"Matka sprzedawała mnie księdzu". Chłopak zażył później truciznę. "Najlepiej wybacz i zapomnij"

REKLAMA
Proboszcz usiadł blisko przy 12-latku, włożył mu rękę do majtek, a później się rozebrał. Macał chłopca i sam kazał się dotykać. - Pomyślałem, że wpadł w jakiś szał i coś mi grozi. Bałem się. Sparaliżowało mnie - wspomina w tokfm.pl Marcin. Jak dodaje, później ksiądz jak gdyby nigdy nic zrobił kanapkę i wyciągnął planszówkę.
REKLAMA
Zobacz wideo

Dzwonią przeważnie kobiety koło czterdziestki i pięćdziesiątki. Niektóre odchowały już dzieci i wreszcie mają czas, by zająć się sobą - tą wstydliwą tajemnicą, którą dekady wcześniej wyniosły z Kościoła i której nie zdradziły nawet mężom ani matkom. Innym nie udało się wejść w żadne poważne związki, bo przez ten sekret nie umieją być blisko z nikim.

REKLAMA

- Telefon wsparcia dla zranionych w Kościele, słucham – mówi głos w słuchawce.

Często po tych słowach zapada długie milczenie, które przerywa tylko płacz. Psychologowie i terapeuci, którzy odbierają telefon, nie poganiają ani nie ciągną za język. Gdy już po drugiej stronie usta rozchylają się do mówienia, wypadają z nich tylko pojedyncze słowa:

- Chciałam… dzwonię, żeby… jest mi trudno...

Nikt nie liczy, ile czasu mija, zanim te słowa zaczynają spotykać się ze sobą i układać w zdania. Nikt też nie okazuje zniecierpliwienia, gdy te zdania nie mogą złożyć się w spójną opowieść. Zamiast niej konsultanci słyszą strzępy historii, które dzwoniący wyrywają z siebie po dekadach milczenia:

REKLAMA

- Miałam wtedy 9 lat. Wszyscy widzieli, że coś ze mną się dzieje, ale nikt nie zapytał, dlaczego tak często sama chodzę na plebanię;

- Bałam się, że nikt mi nie uwierzy, gdy opowiem, co mi zrobił ksiądz. Był szanowanym gościem w naszym domu. Przychodził do nas na obiady;

- Poszliśmy kiedyś z grupą duszpasterstwa do kina. Ksiądz położył mi rękę na kolanie i od tego się zaczęło...

Od 2019 roku takich połączeń pod numerem 800 280 900, czyli w telefonie wsparcia dla zranionych w Kościele odebrano ok. 500. Jak przyznają pracujący tam terapeuci, to niewiele w porównaniu do tego, ile podobnych historii wciąż pozostaje niewypowiedzianych. Ludzie ośmielają się do mówienia, gdy słyszą, że inni to robią. - Nasz telefon rozdzwania się, gdy temat wykorzystywania seksualnego w Kościele pojawia się w mediach, np. po filmie braci Sekielskich "Tylko nie mów nikomu" - tłumaczy Maria Bremer, psychoterapeutka z inicjatywy "Zranieni w Kościele".

REKLAMA

Największe wrażenie na niej zrobiła kobieta, która postanowiła zrzucić z siebie tajemnicę w wieku osiemdziesięciu lat. Wyznała, że całe życie ją w sobie nosiła, nie wypowiadając jej na głos – ani przy mężu, ani przy dzieciach. Bała się ich reakcji. - Była u schyłku życia i chciała odzyskać siebie, zanim umrze. To było poruszające. Nie podała szczegółów, choć pewnie – mimo upływu lat – dobrze je pamiętała. Wyznała tylko, że ksiądz ją skrzywdził, gdy była małą dziewczynką i przygotowywała się do pierwszej komunii. Stało się to w salce katechetycznej. To był taki okruch historii, którego wypowiedzenie tej pani wystarczyło – opowiada moja rozmówczyni.

"Matka była sutenerką, która mnie sprzedawała księdzu"

- Siedem lat po tamtym zażyłem truciznę. Przez dwa miesiące podbierałem matce antydepresanty tak, by nie zauważyła. Ale okazało się, że nie nazbierałem ich tyle, by dopiąć swego. Skończyło się na płukaniu żołądka, wielkim wstydzie i jeszcze większym poczuciu, że jestem beznadziejny – wspomina Marcin.

Dziś ma 29 lat, jest w trakcie terapii i umie już opowiedzieć swoją historię. Ale gdy pierwszy raz próbował to robić, z ust wypadały mu tylko jej urywki. Trwało to tak długo i było na tyle niezrozumiałe, że – mimo chęci wysłuchania i zrozumienia – jego dziewczyna straciła cierpliwość. Usłyszał wtedy: "Przepraszam, muszę się przewietrzyć, daj mi chwilę". - Głowa o mało jej nie wybuchła. W pierwszej chwili pomyślałem, że nic z tego nie będzie. Że trzeba było siedzieć cicho. Że teraz już tego nie odkręcę i ją stracę. Ale gdy wróciła, a ja uciekałem od tematu, kazała mi siąść obok siebie i wspólnie napier...ać się z moją przeszłością – mówi.

Opowiedział jej o matce, która miała do proboszcza "dziwny stosunek, jaki miewają nieszczęśliwe mężatki do księży". - Nie wiem, co sobie wyobrażała, ale gdy tylko ojciec wyjeżdżał za granicę do roboty, zapraszała księdza na tzw. podwieczorki. Była wtedy wielka podjarka, ale tylko po stronie matki. Ksiądz udawał, że wciąga go ta gadka o niczym. Gdybym wtedy był starszy, pewnie bym się zastanawiał, po co przychodził na te beznadziejne spotkania. Pewnie też bym odkrył, że przyłaził tam dla mnie – wspomina.

REKLAMA

Jak dodaje, proboszczowi chodziło o to, żeby pogłębiać zaufanie kobiety i "podbierać jej syna". I to mu się udało, bo matka najpierw kazała Marcinowi zostać ministrantem, a później wypychała go z domu na różne wyjazdy z księdzem. - Można powiedzieć, że była sutenerką, która mnie sprzedawała. Tyle że nie brała za to kasy, tylko zadowalała się sympatią księdza i nobilitacją. Bo sąsiadki bardzo jej zazdrościły, że gości go u siebie – tłumaczy.

Duchowny wyrywał 12-letniego Marcina z domu pod byle pretekstem. A to jechał do salonu po nowy samochód i chciał, żeby chłopiec mu doradził, które auto wybrać. A to kupował szafki i potrzebował pomocy w ich wnoszeniu na plebanię. A to w pobliskim Krakowie otworzyło się duże kino i trzeba było wspólnie je przetestować.

- Uchodził za nowoczesnego, fajnego księdza, który nawet gdy na ognisku dla ministrantów i oazy grał "Zegarmistrza światła purpurowego", to brzmiało to nie jak krindż, tylko jak numer Nirvany. Wokół niego panowała jakaś zbiorowa hipnoza. Wybudziłem się z niej dopiero po latach. I przez ten cały czas obwiniałem się za to, że zrobiłem to tak późno. Że przecież mogłem się ocknąć, zanim włożył mi rękę do majtek – stwierdza Marcin.

Siedząc obok Gośki, meandrował w tej opowieści bez końca. Im dłużej to trwało, tym mocniej rosło w nim przekonanie, że brzmi jak kłamca. Rozmowa się zrywała, kilkukrotnie uciekał, ale Gośka prosiła, by wrócił. Uspokoił się dopiero, gdy przy końcu historii usłyszał: "Wierzę ci". - Rozbeczałem się wtedy jak dziecko – wyznaje.

REKLAMA

"To niemożliwe, przecież ksiądz był taki dobry"

Maria Bremer mówi, że niemal wszyscy dzwoniący do telefonu zaufania, pytają: "Ale czy pani mi wierzy?". - Potrzebują od nas usłyszeć dwie podstawowe rzeczy: "Tak, wierzę" i "To nie była pani wina". Tylko wtedy mogą zacząć odzyskiwać siebie – podkreśla.

Wielu pokrzywdzonych przez kilkadziesiąt lat szuka odpowiedniego słuchacza, od którego mogliby usłyszeć podobne zdania. Ale gdy już wydaje się, że ktoś taki jest obok, często reaguje niedowierzaniem i przerzuca na nich winę.

- Tak dzieje się np. w konfesjonałach, gdzie skrzywdzeni słyszą: "Zastanów się, czy to nie twoja wina", "Najlepiej wybacz mu i zapomnij", "Nie wracaj do tego". Z kolei matki im mówią: "To niemożliwe, przecież ksiądz był takim dobrym człowiekiem", "A dlaczego wcześniej o tym nie powiedziałaś?", "Czemu dalej chodziłaś na plebanię? Widocznie ci się podobało". Takie słowa oddalają pokrzywdzonych od rodzin. Niekiedy są dla nich gorszym ciosem niż sama przemoc seksualna, której doświadczyli. To tzw. wtórna wiktymizacja, po której pokrzywdzeni wpadają w zupełną samotność. Obwiniają się i tracą resztki poczucia własnej wartości – tłumaczy.

Z podobnymi reakcjami spotykają się również w kuriach, gdy przychodzą poinformować, że zostali wykorzystani seksualnie przez księdza. - Chciałabym mówić o tym w czasie przeszłym, ale nadal te sprawy są tuszowane i zamiatane pod dywan w imię "dobra Kościoła". Wciąż w kuriach są osoby, które doszukują się winy w skrzywdzonych. Ale gdzieniegdzie dochodzi już do zmiany. Zamiast zasadniczego tonu jest zrozumienie i delikatność. Bywa również, że skrzywdzeni dostają w kurii pieniądze na terapię, zanim jeszcze wina sprawcy zostanie udowodniona. To takie przyznanie: "Słyszymy twoją historię i jej nie odrzucamy" - przekonuje psychoterapeutka.

REKLAMA

- Czyli nadal to tylko pierwsze nieśmiałe przebiśniegi, a nie wiosna w pełni - wtrącam.

- Do wiosny jeszcze daleko. Nadal jest wielu duchownych, którzy węszą walkę z Kościołem, gdy ktoś ujawnia przypadki przemocy seksualnej w ich szeregach. Nam, ludziom z telefonu, zarzucają zdradę i to, że próbujemy zniszczyć autorytet Kościoła. Ale jego przetrwanie zależy od tej wiosny. Czyli co Kościół zrobi z ujawnionymi przypadkami – odpowiada moja rozmówczyni.

Puścił porno, a później zrobił kanapkę

Gdy Marcin spowiadał się w konfesjonale z masturbacji, to przez kratki widział poważną twarz proboszcza i słyszał, że w ramach pokuty za ten "grzech" ma odmówić litanię. Ale kiedy później na plebani ksiądz wypytywał chłopca, czy "walił konia", nie nazywał już tego "grzechem", tylko z rozbawieniem mówił, że wszyscy nastolatkowie to robią. - Ośmielał: "No i po co się rumienisz? Ojcu też byś się wstydził powiedzieć?". Jakby pod nieobecność mojego taty, który siedział wtedy za granicą, próbował wejść w jego rolę – tłumaczy Marcin.

Chłopiec od początku miał poczucie, że coś w tym zastępczym ojcostwie nie gra. Bo przecież jego tata nigdy nie rozmawiał z nim o masturbacji, ani nie próbował puszczać mu porno. - Gdy ksiądz to zrobił, paliłem się ze wstydu, ale nie umiałem mu powiedzieć, żeby przestał. Chyba zobaczył, że zamiast ośmielić, strasznie mnie spiął, bo w końcu wyłączył telewizor. Potem nagle zmienił się w troskliwego. Zrobił mi kanapkę i wyciągnął planszówkę. Byłem jeszcze w szoku i nie mogłem skupić się na grze. Ale próbowałem z całych sił, bo dla mnie i dla niego to była ucieczka od krępującej rozmowy o tym, co się stało – opowiada.

REKLAMA

W następnych tygodniach wszystko wróciło do normy. Proboszcz chodził na podwieczorki do matki Marcina, zabierał chłopca do sklepów i kina. - O tamtym próbowałem zapomnieć. Bardzo chciałem potraktować to jako jednorazową wpadkę, a ksiądz mi w tym pomagał. Dziś rozumiem, że przyczaił się jak sęp na swoją ofiarę – stwierdza.

O późniejszym ataku Marcinowi nadal trudno się mówi. Tu znowu jego opowieść rozpada się na strzępy. Można z nich wywnioskować, że zdarzyło się to na plebanii podczas wspólnego oglądania filmu. Ksiądz usiadł blisko przy 12-latku, włożył mu rękę do majtek, a później się rozebrał. Macał chłopca i sam kazał się dotykać. - Gdy próbowałem wstać, mocno mnie pociągnął w dół, aż zabolało. Spadłem na łóżko. Zniknął mu z twarzy uśmiech. Dyszał. Nie znałem go takim. Pomyślałem, że wpadł w jakiś szał i coś mi grozi. Bałem się. Sparaliżowało mnie – wspomina.

W końcu ksiądz głęboko westchnął zaspokojony i znów wszystko wróciło "do normy". Zrobił kanapkę i wyciągnął planszówkę.

Dziecko nie wyznaczy granic, nie powie nikomu, nie zajdzie w ciąże

Z opisów historii, z którymi ludzie dzwonią do telefonu zaufania, wynika, że drapieżcy seksualni w sutannach często starannie wybierają swoje ofiary. Wchodzą w zażyłość z religijnymi rodzinami, w których cieszą się autorytetem. Mogą wtedy zbliżyć się do dzieci, zapraszać je na plebanie, kolonie i wspólne wypady za miasto, a rodzice traktują to jak wyróżnienie. Drapieżcy wyczuwają również, że w takich środowiskach ryzyko wpadki jest mniejsze. Bo nawet jak dzieciak coś powie, to bliscy i tak mu nie uwierzą. - Przeważnie więc te dzieci nie mówią, tylko trwają w zamrożeniu – tłumaczy Maria Bremer.

REKLAMA

Dla religijnego malucha ksiądz jest reprezentantem Boga, utożsamianym z dobrocią, a takiemu można bezgranicznie zaufać. I drapieżca z tej przewagi korzysta, by skrzywdzić dziecko. Zazwyczaj nie działa pochopnie. Stopniowo wikła go w relację ze sobą, poświęcając mu czas i uwagę, troszcząc się oraz powoli przesuwając granicę dotyku. Jest w tym metoda, bo – jak mówi psychoterapeutka – gdyby duchowny nagle napadł na dziecko, ono mogłoby szybko zauważyć swoją krzywdę i poskarżyć się dorosłym. A tak, samo już nie wie, co jest właściwe, a co nie.

Kiedyś do telefonu zaufania zadzwoniła kobieta, która opowiedziała o zabawie, do jakiej ksiądz nakłaniał ją i jej rówieśników w salce katechetycznej. Dzieci wchodziły mu pod sutannę i go dotykały, a on czerpał z tego satysfakcję seksualną. Dzwoniąca powiedziała, że jako dziewczynka nie umiała rozpoznać w tym niczego złego ani tym bardziej się przed tym obronić. I że teraz, gdy sobie o tym przypomina, budzi to w niej duży lęk.

Drapieżcy w sutannach manipulują dziećmi, przedstawiając im "zły dotyk" jako formę czułości i nagrodę za bycie im posłusznym, a jego brak – jako karę. Bo skoro inne maluchy mogą „bawić się" z księdzem, a jedno z nich nie, to dla niego jest to "pokuta". - Później dziecko samo zaczyna się zastanawiać, jak tego dorosłego zadowolić – stwierdza moja rozmówczyni.

Im słabsze dziecko, tym lepiej dla drapieżcy seksualnego. Dlatego przemocowi księża często wybierają również dzieci z domów, w których nie ma jednego rodzica albo jest schorowany, pije lub bije. Maluch dostaje wtedy od duchownego to, na co nie może liczyć w rodzinie. Chodzi o czułość i troskę, które oczywiście są tylko pozorami.

REKLAMA

- Kiedyś zadzwoniła do nas kobieta, która jako dziewczynka wyjechała gdzieś z księdzem. Po przyjeździe na miejsce okazało się, że w pokoju, w którym miała nocować dziewczynka, jest tylko jedno łóżko. I że musi na nim spać z księdzem. Mówiła, że dotykał ją w miejscach intymnych i namawiał do wzajemności. Przedstawiał to jako okazywanie miłości, czułości, oddania. Dlatego gdy wróciła do domu, zapewniła, że wszystko było w porządku. A później na plebanii były kolejne spotkania, podczas których ksiądz ją wykorzystywał – opowiada psychoterapeutka.

Tacy księża mają problem z własną seksualnością, co może łączyć się z przymusem życia w celibacie, na które nikt ich nie przygotowuje. Byli klerycy przyznawali w rozmowach ze mną, że w seminariach nie poruszano z nimi tematu seksualności, jakby liczono, że ich popęd sam ustanie. Jak opowiadali, uczono ich również, że jakakolwiek relacja uczuciowa czy seksualna jest złem.

- Problem wykorzystywania seksualnego w Kościele dotyczy dzieci niezależnie od płci i wiąże się z obawami księży przed wchodzeniem w relacje z dorosłymi. Robią to więc z dziećmi, które są "łatwo dostępne" w Kościele – mówi Maria Bremer.

Jak dodaje, jest jeszcze jeden powód, dla którego księża boją się wiązać z dorosłymi, a z dziećmi nie. To strach przed konsekwencjami. Dorosły zazwyczaj wyznacza granice, a jeśli te zostaną przekroczone, może oskarżyć o napaść. Poza tym dojrzała płciowo kobieta może zajść w ciążę po wykorzystaniu seksualnym. Dziecko natomiast jest pod tymi względami zupełnie "bezpieczne" – nie wyznaczy granic, nie powie nikomu, nie zajdzie w ciążę.

REKLAMA

"Ale ty wiesz, jak dochować tajemnice, co?"

Po tym, jak proboszcz głęboko westchnął zaspokojony, zrobił kanapkę i wyciągnął planszówkę, Marcin wyszedł z odrętwienia i w pośpiechu zaczął się ubierać. Ksiądz wyjął z szafki pudełko z nowiutkimi adidasami i położył przed chłopcem.

- Będziesz miał, zanim tata przywiezie ci z zagranicy. Tylko nie graj w nich w piłkę, bo się zniszczą. I nie mów nikomu, że to ode mnie, bo inni ministranci też będą chcieli. Ale ty wiesz, jak dochować tajemnice, co? - miał zapytać.

Malec nic nie odpowiedział ani nie wziął butów, tylko szybko wyszedł z plebani. Nie pojawił się też na mszy w niedzielę. Aby matka niczego się nie domyśliła, tamtego dnia wziął siatkę ze strojem ministranta i wyszedł z domu. Jednak zamiast do kościoła poszedł do piwnicy, gdzie przesiedział godzinę. Sytuacja powtórzyła się tydzień później, więc w końcu ksiądz odwiedził mamę Marcina.

- Nawet jej nie powiedział, że przestałem przychodzić na msze. Wpadł do nas tylko po to, by się upewnić, że nic nie wypaplałem. Gdy zorientował się, że matka nic nie wie, wziął mnie na bok, by – jak jej powiedział – przegadać męskie sprawy, na co ona tylko głupio zachichotała. Wmawiał mi, że mogę się źle czuć, bo ojca nie ma długo w domu. I żebym wpadł na plebanię, to porozmawiamy i mi pomoże. I znowu wspomniał coś o tajemnicy – opowiada Marcin.

REKLAMA

Chłopiec już jednak nie wrócił ani na plebanię, ani do ministrantury. Ksiądz też przestał odwiedzać go w domu. Matka w końcu zauważyła, że syn nie służy już do mszy i powiązała to z nieobecnością proboszcza. - Darła się: "Coś ty księdzu zrobił, że wyrzucił cię z ministrantury i się na mnie obraził?!". Długo się do mnie nie odzywała. Aż ojciec wrócił z zagranicy i nagle zrobiła się opiekuńczą matką na pokaz. To ciekawe, że taki dzieciak, jakim byłem, rozkminił, że nie powinien mówić ojcu o wizytach księdza w naszym domu. To był u nas temat tabu – wspomina.

W oczach dorosłych te dzieci są zepsute

Po głębokim westchnięciu proboszcza Marcin przestał spędzać czas z kumplami. Zamiast tego wolał przesiadywać w piwnicy swojego domu, gdzie zrobił sobie stanowisko do malowania obrazów. Było tam mało światła, ale wolał to niż kontakt z matką, którą obwiniał za swoją krzywdę.

Maria Bremer często słyszy w telefonie zaufania od pokrzywdzonych, że jako dzieci się izolowały. - Po tym m.in. można rozpoznać, że dzieje się coś złego. Dzieci robią się smutne i wycofują się z relacji z rówieśnikami. Noszą w sobie wielki sekret, którego – jak myślą - nie mogą ujawnić. Bywa, że dochodzą do tego objawy somatyczne: bóle brzucha, trudności ze spaniem i koncentracją. Niektóre nastolatki seksualizują swoje zachowania, prowokując dorosłych. Czasem w ten sposób wchodzą w role, które narzucili im księża, a niekiedy nieświadomie wołają tak o pomoc. Są wtedy postrzegane jako zepsute – mówi psychoterapeutka.

Uciekając z domów, sięgając po alkohol i posuwając się do drobnych kradzieży, nieświadomie wysyłają dorosłym sygnał: "Zwróć na mnie uwagę, zapytaj i mi uwierz!". Oczywiście, w oczach rodziny, nauczycieli i sąsiadów stają wtedy „zepsutymi" i mniej wiarygodnymi. Nawet gdyby opowiedzieli o drapieżcach w sutannach, pewnie nikt by im nie uwierzył.

REKLAMA

Wyniesiona z dzieciństwa trauma często przeradza się w lęk przed bliskością i budowaniem związków. Niektórzy wchodzą w „przypadkowe" lub toksyczne relacje, byle tylko nie czuć samotności. - Po latach oceniają, że nigdy by sobie tego nie zrobili, gdyby nie te wcześniejsze doświadczenia, które zrujnowały im poczucie własnej wartości – tłumaczy moja rozmówczyni.

"Diabeł ci to podszepnął"

- Ksiądz umarł, gdy miałem 15 lat. Mówili, że na zawał. Beczałem wtedy, ale nie z powodu jego śmierci, tylko dlatego że zdążył mi zrujnować dzieciństwo. Przecież wystarczy, że umarłby dwa lata wcześniej, a do niczego by nie doszło – wspomina Marcin.

O tym, co stało się na plebani, Marcin powiedział matce dopiero po maturze. Nie uwierzyła i zarzuciła mu, że szkaluje nieżyjącego już księdza, bo znienawidził Kościół i stał się bezbożnikiem. Wkrótce później połknął jej antydepresanty. Gdy już go odratowali, usłyszał: "Diabeł ci to podszepnął, bo zszedłeś na złą drogę i za dużo zła zrobiłeś".

- Wyjechałem do Krakowa na studia, zerwałem kontakt z matką, poznałem Gośkę i zacząłem terapię. Gdy już stanąłem na nogi, dziewczyna namawiała mnie, żebym zgłosił swoją historię do kurii. Ale nie ma szans. Boję się, że gdybym stanął przed smutnymi urzędasami Marka Jędraszewskiego, rozsypałbym się na nowo. Nie mam na to siły – podsumowuje mój rozmówca.

REKLAMA

Imię Marcina na jego prośbę zostało zmienione. 

Więcej o linii 800 280 900, czyli telefonie wsparcia dla zranionych w Kościele znajdziesz >>tutaj<<.

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

TOK FM PREMIUM

REKLAMA
REKLAMA
Copyright © Grupa Radiowa Agory