Dawid Kostecki i afera podkarpacka. Czy taśmy z politykami istnieją

Śmierć Dawida Kosteckiego 2 czerwca 2019 r. i pojawiające się wokół niej pytania zelektryzowały opinię publiczną. O powiązaniu Kosteckiego z aferą podkarpacką rozpisywały się wszystkie media.

Dawid Kostecki, Wieliczka, 2014 r.Michal Lepecki / Agencja Wyborcza.pl
Dawid Kostecki, Wieliczka, 2014 r.

W środę 25 stycznia nakładem Wydawnictwa SQN ukazała się pierwsza w Polsce biografia Dawida Kosteckiego – pięściarza, który zmarnował szansę na wielką karierę, wplątując się w świat przestępczy i w jedną z największych afer w Polsce – aferę podkarpacką.

Publikujemy fragment książki "Dawid Cygan Kostecki. Uliczny fighter" Mateusza Fudali, dotyczący nagrań z domów publicznych na Podkarpaciu, w których mieli pojawiać się politycy, policjanci, funkcjonariusze CBŚ i duchowni. Ta sprawa wstrząsnęła polską opinią publiczną:

reklama

[...]

W czasie gdy Kostecki obijał kolejne ringowe kotlety, sporo działo się w jego rodzinnych stronach – na Podkarpaciu. Przede wszystkim był to czas nalotów Centralnego Biura Śledczego na podkarpackie agencje towarzyskie. W kwietniu 2008 r. zamknięto m.in. burdel Wiena w Rudniku nad Sanem, nazywany również "zielonym domkiem", od charakterystycznej elewacji budynku. To była spektakularna akcja podkarpackiego CBŚ, wpieranego przez kilkunastu antyterrorystów.

Taśmy

W mediach pojawiła się informacja, że w lokalach należących do braci R. mieli być nagrywani politycy, policjanci, funkcjonariusze CBŚ i duchowni, a o istnieniu taśm mówiło się już od dawna. Po tym, jak zatrzymano Daniela Ś. i wierchuszkę podkarpackich służb, w maju 2016 r. Centralne Biuro Antykorupcyjne zatrudniło człowieka, którego zadaniem było zweryfikowanie tych informacji – Wojciecha J.

J. jest absolwentem Akademii Wojsk Lądowych im. Tadeusza Kościuszki we Wrocławiu, Uniwersytetu Warszawskiego oraz Akademii Marynarki Wojennej. Przychodząc do CBA, miał za sobą 16 lat służby, najpierw w wojsku, później w Straży Granicznej, a następnie w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, gdzie zajmował się zwalczaniem terroryzmu. Propozycję pracy w CBA otrzymał bezpośrednio od jej ówczesnego szefa, Ernesta Bejdy. Znali się od około 2010 r., gdy Bejda miał poprosić Wojciecha J. o opinię na temat projektu ustawy o ochronie korpusu pogranicza, przygotowywanego przez innego funkcjonariusza CBA. J. został przyjęty. Teoretycznie miał nad sobą przełożonych: naczelnika wydziału i dyrektora departamentu, ale w praktyce jego jedynym szefem był Bejda. To on wydawał mu polecenia i to jemu bezpośrednio miał przekazywać wszystko, czego się dowiedział. I tak to w istocie wyglądało. Zdarzało się, że do centrali CBA przy Alejach Ujazdowskich w Warszawie zjeżdżali się dyrektorzy delegatur, ale musieli czekać na korytarzu, bo J. akurat przyszedł z raportem do szefa. A bywało i tak, że przychodził kilka razy dziennie.

reklama

J. otrzymał dwa zadania. Po pierwsze, miał zbadać powiązania korupcyjne byłego szefostwa CBA. Innymi słowy – szukał haków na poprzedniego szefa Pawła Wojtunika i dawnych dyrektorów delegatur w całym kraju. Jak relacjonował, stało się to możliwe dzięki temu, że Bejda zmienił wewnętrzne zarządzenie dotyczące możliwości sprawdzania oficerów po zakończeniu służby. Drugim celem J. było znalezienie nagrań z podkarpackich agencji towarzyskich i ustalenie, kto na nich jest. O Danielu Ś. mówił tak:

"Wiedzieli wszyscy, że on nagrywał osoby w domach publicznych: polityków, funkcjonariuszy. Wywoził pieniądze, żeby je zdeponować w banku w Ukrainie. To były pieniądze wywożone m.in. dla Jana B. i Anny H. Oprócz tego woził nagrania. Bejda mi przekazał, żeby to zweryfikować. Chciał wiedzieć, gdzie są nagrania, bo o tym, że one są, wiedzieli wszyscy. To nie była żadna tajemnica. Chodziło o zlokalizowanie miejsca" – powiedział później J. w rozmowie z "Faktem".

Wojciech J. otrzymał superuprawnienia – miał nieograniczony dostęp do baz danych wszystkich jednostek CBA w całym kraju, m.in. Systemu Koordynacji i Rejestracji Zainteresowań Operacyjno-Procesowych, Systemu Informacji Operacyjnych, a także Centralnej Ewidencji Zainteresowań Operacyjnych Służb Specjalnych. Takie uprawnienia posiadali jedynie dyrektorzy CBA, i to nie wszyscy.

Dokładnie 26 lipca 2016 r. na biurko Roberta Płoszaja, dyrektora delegatury w Rzeszowie, trafiło pismo od szefa CBA, które nadawało specjalne uprawnienia Wojciechowi J. Dzięki temu agent mógł zostać dopuszczony do rozpracowania operacji pod kryptonimem "Mitra", dotyczącej jednego z wątków tzw. afery podkarpackiej. Z kolei na mocy pisma z dnia 29 listopada 2016 r. J. otrzymał dostęp do wszelkich baz danych (a to dzięki uprawnieniom nadanym przez ABW z polecenia szefa CBA).

reklama

W trakcie pracy operacyjnej J. doszukał się szeregu nieprawidłowości w działalności rzeszowskiego CBA i niedopełnienia obowiązków przez jednego z dyrektorów. Wykrył także przypadki korupcji w polskich sądach. Opisał szczegółowo całą sprawę, a raport złożył do centrali, ale od tamtej pory, jak sam twierdzi, utrudniano mu rozpoczęcie działań operacyjnych. Nie znalazł natomiast niczego na Pawła Wojtunika.

W sierpniu 2017 r. J. miał otrzymać od informatora na Podkarpaciu nagranie z agencji towarzyskiej, a następnie udać się z tą informacją do szefa CBA. Agent sporządził niejawny dokument wraz z załącznikiem i schował do koperty o numerze 402036632, którą potem miał zdeponować w pancernej szafie nr 122/14134 w siedzibie służb w Warszawie. Gdy później komisyjnie otwarto sejf, w środku nie znaleziono dokumentów ani nagrania.

W dniu 14 maja 2018 r. Wojciech J. wysłał poufny raport do premiera Mateusza Morawieckiego i szefa CBA Ernesta Bejdy, w którym opisał tuszowanie informacji o nieprawidłowościach w służbach. Jak zaznaczył, zdawał sobie sprawę, że raport może przyczynić się do "zwolnienia ze służby", ale nie mógł zatrzymać informacji, które pozyskał, dla siebie, bo "nie pozwala na to poczucie godności oficerskiej oraz zwykła przyzwoitość, a przede wszystkim oddanie służbie i państwu polskiemu". Fragmenty raportu ujawniła Wirtualna Polska. Czytamy w nim:

Często próbowano ograniczać podejmowane przeze mnie czynności oraz zmieniać postawione wcześniej zadania przez szefa CBA. Zdarzały się również takie sytuacje, podczas których Dyrektor Departamentu Analiz CBA twierdził, że mam "odpuścić tematy Podkarpacia oraz Szczecina", ponieważ są to sprawy, które przerastają możliwości Biura (…). Przekazałem przełożonym informacje (sierpień-wrzesień 2016 r.) dotyczące nieprawidłowości w działaniach podejmowanych przez byłego Dyrektora Delegatury CBA w Warszawie, byłego Zastępcę Dyrektora Departamentu Operacyjno-Śledczego CBA oraz Naczelnika jednego z Wydziałów Departamentu Operacyjno-Śledczego CBA (…). Całą sprawę zamieciono pod dywan, choć były niezbite dowody świadczące o niedopełnieniu przez tych funkcjonariuszy obowiązków służbowych.

reklama

Tego samego dnia Ernest Bejda otrzymał jeszcze jedno pismo od Wojciecha J. – dotyczące próby przekupstwa przez jednego z posłów PiS. J. tłumaczył, że ów polityk miał kilka razy kontaktować się z jego przyjacielem, poprzez którego miał proponować układ w zamian za przekazanie nagrania z prominentnym politykiem PiS-u. "W ramach »układu« miałem otrzymać do wyboru etat Komendanta Biura Spraw Wewnętrznych Straży Granicznej albo inne stanowisko kierownicze w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych".

Poseł wydał oświadczenie, w którym nazwał informacje zawarte w piśmie agenta "nieprawdziwymi i oszczerczymi" oraz zapowiedział złożenie w prokuraturze zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa.

Wojciech J. został zwolniony z CBA 24 maja 2018 r. W marcu 2019 r. decyzję tę utrzymał w mocy Wojewódzki Sąd Administracyjny. Właśnie wtedy rozpoczęła się wojna między służbami i jej byłym agentem, a do mediów (oraz polityków opozycji) co chwilę wyciekały różne dokumenty, takie jak powyżej wspomniany raport złożony na ręce premiera Morawieckiego. Zapytany o tę sprawę Temistokles Brodowski, rzecznik CBA, komentował: "Tezy, o których mówi, były weryfikowane przez CBA. Nie potwierdzono opisywanych przez b. funkcjonariusza wydarzeń. Co więcej, sam autor pisma nie dostarczył żadnych dowodów w opisywanej przez siebie sprawie".

Pod koniec marca 2019 r. Wojciech J. zagrał va banque. Działająca w jego imieniu mecenas Beata Bosak-Kruczek wystosowała trzy pisma – do premiera Mateusza Morawieckiego, prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry oraz do Komisji Sejmowej do spraw Służb Specjalnych – z zawiadomieniem o możliwości popełnienia przestępstwa i niedopełnienia obowiązków przez Ernesta Bejdę oraz Dyrektora Biura Kadr i Szkolenia CBA Jarosława Wrzoskowicza. Następnego dnia dokumenty opublikowało Radio Zet.

reklama

Na reakcję szefostwa CBA nie trzeba było długo czekać. Centrala złożyła w prokuraturze zawiadomienie o popełnieniu przestępstw przez Wojciecha J., dotyczące poświadczenia nieprawdy i złożenia fałszywego zawiadomienia o przestępstwie.

"Nagrania nie ma i nie będzie"

Opisywana na łamach największych mediów sprawa wstrząsnęła opinią publiczną. Nic dziwnego, skoro była mowa o rzekomych sekstaśmach znanego polityka oraz tuszowaniu afery przez służby. Na początku kwietnia 2019 r. poruszono tę kwestię w sejmie. Poseł Paweł Olszewski z Platformy Obywatelskiej opisywał, że gdyby potwierdziło się to, że CBA próbowało zataić sprawę, mielibyśmy do czynienia z przekroczeniem uprawnień przez tę służbę po to, by zatuszować potencjalnie kompromitującą sytuację ważnego polityka obozu rządzącego. Poseł Olszewski dopytywał z mównicy, czy raport dotarł już do premiera, co z nim zrobiono oraz czy prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie nieprawidłowości w służbach.

Odpowiadał Maciej Wąsik, sekretarz stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, a później w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji. Rozpoczął od wywodu na temat tzw. afery podkarpackiej, w której postawiono zarzuty m.in. Janowi Buremu, byłemu sekretarzowi stanu w Ministerstwie Skarbu Państwa w rządzie Donalda Tuska. Podejrzewa się go o przyjęcie korzyści majątkowych w kwocie ponad 800 tysięcy złotych i sztabki złota wartej ponad 120 tysięcy złotych. Miał też nakłaniać urzędników do przekroczenia uprawnień. Bury (zgodził się na podawanie pełnego nazwiska) nie przyznaje się do stawianych zarzutów i w 2022 r. wciąż oczekiwał na rozpoczęcie procesu.

Na sali dało się wyczuć wyraźne zniecierpliwienie, a Robert Kropiwnicki z Platformy Obywatelskiej w końcu nie wytrzymał i krzyknął: "Nie o to pytamy!". Wąsik wreszcie poruszył kwestię byłego specagenta CBA. Zapewnił, że w służbie zostało przeprowadzone wewnętrzne postępowanie w tej sprawie, z którego wynika, że Wojciech J. nigdy w trakcie swojej pracy w CBA nie zarejestrował żadnych materiałów w formie elektronicznej. Nie zdeponował żadnych płyt i nie przedstawił żadnego dowodu, że pozyskał jakiekolwiek nagrania. Wąsik zauważył, że notatka Wojciecha J. powstała w kwietniu 2018 r., na miesiąc przed jego zwolnieniem ze służby. "Traktuję tę notatkę jako swoisty szantaż wobec szefa CBA. Zobaczcie, co mam, mogę to ujawnić i jeżeli odejdę ze służby, to to ujawnię. (…) Szafy Wojciecha J., w których przetrzymywał materiały niejawne, otwarto komisyjnie, protokolarnie. Komisja składała się z czterech osób. Nie znaleziono w nich żadnych płyt, żadnych nagrań. Co ciekawe, Wojciech J. nie wniósł uwag do protokołu otwarcia jego szafy, później złożył zastrzeżenia, po wielu miesiącach, w tej sprawie, ale w zasadzie po fakcie" – mówił minister Wąsik.

reklama

Polityk przekonywał też, że Wojciech J. zataił w procesie rekrutacji fakt, że leczył się psychiatrycznie w latach 2012–2016. Odniósł się także do słów byłego agenta CBA, mówiącego o propozycji w zamian za nagrania: "W notatce Wojciecha J. jest wskazana osoba, która mogłaby potwierdzić jego wersję zdarzeń. Proszę sobie wyobrazić, że biuro spraw wewnętrznych MSW podjęło czynności wobec tej osoby, która kategorycznie i wielokrotnie zaprzeczała temu, że ma wiedzę na temat nagrania oraz propozycji korupcyjnej dla Wojciecha J." – mówił Wąsik i dodał, że były agent został prawomocnie skazany w 2019 r. za zniesławienie żołnierza Wojska Polskiego.

Poseł Kropiwnicki nie był ukontentowany wypowiedziami sekretarza stanu i nazwał je "bardzo niejasnymi". Dodatkowo poruszył też temat tajemniczego zaginięcia nagrania: "Jak wy sprawdzaliście tego człowieka, zanim go zatrudniliście do służby, jeżeli on leczył się psychiatrycznie i wy o tym nie wiedzieliście? To znaczy, że macie kompletny bałagan, jeżeli chodzi o rekrutację. Co wyjęliście w takim razie z kasy pancernej, w której on miał swoje materiały?" – dopytywał.

Minister Wąsik w kolejnych słowach poddał krytyce tryb złożenia raportu przez agenta CBA do premiera i dodał, że po odjęciu zwolnień lekarskich, urlopów i okresów, w których Wojciech J. "pozostawał do dyspozycji szefa", przepracował on w trakcie dwóch lat de facto dziewięć miesięcy. Zaznaczał, że od lat był związany ze służbami: najpierw pracował w Straży Granicznej, a następnie był oficerem Wojska Polskiego i to w tym czasie miał leczyć się psychiatrycznie, co zataił. "Panie Pośle! Mogę panu powiedzieć, jaka jest moja ocena tej sytuacji. Moja ocena jest taka, że nigdy żadnego nagrania nie było, zostało ono wymyślone przez Wojciecha J. na użytek tego, żeby nie odejść ze służby, w sposób perfidny, kłamliwy i paskudny (…). W mojej ocenie nigdy takiego nagrania nie było, nie ma i nie będzie. Dziękuję bardzo!" – zakończył Wąsik.

reklama

Kłopoty agenta

Sprawy toczą się błyskawicznie. Już następnego dnia po posiedzeniu w Sejmie ukazało się oświadczenie pełnomocniczki Wojciecha J., która kategorycznie zaprzeczyła, jakoby jej klient "kiedykolwiek szantażował szefa CBA ujawnieniem kompromitujących materiałów jednego z polityków Prawa i Sprawiedliwości". Dodała też, że to nieprawda, iż funkcjonariusz wymieniony przez Macieja Wąsika zaprzeczył istnieniu nagrania. "Przeciwnie. Funkcjonariusz ten w rozmowie z funkcjonariuszami MSWiA stwierdził, że takie nagranie było w posiadaniu Wojciecha J. Dodatkowo osoba ta poinformowała także o tym, że nagranie to zostało z szafy metalowej, będącej w użytkowaniu Wojciecha J., zabrane przez nieznane osoby" – czytamy w oświadczeniu.

Na przełomie kwietnia i maja odbywają się dwa posiedzenia zespołu śledczego Platformy Obywatelskiej do spraw zagrożeń bezpieczeństwa państwa, któremu przewodniczyła Joanna Kluzik-Rostkowska. Temat posiedzenia: afera podkarpacka, sekstaśmy i szukanie haków na byłego szefa CBA. Najpierw przesłuchana została pełnomocniczka Wojciecha J., a potem on sam. Część posiedzenia odbyła się za zamkniętymi drzwiami, ale nawet w części jawnej padały bardzo mocne oskarżenia.

Po przedstawieniu historii zatrudnienia w CBA swoich zadań oraz uprawnień, jakie otrzymał, J. opisał szczegóły operacji szukania haków na poprzednie szefostwo centrali. Twierdził, że "pierwszym ostrzeżeniem" była dla niego sytuacja, kiedy miał potwierdzić przyjęcie korzyści majątkowej przez Pawła Wojtunika podczas wczasów w jednym z domów gościnnych straży granicznej na Podkarpaciu. W trakcie swoich czynności operacyjnych Wojciech J. ustalił, że Wojtunik płacił za te pobyty i nie doszło do przyjęcia żadnej korzyści. Później J. miał zweryfikować różne szkolenia, na które wyjeżdżał Wojtunik, i tam doszukiwać się jakichś nieprawidłowości. "Meldowałem do szefa CBA, że nie udało się potwierdzić informacji, ewentualnie, jeśli ma coś, co mogłoby mi wskazać dalsze kroki podejmowane w czynnościach operacyjnych, żeby mi to przekazał. Takiej wiedzy od niego nie uzyskałem, natomiast stwierdził, że »pracuję za słabo« i że »za słabo się staram«" – powiedział były agent.

reklama

W dalszej części przesłuchania Wojciech J. potwierdził, że doszukał się szeregu nieprawidłowości w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym, które mogłyby wskazywać na to, że funkcjonariusze na stanowiskach dyrektorskich "mogli być uwikłani w niejasne relacje z grupami przestępczymi". Zapewnił, że przekazał to szefowi CBA, ale nic z tym nie zrobiono. Dodał, że wykonał jedynie pracę "analityczną", bo "za wszelką cenę utrudniano mu wszczęcie sprawy operacyjnej". Następnie opisał przypadek funkcjonariusza CBA, który zdaniem J. jako jedyny chciał nadzorować tę sprawę, ale nazajutrz po tym, jak się zgłosił, miał zostać przeniesiony "na drugi koniec Polski". "Obawiano się tego, moim zdaniem, że podczas prowadzenia czynności operacyjnych będzie można wykryć nieprawidłowości związane z obecnym kierownictwem" – mówił Wojciech J.

O jakie nieprawidłowości chodziło? Zdaniem Wojciecha J. w lipcu 2016 r. doszło do przekroczenia uprawnień przez ówczesną dyrektorkę departamentu ochrony informacji niejawnych, która miała namawiać dyrektora delegatury w Rzeszowie do niedopełnienia obowiązków. Chodziło o dokument w sprawie pewnego funkcjonariusza, ubiegającego się o poświadczenie bezpieczeństwa. Wojciech J. zauważył ręcznie dopisane uwagi przez dyrektorkę, podważające te zapisane czcionką komputerową. Rzeszowska delegatura wykonała swoje czynności zgodnie z dopisanymi uwagami. "Opisałem to do szefa CBA. Stwierdziłem, że to jest niedopełnienie obowiązków przez dyrektorkę departamentu ochrony, na co otrzymałem odpowiedź: »panie Wojtku, ławka kadrowa jest zbyt krótka«. Co osobiście mnie zabolało, bo ławka kadrowa w CBA, domyślam się, że jest dosyć długa, bo funkcjonariuszy było kilkuset i inny funkcjonariusz równie dobrze mógł zastąpić panią dyrektor" – opisywał Wojciech J. i dodał, że był to "jeden z pierwszych konfliktów z dyrektorami CBA".

reklama

Byłego agenta dopytywano o leczenie psychiatryczne w trakcie pełnienia służby w CBA. Wojciech J. przyznał, że taki epizod miał miejsce w jego życiu, ale przed procedurą przyjęcia do CBA. Zapewniał też, że w trakcie sporządzania ankiety przed nadaniem dostępu do dokumentów niejawnych (zarówno w CBA, jak i ABW) opisał ten fakt. Nie zabrakło pytań na temat taśm. "Szef CBA stwierdził, że jest w dyspozycji takiej wiedzy, która mówi o tym, że na Podkarpaciu w agencjach towarzyskich nagrywane są różne osoby, w szczególności funkcjonariusze i politycy, i że jest tam około 4 tys. nagrań". Według relacji J. szef CBA nie prosił o zweryfikowanie, czy taśmy w ogóle istnieją, ale gdzie są. Agent pozwolił sobie także na opinię, że wcale nie dziwi go to, iż sutenerzy nagrywali swoich klientów i że "też by tak robił". Jego zdaniem to najłatwiejszy sposób, by utrzymywać takie osoby w szachu, tym bardziej, jeśli są to osoby ze świecznika. Opisywał też, że wiele agencji towarzyskich na Podkarpaciu funkcjonuje na zasadzie sieci hoteli, a w niektórych pokojach – tych bardziej ekskluzywnych – prawdopodobnie nagrywano klientów. Wojciech J. zapewnił, że uzyskał tę wiedzę z wielu niezależnych od siebie źródeł. "Weryfikowałem to i rzeczywiście na Podkarpaciu nie było to tajemnicą, że w domach publicznych są zamontowane studia nagrań. O tym wiedzieli funkcjonariusze, ale wydaje mi się, że nikt nie chciał tego ruszyć, ponieważ funkcjonariuszy z Podkarpacia to trochę przerastało, bo często sami korzystali" – tłumaczył J., który dodał, że nigdy nie spotkał się z braćmi R. Jak powiedział: "Nie było takiej potrzeby".

Eksagent ustalił też, że powstały kopie taśm, ale "zostały wywiezione w bezpieczne miejsce na terytorium Ukrainy". Później Wojciech J. opisywał to, co zobaczył na nagraniu przekazanemu mu przez informatora. Mówił, że na 15–16-minutowym filmie widział "jednego z polityków, albo osobę podobną do jednego z bardzo ważnych polityków Prawa i Sprawiedliwości". Informator Wojciecha J. przekazał mu, że osoba, z którą obcuje ów polityk, ma 14 lat. "Patrzyłem na to z obrzydzeniem" – tłumaczył.

reklama

[…]

Z biegiem czasu jego wypowiedzi stawały się coraz bardziej emocjonalne. Mówił o "patologii w służbach", o bezkarnych braciach trudniących się sutenerstwem od 1999 r., o czyszczeniu z rynku ich konkurentów przez CBŚ i ABW. O szczegółach tuszowania sprawy przez funkcjonariuszy opowiedział podczas niejawnej części przesłuchania.

Posłowie dopytywali również, co stało się z taśmami zdeponowanymi w sejfie. Tutaj Wojciech J. odpalił kolejną bombę. Zapewnił, że w bezpieczniej kopercie w sejfie zostały zdeponowane dwie płyty DVD. Na jednej było opisywane wyżej nagranie, a na drugiej trzy rozmowy zarejestrowane pomiędzy funkcjonariuszami Straży Granicznej i Centralnego Biura Antykorupcyjnego, w trakcie których przedstawiciele CBA mieli namawiać funkcjonariuszy SG do przekroczenia uprawnień. "Po otwarciu sejfu, które odbyło się bez mojej wiedzy, koperta bezpieczna została z sejfu wyciągnięta przez nieznane mi osoby" – tłumaczył.

Na pytanie, czy powinniśmy obawiać się krążących po kraju i za granicą taśm, które mogłyby posłużyć jako narzędzie szantażu wobec ważnych osób w państwie, Wojciech J. odpowiedział bez ogródek, że bezpieczeństwo Polski jest zagrożone. Więcej szczegółów zdradził w części niejawnej.

Jak się później okazało, cała ta sekwencja zdarzeń skończyła się gigantycznymi kłopotami Wojciecha J. W lipcu 2021 r. Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga postawiła mu kilkanaście zarzutów dotyczących składania fałszywych zeznań i oskarżeń. Zdaniem śledczych J. w sprawach taśm konfabulował, bo liczył na awans w innej służbie po zmianie władzy (sprawa taśm wyszła na jaw w marcu 2019 r., wybory odbyły się siedem miesięcy później), a CBA nigdy nie posiadała sekstaśm z udziałem polityków. Ponadto zarzucano mu pomówienie marszałka sejmu oraz ujawnianie tajemnic państwowych i zawodowych, m.in. na spotkaniu z politykami Platformy Obywatelskiej. Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga wydała w tej sprawie specjalne oświadczenie, w którym stanowczo podkreśliła, że Wojciech J. nigdy nie miał dostępu do żadnych nagrań z udziałem byłego marszałka sejmu, a CBA ani żadne inne służby "nie weszły w posiadanie żadnych wiarygodnych informacji mogących wskazywać na istnienie tego rodzaju materiałów". Zdaniem prokuratury Wojciech J., wygłaszając swoje twierdzenia, chciał zdyskredytować jedną z najważniejszych osób w państwie, fałszywie ją oskarżając.

Co do sejfu, portal TVP Info informował, że prokuratura ustaliła, że w czasie, gdy J. pełnił jeszcze służbę w CBA, jego szafa była otwierana komisyjnie, a z tych czynności sporządzono szczegółowy protokół, do którego J. nie zgłaszał zastrzeżeń. "Dopiero kilka miesięcy później przesłał do CBA raport dotyczący zaginięcia dokumentów niejawnych" – czytamy w artykule.

We wrześniu prokuratura wystosowała akt oskarżenia, w którym zarzucano Wojciechowi J. składanie fałszywych zeznań, ujawnianie dziennikarzom tajemnic służbowych oraz pomówienie byłego marszałka sejmu Marka Kuchcińskiego o udział w skandalu obyczajowym.

Wojciech J. nie przyznaje się do winy.

Okładka książki "Dawid Cygan Kostecki. Uliczny fighter" Mateusz Fudala, Wydawnictwo SQN 2023Wydawnictwo SQN
Okładka książki "Dawid Cygan Kostecki. Uliczny fighter" Mateusz Fudala, Wydawnictwo SQN 2023
reklama
reklama

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Subskrybuj Onet Premium. Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.

Źródło: Wydawnictwo SQN
Data utworzenia: 28 stycznia 2023, 11:40
reklama
Masz ciekawy temat? Napisz do nas list!
Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie znajdziecie tutaj.