"Z 40 jeńców Rosjanie wykastrowali ponad połowę". Polscy ratownicy idą w ogień Putina

REKLAMA
Polscy ratownicy są na froncie tuż za obrońcami Ukrainy. Z tak bliskiej odległości czuć, jak wojna śmierdzi - krwią, błotem i spalonymi kończynami. Cuchnie też trupami. Niekiedy Polacy dostają informację, że ktoś leży w okopie i się nie rusza. - Gdy do niego docieramy, widzimy już tylko zwłoki - mówi tokfm.pl Damian Duda.
REKLAMA
Zobacz wideo

Na froncie musiał nauczyć się słuchać nieba. Bo gdy Rosjanie odpalają rakietę lub pocisk czołgowy, to w górze rozlega się charakterystyczny, narastający świst. To oznacza, że od wystrzału do wybuchu minie zaledwie chwila. - Można więc już tylko szybko wtulić się w ziemię i liczyć na to, że się nie oberwie. Po eksplozji pozostaje jednak tylko parę sekund, żeby zerwać się z miejsca i szukać lepszego schronienia przed następnymi pociskami – tłumaczy Damian Duda, polski ratownik, który pomaga ukraińskim obrońcom na froncie. 

REKLAMA

Jeśli natężenie świstu stopniowo się zmniejsza, by w końcu wpaść w ciszę, to wiadomo, że zaraz jeszcze nastąpi eksplozja pocisku artyleryjskiego. Można jednak zakładać, że dojdzie do niej w bezpiecznej odległości. Duda mówi, że w takich sytuacjach czasem nawet nie wychodzi ze śpiwora. Oczywiście, zawsze bierze poprawkę na to, że źle wsłuchał się w niebo i zaraz w ogóle przestanie słyszeć świat.

Gdy zaś detonacja następuje jeszcze w powietrzu, wie, że ma do czynienia z bombą kasetową. Za chwilę szereg mniejszych eksplozji rozerwie niebo i posypie się z niego deszcz stalowych drobin. Pozostało więc parę sekund, by spróbować znaleźć jakieś schronienie.

Często ostrzały są zmasowane i trwają nawet kilka dni. Bywa, że Duda z kolegami przeczekuje je w wykopanej w ziemi norze. Niewielkiej, najwyżej metr na dwa, i zabezpieczonej jedynie workami z piachem. Chłopaki nazywają ją "mieszkalnym grobem". Nie wychodzą z niego nawet za potrzebą, bo mogłoby się okazać, że była ich ostatnią. Najgorzej jest nocami, gdy robi się zimno. Wskakują wtedy w znalezione na froncie śpiwory Rosjan i przeczekują w nich do rana. Stojący 500-700 metrów dalej rosyjski czołg, który pokrywa ogniem ich dziurę w ziemi, Damian Duda określa mianem "wyjątkowo pretensjonalnego sąsiedztwa".

Kiedy już uda się wyjść spod ostrzału, trzeba ruszyć do roboty. Czasem z "mięsnym batalionem" Ukraińców, czyli pododdziałem piechoty, która jest rzucana na najgorsze odcinki frontu, często bez ciężkiego sprzętu. - Wyciągamy rannego spod ognia w miarę bezpieczne miejsce. Tam ogarniamy masywne krwotoki, opatrujemy rany postrzałowe, udrażniamy drogi oddechowe i staramy się go ustabilizować. Przygotowujemy go do transportu karetką do punktu stabilizacyjnego. To nie jest jeszcze szpital, tylko takie zaimprowizowane ambulatorium, ale wykonuje się w nim nawet skomplikowane operacje - tłumaczy.

REKLAMA

Wielu chłopaków przechodzi tam amputacje. Zdarza się, że spod ostrzału artyleryjskiego wychodzą bez nóg i rąk albo z urwanym kawałkiem uda czy mięśnia ramienia. O tym, ilu Ukraińców nie udaje się uratować, Damian Duda nie może mówić. Przyznaje jednak, że nie jest to rzadkość. Niekiedy dostaje informację, że ktoś leży w okopie i się nie rusza. - Gdy do niego docieramy, widzimy już tylko zwłoki – opowiada mój rozmówca.

Wyskakujemy z samochodu, chłopaki na szybko go maskują i błyskawicznie moździerz jest ustawiony w gotowości do pracy. Leci pierwszy granat. Operator drona koryguje po radiu: prawo! Dajcie x w prawo! Dobrze! Płoną! I znowu! Walcie tak dalej!*

"Jak nie pomożecie, to nas wszystkich wytną"

Nad ranem 24 lutego 2022 roku Damian Duda dostał wiadomość głosową. Nagrał ją kumpel z Mariupola, który został później obrońcą Azowstalu – ukraińskiego kombinatu metalurgicznego, gdzie rozegrały się najbardziej krwawe walki z Rosjanami o to miasto. Wiadomość brzmiała: "Wjechali do naszego kraju! Jak nam nie pomożecie, to nas wszystkich wytną".

Duda włączył telewizor i zobaczył, jak wojska Putina zaczynają inwazję na Ukrainę. Widział to już w 2014 roku, kiedy Rosjanie po raz pierwszy zaatakowali naszego sąsiada i gdy jako ratownik pomagał obrońcom Donbasu. Później był jeszcze w Syrii i Iraku, gdzie ratował Kurdów walczących z tzw. Państwem Islamskim. W 2020 roku podjął decyzję, że przestanie już jeździć na wojnę i skupi się na swoim życiu. Jednak 24 lutego wszystko się zmieniło.

Szybko umówił się z kilkoma kumplami, że zawieszą swoje życie zawodowe i ruszą do Ukrainy. - Jeden np. jest fotoreporterem, a drugi operatorem kamery. Obaj pracowali już na wojnie, ale postanowili, że bardziej zaangażują się w pomoc Ukraińcom, jako medycy pola walki. Bo nie jesteśmy ratownikami medycznymi, którzy zrobili co najmniej licencjat na tym kierunku, tylko paramedykami przeszkolonymi w pomaganiu rannym i odnajdywaniu się na froncie – tłumaczy.

REKLAMA

Do Ukrainy wyruszyli na początku marca. Najpierw zawieźli pomoc humanitarną do Kijowa, a później pojechali pod Chersoń – jedyne większe miasto Ukrainy, które w pierwszych dniach wojny udało się zająć Rosjanom. Na tamtejszym froncie zostali do jesieni, kiedy strona ukraińska odzyskała kontrolę nad Chersoniem. Wtedy przenieśli się pod Bachmut, do obleganego przez wojska Putina Sołedaru. To tam od początku 2023 roku toczą się najcięższe walki.

Byliśmy świadkami wysyłki kolejnych ruskich do piekła i zadbaliśmy o to, by nadawcy tej przesyłki byli bezpieczni*

"Wojna śmierdzi krwią, trupami i spalonymi kończynami"

Polscy ratownicy są na froncie tuż za obrońcami Ukrainy. Z tak bliskiej odległości czuć, jak wojna śmierdzi – krwią, błotem i spalonymi kończynami. Cuchnie też trupami, które zalegają w pasie "ziemi niczyjej", bo nie można ich wyciągnąć spod ognia Rosjan.

Bywa jednak, że o poranku wojna pachnie – świeżo zaparzoną kawą. Dopiero wtedy można ją położyć na palnik, bo w nocy prawdopodobnie skończyłoby się to śmiercią. Rozgrzany garnek mógłby zostać zauważony przez narzędzia do termowizji i naprowadzić ostrzał Rosjan. Rano jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by wznieść garnuszek z kawą i rzucić żartobliwie: "Pyszna kapuczina z pozdrowieniami dla Putina!".

Taki humor często przeplata się z dramatyzmem w relacjach z frontu, jakie Damian Duda zamieszcza w mediach społecznościowych. Bo jak mówi, wojna to chaos, w którym wszystko miesza ze sobą. Ciągłe zagrożenie życia pewnie byłoby trudne do wytrzymania, gdyby nie uśmierzać go frontowym dowcipem:

REKLAMA

- Trochę mi wstyd, że przyjechałeś tutaj, a nasi do nas strzelają – przyznaje ukraiński żołnierz.

- W porządku, wojna ma swoje prawa, rozumiem pomyłki. A długo będą tak w nas strzelać? - pyta Polak.

- Po ilości amunicji, jaką chłopcy brali na szturm, wydaje mi się, że mogą się tak mylić do rana.

W tym chaosie zrywa się komunikacja między Ukraińcami, dlatego bywa, że w stronę Dudy lecą nie tylko pociski Rosjan, ale również friendly fire. - W pewnym momencie już nie wiesz, o co w tym wszystkim chodzi. Dlatego staramy się uspokoić emocje i skupić na konkretnym zadaniu. Już nieważne, kto strzela - ważne, że masz rannego, którym musisz się zająć – opowiada mój rozmówca.

REKLAMA

Czasem rannym, którego trzeba ratować, jest rosyjski żołnierz. Być może ten sam, który wcześniej posunął się do okrucieństwa, po którym Damian Duda nabrał przekonania, że gdyby trafił do rosyjskiej niewoli, już by z niej nie wrócił. - W Sołedarze medycy znaleźli zwłoki chłopaka z ukraińskiej armii, któremu Rosjanie wycięli serce. Nie dość, że go zabili, to jeszcze zbezcześcili jego ciało, biorąc serce jako trofeum. Rozmawiałem też z ukraińskimi jeńcami, którzy wrócili z rosyjskiej niewoli. Z ich czterdziestoosobowej grupy ponad połowa została wykastrowana – podkreśla.

To był dobry dzień, udało się chłopcom upichcić pieczeń po rosyjsku. Że mięso średniej jakości, to wysoce się przypaliło. Jeśli ktoś jest zaskoczony lekkością pióra przy opisie śmierci moskiewskich żołdaków, musi wiedzieć, że w zetknięciu z Rosjanami nawet jeśli ktoś przeżyje, wraca z niewoli jak cień.*

"Rosjanie nie pojmują, jak to jest możliwe, że ich nie dobijamy"

- Wojna wyciąga z ludzi również to, co najgorsze. Mniemam, że większość żołnierzy Putina do tej pory nie przekraczała granic bestialstwa. A teraz, gdy nakręciła się spirala nienawiści, posuwają się do rzeczy najgorszych. Mimo to ich ratuję. Upewniam się w ten sposób, że wojna nie unicestwiła we mnie człowieczeństwa. Przekreśliłbym je, gdybym uzurpował sobie prawo do decydowania, kto przeżyje, a kto nie. To byłby sygnał, że wojna jest dla mnie zbyt destrukcyjna - stwierdza.

Jak dodaje, gdy ratuje Rosjan, widzi ich rozbiegane, wielkie oczy, w których jest strach. Kiedy podchodzi, zasłaniają się rękami. - Oni naprawdę nie pojmują, jak to jest możliwe, że ich nie dobijamy, tylko udzielamy im pomocy. Nie ma w nich już ani buty, ani tej ich narodowej dumy, tylko ogromne zdziwienie i strach - tłumaczy.

Niektórzy poddają się w walce, gdy uświadamiają sobie, że dla nich jest już stracona i chcą ratować swoje życie. Po ukraińskiej stronie są lepiej traktowani niż po swojej. Bo jak mówi Damian Duda, w armii Putina życie jest niewiele warte. - Niektóre oddziały z góry przeznaczone są na stracenie. Dowódcy wypuszczają je do walk bez hełmów ani kamizelek, z jednym magazynkiem na żołnierza. Albo w nocy z czołówkami na głowach, żeby ściągnęli na siebie ogień i można było określić pozycje bojowe Ukraińców. Dopiero jak to "mięso armatnie" zostanie wytłuczone, to wypuszcza się dobrze wyposażone oddziały. Z pola walki Rosjanie zabierają sprzęt, a zostawiają poległych - podkreśla.

REKLAMA

Rannymi nikt po rosyjskiej stronie specjalnie się nie zajmuje. Gdy trafiają do ukraińskiej niewoli, Duda i jego koledzy widzą zarobaczone rany. - Proszę sobie wyobrazić, do jakiego stopnia musiały zostać zapuszczone i jak długo być ignorowane, skoro wylęgły się w nich larwy – mówi ratownik.

Kiedy już udaje się im pomóc, zdarza się, że następnej nocy ich koledzy zachodzą pozycje Ukraińców i wyrzynają ich nożami bez jednego wystrzału.

Zaklejamy światła, zakładamy noktowizję i ruszamy konwojem widmo. Posuwamy się powoli drogami tylko z nazwy. Od czasu do czasu przed samochodem wyskakuje krater albo wrak ukraińskiego bądź rosyjskiego czołgu. Każda minuta dłuży się jak dziesięć (…) Dojechaliśmy, jesteśmy wśród swoich. Zaczynamy.*

"Idziemy w ogień"

Mówi, że jego życie było zagrożone już wiele razy. Np. gdy kilka dni przed naszą rozmową rosyjska kula przeleciała mu parędziesiąt centymetrów od głowy. - Miałem też sytuację, kiedy nie zginąłem tylko dlatego, że pomyliłem drogę. My jechaliśmy, a Rosjanie kryli nas moździerzami. Większość pocisków spadała za nami, ale poszedł jeden wyprzedzający. Wjechalibyśmy w niego, jednak w ostatniej chwili powiedziałem koledze, który prowadził, żeby skręcił. To ocaliło nam życie – wspomina.

Nie chce rozpamiętywać tych chwil ani analizować, jak bardzo jego życie jest zagrożone. Czuje strach, który traktuje jako "system wczesnego ostrzegania", ale stara się, by nie przeszedł on w paraliżujący lęk. - Bo każdego dnia idziemy w ogień – tłumaczy.

REKLAMA

Z tego powodu nie chce też szczegółowo opisywać scen, które widuje na wojnie. Nie chce rozpamiętywać np. tamtego dnia, kiedy pod Chersoniem odwoził do punktu stabilizacyjnego chłopaka bez nóg. - Cieszyłem się, że przeżył, ale jak wracałem, to minąłem koparkę, która łychą wywiozła zwłoki innych ukraińskich żołnierzy. Jeśli będę nadawał tym wspomnieniom znaczenie czegoś wstrząsającego, to obniżę odporność swojej psychiki. Po prostu się zablokuję, a jeszcze nie skończyłem roboty. Muszę skupić się na zadaniu i pomagać kolejnym rannym. Może kiedyś te obrazy będą do mnie wracały i będę budził się spocony. Ale jeszcze nie jest na to czas - ocenia.

Próbuję go zapytać, jak rodzina znosi świadomość, że jego życie stale jest zagrożone, ale szybko ucina temat – nie rozmawia o życiu prywatnym. Tłumaczy, że on i jego bliscy są pod ciągłym atakiem środowisk prorosyjskich. - Z fejkowych profilów w mediach społecznościowych wysyłają groźby naszym matkom, dziewczynom, żonom. Piszą, że gdy jesteśmy na froncie, nie możemy ruszyć z pomocą naszym kobietom, a te będą gwałcone. W ten sposób próbują zniechęcić nas do wyjazdów – stwierdza.

Jak dodaje, zna to od 2014 roku, kiedy zaczął pomagać Ukraińcom. Już wtedy na rosyjskojęzycznych forach internetowych miano pisać, że jest najemnikiem i szpiegiem. - Później doszły do tego bzdury, że przyjeżdżamy na front, by sprowadzać stamtąd ludzkie organy i nimi handlować. Nie chcemy dawać pożywki rosyjskiej propagandzie, dlatego pracujemy w Ukrainie za darmo. Poza tym pomagamy tam swoim przyjaciołom – mówi.

Dobra ta amunicja rosyjska, taka nie za świeża! Ma to odzwierciedlenie w ilości niewypałów i głuchych uderzeń w ziemię bez wybuchów, co nas tylko cieszy (...) Takie kwiatki trafiamy na świeżo odbitych pozycjach po wojskach rosyjskich okupujących Ukrainę. Wiadomo, każdy chce nazbierać fajnych pamiątek z wojny! Niestety często płaci za to cenę utraty nogi bądź nawet życia - wycofujący się przeciwnik nasyca prawie każdy metr kwadratowy ziemi minami. Tutaj zdrowy rozsądek podpowiada zasadę: lepiej nie podnosić rzeczy, których sami nie położyliśmy na ziemi.*

"Do zobaczenia!"

Do Polski wrócił w ubiegłym tygodniu. Z ukraińskimi żołnierzami pożegnał się zwykłym: "Do zobaczenia, uważajcie na siebie!", jak to robi również z kumplami w Polsce. Tyle że tam ma świadomość, że to pożegnanie brzmi bardziej jak zaklinanie rzeczywistości.

REKLAMA

Niektórzy jego znajomi żołnierze nie widzą końca wojny. Gdy poszli się bić za Ukrainę w 2014 roku, mieli ledwie 18 lat, a część była jeszcze niepełnoletnia. Znają więc tylko świat pogrążony w wojnie i nie wyobrażają sobie innego.

Sam Duda też nie zamierza o wojnie zapominać. Do Polski wpadł po to, by przygotować centrum szkolenia dla kolejnych ratowników pola walki. Jak mówi, po kilku tygodniach wróci do Ukrainy. - Musimy przygotować się do wyjazdu. Zrobiliśmy zbiórkę, bo potrzeba nam pieniędzy na bardzo drogie ubezpieczenie, które obejmie prace w rejonie konfliktu zbrojnego. Zbieramy też na opancerzenie naszych samochodów, środki opatrunkowe, sprzęt medyczny i mundury. Bo te od ciągłego spierania plam krwi niszczą się i potem nadają tylko do wyrzucenia – stwierdza.

Po powrocie do Ukrainy pewnie znów usłyszy jeden z tych wojennych dialogów:

- Zbierajcie się, atakują!
- Dajcie nam dwie minuty. Co robimy?
- Jak to co, kontratakujemy! Zbierajcie się, doktory, jedziemy odwiedzić piekło!*

*Cytaty pochodzą z "Dziennika polowego medyka", który Damian Duda publikuje na Facebooku. Tam też można znaleźć informacje o jego zbiórce

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

TOK FM PREMIUM

REKLAMA
REKLAMA
Copyright © Grupa Radiowa Agory