Wojna w Ukrainie. Styczeń 2023. Sytuacja na froncie się nie poprawia. Wręcz przeciwnie

Działania Fundacji Cross Borders na terenie Ukrainy nie przeszły bez echa. Kiedy o tym, co robią jej członkowie, usłyszał pochodzący z Przemyśla „latający marszałek”, czyli Marek Kuchciński – obecny szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów – ruszyły się rządowe rezerwy. Z kolejnej wyprawy z pomocą dla walczących sąsiadów wrócił właśnie dziennikarz ŚLĄZAGA - Jacek Skorek.

Wkrótce minie rok, odkąd Federacja Rosyjska rozpoczęła „operację specjalną” w Ukrainie. I choć polskie media na bieżąco informują o najważniejszych wydarzeniach na wschodzie, to nic w porównaniu do ukraińskiej rzeczywistości. Tam programy informacyjne podają cały czas newsy z frontu. I przez kilka godzin materiały się nie powtarzają. Ukraina walczy dzielnie, ale… zaczyna jej brakować żołnierzy.

„Branki” na każdym kroku

Kolejne intensywne rosyjskie ataki na wschodzie to kolejne ogromne straty po obu stronach. Ale Ukraina nie ma nieprzebranych zasobów ludzkich. W całym kraju trwa więc „branka”. Żołnierze Wojenkomatu, czyli odpowiednika polskiej WKU, zasadzają się na zdolnych do służby.

- Ostatnio miałem pogrzeb poległego żołnierza. Przyszli członkowie rodziny, jego koledzy. I przyszedł Wojenkomat. Prosto z pogrzebu załadowali ich do samochodów i na front – opowiada nam ksiądz Andrzej Draws, proboszcz parafii Matki Bożej Fatimskiej w Krysowicach.

Prawosławnym Ukraińcom zrobili jeszcze większy „prezent”. Kiedy pojechaliśmy do Ukrainy w pierwszy weekend stycznia - obchodzili oni swoje Boże Narodzenie. Cerkwie zapełniły się wiernymi.
- Dziś w Mościskach zaczaili się przed cerkwiami. Ludzie wychodzili z mszy, a Wojenkomat czekał – relacjonuje proboszcz, który akurat wrócił z miasta.

Brzmi to jak okrutny żart, ale tak wygląda rzeczywistość. Na front wysyłani są już żołnierze z jednostek tyłowych. Nawet oficerowie siedzą w okopach na pierwszej linii w okolicach Bachmutu.

Z pomocą dla wojska

Jak pisałem na wstępie – tym razem poza zgromadzoną własnym sumptem pomocą, darami od naszych zaprzyjaźnionych lekarzy z Niemiec i zakupami poczynionymi dzięki darczyńcom – otrzymaliśmy spory transport z Agencji Rezerw Strategicznych. Do tego kwity sygnowane Kancelaria Premiera Rady Ministrów. I szybko okazało się, że to działa na celników i pograniczników. Ale diametralnie różnie po naszej i ukraińskiej stronie. O ile w Medyce przyjęli nas osobnym pasem i po szybkiej kontroli paszportowej zasalutowali i życzyli bezpiecznej podróży, to już na stronie ukraińskiej… rządowe papiery wzbudziły taki popłoch i zamieszanie, że zamiast zwyczajowego „dokąd”, „z czym” i „ujeżdżajtie” – zaczęło się kserowanie, spisywanie, wprowadzanie do komputera, od jednej budki do drugiej, i nazad i apiać. Blisko dwie godziny czekania na pustym w święto przejściu granicznym. Nauczka na przyszłość i kolejny paradoks ukraińskiej rzeczywistości – nie należy pokazywać ministerialnych kwitów. Jak nie masz nic – „ujeżdżaj”.

Tym razem realizowaliśmy „zamówienia” naszych braci z batalionu NacGwardii Dnipro-1 i Krzyworoskiej Administracji Wojskowej. Holowane imobilne generatory, mobilne EKG, respiratory, apteczki taktyczne, stazy, opatrunki polowe, pampersy dla snajperów i zwiadowców, środki medyczne, zestawy chirurgiczne – wszystko trzeba było najpierw przerzucić przez granicę, a potem, w połączonym konwoju, w eskorcie SBU – ruszyć dalej. Dlaczego w eskorcie?- Mamy prośbę, żeby zawieźć też pomoc do Odessy – mówię naszym „bezpiecznikom”. Zaczynają się śmiać.

- Odessa? Tam bez nas lepiej nie jedźcie. Napadną was i cały towar będzie sprzedawany na głównej ulicy miasta. Odessą rządzi mafia – mówią chłopcy z SBU.

Zresztą co dzieje się z częścią pomocy wysyłanej z całego świata do Ukrainy też dowiadujemy się od „bezpieki”.
- Na obwodnicy Lwowa stoją ciężarówki z tą pomocą i sprzedają towar prosto z paki – mówi Artiom ze „służb”.

"Kiedy powiemy wam, że trzeba uciekać, to nie są żarty"

Takie rewelacje potwierdzają nam też inni. Nawet Amerykanie, którzy pytają, czy jest jakiś sposób, by wysyłane co rusz dostawy nie ginęły. Owszem. Jest. Dostawy wprost do rąk odbiorcy. Bez pośredników. Ale… to już zupełnie inna bajka. Bo wtedy nie wystarczy nadać cargo, tylko trzeba jechać z rejony zagrożone. I to tak, by nie ryzykować życiem. A przynajmniej nie tak, jak polska ekipa, która postanowiła zawieźć pomoc humanitarną do Bachmutu. W trakcie rozładunku poszedł ostrzał. Kobieta ma amputowaną nogę, jej kolega został ranny. Na szczęście oboje przeżyli.

- Kiedy powiemy wam, że trzeba uciekać, to nie są żarty. Pamiętajcie o tym – zaznacza z poważną miną Artioszka.

I szybko przekonujemy się, że nie rzuca słów na wiatr. Miejsce w Chersoniu, gdzie dotarliśmy z pomocą dla 53. Samodzielnej Brygady Zmechanizowanej, niedługo po naszym wyjeździe zostało ostrzelane fosforem. Byliśmy już kilka kilometrów dalej, na stacji benzynowej, gdy przybiegł Artiom i powiedział – spierdalamy, zaraz ostrzał. W Dnieprze też się udało. Niedługo po naszym wyjeździe rakieta Ch-22 rozcięła blok mieszkalny. Zginęło 45 osób, w tym 6 dzieci. Rannych zostało ponad 70osób, 19 nie odnaleziono. I przychodzące na telefon co chwilę powiadomienia – "Air alert. Take shelter immnediately". Taka codzienna zabawa w kotka i myszkę.

Święta na Ukrainie. W ciemnościach

Może Cię zainteresować:

Wigilia w ciemnościach. Na Ukrainie święta obchodzono przy świecach. Romantycznie? Bynajmniej

Autor: Jacek Skorek

30/12/2022

Tłumy na granicy polsko ukraińskiej

Może Cię zainteresować:

Na granicy znów tłumy. Ludzie uciekają przed rakietami i... zimą. Jacek Skorek z Ukrainy

Autor: Jacek Skorek

21/12/2022

Szczepan Twardoch

Może Cię zainteresować:

Szczepan Twardoch dostarczy samochody ukraińskim żołnierzom. "Jestem autentycznie wzruszony"

Autor: Patryk Osadnik

02/01/2023

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon