Skandaliczna postawa policji. Właściciel sam odnalazł skradziony motocykl, policja… pomagała złodziejom! - Motogen.pl

Skradziony motocykl właściciel namierzył osobiście, powiadomił policję dwukrotnie – ta nie tylko nie zrobiła absolutnie nic, choć miała skradziony sprzęt i pasera, ale wręcz zalegalizowała kradzież, umożliwiając paserowi bezkarność. Ta historia jest jednocześnie bulwersująca i odrażająca.

Czytając post, który zamieścił Łukasz, trudno uwierzyć, że coś takiego mogło naprawdę się wydarzyć, nawet w świecie, gdzie o skuteczności policji mamy niezbyt dobre zdanie. Przyzwyczailiśmy się, że służba ta działa leniwie i jeśli nie da im się do ręki danych sprawcy, pasera, lub miejsca przechowywania skradzionej rzeczy, to zapewne nie zrobią nic. Jednak to, czego doświadczył Łukasz, daleko wykracza poza granice przyzwoitości, absurdu i akceptacji. Ale od początku.

Akt I – nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi?

Motocykl Łukasza znika 29 września. To popularna Yamaha YBR. Miejsce, z którego zabierają ją złodzieje znajduje się za szlabanem, który obserwuje kamera monitoringu. Wieczorem, natychmiast po zauważeniu straty, Łukasz idzie zgłosić kradzież na posterunek policji na wrocławskich Krzykach.

Tak wyglądała Yamaha Łukasza

Policja jest zapewne bardzo zajęta, bo zgłoszenie przyjmuje po… niemal 5 godzinach. Jak to zwykle w takich sprawach bywa, po zgłoszeniu nie dzieje się nic – cóż, prawie każdy, kto doświadczył kradzieży motocykla lub samochodu doskonale zdaje sobie sprawę, że policja zwykle tak właśnie angażuje się w podobne sprawy.

Przez kolejne cztery miesiące policjanci z Krzyków nie znajdują czasu nawet na to, by przygotować Łukaszowi dokument potwierdzający zgłoszenie przez niego kradzieży, choć sam zainteresowany wielokrotnie o niego prosi, dzwoniąc na posterunek. Kiedy już traci nadzieję, że służba powołana do ścigania przestępców zdecyduje się cokolwiek zrobić, 12 stycznia właściciel przypadkiem znajduje swój motocykl na jednym z portali ogłoszeniowych.

W Łukasza wstępuje nowa nadzieja – wydaje się, że koniec sprawy jest bliski, w końcu skradziony motocykl jest namierzony – mało tego, w ogłoszeniu jest adres i telefon „sprzedającego”, czyli, w tym przypadku, albo pasera, albo złodzieja. Czyż można wyobrazić sobie lepsze zakończenie? Są dane i dowody!

Akt II – nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, zarobiony jestem

Łukasz, w pierwszym odruchu, biegnie na posterunek na Krzykach, by zgłosić policji znalezisko. Po kolejnych kilku godzinach oczekiwania, kiedy już policja łaskawie pozwala mu złożyć zawiadomienie, dowiaduje się, że… postępowanie umorzono z końcem 2022 roku, z braku jakichkolwiek informacji co do przebiegu kradzieży. Smaczku dodaje tej decyzji fakt, że policja nie pofatygowała się nawet, by zabezpieczyć dane z kamer monitoringu.

Łukaszowi udaje się w końcu zgłosić fakt odnalezienia motocykla. Ma czekać – policja ma zająć się tematem… za pięć dni. Następnego dnia termin wydłuża się do tygodnia, bo policjant, który zajmuje się tematem, ma wolne. Łukasz postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i osobiście odwiedzić pasera. Wsiada w samochód i jedzie do miejscowości oddalonej niespełna 100 km od Wrocławia. Na miejscu okazuje się, jak można się spodziewać, że motocykl to faktycznie własność Łukasza. Brakuje numerów ramy, stacyjka jest wymieniona, a korek wlewu paliwa rozwiercony. Już na pierwszy rzut oka widać, że motocykl jest trefny, dlatego sprzedający oferuje go „bez możliwości rejestracji”.

Łukasz, szczęśliwy, że wszystko się zgadza, wzywa lokalną policję. Tradycyjnie – odbywa się przesłuchanie, policja spisuje zeznania.

Akt 3 – przepraszam, czy to kradzione? Tak, a o co chodzi?

Przekonany, że policja zabezpieczy skradziony motocykl, Łukasz w spokoju wraca do Wrocławia. Błąd – policja po raz kolejny nie robi absolutnie nic, żeby pomóc właścicielowi odzyskać jego własność. Yamaha… zostaje u pasera w szopie. Sytuacja się powtarza – Łukasz wielokrotnie kontaktuje się z policją i próbuje dowiedzieć jak postępują działania dotyczące jego motocykla, który sam odnalazł i wskazał organom ścigania. Mało tego – okazuje się, że policjant, który prowadzi sprawę, w ogóle nie wie, że została mu ona przydzielona.

A tu skradziony motocykl Łukasza gotowy do rejestracji

Finał sprawy okazuje się jeszcze gorszy, niż można się spodziewać. 24 lutego skradziona Łukaszowi Yamaha ponownie trafia do sprzedaży. Ogłoszenie na tym samym portalu wystawia… ten sam paser. Tym razem jednak jest pewna zmiana – motocykl ma już prawo rejestracji. Tak oto policja „zabezpieczyła” skradzioną własność Łukasza – zrobiła wszystko, by przestępcy poczuli się bezkarnie.

Nie wiemy jak i czy w ogóle da się tę sprawę skomentować. Pozostawiamy to wam, licząc, że rozgłos tej historii pomoże innym, którzy doświadczyli tak gigantycznej patologii.


11 komentarzy

  1. Adrian

    Mało wiarygodny tekst. I trąca szalbierstwem. Gdzie kopie zgloszeń, gdzie protokoły ?
    Tekst nasmarowany pod klikbajty.

    Odpowiedz
      • Luthen

        Nie potrzeba, ale taką historyjkę to ja też mogę sobie na poczekaniu wymyślić. I co? Nic. Poziom pudelka, żeby kliki się zgadzały.

  2. -1

    słaby artykuł pokroju pudelka, brak źródeł, mało wiarygodna historia bez dokladniejszego opisu

    Odpowiedz
  3. w06

    Nieprawdopodobne !!! Brzmi jak bajka. Głowy powinny polecieć i to dyscyplinarnie, natychmiast. Wstyd i hańba. Komu ???????

    Odpowiedz

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany