Tak pruje się globalizacja. "Biden kupuje amerykańskie, Scholz kupuje niemieckie"

Grzegorz Sroczyński
Europa wymyśliła sobie patent na dalsze dostatnie życie i zarabianie - zielone technologie - a tu wychodzi Biden z tym samym pomysłem. Nie dość, że przegraliśmy z Amerykanami i Chińczykami w Big Tech, to teraz możemy przegrać w zielone. Europejskie elity czują się zagonione do narożnika i wściekłe na USA - z prawnikiem i europeistą Dominikiem Chedą rozmawia Grzegorz Sroczyński.

Grzegorz Sroczyński: Europa jest w opałach?

Dominik Cheda: Sypie się cały plan. Jeszcze rok temu rzeczy były policzone i dopięte, teraz kompletnie się rozłażą.

Co się sypie?

Pomysł na przyszłość. Elity biznesowo-polityczne Unii kilka lat temu postawiły diagnozę: Chiny i Stany mają Big Tech, wygrały wyścig do gospodarki cyfrowej i nic z tym już nie zrobimy. Europa się starzeje, demograficznie jesteśmy w sytuacji fatalnej, musimy znaleźć sposób, żeby mieć z czego żyć w perspektywie 30 lat. Absolutnie trzeźwa ocena sytuacji. I stąd się wziął Europejski Zielony Ład. Pierwsi się zdekarbonizujemy, pierwsi umasowimy zielone technologie i zaczniemy je sprzedawać innym. To się stanie motorem napędowym Europy na jakieś cztery dekady. Z tego będziemy żyć. Na tym będziemy zarabiać.

Pomysł realny?

Jedyny. Unia wymyśliła patent na przeżycie i zarabianie, żebyśmy z tymi naszymi doskonałymi silnikami samochodowymi nie wylądowali na śmietniku historii.

Elity unijne zdiagnozowały problem i zaprojektowały przyszłość?

Tak. Chociaż nikt nie zastanawiał się, czy społeczeństwa - zwłaszcza naszego regionu - takie zmiany łatwo przełkną. Jednak diagnoza, że potrzeba wielkiego skoku, bo inaczej za 20 lat będzie źle, była jak najbardziej słuszna, co świadczy o trzeźwości i odpowiedzialności europejskich elit, wbrew tym wszystkim opowieściom o ich kompletnej degrengoladzie.

Ale?

Ale wszystko się skomplikowało w 2022 roku. Ursula von der Leyen powiedziała to wprost: europejski przemysł bazował na tanich surowcach energetycznych z Rosji. Jeśli niemieckie, francuskie czy włoskie firmy oferują reszcie świata towary po rozsądnych cenach - wysokich, ale w stosunku do jakości nie są to ceny kosmiczne - to mogły to robić dzięki tanim rosyjskim surowcom używanym do produkcji. Bo Europa jako całość stoi eksportem. Dobrze zarabia na tym, co sprzedaje reszcie świata. Silniki, maszyny, samochody.

No ale przecież plan był taki, żeby od tego odejść i iść w stronę zielonych technologii. Bo te maszyny i silniki zaraz będą passe.

Owszem. Ale odejść stopniowo, a nie splajtować!

Transformację gospodarczą zaplanowano na mniej więcej dwie dekady. W okresie przejściowym mieliśmy nadal jechać na tanich surowcach, nadal zarabiać niezłe pieniądze na eksporcie i wszystkie nadwyżki inwestować w rozwijanie zielonych technologii. Taki był plan. Po inwazji Putina na Ukrainę i odcięciu rosyjskich surowców ten plan jest nieaktualny. Przecież mnóstwo europejskich firm było zasilanych rosyjskim gazem - przemysł pożera jego ogromne ilości. Duża część prądu w Europie powstawała z rosyjskiego gazu. Teraz trzeba gaz ściągać drogą morską z USA albo z Bliskiego Wschodu. Będzie dużo droższy. To mocno zmieni konkurencyjność europejskiego przemysłu. Powtórzę: unijna gospodarka jest gospodarką eksportową. Mówi się często, że Chiny są największym zwycięzcą globalizacji, ale to Europa na międzynarodowym handlu przez kilka dekad zarabiała najlepiej. I to się może skończyć.

Bo ceny europejskich produktów zbytnio podskoczą?

Podskoczą. Ale chodzi też o to, że cały wolny handel jest w odwrocie. W nadchodzących latach na świecie będzie dużo więcej protekcjonizmu, ręcznego sterowania gospodarką przez państwa i rządy, pojawi się pewnie zamykanie rynków, bo globalizacja zaczęła się pruć. Dla Europy to koszmar.

Europejska gospodarka stała na dwóch silnych nogach: tanich surowcach z Rosji i wolnym handlu. Teraz lądujemy w świecie, w którym produkty z Europy nie dość, że będą za drogie, to w dodatku i tak ciężko je będzie sprzedawać z powodu rozmaitych barier handlowych. Nie jesteśmy na to gotowi.

Czy Europa nie może przestawić gospodarki na rynek wewnętrzny? Sprzedawać więcej europejskich produktów Europejczykom? Przecież to są zamożne społeczeństwa.

Ale stare! Starzejące się społeczeństwa mniej konsumują, a więcej odkładają. Z wiekiem ludzie bardziej myślą o trzymaniu zaskórniaków na ostatnie lata, obniżają swoje wydatki. Zresztą właśnie z tego powodu europejska gospodarka nastawiła się na eksport.

No to uratuje nas przecież zielona transformacja. Zrobimy ją pierwsi, rozwiniemy zielone technologie i świat będzie musiał je od nas kupować.

Przestaje to być takie pewne. Tani rosyjski gaz miał być tzw. paliwem przejściowym - Niemcy to wymyślili - aż do momentu, gdy się całkowicie przestawimy na OZE. Europa pobudowała przez ostatnie lata mnóstwo elektrowni gazowych, bo wciąż nie można systemu energetycznego w całości oprzeć na OZE. Nie opracowano dotąd efektywnej technologii magazynowania prądu: kiedy świeci słońce i wieje wiatr, to masz nadwyżki prądu i napełniasz nim magazyny, a kiedy nie świeci i nie wieje - magazyny opróżniasz. Nie mamy tych potężnych magazynów. Nadal musimy utrzymywać w systemie tradycyjne elektrownie, które są uruchamiane, gdy OZE przestają dawać prąd. Elektrownie gazowe dobrze do takiego mieszanego systemu pasują.

Czyli te "gazówki" nie będą mogły pracować na tanim rosyjskim gazie? I co?

To oznacza, że przeczołganie się do świata zasilanego przez sto procent OZE będzie dla Europy znacznie trudniejsze.

I jest jakiś nowy plan?

Nie ma. Na razie Niemcy próbują przeczekać.

Co przeczekać?

Putina. Żeby za dwa-trzy lata zrobić z Rosją reset i mieć ten gaz. 

Serio?

Tak myśli część niemieckich elit. Ten reset oczywiście byłby nie z Putinem, ale z jakimś jego następcą, jeśli zacznie się uśmiechać do Zachodu.

Gdzie w tej całej europejskiej układance jest Ameryka?

Nigdzie. Europa i USA toczą dziką awanturę. Niemal na noże.

O co?

Trzeba się cofnąć parę lat. Był taki czas, kiedy wszyscy stracili wiarę w Amerykę: pogrążona w sporach wewnętrznych, zmagająca się z polaryzacją, nie przypominała mocarstwa. Putin wtedy dostawał, co chciał. Wygrywał wszystko. I większość świata pogodziła się, że USA to słabnący hegemon, a nawet sama Ameryka tak zaczęła o sobie myśleć. Teraz okazało się, że jednak są mocni. Po inwazji Putina na Ukrainę Amerykanie skonsolidowali Zachód wokół siebie. W dodatku dzięki rewolucji łupkowej są samowystarczalni energetycznie i czują się bardzo pewnie. Zmusili Niemców i Francuzów, żeby przygięli karki i ustawili się w wojennym szeregu. To widać w decyzjach krajów Europy, żeby posłać Ukrainie kolejne rodzaje broni, Francuzi dają teraz wozy opancerzone, pewnie zaraz będzie decyzja Niemiec, żeby jednak dostarczyć nowoczesne czołgi. To wynika z determinacji i nacisku Ameryki, która dawno nie czuła się taka silna i postanowiła z tego skorzystać. Nie patyczkuje się z Europejczykami. Nie ogląda na Niemców i Francuzów. Prezydent Biden wprowadził Inflaction Reduction Act bez żadnych konsultacji z Brukselą. Ameryka wyda górę pieniędzy na subsydia i ulgi podatkowe dla amerykańskiego sektora zielonych technologii. I to wywołało wściekłość Europy.

Ale co nas to obchodzi? Niech sobie wydają.

Obchodzi. Oni chcą wydać 369 mld dolarów na rodzime produkty: "Buy American". W pakiecie Bidena zaszyte są preferencje dla amerykańskich firm i towarów. Tymczasem 18 procent unijnego eksportu trafia do USA. Jeśli amerykańskie samochody elektryczne będą subsydiowane, to te wyprodukowane w Europie już się nie sprzedadzą na tamtym rynku.

Amerykanie nas nie zapytali, co o tym sądzimy?

Zero konsultacji. Bo czują się zbyt mocni. Unijny komisarz odpowiedzialny za przemysł, Thierry Breton, określił amerykański pakiet egzystencjalnym zagrożeniem dla europejskiej gospodarki.

Aż tak?

Bo to prawdziwa panika. Możliwe, że jest w tym trochę przesady i lobbingu europejskiego przemysłu, prezes wielkiej firmy idzie do swojego ministra i mówi: "Słuchaj, Amerykanie swoim firmom dają subsydia, to ty też nam daj, bo będziemy musieli zrobić tysiące zwolnień i wyborcy cię zjedzą". Ale nawet biorąc na to poprawkę, to lęki Europy są uprawnione, bo nie chodzi tylko o jeden pakiet Bidena. Europa przestraszyła się, że to może być kamyk, który uruchomi lawinę protekcjonizmu. Ameryka nie po raz pierwszy łamie wszystkie święte zasady WTO - Międzynarodowej Organizacji Handlu - i odchodzi od zasad globalizacji. Inni zaczną zaraz robić to samo - Chińczycy, Korea Południowa, Japonia - i cały system wolnego handlu się posypie, bo każdy z tego menu będzie chciał sobie wziąć tylko to, co mu smakuje. Bruksela - czyli Komisja Europejska - przez dziesiątki lat funkcjonowała w paradygmacie wolnego handlu, który dawał Europie niemal same zyski. Przerazili się kolektywnie, że amerykański pakiet zmieni bieg historii.

Europa rozumie, że przegrała Big Tech, teraz widzi, że nie ma już tanich surowców i czuje się zagoniona do narożnika, a do tego Amerykanie akceptują wolny handel wyłącznie na własnych warunkach. Jakby tego było mało, Europa wymyśliła sobie plan ratunkowy na dalsze dostatnie życie - zielone technologie - a USA prawie 400 mld dolarów pompują w to samo i wykluczają nasze firmy ze swojego rynku. Niemieccy prezesi chodzą do Scholza: "Olaf, do cholery, tak nie może być!".

No to zróbmy to samo. Zróbmy pakiet subsydiów dla firm europejskich.

Amerykanie dokładnie tak odpowiedzieli. "Zróbcie to samo, my nie mam nic przeciwko". Tyle że to jest gadka-szmatka. Ameryka ma rząd federalny i nie musi z każdym swoim stanem uzgadniać, czy można zaciągnąć wspólny dług.

Dług?

No oczywiście. Jeśli chcemy dawać subsydia, to musimy mieć na to pieniądze i zaciągnąć wspólny europejski dług. Jeśli zaciągniemy wspólny dług, to musimy ustalić wspólne podatki. A jeśli chcemy mieć wspólne podatki, to musimy zrobić federalizację Europy. Wtedy trzeba powołać jakiś rodzaj wspólnego rządu. W tej chwili Unia musi zapytać 27 państw, czy zgadzają się zaciągać wspólne długi. Każdy chce czegoś w zamian i to jest negocjacyjny koszmar. Tylko raz się udało - przy pakiecie odbudowy po covidzie.

No to trzeba się będzie sfederalizować. Trudne, ale możliwe.

Wtedy Polska i cały nasz region Europy znajdzie się w nieciekawej sytuacji.

Bo?

Chodzi o to, że Unia nie jest w stanie zagwarantować nam bezpieczeństwa, to nam mogą dać jedynie Stany Zjednoczone. A ewentualna federalizacja Unii - pomijam mnóstwo problemów politycznych i kulturowych - będzie nieuchronnie prowadzić do zwarcia ze Stanami.

Dlaczego zwarcia?

Bo apetyt rośnie w miarę jedzenia. Elity unijne - gdyby doszło do federalizacji - nie pogodzą się z rolą pomocnika Ameryki, będą chciały stworzyć trzeci biegun w światowej polityce i odgrywać samodzielną rolę. Tragizm polskiej sytuacji polega na tym, że nasze interesy militarne są bardzo mocno splecione ze Stanami, a interesy gospodarcze bardzo mocno splecione z Unią. Nie znam rozwiązania tego dylematu. I chyba zresztą go nie ma. Dopóki system działał na autopilocie, bo rozwijał się wolny handel i kwitła globalizacja, to ten dylemat nie był wielkim problemem.

Nie musieliśmy wybierać między mamusią i tatusiem?

I lepiej, żebyśmy nadal nie musieli wybierać.

Amerykanów co wkurza w Unii? Czego oni chcą od Europy?

Rozwodu z Chinami. Denerwuje ich, że Europa wciąż nie chce się w tej sprawie zadeklarować. Przy czym Amerykanom nie chodzi o to, żebyśmy przestali z Chinami handlować i nagle zabrali stamtąd nasze firmy, bo to by doprowadziło do globalnej recesji, która nikomu nie jest na rękę. Im chodzi o to, żebyśmy razem z USA robili cięcia chirurgiczne. "Uderzajcie z nami w obszary dla Chin najważniejsze, jeśli my wprowadzamy embargo na chipy, to wy też to zróbcie". Chcą również, żeby Europa pozbyła się chińskich firm ze strategicznych sektorów gospodarki i nie robiła nowych wielkich inwestycji w Chinach.

A Europa dlaczego nie chce w tej sprawie iść z USA?

Bo zarabia duże pieniądze. Co prawda w handlu z Chinami mamy deficyt, ale saldo obrotów nie pokazuje, jak gigantyczne mamy wszystkie zyski. Europejskie inwestycje w Chinach to potęga. Jeśli Volkswagen zbudował tam wielką fabrykę, która produkuje w Chinach i sprzedaje w Chinach, to nie widać tego w statystykach unijnego eksportu. Dla największych europejskich firm Chiny to najbardziej perspektywiczny rynek. Zwróć uwagę, jak wygląda wiele modeli niemieckich samochodów: mają dużo światełek. Po co? Bo chińscy klienci z nowej klasy średniej to uwielbiają.

Cześć unijnych elit myśli mniej więcej tak: może Chiny rzeczywiście uzależniają nas od siebie, a kiedyś nas zwasalizują, ale to będzie kiedyś tam, a na razie przez dekady całkiem dobrze możemy działać jako ich partner i przy okazji jako atrakcja turystyczna.

A nie możemy?

Z takim pomysłem na życie jest jeden problem: nasz handel z Chinami to wciąż handel morski, a ocean kontroluje amerykańska marynarka wojenna. Jeśli dojdzie do eskalacji USA-Chiny i blokady morskiej, to nie będziemy mieli nic do gadania. I gospodarka europejska natychmiast straci niemal wszystko.

Czyli handlując z Chinami, uzależniamy się od czegoś, nad czym nie mamy kontroli?

Tak. Wiadomo przecież, że cały handel płynie przez morze, a morze jest wspaniałe, dopóki nikt nie blokuje do niego dostępu. Jedynie Amerykanie są w stanie zapewnić ten dostęp lub go zabronić.

Jak będą chcieli, to i tak nas zmuszą do zerwania z Chinami?

Zmuszą. Europa ostatecznie i tak będzie zależna od przebiegu konfliktu amerykańsko-chińskiego. Jeśli towarzysz Xi doprowadzi do zwarcia z USA, to nie mamy żadnych narzędzi, żeby sobie handlować z Chinami dalej, bo takiej ilości towarów nie przetransportujemy koleją.

To jeszcze raz: Europa w Big Tech nie ma już szans, wielka premia za pierwszeństwo w zielonej transformacji też nie jest pewna, a handel z Chinami może się niebawem sypnąć… Co nam wtedy zostanie?

Prezesi Mercedesa czy BMW przychodzą do Scholza i mu mówią: "Nie przeżyjemy trzeciego ciosu w ciągu dwóch lat!". I jaka jest jego odpowiedź, tego nie wiem.

Ale co Europa powinna zrobić?

Być może należy reaktywować TTIP, czyli umowę o wolnym handlu między Europą i USA. Skoro i tak będziemy musieli dokonać rozwodu z Chinami - jeśli Amerykanie się uprą albo Chińczycy zaatakują Tajwan i dojdzie do trwałej blokady morskiej - no to przynajmniej zróbmy jakiś deal. Tyle że Amerykanie mogą nie być tym zainteresowani.

Nie?

Mental amerykański jest obecnie taki: wygrywamy na każdym froncie i znów rządzimy światem, więc po co mamy iść na kompromisy z kimkolwiek? Ich nastawienie to poważny problem. Każde bezceremonialne zachowanie USA, każda decyzja podjęta bez oglądania się na partnerów z Europy będzie utwierdzać europejskie elity w przekonaniu, że Unia musi się sfederalizować, bo inaczej nic nie znaczy. Ale ta federalizacja będzie robiona w kontrze do USA. W efekcie za dekadę Ameryka może mieć po drugiej stronie oceanu niechętną i uzbrojoną po zęby Komisję Europejską.

Uzbrojoną?

W instrumenty gospodarcze takie jak subsydia, sankcje odwetowe, procedurę zamykania rynków. Europa będzie zdeterminowana, żeby agresywnie bronić resztek swoich interesów, bo nic innego jej nie zostanie.

To co można z tym pasztetem zrobić?

Spróbować reaktywować umowę handlową z USA. Skoro system wolnego handlu się wali, bo Stany uznały, że globalizacja im się już nie opłaca - "Chiny nas robią w konia, mamy tego dość" - no to stwórzmy razem nowy system złożony z krajów, które podzielają te same wartości i mają zbliżoną wizję świata.

Czyli tak zwany decopuling?

Tak. Rozdzielenie świata na dwa odrębne systemy. Chińczycy zresztą sami się przygotowują na decoupling, tworzą swój alternatywny obieg towarów, nie chcą już być zależni od eksportu i wymiany z Zachodem. Więc my też stwórzmy taki obieg z Koreą, Kanadą, Japonią i USA. To by wymagało wymyślenia na nowo architektury instytucjonalnej systemu wolnego handlu. Przebudowy systemu.

Koniec wspólnego WTO? Odtąd będzie blok handlowy Zachodu oraz blok chiński z Rosją i Iranem?

Niestety. Jeśli dojdzie to takiego podziału, to Europa będzie musiała się posunąć, czyli nieco stracić wobec tego, co dostawała przez lata, kiedy funkcjonowała w cieplarnianych warunkach. Przez lata nie musiała wydawać na zbrojenia, bo Stany zapewniały jej bezpieczeństwo, handlowała z USA, handlowała z Chinami, z Rosją, niemal z każdym. Idealne warunki, szczególnie dla Niemców. Do tamtego świata już nie ma powrotu.

A jeśli nie dwa bloki, to co? Jaki jest inny scenariusz?

Że każdy sobie rzepkę skrobie. W tym scenariuszu Europa na końcu przegra, bo jest za słaba.

Nie może być łącznikiem między USA i Chinami? Trzecim biegunem? Nie może nadal doić jednych i drugich?

Nie uda nam się to. Wtedy Ameryka powie: kompletnie nie obchodzi nas, co myślicie, mamy swoje interesy i o nie dbamy. A wy sobie radźcie.

Czyli przed Polską też ciężkie czasy?

I tak, i nie. Przez ostatnie 30 lat działaliśmy na autopilocie, bo nie mieliśmy strategicznych dylematów. Ten czas się kończy, ale jest w tym też szansa. Często się mówi, że Polska to kraj półperyferyjny, który bardzo chce awansować w hierarchii rozwoju. Gdy cały system drży w posadach, to czasami pojawiają się okna możliwości, których nie ma w normalnych czasach, gdy role są rozdane.

***

Dominik Cheda (1988) jest absolwentem prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim i Krajowej Szkoły Administracji Publicznej. W latach 2016-2021 pracował w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, gdzie zajmował się m.in. polityką gospodarczą UE i negocjacjami brexitu. Powyższe wypowiedzi to wyłącznie osobiste poglądy rozmówcy.

Więcej o:
Copyright © Agora SA