Kup subskrypcję
Zaloguj się

Dziwne, "żółte" zbiórki "na Ukrainę". Widać je wszędzie, a pytania się mnożą

To chwyciło mnie za serce. Dziewczyna z Kijowa prosiła o wsparcie, stojąc w żółtej kamizelce pod znanym dyskontem. Tłumaczyła, że pieniądze "na Ukrainę" są niezbędne, by inne dzieci przetrwały. Pomyślałem o jej zniszczonej młodości i o tych wszystkich horrorach wojny. A potem przyjrzałem się jej fundacji. "Blessing for people" – gdzieś to już widziałem. Im dłużej się przyglądałem, tym więcej pytań się pojawiało.

Wolontariuszy w żółtych kamizelkach można spotkać na ulicach miast czy w galeriach. Właściciele tych drugich często nie wydają zgody na takie zbiórki, natomiast fundacja nie zawsze się tym przejmuje.
Wolontariuszy w żółtych kamizelkach można spotkać na ulicach miast czy w galeriach. Właściciele tych drugich często nie wydają zgody na takie zbiórki, natomiast fundacja nie zawsze się tym przejmuje. | Foto: Mateusz Madejski / Business Insider Polska

Koniec grudnia, spore centrum handlowe w Szczecinie. – Pojawiły się bez naszej zgody dzieci, które zaczęły zbierać "na Ukrainę". Nie byliśmy w stanie zweryfikować tej zbiórki, zresztą nie przedstawiły one żadnych pozwoleń – a jedynie wpis fundacji do KRS – opowiada szef tej placówki w rozmowie z Business Insiderem.

– Poprosiliśmy więc, żeby dwie zbierające dziewczyny opuściły teren obiektu – dodaje. Zamiast tego, pojawili się zupełnie dorośli mężczyźni. Okazało się, że są kimś w rodzaju opiekunów zbiórki. Zaczęli grozić szefowi centrum konsekwencjami. To był jednak dopiero początek. Szef postanowił wezwać policję.

– Funkcjonariusze wszystkich wylegitymowali i apelowali do zbierających o opuszczenie galerii. Na ten apel jeden z opiekunów powiedział do nas, że może skończyć zbiórkę, jeśli przelejemy 1 tys. zł na konto fundacji – słyszymy.

Na to zgody nie było, ale policja kwestujących dziewczyn nie wyprowadziła. Centrum handlowe postanowiło sobie poradzić z problemem w inny sposób.

– Informowaliśmy więc naszych klientów, również za pomocą regularnych komunikatów dźwiękowych, że zbiórka jest nieautoryzowana i że warto zachować ostrożność. Poskutkowało. Potem jeszcze przyszła raz jedna dziewczyna, a potem już przestały w ogóle przychodzić – mówi dyrektor centrum handlowego.

Zastanawiałem się wtedy, pod koniec grudnia, czy warto o sprawie pisać. Metody fundacji wydają się kontrowersyjne, niemniej dziewczyny w żółtych kamizelkach galerię opuściły. Strona fundacji działa, Komenda Główna Policji, jak się okazało, nie miała doniesień o problemach z "Blessing for people". Wpis do KRS też był, a to oznacza, że fundacja nie jest fikcyjna. Uznałem, że warto się wstrzymać z artykułem. Przynajmniej do momentu, gdy pojawią się nowe informacje.

I tak w marcu spotkałem wolontariuszkę przed dyskontem. Była komunikatywna, przekonująca i miła. Natomiast stwierdziłem, że tym razem przyjrzę się bliżej całej organizacji. Okazało się, że kontrowersyjny model działania to tylko część problemu.

Wolontariuszka fundacji podczas zbiórki pod dyskontem
Wolontariuszka fundacji podczas zbiórki pod dyskontem | Mateusz Madejski / Business Insider Polska

Na noktowizory czy na dzieci? Na co zbiera fundacja?

Aleksandra z Kijowa, jak się przedstawiła wolontariuszka przed dyskontem, miała na swojej puszce zdjęcia ukraińskich dzieci. Plakietka nie pozostawiała złudzeń, że chodzi o zbiórkę właśnie na najmłodsze ofiary wojny Putina. Wszedłem na stronę, która wydaje się na pierwszy rzut oka bardzo profesjonalna. Są nawet zdjęcia dzieci, którym można pomóc, jest też np. filmik z domu dziecka.

Im bliżej przyglądam się stronie, tym dziwniej jednak wszystko wygląda. Okazuje się, że fundacja zbiera też na sprzęt wojskowy, umundurowanie czy noktowizory. Jest nawet filmik z przekazania żołnierzom zestawu Starlink.

Fundacja zbiera nie tylko na dzieci, ale i na żołnierzy w Ukrainie
Fundacja zbiera nie tylko na dzieci, ale i na żołnierzy w Ukrainie | materiały prasowe

Zobacz także: Ukraina znalazła sposób na drony z Iranu? Trwają rozmowy z Izraelem

Z samej strony nie dowiaduję się zbyt wiele, jak naprawdę idzie fundacji. Jest informacja, że udało się pomóc "1250 osobom" i zebrać "ponad 130 tys. zł" (liczby te nie są przesadnie szybko aktualizowane). Dowiadujemy się też, że fundacja działa w 10 krajach, np. w Niemczech. Więcej szczegółów nie ma.

"Osiągnięcia", którymi chwali się fundacja na swojej stronie
"Osiągnięcia", którymi chwali się fundacja na swojej stronie | materiały prasowe

Sprawdzam fundację na stronach MSWiA. Fundacja ma dwie zbiórki. Jedna została założona jeszcze w 2020 r., na długo przed wybuchem pełnoskalowej wojny. Celem zbiórki jest "leczenie i rehabilitacja", ale nie ma mowy o dzieciach, które są ofiarami wojny. Sprawozdanie ze zbiórki fundacji, jak wynika z portalu MSWiA, jest niezłożone od 148 dni. Druga zbiórka jest aktywna od października 2022 r. Obsługuje ją ok. 70 wolontariuszy. Zbierają pieniądze na chore dzieci, pomoc dla uchodźców, ale i na niekoncesjonowany sprzęt dla armii Ukrainy – noktowizory, lornetki, a nawet samochody.

Sprawozdanie z jednej ze zbiórek "BFP" pozostaje nierozliczone
Sprawozdanie z jednej ze zbiórek "BFP" pozostaje nierozliczone | materiały prasowe

Szkoda, że tych informacji nie ma na puszkach. Osobiście nie mam problemu z "wojskowym" wsparciem Ukrainy – sam dorzucałem się na drony czy na terenówki, na które zbierał popularny w mediach społecznościowych Exen. Jednak wolę wiedzieć, na co idzie moja pomoc – czy na dzieci, czy na noktowizory.

Biuro prasowe MSWiA nie udziela nam bardziej szczegółowych informacji na ten temat.

"Informujemy, że komunikaty na portalu zbiórek publicznych są aktualne" – słyszymy tylko.

Dane ze strony MSWiA wydają się natomiast problematyczne. Wolontariuszki zbierały "na Ukrainę" już w maju, a może i wcześniej. A taka zbiórka była zgłoszona do MSWiA dopiero pod koniec września. Wcześniej działały zbiórki "rehabilitacyjne", w których o Ukrainie mowy nie było.

O fundację pytamy też Komitet Do Spraw Pożytku Publicznego, który nadzoruje organizacje pozarządowe z ramienia Kancelarii Premiera. Odpowiedzi na razie nie mamy.

Dalsza część artykułu znajduje się pod materiałem wideo

Wątpliwości tylko się mnożą

No to może bezpośredni kontakt z fundacją rozwieje wątpliwości? Na początku próbowałem się skontaktować telefonicznie. Wskazany na stronie telefon odebrał mężczyzna posługujący się wschodnim akcentem, który nie do końca rozumiał język polski. Zapytał, czy jestem z policji. Odpowiedziałem, że jestem dziennikarzem – i że możemy porozmawiać po angielsku. Potem się jednak rozłączył. Kolejne telefony odbierane już nie były. Nie było odpowiedzi na maile ani na wiadomości poprzez media społecznościowe.

Warszawski oddział fundacji ma za to świetne oceny w rekomendacjach Google (a konkretnie 4,8 na 5). Problem jest taki, że oceny często nie wyglądają na wiarygodne. Trudno znaleźć polskie czy ukraińskie nazwiska w komentarzach, wiele jest za to np. hinduskich. Publikowane opinie wyglądają z kolei sztucznie, nie odnoszą się one do konkretnych działań fundacji. Jest za to dużo podziękowań "za świetną robotę". Z drugiej strony, przewijają się też opinie sugerujące, że fundacja "oszukuje".

Internetowe opinie o fundacji niekoniecznie wyglądają na wiarygodne
Internetowe opinie o fundacji niekoniecznie wyglądają na wiarygodne | materiały prasowe

Teoretycznie fundacja ma swoje biuro w Warszawie, jak i w kilku innych miastach Europy. W naszej stolicy jest to dość prestiżowy adres, bo Al. Jerozolimskie. W praktyce jest to tylko biuro wirtualne. W skrócie – organizacja płaci za adres w renomowanym miejscu, ten może widnieć na stronie, tam też przyjdą listy. Ale na miejscu mógł nigdy nie pojawić się żaden pracownik fundacji.

Kto stoi za fundacją? Według wpisu z KRS, jej prezesem jest młody absolwent prawa z Lublina, który pochodzi ze Wschodu. Dopytuję w różnych organizacjach charytatywnych, czy o nim słyszeli. Okazuje się, że nikt go nie zna, nikt o nim nie słyszał. Mówią to nawet osoby, które specjalizują się w zbiórkach na Ukrainę. Niewiele im mówią też nazwiska innych osób, które według dokumentów są powiązane z fundacją. Sama nazwa "Blessing for people" też nic nie mówi naszym rozmówcom z "branży".

Również w "branży" słyszę, że sprawdzić "rangę" fundacji sprawdzić można, spoglądając na listę Organizacji Pożytku Publicznego. Większym fundacjom zwykle zależy na tym, by mieć taki status – dzięki temu mogą dostawać pieniądze z 1,5 proc. podatku. Sprawdzam, ale na liście OPP "Blessing for people" nie widać.

To dziwne, bo "Blessing for people" działa całkiem szeroko. Wolontariuszki (rzadziej wolontariuszy) w żółtych kombinezonach można zobaczyć właściwie w każdym dużym mieście w Polsce – Warszawie, Poznaniu, Wrocławiu. Pytam znajomych. – Te dziewczyny w żółtych kamizelkach? O tak, jakiś czas temu miałem spotkanie na poznańskiej starówce. Były wszędzie, podchodziły do każdego – opowiadał mi kolega z redakcji. Czasem pojawiają się informacje, że wolontariusze mają nie tylko skarbonki, ale i terminale płatnicze.

O zbiórce w Gdańsku jakiś czas temu informował serwis trojmiasto.pl. Redaktor Michał Brancewicz też próbował porozmawiać z władzami fundacji. Jemu też to nie wyszło.

Nie mam pewności, na co idą pieniądze, które ludzie w dobrej wierze wrzucają wolontariuszkom. Mam natomiast przekonanie, że za większością zbiórek stoją uczciwe osoby. Jak mieć pewność, że pieniądze nie trafią do kogoś nieuczciwego? Przedstawiciele organizacji mówią, że stuprocentową pewność można mieć rzadko, ale zawsze warto zachowywać czujność.

Zobacz także: Greenpeace wskazuje winnych skażenia Odry. "Zasolenie wody wyższe niż w Bałtyku"

– Przede wszystkim starajmy się sprawdzić, czy fundacja, którą chcemy wesprzeć, faktycznie działa – czy ma stronę, czy jest zarejestrowana (NIP, KRS), czy jej telefon ktoś odbiera. To rzecz jasna nie musi przesądzać o tym, że fundacja faktycznie jest bez zarzutu. Dobrze, jeśli fundacja przedstawia raporty ze swojej działalności, chociażby roczne. Nie są one obowiązkowe, ale dobrze, jeśli fundacja je ma na swoich stronach. Powinny się tam pojawić informacje, na co idą pieniądze, jakie są wpływy i wydatki. Fundacja też powinna powiedzieć, z jakich źródeł pochodzą pieniądze na jej działalność – tłumaczy w rozmowie z Business Insiderem Helena Krajewska, rzeczniczka prasowa Polskiej Akcji Humanitarnej.

Autor: Mateusz Madejski, dziennikarz Business Insider Polska