżej tłem lub pałką do okładania się wzajemnie. Z wygodnego dystansu tysięcy kilometrów, jakie dzielą Polskę i Bliski Wschód, często nie widać twarzy, łez i krwi ofiar, a wtedy łatwo ferować wyroki i dawać ostre, jednoznaczne osądy.
Są też osoby, dla których dopiero zabicie zachodnich pracowników organizacji humanitarnej, w tym obywatela Polski, otworzyło oczy na zbrodnie popełnianie przez Izrael w Strefie Gazy. Tymczasem dla nikogo, kto śledzi wydarzenia ostatnich sześciu miesięcy, zabicie cywilów nie jest zaskoczeniem czy wyjątkiem, tylko kontynuacją tego, jak Izrael działa w tej wojnie.
Według danych władz palestyńskich, od początku wojny w Strefie Gazy zginęło co najmniej 32 tys., ludzi, choć liczba ta zapewne jest znacznie większa, gdyż nie wszystkie ciała są wydobywane spod gruzów. Większość ofiar to cywile, w tym aż 13 tys. to dzieci. Co najmniej 75 tys. ludzi zostało rannych. Od października zabitych zostało co najmniej 100 dziennikarzy, w tym dziennikarz Reutersa w Libanie, który wraz z grupą innych, został ostrzelany przez czołg, chociaż mieli wyraźne oznaczenia wskazujące, że są pracownikami mediów. Łącznie z siedmioma ofiarami ostatniego ataku, Izrael zabił 203 pracowników organizacji pomocowych i ostrzelał ONZ-owski konwój z pomocą. Według organizacji międzynarodowych w Gazie zaczęła się klęska głodu, a dzieci zaczynają umierać z braku jedzenia.
Dopiero zabicie zachodnich obywateli sprawiło, że władze Izraela i tamtejsze siły zbrojne wyraziły skruchę i zapowiedziały, pod presją sojuszników, że przeprowadzą śledztwo i wyjaśnią sprawę. Takiego śledztwa nie doczekają się setki lokalnych pracowników organizacji pomocowych oraz dziennikarzy, nie wspominając o dziesiątkach tysięcy mieszkańców Gazy.
Jak mówił w CNN izraelski dziennikarz Barak Ravid, atak tak jak ten na konwój musiał zostać zatwierdzony przez stosunkowo wysoko postawionego oficera Izraelskich Sił Zbrojnych. - Trzeba to powiedzieć otwarcie: to nie powinno być zaskoczeniem dla nikogo. Wcześniej dochodziło do zdarzeń z takim samym rezultatem, ale nie [ginęli] obywatele innych państw, więc nikogo to nie obchodziło albo mało kogo to obchodziło. Trzech izraelskich zakładników zostało zabitych przez izraelskich żołnierzy z tego samego powodu: nie ma przestrzegania zasad użycia siły przez wojsko w Strefie Gazy - powiedział Ravid.