Szymon Kluka w 2006 r. odziedziczył po ojcu 7-hektarowe gospodarstwo we wsi Grodzisko, w gminie Rzgów, kilka kilometrów od Łodzi. W ciągu 16 lat włożył wiele pracy i pieniędzy, aby je zmodernizować. Powiększył areał do 70 ha, zakupił potrzebne maszyny, a wreszcie nastawił się na produkcję trzody i w 2011 r. rozpoczął budowę niewielkiej, ale nowoczesnej chlewni. Wówczas to zaczęły się jego problemy z sąsiadami. W wyniku tego konfliktu od kilkunastu lat gospodarz walczy w sądach o możliwość prowadzenia zwykłej rolniczej działalności, a jego posesję nawiedzają niezliczone kontrole.

Nowa chlewnia rodzi problem

Ojciec młodego rolnika hodował świnie na głębokiej ściółce, średnio 120 sztuk, i jednocześnie opasał 10 sztuk bydła. Jego następca zdecydował się na tucz świń, ale stary chlewik nie wystarczał, żeby ta produkcja mogła być opłacalna. W lipcu 2011 r. dostał jednak prawomocne pozwolenie na budowę tuczarni na 360 szt. (37.8 DJP) na rusztach w cyklu otwartym. To znacznie poniżej normy, jaką dla tego obszaru określono w planie zagospodarowania przestrzennego gminy (50 DJP).

- Pech chciał, że sąsiadka zza płotu, od strony południowej, sprzedała wcześniej działkę budowlaną z drugiej strony mojej posesji. Nie leży ona bezpośrednio za moim ogrodzeniem, ale jeszcze dalej, po stronie północnej – opowiada rolnik. -Pomagałem tym ludziom, gdy budowali dom, użyczałem im prąd. Wkrótce przeprowadzili się tu z Łodzi. Nie sądziłem, że sąsiedzi zamienią moje życie w piekło.

Życie staje się piekłem

Konflikt wybuchł nim jeszcze Szymon Kluka rozpoczął budowę nowej chlewni.
- Najpierw wspomniana sąsiadka (która sprzedała działkę z drugiej strony mojej posesji) wystąpiła do wojewody o unieważnienie pozwolenia na budowę chlewni, więc budowa się odwlekła. Wojewoda, a w drugiej instancji Główny Inspektor Nadzoru Budowlanego odrzucili jednak te wnioski i w 2013 r. pobudowałem chlewnię, a w lutym 2014 roku nastąpił odbiór techniczny – relacjonuje gospodarz. - Niestety, w naszym powiecie pojawił się ASF, więc chlewnię zasiedliłem dopiero w maju.

W międzyczasie sprawa o unieważnienie decyzji o pozwoleniu na budowę trafiła jednak do sądów administracyjnych w Warszawie, a do niezadowolonej sąsiadki dołączyli nowo osiadli sąsiedzi z drugiej strony posesji. W efekcie, sądy administracyjne nakazały wojewodzie jeszcze raz rozpatrzyć wniosek oponentów, i w końcu 2017 r. Urząd Wojewódzki w Łodzi unieważnił Szymonowi Kluce pozwolenie na budowę.

Gospodarz odwołał się i Główny Inspektor Nadzoru Budowlanego unieważnił decyzję wojewody. Sąsiedzi jednak nie odpuścili i sprawą zajął się najpierw Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie, a następnie Naczelny Sąd Administracyjny. NSA wyrokiem z dnia 12 maja 2022 utrzymał w mocy decyzję GINB, i po 11 latach walki gospodarzowi spod Łodzi przestało grozić widmo rozbiórki tuczarni.

Bez happy endu

Ta sprawa nie ma jednak szczęśliwego zakończenia, którego można by się w tym momencie spodziewać. Bo choć budynek chlewni wzniesiony był w zgodzie z prawem i przepisami miejscowymi, walka rolnika o możliwość prowadzenia normalnej produkcji wciąż trwa. Tyle, że przeniosła się do Sądu Okręgowego w Łodzi. W 2017 r. sąsiedzi skierowali bowiem pozew cywilny wobec Szymona Kluki o zakazanie immisji i zadośćuczynienie. Immisja to zgodnie z definicją „działanie właściciela nieruchomości na własnym gruncie, którego skutki odczuwalne są na gruncie sąsiedzkim”.

Sąsiedzi domagali się, by rolnik ograniczył produkcję tuczników do 10 DJP, zastosował w chlewni biofiltry, biopłuczki i pochłaniacze, oraz wszelkie możliwe technologie eliminujące uciążliwe zapachy, oraz dokonał nasadzeń drzew i krzewów wzdłuż granic działki. Oprócz tego uważali, że obecność chlewni zaniża wartość ich nieruchomości, a więc należy się im odszkodowanie w wysokości 300 tys. zł. Do tego żądali po 50 tys. zł za doznane krzywdy.

- Sędzia zaproponowała mediatora i chciałem się z sąsiadami dogadać. Zgodziłem się posadzić z obu stron działki podwójne szpalery iglaków. Obiecałem, że nie będę zakłócał im spokoju w weekendy i prace powodujące hałas i fetor wykonam w dni robocze. Obiecałem, że bezzwłocznie będę przeorywał pola, po wylaniu gnojowicy czy rozrzuceniu obornika, bo i tak to robiłem – mówi Szymon Kluka.-Nie zgodziłem się tylko, by zapłacić obu sąsiadom odszkodowania, bo uważam że nic złego nie zrobiłem. Gospodarstwo zawsze tu było, moi dziadkowie też hodowali świnie. Moja nowa chlewnia jest mała, czysta, wyposażona w wentylację i kanały na gnojowicę. Jeśli już komuś przeszkadzają wiejskie zapachy, to teraz z pewnością śmierdzi dużo mniej, niż kiedyś. Gdy jednak odmówiłem odszkodowań, sąsiedzi zgodę odrzucili.

Kontrola za kontrolą

Piekło, o którym wspomniał nasz bohater, to nie tylko kilkanaście lat stresu, pisania odwołań i wycieczek na kolejne sądowe procesy. Od momentu zasiedlenia chlewni gospodarza z Grodziska nawiedzają bowiem także niezliczone kontrole.

- Były już u mnie chyba wszystkie możliwe służby i to nie raz: Powiatowy Inspektor Weterynarii, Sanepid, WIOŚ, Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego, Urząd Skarbowy, policja, urzędnicy z gminy. Muszę się tłumaczyć z nawet najbardziej absurdalnych oskarżeń – mówi Szymon Kluka. -Jak z komina leci dym, to z pewnością palę toksyczne śmieci. Jak świnie kwiczały, kiedy ładowaliśmy je na ciężarówkę, to usłyszałem że prowadzę nielegalny ubój w gospodarstwie. Jak wywożę gnojowicę, to z pewnością wylewam ją do rowów – wylicza nasz rozmówca.- Mimo, iż żadna z tych kontroli nie wykazała nieprawidłowości z mojej strony, z podobnych oskarżeń musiałem tłumaczyć się także podczas procesu cywilnego – mówi Kluka.

-A prawda wygląda tak, że im bardziej bzdurne oskarżenie, tym trudniej udowodnić swoją niewinność. Jak mam dowieść, że nie ubijam świń na posesji, gdy sąsiedzi mówią, że świnie „przeraźliwie kwiczą”, a sędzia prowadząca sprawę nie ma pojęcia o przepisach dotyczących uboju zwierząt, ani cyklu produkcji świń? - pyta rolnik.

Bolesne rozstrzygnięcie

Powołany niezależny biegły sądowy wydał opinię, w której stwierdził, że zapachy z chlewni na działkach sąsiadów mogą być potencjalnie odczuwalne łącznie przez 56 dni, dwa razy w roku - latem i zimą. Sam budynek został zakwalifikowany jako „nieznacznie uciążliwy”.

-Sąd przyjął też jednak opinię biegłego moich sąsiadów, który twierdził, że moja chlewnia jest bardzo uciążliwa dla zainteresowanych, a nawet dla środowiska – relacjonuje Szymon Kluka.- Łącznie w sprawie wydano pięć opinii biegłych, które wcale nie rozstrzygały, bym zawinił. Co ciekawe, sędzia prowadząca sprawę z troską pytała sąsiadów, czy może nie leczą się psychicznie i czy chcą kolejnego biegłego.

- Po 5 latach procesu 25 października ub. r. sąd orzekł, że korzystam ze swojej działki ponad przeciętną miarę i źle oddziałuję na posesje sąsiadów. Muszę na swojej działce nasadzić pas drzew o szerokości 5m i długości 50 m, i co gorsza - zapłacić każdemu z powodów po 30 tysięcy zł wraz z odsetkami od 2017 roku, oraz pokryć około 45 tysięcy złotych kosztów sądowych – ubolewa hodowca spod Łodzi.

- Zapowiedziano mi kolejne kontrole w gospodarstwie. Po wyroku Sądu Okręgowego w Łodzi biorę silne leki uspokajające i musiałem skorzystać z pomocy psychiatry – przyznał rolnik w rozmowie, która odbyła się na początku grudnia ub.r. w jego domu w Grodzisku.
Szymon Kluka czekał wówczas na uzasadnienie wyroku, bowiem orzeczenie go nie zawierało.

Sędzia uzasadnia…

Sąd wydał uzasadnienie wyroku, w którym czytamy, że wymiar sprawiedliwości docenia pracę rolników i dostrzega potrzebę produkcji żywności na obszarach wiejskich dla zachowania bezpieczeństwa żywnościowego kraju. Sędzia przyznaje również, że Szymon Kluka nie złamał prawa budując chlewnię, ani prowadząc w gospodarstwie działalność rolniczą. Stwierdza też, że chlewnia rolnika spełnia wymogi miejscowego planu zagospodarowania. „Grodzisko leży na ternach wiejskich, toteż produkcja rolna ma tu pierwszeństwo – gdzieś trzeba żywność produkować.” – czytamy w piśmie. Sąd odrzucił więc żądanie powodów do ograniczenia w chlewni obsady do 10 DJP, jako „zbyt daleko ingerujących w uprawnienia właścicielskie pozwanego i swobodę prowadzenia działalności rolniczej, na terenie do tego przeznaczonym”.

A jednak sąd w tym samy piśmie podważa relacje świadków, którzy zeznawali w sprawie na korzyść Szymona Kluki, bo: „zamieszkujący w dalszej, niż powodowie, odległości od zakładu pozwanego, lub w ogóle nie mieszkający na stałe w Grodzisku, i odwiedzający Szymona Klukę sporadycznie, mogli nie spotkać się z substancjami zapachowo czynnymi, które, jak zostało to ustalone, nie występują stale, a ich intensywność zależy od wielu czynników, w szczególności bowiem intensywność odorów pozostaje w funkcji wielkości, źródła emisji, jej odległości od rozpatrywanego punktu i prędkości wiatru.”

Sąd zauważa także, że w Grodzisku „osoby zajmujące się rolnictwem stanowią zdecydowaną mniejszość, a osoby prowadzące większe gospodarstwa rolne – wyjątek”. Tak wygląda jednak dzisiaj sytuacja w większości polskich wsi, gdzie prawdziwych rolników-producentów policzyć można na palcach jednej ręki.

Wreszcie sędzia stwierdza, że: „Działalność produkcyjna pozwanego limitowana do poziomu 50 DJP ma zdecydowanie większy rozmiar niż inne, okoliczne gospodarstwa, choć w perspektywie ponadlokalnej nie posiada ona największych spotykanych rozmiarów.” Rolnik nie robi nic niezgodnego z prawem, a obsada w jego chlewni jest znacznie poniżej poziomu, przewidziano w planie zagospodarowania. Mimo to, sąsiadom jego działalność przeszkadza. Ci sąsiedzi nie są rolnikami. Sędzia uznała więc, że gospodarstwo ponad miarę oddziałuje na posesje sąsiadów i orzekła w sprawie w 90% na ich korzyść. Szymon Kluka ma zapłacić odszkodowania sąsiadom, pokryć koszty sądowe, a do tego ponieść kosztowne inwestycje, by spełnić żądania sąsiadów.

Sędzia powołuje się w uzasadnieniu na kilka rozstrzygnięć Sądu Najwyższego w sprawach o immisję, np. sprawę bloku, który zbytnio zacieniał sąsiedni budynek. W żadnym nie ma jednak mowy o podobnej sytuacji – o wsi i normalnej produkcji rolniczej.

Groźny precedens

Orzeczenie w sprawie chlewni Szymona Kluki odbiło się już głośnym echem w regionie. Nic dziwnego, blisko stąd do gminy Grabica i okolicznych, które słyną w kraju z produkcji trzody. Tam tuczniki produkowane są w obiektach na 2 tysiące sztuk, a nawet więcej. Produkcja trzody zajmuje się większość rolników.

-Ten wyrok stwarza bardzo groźny precedens – uważa Janusz Terka, szef izby rolniczej i „Solidarności” RI w powiecie piotrkowskim, a prywatnie producent trzody.

- W świetle tego rozstrzygnięcia, za chwilę już w żadnej wsi w Polsce nie da się hodować zwierząt. Nie mamy ustawy odorowej, nie ma ustawy odległościowej, a sąd stwierdza, że rolnik łamie prawo prowadząc zwykłą działalność na małą skalę. Jedyny grzech tego rolnika polega na tym, że za sąsiadów ma nie-rolników. Śmierdzi im tradycyjna wieś, ale kto im kazał tam zamieszkać? – pyta znany działacz.

-Za chwilę staniemy się drugą Francją, gdzie zaczęły się swego czasu mnożyć procesy o pianie kogutów, muczenie krów i zapachy obornika za płotem, które przeszkadzały mieszczuchom osiedlającym się na wsi. Francuzi szybo sobie z tym poradzili i wieś ma prawo pozostać wsią, ale u nas wciąż nie ma ustawy, która gwarantowałaby rolnikom prawo do normalnej działalności rolniczej na wsi – podkresla Janusz Terka, który o sprawie Szymona Kluki doniósł już do resortu rolnictwa i poprosił o pomoc regionalną i krajową izbę rolniczą.

Szymon Kluka zapowiada tymczasem odwołanie od wyroku. Czy organizacje rolnicze dostrzegą problem?