Mobbing i molestowanie w służbach to sprawy nadal umarzane i zamiatane pod dywan. Na stronie głównej Gazeta.pl publikujemy relacje pokrzywdzonych funkcjonariuszek. Ostatni tekst:
Po publikacji naszego tekstu rozmawialiśmy również z kolejną pokrzywdzoną policjantką. O swoich przeżyciach opowiada Sylwia Szary, była funkcjonariuszka. Obecnie jest także członkinią zarządu fundacji #SayStop.
Gdy dostałam rozkaz, którego nie mogłam i nie chciałam wykonać.
Dostałam rozkaz, który dotyczył wykonania przeze mnie czynności seksualnej od przełożonego, komendanta powiatowego Policji w Słubicach. Byłam w tym czasie przewodniczącą związku zawodowego policjantów w jednostce i wice przewodniczącą zarządu wojewódzkiego związku zawodowego policjantów w województwie lubuskim, matką trójki dzieci, żoną i policjantką z ponad 20-letnim stażem.
Tak, po zgłoszeniu działań mobbingowych i po powiadomieniu strony służbowej o wydanym rozkazie polegającym na wykonaniu innej czynności seksualnej, wytoczono mi szereg czynności odwetowych. Bardzo dotkliwych dla mnie, dla mojej rodziny, jak i kolegów i koleżanek wspierających mnie. Cud sprawił, że mniej więcej w tym czasie powstała fundacja #SayStop, gdzie mogłam zgłosić się po pomoc
Żadnego. Wręcz po zgłoszeniu tych nieprawidłowości spotkałam się z bardzo dużym niezrozumieniem. Także bezpośrednio ze strony środowiska, w którym pełniłam służbę.
Zakładając, że około 30 kobiet było wtedy w służbie, to zostało ze mną dwie, trzy, które wspierały mnie i rozumiały tę krzywdę. Kolejne dwie, trzy wspierały, ale milcząco, bo bały się działań odwetowych. A cały szereg funkcjonariuszek, w tym pani komendant, która pełniła przez pewien okres władzę, w ogóle nie rozumiał tematu molestowania, zgłoszenia mobbingu, wykazywały zero empatii.
Starałam, ale nie otrzymałam od nich żadnego zrozumienia, a były to kobiety. Mój oprawca miał prowadzone postępowanie dyscyplinarne za poniżanie mnie. Prowadziła je kobieta, rzeczniczka, ale i ona udawała, że problem nie istniał. Działania odwetowe w międzyczasie nabierały na sile.
Po złożeniu raportu mobbingowego nie trzeba było długo czekać. Najpierw było to przeniesienie do posterunku oddalonego o 30, 40 kilometrów. W tym okresie byłam matką wychowującą samodzielnie dzieci i taki dojazd wiązał się z całkowitą reorganizacją mojego życia. Finalnie wywalczyłam przywrócenie mnie do pełnienia służby w Słubicach. Nie chciałam dać się im złamać.
Wróciłam do Słubic po roku. Wtedy zabrano mi dodatek służbowy. Skierowano mnie na komisję lekarską, ponieważ stwierdzono, że jestem niezdolna do dalszego pełnienia służby. Komisja oceniła, że jestem zdolna do pracy, natomiast lekarz medycyny pracy wydał orzeczenie, że przez pewien czas nie powinnam pracować w nocy. Zdaniem lekarza wiązało się to ze stresem pourazowym, jakim była czynność seksualna.
To był chyba pierwszy przypadek w kraju, gdy odwołano się od decyzji o zdolności do służby do wojewódzkiego ośrodka pracy w Zielonej Górze. To odwołanie także pisała kobieta. Wtedy lekarz medycyny pracy zniósł ten warunek, mówiący o pracy w nocy, żeby mnie nie wydalono ze służby. Wydał zaświadczenie, że jestem zdolna do pracy w pełnym wymiarze.
Teraz po sytuacji z granatnikiem, jak i innymi z udziałem pierwszego policjanta kraju, widzimy, że wobec komendanta nie toczą się żadne postępowania. Nie uznano tego za zasadne. Tymczasem ja miałam postępowanie dyscyplinarne wytoczone za to, że przeklinam na służbie, że miałam obrazić panią komendant czy, że jestem gotowa do podjęcia zarobkowania.
Komisja, na czele której stała kobieta, powołana przez komendanta wojewódzkiego policji w Gorzowie uznała, że jestem mobberką, ale nie powiadomiono mnie o prowadzanej procedurze, a już tym bardziej nie pozwolono mi zabrać głosu, bo uznano, że nie ma takiej konieczności. Tych postępowań było wiele, wszystkie umarzano, a mnie uniewinniano.
Wielu kolegów zostaje też kupionych. O tym się nie mówi. Moja koleżanka zeznawała przeciwko mnie, a pracowałyśmy razem przez 20 lat. Wiem, że takie rzeczy się dzieją. W interesie strony służbowej nigdy nie było, by ten problem zakończyć, rozwiązać, wyciągnąć z niego wnioski.
To szło lawinowo, jeśli dokonałam zgłoszenia o mobbingu, to byłam wrogiem komendanta powiatowego, jeśli byłam wrogiem komendanta powiatowego to i wojewódzkiego, a jak jego to i naczelnika i pani rzecznik. Przeciwko mnie działał cały aparat władzy za publiczne pieniądze.
Do komendanta pisano anonimy, w których zarzucano, że źle się ubieram. Pisano, że mój ubiór wzbudza wśród policjantów agresję. Rozpuszczano plotki, które dotyczyły różnych rzeczy. Także mojego życia prywatnego. Mówiono, że mój mąż ma kochanki i dzieci na boku.
To był moment, gdy popularna w policji była tzw. mapa zagrożeń. Jeżeli ktoś widział coś niepokojącego mógł kliknąć w tej aplikacji w lokalizację. Tak się stało, że najwięcej tych niebezpiecznych sytuacji było pod moim domem, na jednej z najspokojniejszych ulic w mieście. W efekcie z okien widziałam patrol rano, w południe i wieczorem. Przeprowadzono kontrolę skarbową całej mojej rodziny. Dostawałam szereg anonimów. Dotyczyły one tego, że mam mieć jakąś współpracę z Ukraińcami, że rzekomo wynajmuję im pokoje. Tych anonimów były tysiące. Były to także groźby.
Próbowano mnie zniszczyć. Gdy byłam na okresie zawieszenia, komendant wojewódzki przysłał pod mój dom o 10 rano trzy kobiety w stopniu inspektora, stażem podobnie jak ja. Wręczyły mi pismo, że wszczęto wobec mnie postępowanie o wydalenie mnie ze służby. Nie radziłam sobie psychicznie, finansowo i sama ze sobą. Największą barierą jest uświadomienie sobie, że ja jestem ofiarą i że nic złego nie zrobiłam.
Dopiero w fundacji udzielono mi pomocy psychologicznej, prawnej, nauczono mnie radzenia sobie ze stresem. W tym czasie czekało mnie bardzo trudne przesłuchanie jako ofiary przemocy seksualnej. Poprzez współpracę z fundacją, mogłam dojść do tego momentu, w którym jestem teraz. A jestem zastępcą prezesa fundacji #SayStop.
Musimy wiedzieć, że rozkaz jest rozkazem. Jednak jako funkcjonariusze musimy wiedzieć, że nic nie zwalnia nas z myślenia, że rozkaz wydany przez stronę służbą, który jest niezgodny z prawem, mamy prawo odmówić jego wykonania. Fundacja nie jest po to, by walczyć z szefami służb mundurowych, komendantami czy dyrektorami biur. Zarząd Fundacji widzi deficyt, jaki jest w służbach mundurowych w walce z mobbingiem, który nieodwracalnie wpływa na funkcjonariuszy i na wizerunek samych służb mundurowych. Brak niezależności w działaniach, brak szybkiego i skutecznego reagowania na haniebne zachowania przełożonych względem podległych funkcjonariuszy.
Nie jest bowiem rozwiązaniem chowanie spraw pod dywan, kierowanie spraw do sądów, wydalenia ze służby czy też wdrażanie działań odwetowych za zgłoszenie mobbingu. Fundacja chce uświadamiać, szkolić, by służby mundurowe były świadome, precyzyjne, skuteczne w walce z mobbingiem czy też molestowaniem, a nie z szeregowym funkcjonariuszem. Do służb mundurowych pójdą nasze córki, nasi synowie, nowe pokolenie. Od tego, jakie morale, warunki i wartości pełnienia służby im przekażemy, będzie zależała ich przyszłość, nasza przyszłość i przyszłość narodu. Oprócz hierarchii musimy się nauczyć szacunku do samych siebie, współpracy, otwartości i spostrzegania rzeczywistości taką, jaka jest, a nie jak ja wykreują 2000 kart postępowania dyscyplinarnego.
To już około 300 osób.
Myślę, że już nie byłoby mnie tutaj.
***
Jeśli doświadczasz przemocy w służbie, skontaktuj się z Fundacją #SayStop:
kontakt@saystop.pl