Afera mobbingowa w Centrum Praw Kobiet. "Prezeska zajmuje się sianiem chaosu i gnojeniem pracownic"

- Fundacja w ostatnich latach pozyskała ogromne środki. (...) W tej chwili jest w bardzo dobrej sytuacji i cały ten swój potencjał marnuje. Mogłaby pomagać znacznie większej liczbie kobiet, a tego nie robi - mówi w rozmowie z Gazeta.pl Monika Młynarczyk z Centrum Praw Kobiet. We wtorek w mediach ukazały się teksty, w który obecne i byłe pracowniczki CPK oskarżają prezeskę Urszulę Nowakowską o stosowanie wobec nich przemocy psychicznej i niepłacenie pensji.
Zobacz wideo Piekło kobiet. Przemoc seksualna to w Polsce codzienność

Centrum Praw Kobiet zostało założone w 1994 roku w Warszawie przez prawniczkę Urszulę Nowakowską. Jak czytamy na stronie internetowej stowarzyszenia, jego misją jest "przeciwdziałanie wszelkim formom przemocy i dyskryminacji kobiet w życiu prywatnym, publicznym i zawodowym".

"Dążymy do stworzenia warunków umożliwiających kobietom korzystanie z należnych im praw człowieka w tym prawa do życia wolnego od przemocy i dyskryminacji oraz realizację konstytucyjnej zasady równouprawnienia płci" - podkreślono.

19 stycznia na wniosek związku zawodowego rada nadzorcza CPK powołała komisję antymobbingową. Związek wnioskował również o audyt finansowy i merytoryczny fundacji.

Więcej wiadomości na stronie głównej Gazeta.pl

Szefowa CPK oskarżana o stosowanie przemocy psychicznej

O sprawie napisały we wtorek Onet i "Gazeta Wyborcza". Pracownice (obecne i byłe) oraz wolontariuszki oskarżają swoją szefową Urszulę Nowakowską o stosowanie wobec nich przemocy psychicznej. - Bardzo przeżyłam tę przygodę z Centrum, jestem w tej chwili na lekach antydepresyjnych - powiedziała w rozmowie z "GW" jedna z nich.

- Nabawiłam się depresji, nerwicy lękowej. Mam taki uraz do Urszuli, że gdy muszę do niej zadzwonić, to cała się trzęsę - stwierdziła kolejna. - Po ostatnich przejściach, gdy zobaczyłam, że ktoś z CPK wysłał do mnie mail, zaczęłam z nerwów wymiotować - podkreśliła jeszcze inna.

W rozmowie z Onetem jedna z kobiet, która "uciekła" z CPK po trzech miesiącach, zaznaczyła, że miała być wyzywana od idiotek oraz słyszała, iż na niczym się nie zna i jest "taka przy kości". Inna powiedziała, że Nowakowska zajmuje się "sianiem chaosu i gnojeniem pracownic". Rozmówczynie zwracały też uwagę na podcinanie skrzydeł i podkopywanie wiary w ich kompetencje przez szefową.

Nowakowska "reaguje atakiem, zastrasza, przerzuca winę, zaczyna płakać"

- Ogólnie paskudna atmosfera. Poniżające uwagi, wpychanie w poczucie niższości, ironizowanie na temat pomysłów. Jedyną osobą, która może coś proponować, jest prezeska - powiedziała "Wyborczej" Katarzyna Łagowska, która m.in. koordynuje programy pomocowe dla kobiet. Z kolei Monika Młynarczyk ze związków zawodowych podkreśliła, że szefowej nikt nie może zwrócić uwagi, ponieważ "reaguje atakiem, zastrasza, izoluje od siebie, przerzuca winę, zaczyna płakać".

Kobiety, które prowadziły oddziały CPK, również miały być niewłaściwie traktowane przez Urszulę Nowakowską. Kiedy Inga Lipińska, która prowadzi oddział w Żyrardowie, zaczęła domagać się pensji, szefowa miała jej wmawiać, że podjęła się wolontariatu. Miała ją też szantażować, że "to jest tylko mały Żyrardów i zawsze można zamknąć [ten oddział - red.]". 

- Od Ulki usłyszałam, że ona nie może pozwolić, żeby płacenie mi pensji zrujnowało fundację, którą ona buduje ponad 25 lat. Ciśnienie mi się podniosło. Powiedziałam, że to jest kpina - podkreśliła w rozmowie z "GW".

Rozmówczynie "GW" oskarżają szefową również o to, że w fundacji pracowały uchodźczynie z Ukrainy i mimo obiecanych umów i wynagrodzeń nie dostawały ich.

Afera mobbingowa w Centrum Praw Kobiet. Nowakowska odpowiada

Część pracownic i wolontariuszek odeszła już z pracy z Centrum Praw Kobiet. Inne zostały, bo - mimo wszystko - chcą pomagać. Było też kilka spraw w sądzie. - Ja wiem o czterech. Sąd umarzał zarzuty o mobbingu, tak jak umarza się w Polsce większość takich spraw. Kończyło się np. na wypłaceniu zaległych pieniędzy za nadgodziny. Teraz Fundacja Helsińska zgodziła się poprowadzić sprawę naszej sekretarki, którą Urszula zwolniła na dwa lata przed emeryturą. Wiele dziewczyn jednak odchodziło po cichu - powiedziała Monika Młynarczyk.

"Gazeta Wyborcza" skontaktowała się z Urszulą Nowakowską. - Czuję się jak zwierzyna ścigana - stwierdziła, płacząc. Jak dodała, nie wie, co jej się zarzuca. - Coś się dzieje wokół mnie, a ja nie wiem, w jakiej sprawie - zaznaczyła. Z kolei zarząd (czyli Urszula Nowakowska i Grażyna Bartosińska) w oświadczeniu podkreślił, że powołana została komisja, która ma zbadać zasadność zarzutów, a opóźnienia w wypłacie pensji wynikały z braku potrzebnej dokumentacji.

Na końcu zarząd napisał o "dramatycznych konsekwencjach" dla CPK, które może mieć "publikowanie niepotwierdzonych informacji bez znajomości wyników audytu oraz prac komisji". "Może [to - red.] doprowadzić do zniszczenia organizacji i pozbawi tysiące kobiet pomocy. Ponadto w obecnym klimacie politycznym upublicznianie niepotwierdzonych konfliktów w progresywnych organizacjach kobiecych stanie się przysłowiową wodą na młyn dla ich przeciwników" - podkreślił.

"W fundacji działy się rzeczy, które nie powinny się dziać w żadnym miejscu pracy"

- Te artykuły są efektem dłuższego procesu, bo to nie jest tak, że to nagle się pojawiło. To efekt takiej niezgody na to, co się dzieje w Centrum Praw Kobiet i to od wielu, wielu lat. Od co najmniej półtora roku zabiegałyśmy o spotkanie z zarządem, ponieważ w fundacji działy się rzeczy, które nie powinny się dziać w żadnym miejscu pracy, a w szczególności w organizacji pozarządowej, która na dodatek ma na sztandarach walkę o prawa kobiet, siostrzeństwo, solidarność - powiedziała Monika Młynarczyk z CPK w rozmowie z Gazeta.pl.

Jak tłumaczyła Młynarczyk, zarząd nie był zainteresowany takim spotkaniem. - Podjęłyśmy więc pewne działania, takie jak np. założenie związku zawodowego przy CPK, aby tę nierównowagę pomiędzy pracodawcą a pracowniczkami zniwelować. My wychodzimy z pozycji troski o fundację. Poprawa zarządzania fundacją, poprawa warunków pracy przełożyłaby się na lepsze działanie całej fundacji i w efekcie świadczenie pomocy większej liczbie kobiet - zaznaczyła.

- Fundacja w ostatnich latach pozyskała ogromne środki, zresztą jestem zatrudniona w fundacji, żeby tak się działo. Jak zaczynałam pracę pięć lat temu, fundacja była w bardzo trudnej sytuacji, bo była uzależniona od dotacji publicznych, a moim zadaniem było rozwinięcie fundraisingu i pozyskiwanie pieniędzy z innych źródeł. W tej chwili fundacja jest w bardzo dobrej sytuacji i cały ten swój potencjał marnuje. Mogłaby pomagać znacznie większej liczbie kobiet, a tego nie robi - podkreśliła Monika Młynarczyk w rozmowie z Gazeta.pl.

- Podjęłyśmy działania jako związek zawodowy, zwróciłyśmy się do rady nadzorczej fundacji z prośbą o interwencję i działania kontrolne. Efektem naszych działań były dwie uchwały rady nadzorczej: pierwsza powoływała komisję antymobbingową w CPK, a druga - nakazywała przeprowadzenie audytu księgowo-finansowego w fundacji - powiedziała.

Na raport komisji trzeba jeszcze poczekać

Monika Młynarczyk przekazała, że raport komisji będzie gotowy w ciągu dwóch, trzech tygodni, a na wyniki audytu trzeba będzie poczekać, bo rok finansowy zamyka się dopiero w marcu.

- Jaki będzie efekt? Trudno przewidzieć. Wykorzystałyśmy wszystkie możliwości, aby zmienić coś na lepsze w fundacji, żeby ta fundacja lepiej funkcjonowała od środka dla pracowniczek, które często wpadają w tę pułapkę ważnej pracy i naprawdę bardzo się poświęcają, a w zamian za to albo nie dostają żadnego wynagrodzenia za swoją ciężką pracę, albo są jakieś inne naruszenia - zaznaczyła.

- Ale przede wszystkim zależy nam, żeby ta fundacja, która ma tak ogromny potencjał, działała na pełną skalę - dodała.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.