"Zetka" w pracy to nieznane dotąd zjawisko. "Potrzymaj mi kawę i patrz, jaki mogę być roszczeniowy"

REKLAMA
W biurze przepracowała całe osiem dni. Dziewiątego usłyszała od zniecierpliwionej szefowej: "Nie może być tak, że zawsze wychodzisz punktualnie o godz. 17. Dopiero się wdrażasz, a to wymaga wyrzeczeń". - Więc zabrałam swoje rzeczy i pomachałam pani od wyrzeczeń - opowiada w tokfm.pl 27-letnia Dagmara Łopińska. Jak dodaje, ma dość "kultury zapier..lu", bo w tej "ewidentnie coś nie pykło".
REKLAMA
Zobacz wideo

Zalali internet memami, w których wyśmiewają ulubiony slogan wielu pracodawców: "Firma jest jak rodzina". Chodzi o ludzi z pokolenia Z, czyli urodzonych po 1995 roku. W memach pokazują pracowników z generacji swoich rodziców, którzy stoją przed szefami umęczeni, z przekrwionymi oczami, a czasem jakby pobici. Wysłuchują, że muszą widzieć w sobie kogoś więcej niż członków zespołu. Bo są jak rodzina.

REKLAMA

- Mój ulubiony mem: szef podchodzi do młodego pracownika i powtarza ten slogan, a chłopak przewraca oczami. I dopowiada: "Ja, który właśnie wysłałem CV do siedmiu innych rodzin" - przytacza Maja Gojtowska, konsultantka w branży HR, która prowadzi szkolenia dla pracodawców i bloga gojtowska.com.

Na te memy szefowie i rekruterzy odpowiadają anegdotami o roszczeniowych "zetkach". Gojtowska słyszała ich wiele. M.in. o świeżo zatrudnionym pracowniku, który gdy tylko spojrzał na swoją nową firmę, poszedł do toalety i tyle go widzieli. - Ostatnio rozmawiałam z menedżerką sieci znanych restauracji. Właśnie mierzy się z rekrutacją, bo usłyszała od czterech młodych pracowników, że z końcem wiosny odejdą. A to dlatego że klimat w Warszawie im nie odpowiada i lecą popracować w cieplejsze miejsce. Ktoś do Tajlandii, inny na południe Europy itd. – wymienia.

Jak dodaje, standardem są też opowieści o młodych, którzy mówią jasno swoim przełożonym, że muszą wyjść z pracy o godzinie X, bo mają angielski lub jogę. Albo, że danego dnia nie przyjdą do biura, ponieważ wtedy będą na koncercie w czeskiej Pradze. A jeśli ich oczekiwania nie zostają spełnione, to bywa, że "zetki" po prostu się zwalniają.

- O tym, że jestem roszczeniowy, usłyszałem już na rozmowie kwalifikacyjnej. Zapytałem, czy będę mógł wziąć urlop we wrześniu, czyli po pięciu miesiącach pracy, bo mam już zaplanowaną podróż na Bałkany. Rekruterka stwierdziła, że źle zaczynam i o urlopie nie może być na razie mowy. I że z takim podejściem nie znajdę roboty. To wyszedłem. Miałem umówione cztery inne rozmowy. Na trzeciej usłyszałem, że nie ma problemu. I tam się zatrudniłem – mówi 26-letni Marcin Sutowski, który pracuje w agencji marketingowej.

REKLAMA

O rok starsza Dagmara Łopińska przepracowała w biurze całe osiem dni. Dziewiątego usłyszała od zniecierpliwionej szefowej: "Nie może być tak, że zawsze wychodzisz punktualnie o godz. 17. Dopiero się wdrażasz, a to wymaga wyrzeczeń". - Więc zabrałam swoje rzeczy i pomachałam pani od wyrzeczeń – opowiada rozbawiona.

- Ja na rozmowie kwalifikacyjnej przejąłem inicjatywę, by poprosić o podanie widełek płacowych, bo facet nie mógł dopłynąć do brzegu. I by upewnić się, że mogę pracować zdalnie, bo była o tym mowa w ogłoszeniu, a z rozmowy wynikało, że to robota stacjonarna. Facet był zdziwiony, że mu przerywam. Bąknął coś, że nie mogę być taki roszczeniowy. Poczułem się jak w memie: "Potrzymaj mi kawę i patrz, jak bardzo nie mogę być roszczeniowy". Podziękowałem i wyszedłem – wspomina ze śmiechem 25-letni Kuba Wójcik.

"W kulturze zapier..lu coś nie pykło"

Maja Gojtowska często słyszy, jak pracodawcy skarżą się, że młodzi zatracili etos pracy. Przytacza wyniki badań, które w zeszłym roku opublikowała "Polityka". Wynika z nich, że tylko jeden na trzech dzisiejszych dwudziestolatków uważa, iż pracą można do czegoś w życiu dojść. - Myślę, że to jest clou zmiany pokoleniowej, którą obserwujemy teraz na rynku pracy – stwierdza konsultantka w branży HR.

W mediach nie brakuje utyskiwania na tę zmianę. Prawnik prof. Marcin Matczak kąsał młodych lewicowców, powątpiewając, że są gotowi pracować po 16 godz. na dobę, by osiągnąć sukces. Przebiła go Grażyna Kulczyk, która stwierdziła, że kiedyś pracowała po 20 godzin. Jednocześnie dziwiła się, że jej młodzi pracownicy wychodzą z firmy punktualnie.

REKLAMA

Z kolei Michał Książek - założyciel grupy Marvipol i jeden z najbogatszych Polaków - alarmował w "Forbes", że "niestety idziemy w stronę wygodnictwa, roszczeń, chcemy jak najwięcej zarabiać, ale jak najmniej pracować". Leszek Balcerowicz podzielił ten niepokój, osadzając go na Twitterze w kontekście politycznym: "Program PiS: krócej pracować, lepiej żyć". "Zetki" odpowiedziały memami z dopiskiem: "No i?".

- Olaboga, jak fajnie! - tak pewnie pomyślała moja mama, gdy w Polsce rodziła się kultura zapier..lu. Nie za bardzo znam ludzi, których słowa mi czytałeś, ale pewnie razem z nimi mama w latach 90. startowała w wyścigu po sukces. Jak oni pracowała po kilkanaście godzin na dobę. Otworzyła restaurację, a potem i drugą. W tej harówce nie zrobiła sobie przerwy nawet na moje dzieciństwo, przez co mało widywałam ją w domu. Po stronie strat był też rozpad małżeństwa z moim ojcem, a w końcu też jej terapia. No i finał jeszcze jest ważny: przyszła pandemia i interes splajtował – podkreśla 27-letnia Dagmara Łopińska.

Jak dodaje, właśnie dlatego zwolniła się dziewiątego dnia pracy, gdy usłyszała od szefowej, że nie powinna wychodzić punktualnie z biura, bo robota wymaga wyrzeczeń. - Widziałam po innych pracownikach, że czas wyrzeczeń w tej firmie się nie kończy. Że kosztem swoich rodzin siedzą tam po godzinach, a nikt im za to nie płaci. Że jeszcze w domu odpowiadają na jej maile. Wszystko to przystrojone bullshitem, że kiedyś to się opłaci – wybucha śmiechem.

Z drugiej pracy zwolniła się po dwóch miesiącach, gdy szef zaczął na przemian podnosić na nią głos i zbywać ją milczeniem. Typowy mobber, pomyślała i rzuciła papierami.

REKLAMA

Teraz pracuje w biurze korporacji i mówi, że ma dobry układ z przełożoną. - Jest tak: zero nadgodzin, zero romantyzmu, za to dobrze wykonana robota. I elastyczność, bo czasem potrzebuję przesunąć godziny pracy. Mam przecież chłopaka, przyjaciół i życie. A zero romantyzmu, bo szefowa wie, że długo u niej nie będę przerzucała papierków. Chcę popróbować czegoś nowego. Dopinamy z chłopakiem wyjazd do Holandii. Ma tam nagraną pracę w agencji fotograficznej, a ja sobie coś znajdę – stwierdza.

- Nie odziedziczyłaś po pokoleniu mamy tego lęku, że jak przestaniesz rozwijać się zawodowo, to peron ci odjedzie: awanse, podwyżki, zdolność kredytowa, własny dom, rodzina i emerytura? - pytam.

- Czyli że przepieprzę życie? Mama mi to często powtarzała, dopóki nie wyrzuciłam z siebie, że przez całe moje dzieciństwo nie było jej w domu. Że nie dostałam od niej emocjonalnie tego, co powinnam, bo próbowała mi tylko dowieźć kasę na przyszłość. No i ups, niezbyt wyszło. Przyznała mi rację i powiedziała, bym żyła po swojemu. Bo chociaż dla niej to ryzykowne, to w kulturze zapier..lu ewidentnie coś nie pykło – opowiada Dagmara.

Młodzi "wydorośleją" i staną się "zarobasami"?

Do podobnych wniosków, co matka Dagmary, dochodzi także część menedżerów, którzy szkolą się u Mai Gojtowskiej. - Nagle zawieszają się i mówią: "Kurcze, może ci młodzi mają rację. Może w tym szaleństwie jest metoda" - relacjonuje specjalistka z branży HR.

REKLAMA

Większości pracodawców trudno to jednak zrozumieć. Bo szefowie, którzy dzisiaj mają po 40-50 lat, często nadal pozostają zakładnikami swoich doświadczeń z czasu, w którym zaczynali pracować. - Był początek lat 2000. Bezrobocie sięgało nawet 20 proc. Młodzi często pracowali za darmo, żeby w ogóle zdobyć jakieś doświadczenie. Nikt nie pieścił się z nimi, od razu rzucano ich na głęboką wodę. Tylko dzięki samozaparciu dochodzili do czegoś w życiu. Teraz są menedżerami. Rekrutują dzisiejszych dwudziestolatków ze świata pięcioprocentowego bezrobocia, którzy w dodatku mają powszechny dostęp do internetu, czyli do ofert pracy w całej Polsce i poza nią – tłumaczy Gojtowska.

- Stąd te zdziwione oczy szefów, kiedy młodzi wychodzą z rozmów kwalifikacyjnych, bo im coś "nie pykło" – wtrącam.

- I stąd też tysiące błędów. Np. ogłoszenia o pracę są pisane w sposób dramatyczny. Ogólnikami, bez podawania kandydatom widełek zarobków ani zakresu obowiązków. Menedżer właściwie ogranicza się do wysłania komunikatu "Dam pracę" i jest obrażony, że ludzie się o nią nie biją. Potem nie jest lepiej. Badania pokazują, że 50 proc. kandydatów wychodzi z rozmów rekrutacyjnych, nie wiedząc, na czym właściwie mają polegać ich obowiązki. To jest wynik, który pokazuje, że coś jest mocno nie tak. I to nie z kandydatami, tylko z komunikacją pracodawców. Później jest etap wdrażania i kolejne, kiedy pytania pracownika są zbywane - opisuje.

- Bo ważne, że w ogóle został zatrudniony, a o resztę ma nie dopytywać, tylko wykonywać polecenia – dopowiadam.

REKLAMA

- Kiedyś to przechodziło, natomiast teraz "zetki" manifestują niezadowolenie. Szybko rezygnują z pracy, jeśli nie wiedzą, po co mają wykonywać dane czynności. A później pracodawcy do mnie przychodzą i mówią, że mają dużą rotację, bo młodzi zwalniają się w pierwszych 3-6 miesiącach – opowiada.

- Szefowie próbują zrozumieć młodych i zmienić swoje myślenie czy czekają, aż rynek wróci w ich ręce i znów będą dyktować warunki? A może liczą, że młodzi w końcu wydorośleją, porzucą te swoje "mrzonki" i staną się "zarobasami"? - pytam.

- Po internecie krąży grafika mówiąca o tym, że zmiana nie jest obowiązkowa, bo nie wszyscy muszą przetrwać. Więc jeśli pracodawcy chcą przeczekać młodych, to nie wróżę zbyt dużego ich sukcesu w przetrwaniu. Potrzebna jest całościowa zmiana podejścia do pracowników, nie tylko młodych. Ale oni mogą nam w tym pomóc. Myślę też, że większość z nich aż takimi "zarobasami" już się nie stanie. Wejdą w kolejny etap życia i pewnie poszukają większej stabilizacji, ale nie będą mieli w głowach tego, co pracownicy startujący na początku lat 2000. – ocenia moja rozmówczyni.

"Dla młodego pokolenia to jest bullshit"

Marcin Sutowski z rocznika 1997 nie wierzy, że pracą można do czegoś w życiu dojść. Mówi, że jego mama całe życie jest ekspedientką w spożywczaku i nie ma z tego nic, poza zmęczeniem i brakiem czasu dla siebie. Chłopak patrzy też na ojca, który ma firmę budowlaną, dom i mieszkanie, a także oszczędności. - Jeśli to jest to "coś", do czego można dojść w życiu pracą, to ma tego całkiem sporo. Tylko że do tego influencerzy w moim wieku albo młodszym dochodzą w kilka lat, a nie kilkadziesiąt, jak mój ojciec – mówi.

REKLAMA

- To chyba dotyczy tylko tych najbardziej widocznych, czyli zaledwie kilku procent wszystkich. Reszta tkwi w poczekalni do bycia Frizem, jednym z najbardziej popularnych i majętnych youtuberów w Polsce – zauważam.

- Ale przynajmniej w tej poczekalni żyją. Coś zawsze zarobią, jak nie na YouTube czy Insta, to w korpo. Za ten hajs dokądś pojadą, czegoś popróbują i coś przetestują. W ten sposób dowiadują się o sobie wielu rzeczy. Poznają ludzi, z niektórymi znajdują flow i biorą ich dalej ze sobą. A moi rodzice są zaprogramowani na dojście do "czegoś" w życiu, a w ogóle nie żyją. Chcą to "coś" zdobyć i zostawić mnie. Jestem im za to wdzięczny. Ale wolałbym, by zamiast mieszkania zostawili mi świadomość, że poświęcili sobie i mnie dość dużo uwagi. Że o siebie zadbali. A tego nie było i nie ma. Chciałem ich ostatnio zabrać na wakacje do Hiszpanii, żebyśmy mogli wspólnie popróbować nowych rzeczy i pogadać. Ale odmówili, bo tego nie ma w ich softwarze – tłumaczy.

Próbuję zaktualizować swoje oprogramowanie i proszę o pomoc w tym Maję Gojtowską. Dalej bowiem zaskakujący wydaje mi się wynik badania dla "Polityki", z którego wynika, że tylko jedna trzecia młodych uważa, iż pracą można do czegoś w życiu dojść. - Inaczej już postrzegają sukces. Dla nich to życie na własnych zasadach, a nie takie zakute w kajdany jednego zatrudnienia czy awansów zawodowych. Nie żyją po to, by pracować, tylko pracują, by żyć. By rozwijać się w inny sposób, np. podróżować. Albo przeprowadzić się do Tajlandii, gdzie też mogą znaleźć zatrudnienie ad hoc, by móc się tam utrzymać - tłumaczy.

"Zetki" więc szukają pracy skrojonej na miarę swoich potrzeb. Żyją "tu i teraz", a nie w przyszłości jak pracownicy, którzy weszli na rynek ok. 20 lat temu. - Wtedy młodzi szli do firmy, żeby wspinać się po szczebelkach, bo to przekładało się na lepszą sytuację finansową. Żyli tym, co będzie. A dzisiejszych dwudziestolatków mocno ukształtowały doświadczenia ich rodziców. Mam kilkuletnie dzieci i już potrafią mi powiedzieć, że to, jak pracuję, jest bez sensu, bo nie mam czasu. Teraz. I że tak by nie chciały. A ja mam wolny zawód i nie pracuję od godz. 9 do 17. Więc co dopiero myślą sobie dzieci rodziców, którzy tyrają od rana do wieczora. Dla młodego pokolenia to jest bullshit – podkreśla moja rozmówczyni.

REKLAMA

"Hej, człowieku, co mogę zrobić, żeby ci się lepiej pracowało?"

Zdaniem Mai Gojtowskiej pracodawcy nie mają co czekać, aż "zetki" wydorośleją, tylko powinni uznać, że to pokolenie pozostanie już wyczulone na wspomniany "bullshit" i fałsz sloganu "firma jest jak rodzina". - Młodzi szukają inspirujących liderów, którzy będą w stanie ich zrekrutować i zatrzymać. Którzy nie będą na nich wrzeszczeć ani zbywać ich pytań, tylko okażą im szczere zainteresowanie. Którym mogą zaufać – wymienia.

Jak dodaje, problem jednak w tym, że takich liderów jest w polskich firmach jak na lekarstwo. Od lat na stanowiska menedżerskie awansowani są ludzie, którzy w swoich zespołach osiągają najlepsze wyniki, ale nie mają zdolności przywódczych. - Do tego menedżer w wielu polskich firmach to jest po prostu osoba, która ma wykonywać jeszcze więcej pracy, a przy okazji zarządzać ludźmi. I zwyczajnie nie starcza mu czasu na rozmowy z pracownikami o ich potrzebach, ambicjach, frustracjach. Liderzy są więc w ciągłym biegu. Jeśli mają starszego pracownika, to on machnie ręką, przybije żółwika i będzie dalej harował. Gdy jednak widzą to "zetki", to myślą: "Dobra, wychodzimy stąd, skoro szef nie ma dla nas czasu" - opisuje Gojtowska.

Dlatego menedżerom, z którymi pracuje, często proponuje, by chociaż raz w tygodniu rozmawiali z każdą osobą w ich zespole. Nie na zasadzie: "Sprawdźmy, co zrobiłeś", tylko: "Hej, człowieku, co ja mogę zrobić, żeby ci się lepiej pracowało?". Gojtowska przyznaje jednak, że ten prosty pomysł budzi skrajne emocje. Bo liderzy są tak przytłoczeni robotą, że nie umieją znaleźć choćby 15 minut w tygodniu na pracownika. - Są jednak szefowie firm, którzy rozumieją, że ich pracownikom potrzebny jest prawdziwy lider. Jeden z nich mi powiedział, że jako prezes ma trzech interesariuszy: klienta, pracownika i inwestora. I musi znajdować czas na opiekowanie się każdym z nich. Ale na ogół w polskich firmach nadal liczy się tylko klient, a jeśli pracownik potrzebuje uwagi, to jest roszczeniowy – tłumaczy ekspertka.

Urlop bez limitu za pełną stawkę

Wielu młodych zasmakowało pracy zdalnej i już nie chce wracać do biur. Tak było z 25-letnim Kubą Wójcikiem. Gdy rok temu szukał swojej drugiej pracy na stanowisku grafika, to przejął inicjatywę na rozmowie kwalifikacyjnej. Zapytał, czy będzie mógł wykonywać służbowe obowiązki z domu. Usłyszał, że jest roszczeniowy, więc wyszedł.

REKLAMA

- Dla mnie praca zdalna to dowód zaufania szefa. Nie stoi nade mną, nie sprawdza, kiedy robię sobie przerwy ani jak długo rozmawiam z dziewczyną. Ważne, żebym zrobił, o co mnie poprosił. W takich warunkach umiem zdziałać nawet więcej, niż mi zlecono. Potraktować to jako swoją zajawkę. A jeśli ktoś mnie sprawdza, to jestem jak typowy Brian ze szkoły, który w poniedziałek wkuwa literki od "A" do "K", bo tylko o tyle poprosiła pani. Reszta we wtorek – stwierdza Kuba.

Nie wszyscy pracodawcy umieją to zrozumieć. Mariusz Książek, jeden z najbogatszych Polaków, mówił w "Forbesie", że praca zdalna to gehenna. - Towarzystwo się rozpierzchło na prawo i lewo: były fitnessy, remonty, pielęgnacje ogrodów. Nawet mi się menadżerowie zwierzali, że jak wspaniale, bo mieszkają ileś tam lat w jakimś miejscu i trzy lata nie byli w ogrodzie, a teraz mogą sobie kopać, chodzić po nim, spotkania online odbywać. Ja tego nie kupuję – podkreślił założyciel grupy Marvipol.

Dlaczego to jest takie straszne, że ludzie mogą np. wyjść do ogrodu podczas pracy? Zdaniem Mai Gojtowskiej ten lęk wynika z silnej potrzeby kontroli zatrudnionego. - Bo pańskie oko konia tuczy. Jest takie przeświadczenie u wielu pracodawców, że jeśli podwładni są w biurze, to wtedy pracują. Bo cóż innego mogliby tam robić? A tuż przed początkiem pandemii czytałam badania, z których wynikało, że pod koniec 2019 roku pracownik w biurze średnio tracił od 3 do 4 godzin dziennie. Więc ta filozofia pana i konia średnio działa – ocenia konsultantka w branży HR.

Jak dodaje, u wielu pracodawców po pandemii narasta frustracja, bo mają świadomość, że gdy zmuszą "zetki" do przychodzenia do firm, to na biurka posypią im się wypowiedzenia. Na nic się tu zdadzą zapewnienia: "Wierzę, że działasz zadaniowo, ale musisz wrócić do biura, bo lepiej będzie ci się pracowało". Młodzi czytają to: "Musisz przyjść, bo tak naprawdę ci nie ufam".

REKLAMA

Takich szefów jeszcze bardziej musi szokować pomysł nielimitowanych urlopów. Przedsiębiorstwa wychodzą nim naprzeciw "zetkom". - To już działa w niektórych polskich firmach. Pracodawca mówi: "Hej, drogi pracowniku, możesz wziąć tyle urlopu, ile potrzebujesz. I zarabiasz pełną stawkę" - tłumaczy Gojtowska.

- Czyli mogę wziąć półroczny urlopu i pojechać do Tajlandii, a szefowa mi za to zapłaci? - dopytuję.

- Tak, jeśli w tej sprawie dogada się pan z zespołem i znajdzie się na to hajs. Tylko pan od razu zakłada, że mając do dyspozycji nielimitowany urlop, pracownicy jadą do Tajlandii. A badania pokazują, że po prostu częściej biorą pojedyncze dni, bo są zmęczeni i przedłużają sobie np. weekend. Statystycznie niewiele przekraczają normalny wymiar urlopu albo nie robią tego wcale. Gdy warszawski oddział firmy SYZYGY wprowadził to rozwiązanie, na LinkedInie od razu posypały się pytania, czy monitoruje, o ile wzrosła częstotliwość brania urlopu. Firma odpowiedziała, że nie chce tego monitorować. Chce mieć za to wypoczętych pracowników, bo ma z tego korzyść. Zaufali zatrudnionym. Zwłaszcza młodzi, ale i wszyscy tego zaufania potrzebują. Może gdyby nie postawa "zetek", to byśmy w ogóle o tym nie rozmawiali. Jestem pewna, że możemy się od nich czegoś nauczyć – podsumowuje Maja Gojtowska.

Masz temat? Napisz do autora: mamtemat@tok.fm

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

TOK FM PREMIUM

REKLAMA
REKLAMA
Copyright © Grupa Radiowa Agory