• Alina ma tygodniowo na przeżycie 150 zł. Bywa, że obiad dla siebie i córki gotuje jedynie z ziemniaków i marchewek
  • Ewa dla męża zbiera paragony. Nieważne, czy wydała pięć zł na pieczywo, czy 100 na środki czystości, szampony, papier toaletowy i żwirek dla kota, zawsze musi mieć "podkładkę"
  • Iwona jest po sześćdziesiątce, ale na zakupy chodzi również z wydzieloną przez męża kwotą i kartką, na której on skrzętnie zapisuje co i w jakiej ilości jest potrzebne do domu
  • — Nie może być tak, że mąż nie daje żonie pieniędzy, że je wydziela, to jest przemoc. Jeśli rozmowa z partnerem nie wchodzi w grę, porozmawiajmy z mamą, z tatą, z przyjaciółką, z najbliższymi — mówi Izabela Kulesza, edukatorka finansowa
  • Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Onetu

Alina ma trzyletnią córkę i mieszka w Warszawie. Na życie przeznacza codziennie 25 zł. Z tego 6 zł 40 gr wydaje na dwa bilety, żeby zawieźć i odebrać córkę z przedszkola, 8 zł na pieczywo, czyli kajzerki i drożdżówkę z malinami, 10 zł na ziemniaki, marchewkę i jabłka w osiedlowym warzywniaku. Z Jabłek można zrobić mus do naleśników albo je upiec z miodem i cukrem pudrem. Ziemniaki można ugotować i podsmażyć, marchewkę pokroić i poddusić na maśle. Małe dziecko lubi takie proste obiady, dorosły może się przyzwyczaić.

— Jak człowiek nie ma pieniędzy, to robi się kreatywny — mówi Alina. — Nie pamiętam już czasów, kiedy miałam w portfelu więcej niż 50 zł. Odkąd urodziła się nasza córka, a właściwie odkąd musiałam zrezygnować z pracy, bo w ciąży pojawiły się komplikacje, utrzymuje nas mój mąż. Jak na urlopie macierzyńskim dostawałam przelew z ZUS-u, to zgodziłam się, żeby w dokumentach widniał jego numer konta. I to był kardynalny błąd. Choć te pieniądze formalnie mi się należą, praktycznie to on nimi zarządza. Ja nie mam nic.

Ewka zbiera paragony dla męża. "Jak odkładam, to mówi, że kradnę"

Mąż Aliny daje jej co tydzień 150 zł. To ma jej wystarczyć na 6 dni. W niedzielę Alina zakupów nie robi, bo przecież to jest taki dzień, który trzeba poświęcić rodzinie. Alina wtedy wstaje rano, żeby posprzątać. "Duże" zakupy robi jej mąż wedle własnego uznania. Czyli właściwie nigdy nie kupi tego, czego Alinie brakuje. Wie razy pożyczała pieniądze od mamy na podpaski, udając, że zapomniała portfela. Bo przecież nie powie mamie, że mąż podpasek nie uważa za zakup pierwszej potrzeby...

Ewa dla męża zbiera paragony. Nieważne, czy wydała pięć zł na pieczywo, czy 100 na środki czystości, szampony, papier toaletowy i żwirek dla kota. Kiedy wraca z zakupów, zawsze musi mieć "podkładkę". Inaczej mąż zrobi jej awanturę, że Ewka trwoni jego ciężko zarobione pieniądze na byle co. Albo, że na boku sobie na coś odkłada. Czyli kradnie.

"On zadbany, pachnący armanim, a ja w dresach z dyskontu". W małżeństwie Grażyny on jest gwiazdą, a ona "nikim"

— Mam 42 lata i czasem dopada mnie taka refleksja, że jeśli teraz się z tego nie wyrwę, to czeka mnie tragiczna starość z takim mężem — mówi Ewka. — Ale chyba brak mi odwagi, żeby odejść. I zwyczajnie boję się, że sobie nie poradzę. Jakbym teraz miała do dyspozycji całą pensję, to bym spanikowała.

Iwona jest po sześćdziesiątce, ale na zakupy chodzi również z wydzieloną przez męża kwotą i kartką, na której on skrzętnie zapisuje co i w jakiej ilości jest potrzebne do domu.

— "Lepsze" chusteczki higieniczne, te, które kosztują o 50 gr więcej, nie są na przykład niezbędne, choć od tańszych dostałam wysypki na rękach — przyznaje Iwona. — Od lat używam jednego produktu do mycia włosów i całego ciała, bo mój mąż uważa, że kupowanie szamponu to "babska fanaberia". Do fryzjera chodzę może raz w roku i to oczywiście tylko na podcięcie końcówek. Moje przyjaciółki wiedzą, jak wygląda sytuacja w naszym domu, że Marek "rządzi" kasą. Mówią: na emeryturze znikniesz, już totalnie nie będziesz miała nic do powiedzenia. Radzą, żebym założyła sobie oddzielne konto, dała dyspozycję przekazywanie na nie pensji. A ja się boję, że mąż się na mnie obrazi, że pomyśli, że mu nie ufam, że chcę mieć coś tylko dla siebie. A my zawsze mieliśmy wszystko razem. Nigdy nie odważyłam się z tych naszych pieniędzy skorzystać i tak egoistycznie poprosić o coś dla siebie. Mąż wpoił mi, że to się mi nie należy.

Marek zrobił Iwonie tabelki w Excelu, gdzie 62-latka uważnie notuje swoje wydatki. 12 zł 32 gr — piekarnia, 54 zł wędlina i mięso, 12 zł gazety...

— O te gazety była straszna awantura — mówi Iwona. — Bo Marek twierdzi, że to wielka głupota kupować papierową gazetę, jak można wszystko przeczytać w internecie. Ale ja nie mam subskrypcji na "Politykę", bo na to też nie mogę wydać naszych pieniędzy. Musiałaby zapłacić kartą, a to by było widać zaraz na zestawieniu w historii rachunku.

Raz Iwona "się pomyliła" i kupiła za dużo mięsa. W popłochu szukała potem po znajomych komuś, komu mogłaby oddać połowę kawałka wołowiny bez kości.

— Marek by mnie zabił, jakbym to przyniosła do domu — tłumaczy. — Do czego ja doszłam, że się z mięsem po kątach przed mężem chowam?

— Nie wiem, jak to się stało, że dałam się tak zastraszyć, stłamsić, zdołować — przyznaje Iwona. — Nie jesteśmy biedni, mamy spore oszczędności, ale jak patrzę na swoje koleżanki, to wyglądam przy nich naprawdę marnie. Włosy farbuję w domu najtańszą farbą, chodzę w butach, które kupiłam dziesięć lat temu, moje ciuchy są już od dawna niemodne. Wstydzę się tego, jak wyglądam, wstydzę się tego, że nie mogę iść z koleżanką na kawę i zapłacić...

"Ciebie nie stać na metr podłogi w tym domu"

Grażyna ma 37 lat, jest rejestratorką w przychodni. Ma dość skromną pensję, za którą z pewnością nie utrzymałaby siebie i dziecka w dużym mieście. A już o wynajęciu mieszkania nie byłoby w ogóle mowy.

— Jasne, że codziennie myślę o dniu, w którym uda mi się uwolnić z tej pułapki. Ale paraliżuje mnie wstyd. Wstydzę się powiedzieć rodzicom, że nie czasem nie mam w portfelu ani grosza, bo przecież mieszkamy z mężem i synami w pięknym domu i jeździmy drogim samochodem... Tylko że ja do tego samochodu mogę wsiąść tylko wtedy, gdy mój mąż uzna, że mi "wolno". A to się zdarza rzadko. Zazwyczaj słyszę, że z moimi zarobkami nie stać by mnie było na metr kwadratowy podłogi w naszym domu, dlatego powinnam spać w garażu.

Grażyna studiowała medycynę, ale jej nie skończyła, bo zaszła w ciążę ze swoim obecnym mężem i skupiła się na prowadzeniu domu i wychowywaniu dzieci. Długo słyszała od Krzysztofa, że w ogóle nie powinna wracać na rynek pracy, bo "i tak nic nie zarobi", a poza tym jego praca jest przecież ważniejsza, a ktoś musi "zająć się resztą".

— W końcu sam znalazł mi posadę w przychodni, w której pracuje — opowiada Grażyna. — Zrobił to po to, żeby mnie kontrolować. No i chciał być pewny, że nie będę zarabiała za dużo, bo dla niego, kto ma pieniądze, ma w związku władzę. Czynsz za mieszkanie opłacamy po połowie, choć jego pensja jest cztery razy wyższa od mojej. Zakupy robię ja, obiady w szkole opłacam również ja. Co miesiąc muszę prosić męża o pieniądze, bo nie starcza mi do pierwszego. Wtedy słyszę: zarób. Albo że dostanę 200 zł, jeśli: umyję mu w środku samochód, pójdę z nim natychmiast do łóżka, pojadę na drugi koniec Warszawy odebrać mu kije do gry w golfa... Myślę, że godność straciłam już dawno. A przed rodziną nauczyłam się robić dobrą minę do złej gry.

Pensja męża jest również twoją pensją

Jak wyjść z zaklętego kręgu przemocy ekonomicznej?

— Po pierwsze najważniejsza jest rozmowa. Czasami jest tak, że przemocowy partner nie zna prawa i wydaje mu się, że jest bezkarny, a to nieprawda. W świetle prawa pieniądze z domowego budżetu są nasze, wspólne. Powinniśmy mieć do nich równy dostęp — mówi Izabela Kulesza, edukatorka finansowa. — To nie może być tak, że mąż nie daje żonie pieniędzy, że je wydziela, to jest przemoc. Jeśli rozmowa z partnerem nie wchodzi w grę, bo on w ogóle nie chce z nami dyskutować, albo jest po prostu w stanie "niesprzyjającym", porozmawiajmy z mamą, z tatą, z przyjaciółką, z najbliższymi. Walczmy o to, żeby dostać jakieś wsparcie.

— Jeśli to nie jest możliwe, trzeba skierować swoje kroki do Centrum Praw Kobiet, gdzie pomoc psychologiczną i prawną otrzymamy za darmo. W niektórych miastach w Polsce są przygotowane specjalne mieszkania dla kobiet, które uciekają przed przemocą i można się w nich na jakiś czas zatrzymać.

Poza tym trzeba szukać pomocy we wszystkich dostępnych instytucjach. Jeżeli się wstydzisz poprosić bliskich o pomoc, to szukaj na zewnątrz.

— Będąc na utrzymaniu męża albo kiedy pieniądze w małych kwotach są nam wydzielane, nie mamy doświadczenia w dysponowaniu budżetem — podkreśla Izabela Kulesza. — To partner podejmuje za nas wszystkie decyzje, za nas dokonuje wszelkich opłaty. Niektóre kobiety się z tego cieszą i jest im to na rękę, ale wszystko do czasu. Oczywiście, że zdejmuje się z nich odpowiedzialność, ale to jest tylko taki pozorny spokój. W takich sytuacjach, po wyjściu z toksycznego związku, zaczynamy wszystko "od początku" i potrzebują wiedzy o tym, jak wydawać i jak oszczędzać.

Chciałam jeszcze raz mocno podkreślić, że jeśli nie mamy w małżeństwie rozdzielności majątkowej, to zgodnie z polskim prawem nie ma podziału na "moje i twoje". Nawet jeśli pracuje tylko jedna osoba, to pieniądze są nasze, wspólne. Pierwszym elementem przemocy ekonomicznej jest sytuacja, w której ktoś komuś zaczyna wydzielać pieniądze, a druga osoba musi o nie prosić. Czasami partner żąda przedstawienia dowodu zakupu, bo mówi: :Ja ci nie wierzę, na co ty tyle wydajesz tych pieniędzy? Udowodnij mi to". Drugi element to postawa "ja zarabiam, więc ja decyduję, w co zainwestuję". Partner nie mówi żonie, na co przeznacza zarobione pieniądze, bo uważa, że "nic jej do tego".

Trzecim elementem, z tych najczęściej występujących jest uniemożliwianie, utrudnianie powrotu na rynek pracy kobiecie po urlopie macierzyńskim lub wychowawczym. Czyli ona chce wrócić, ale słyszy: po co ty będziesz wracać do pracy, jak twoja pensja nawet nie wystarczy na opłacenie niani?

— W Polsce działa mnóstwo takich fundacji, które wspierają kobiety właśnie na tej nowej drodze, kiedy one zaczynają się od tego męża czy partnera oddzielać. Minęły czasy, kiedy o przemocy ekonomicznej nie mówiło się głośno, a uzyskanie pomocy było właściwie niemożliwe. Dziś, jeśli się szuka pomocy, nietrudno spotkać kobiety, które albo są w takim samym procesie jak osoba pokrzywdzona, albo już z niego wyszły. I często one same zakładają fundacje, dzielą się swoją wiedzą i doświadczeniem.

"Nie oceniajmy się negatywnie"

— Jeśli udało ci się odejść od przemocowego partnera i na nowo uczysz się gospodarować własnymi pieniędzmi, pamiętaj, że najważniejsze, to odłożyć stałą kwotę podstawowe opłaty, czyli na przykład na czynsz, czy wynajem mieszkania. Nawet jeśli mieszkasz u kogoś, musisz się dołożyć do tych podstawowych opłat. Więc to twój priorytet, żeby w ogóle przeżyć. Później, w miarę upływu czasu, kiedy twoje zasoby wrosną, tę kwotę, która zostanie ci po opłatach podstawowych, czyli to, co zostanie ci na życie do końca miesiąca, podziel sobie na cztery tygodnie, do kolejnej wypłaty, lub do kolejnych możliwości uzyskania nowych środków.

— Oczywiście w tych pierwszych momentach "wolności" uczymy się i badamy, czy w ogóle ta kwota pozwala na to, by cokolwiek odłożyć. Jeśli jest tak, że możemy "przeżyć", każdą nadwyżkę odkładamy na ten moment, kiedy może się zdarzyć tak, że znowu nie będzie pieniędzy. Tu zaczyna się nauka dysponowania pieniędzmi, ale też brania odpowiedzialności finansowej również. To jest też taki moment, kiedy powinniśmy sobie mimo wszystko dać prawo do popełniania błędów. Skoro ja nigdy wcześniej tego nie robiłam, to też to nie będzie tak, że będę robić to od razu idealnie. Błędy są nam potrzebne, ale też bardzo ważne jest to, żebyśmy siebie przez ich pryzmat negatywnie nie oceniały.

— Jeśli mamy dzieci, pamiętajmy, że szkoły i gminy oferują możliwość sfinansowania obiadów. Idźmy do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej czy do Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie, przedstawmy swoją sytuację i dowiedzmy się, jakie świadczenia nam przysługują. Szukajmy tej pomocy wszędzie, gdzie się da. No i wszystko się kręci wokół tego, żeby pokonać ten wstyd, dać sobie prawo do powiedzenia: znalazłam się w tej sytuacji z jakiegoś tam powodu, ale teraz muszę zrobić wszystko, żeby moja sytuacja się polepszyła.

— Jak mówi Olga Tokarczuk, "oczy mamy z przodu po to, żeby patrzeć przed siebie". Zrozummy, że nie mamy wpływu na to, co się już wydarzyło. Możemy z tego wziąć, wyciągnąć dla siebie jak najwięcej fajnych lekcji, ale teraz się skupiam głównie na tym, na co ja mam wpływ, czyli patrzę przed siebie, Wydarzyło się dużo różnych rzeczy, ale teraz nie jest czas to oceniać. Co więcej, ja najprawdopodobniej postąpiłam najlepiej, jak ja potrafiłam na tamten moment, bo ja nie znałam innych możliwości.