Zrębińska omerta. 30 osób patrzyło na zabójstwo ciężarnej i dziecka. Milczenie przysięgali na krzyż

Jedną z najgłośniejszych zbrodni w czasach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej jest tzw. sprawa połaniecka. W wigilijny wieczór brutalnie zamordowano trzy osoby - kobietę w ciąży, jej męża i 12-letniego brata. Świadkami było 30 osób, jednak przyrzekały milczenie na różaniec, krucyfiks i święty obraz. Dopiero na skutek zeznań 14-letniego chłopca i mężczyzny, który zmarł w tajemniczych okolicznościach, służby ustaliły sprawców.

Do konfliktu między rodzinami (Sojdów i Rojów), które były zamieszane w zbrodnię połaniecką, doszło 28 lat przez zabójstwem młodego małżeństwa i 12-letniego chłopca. W 1948 roku 19-letni Jan Sojda zgwałcił pasterkę krów, za co został skazany na osiem miesięcy pozbawienia wolności, bez możliwości zawieszenia wyroku. W aresztowaniu Sojdy udział brał Jan Roj - jego daleki krewny oraz dziadek późniejszych ofiar. Od tego momentu Jan Sojda miał żal do krewnego. Inna wersja mówi o tym, że Jan Roj, jako funkcjonariusz publiczny, zmuszał Sojdów do brania udziału w pochodach pierwszomajowych, czy kazał im zagłosować "3 razy tak" w referendum dotyczącym przemian politycznych w 1946 roku.  

Ślub 19-latki i urażona duma skazanego za gwałt "króla Zrębina". Kradzież kiełbasy "momentem przełomowym"

W 1951 roku w Zrębinie w województwie świętokrzyskim, trzy lata po aresztowaniu Sojdy, na terenie jego gospodarstwa doszło do tragedii. Znajomy Sojdy rzekomo miał strzelać do psa, gdy śmiertelnie postrzelił 10-letniego Mariana - syna Jana Roja. Skazany wcześniej Sojda miał być świadkiem wypadku, a ponadto załadował amunicją broń, z której strzelał drugi mężczyzna. Sprawca otrzymał tylko wyrok w zawieszeniu, niedługo potem jednak zginął w wypadku samochodowym. Mimo tego rodziny żyły we względnej zgodzie.

- Ta nienawiść narastała stopniowo. Momentem przełomowym była kradzież kiełbasy w czasie wesela u Kalitów - mówił w 2006 roku w echodnia.eu Janusz Ragan, emerytowany policjant z Nowej Dęby, który był jednym z dwóch głównych śledczych prowadzących sprawę połaniecką.

Nadszedł sierpień 1976 roku, w którym to czasie odbyło się wesele wnuczki Jana Roja - Krystyny Kality ze Stanisławem Łukaszkiem. Na uroczystość zaproszony został także Jan Sojda z rodziną. Siostra Sojdy, zwana Adasiową, była poproszona do pomocy w kuchni. W trakcie wesela jeden z pomocników zauważył, jak kobieta wynosi wędliny i mięso. Gdy zwrócono jej uwagę, siostra Sojdy obraziła się i wyszła. Następnego dnia kazała rodzicom panny młodej skłamać ws. wypożyczonej zastawy stołowej, którą zabrała ze sobą do domu. Skazany lata wcześniej za gwałt Jan Sojda natomiast groził, że "wypleni Kalitowe plemię" za to, że ktoś z jego rodziny został potraktowany jak złodziej.

Mimo wyroku Jan Sojda szybko dorobił się dużego gospodarstwa rolnego, a skazanie za gwałt nie przeszkodziło mu w zostaniu ławnikiem sądowym. Z plotek wynika, że bogactwa miał dorobić się na ukrytym przez Żydów przed wojną majątku. Jedyny we wsi miał ciągnik i telefon, mieszkańców straszył znajomościami z "ważnymi ludźmi", dlatego też był nazywany "królem Zrębina". Rojowie i Kalitowie żyli natomiast skromniej. Po weselu 18-letniej Krystyny Sojda nie mógł pogodzić się z plotkami o złodziejskiej smykałce jego siostry. Urażony honor miał być powodem obmyślenia planu brutalnej zemsty.

Zabójstwo w nocy z Wigilii na pierwszy dzień świąt. Krzyki ofiar było słychać przez kilkanaście minut

W nocy z 24 na 25 grudnia 1976 roku doszło do zbrodni połanieckiej - jej nazwa bierze się z kościoła w Połańcu, gdzie mieszkańcy kilku wsi zebrali się na pasterkę. Wiernych było jednak więcej niż miejsc w kościele, dlatego niektórzy zostali w podstawionych autobusach PKS. W nich część mieszkańców, w tym sołtys, Jan Sojda i ORMO-wiec (członek Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej) pili alkohol. Niedługo później szwagierka, zmówiona z Sojdą, wyciągnęła z pasterki będącą w piątym miesiącu ciąży 18-letnią Krystynę Łukaszek, jej 25-letniego męża Stanisława i 12-letniego brata Krystyny, Mieczysława Kalitę. Powiedziała im, że ich ojciec rzekomo "rozrabia po pijaku". Wnuczkowie Jana Roja chcieli pojechać do domu autobusem, ale ich wuj - Jan Sojda, nie wpuścił ich do środka.

Mieczysław, Krystyna i Stanisław wracali więc do oddalonego o cztery kilometry domu na piechotę. W tym czasie pasażerom rzekomo skończyła się wódka, więc Sojda rzucił hasło wyruszenia po alkohol do Zrębina. "Kolumnę" stanowiła taksówka, za której kierownicą siedział 27-letni zięć Sojdy oraz dwa autobusy PKS z osobami, które nie zmieściły się do trwającej jeszcze pasterki do kościoła.

Na polecenie Jana Sojdy kierujący taksówką zięć potrącił 12-letniego Mieczysława. Auto połamało chłopcu obie nogi, ale dziecko nadal żyło - płakało i krzyczało z bólu. Do 12-latka podbiegła Krystyna i Stanisław - mężczyzna został pobity na śmierć kluczem do kół autobusowych przez Jana Sojdę i Józefa Adasia - męża siostry Sojdy, która wynosiła jedzenie z wesela Krystyny. Ciężarna 19-latka zaczęła uciekać w pole, jednak światło latarki jednego z pasażerów pozwoliło sprawcom namierzyć młodą kobietę i ją również pobić na śmierć. Krzyki Mieczysława, Krystyny i Stanisława miały nieść się przez kilkanaście minut.

12-latek, który nadal żył, został ponownie potrącony przez taksówkę, w której poza Jerzym Sochą siedziały córki Sojdy. 27-latek był tak naprowadzany przez teścia, by koło samochodu najechało dziecku na głowę.

Świadkowie przysięgali na krzyż, krucyfiks i święty obraz. Umowę podpisywali kroplą krwi

Brutalne zabójstwo 19-latki w ciąży, 12- i 25-latka obserwowało 30 pasażerów, z czego większość była pod wpływem wypitego wcześniej alkoholu. Żaden z nich w trakcje egzekucji nie stanął w obronie ofiar. Później kolejny zięć Sojdy, 28-letni Stanisław Kulpiński groził im, że spotka ich to samo. Świadkowie z pierwszego PKS-u musieli przesiąść się do drugiego busa, który nie brał udziału w zdarzeniu. Sprawcy natomiast zabrali z drogi i pola zwłoki ofiar, wciągnęli je do pierwszego pojazdu i odjechali półtora kilometra dalej. W nowym miejscu ponownie przejechali po ciałach mężczyzny i chłopca, by upozorować ich potrącenie. Natomiast ciało 19-latki rozebrali dla upozorowania gwałtu. Na miejscu zostawili także autobus.

W drugim autobusie Jan Sojda, trzymając w rękach różaniec, przyjął od pasażerów przysięgę milczenia, dzięki czemu sprawcy brutalnego mordu mieli uniknąć konsekwencji. Następnie przeszedł się po pojeździe, dając każdemu do pocałowania krzyż i nakłuwając palec agrafką, by podpisali się kroplą krwi na kartce papieru. Otrzymali też pieniądze za milczenie i po godzinie od zabójstwa wrócili na pasterkę, by mieć alibi. Po mszy drugi kierowca zawiadomił policję, że "ukradziono" mu autobus. W drodze powrotnej natomiast "odkryto" skradziony pojazd i zwłoki trójki osób.

Pogrzeb zamordowanych zorganizowano jeszcze przed Nowym Rokiem. Trumnę jednej z ofiar niósł ich kat. - Zabezpieczałem pogrzeb z Gontem, moim psem. Zaczął się wyrywać i szczekać, gdy obok mnie przechodził Jan Sojda niosący na ramieniu trumnę jednej z ofiar - mówił po latach kapral Henryk Mikusiewicz, w rozmowie z policjantką Anną Zielińską-Brudek, cytowaną przez Onet.

Policję na sprawców naprowadził 14-letni chłopiec i mężczyzna, którego ciało znaleziono w płytkiej rzece

W śledztwie popełniono niedopuszczalne błędy - milicja nie zabezpieczyła poprawnie miejsca zbrodni; sekcję zwłok przeprowadził lekarz, który nie miał uprawnień; a po dwóch tygodniach autobus, który miał brać udział w wypadku, został poddany kasacji, na co zgodzili się funkcjonariusze - chociaż pojazd nadal był sprawny. Milicja wygodnie przyjęła wersję o wypadku, chociaż już następnego dnia we wsi pojawiły się plotki o zabójstwu wnuków Jana Roja. Nasiliły się one za sprawą 14-letniego Stasia Strzępka, który pod oknami Jana Sojdy i Józefa Adasia krzyczał, że są mordercami.

Jak się okazało, w nocy z 24 na 25 grudnia 14-latek wracał z pasterki na piechotę. Po drodze widział, jak Józef Adaś inscenizuje wypadek. Przestraszony tym, co zobaczył, uciekł. Matka zabitych, Zdzisława Kalita, wymusiła na śledczych przesłuchanie nastolatka, co doprowadziło do aresztowania Adasia. 14-latek nie zmienił zeznań nawet wtedy, gdy nieznany sprawca podpalił stodołę jego rodziny. Niestety ojciec Stasia, ze względu na ogromną presję, miał popełnić samobójstwo.

Poza nim tylko Leszek Brzdękiewicz powiedział milicji, że doszło do zabójstwa, a nawet podał nazwiska sprawców. Później jego zwłoki znaleziono w płytkiej rzece Czarnej. Według śledztwa w jego śmierci nie brały udziału osoby trzecie.

W tym czasie rodzina Sojdów zmusiła świadków do kolejnej przysięgi. W trakcie dochodzenia wszyscy zostali wywiezieni do Wolicy w województwie świętokrzyskim. Tam przysięgali przed krucyfiksem i obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej oraz po raz kolejny musieli podpisać się krwią. Osoby, które miały jakieś wątpliwości, były straszone przez adwokatów.

Poza tym Jan Sojda wielokrotnie robił "przedstawienia". Jedno z nich pojawiło się później w scenie filmu "Zmowa". "Organizator zbrodni na kolanach, na oczach wielu ludzi, szedł przez kościół do konfesjonału, a potem długo wyznawał grzechy. Chciał zapewne przez fakt rozgrzeszenia wywrzeć nacisk na ludzi, którzy mieli już dość milczenia o zabójstwie. Tymczasem ja dowiedziałem się, że on wtedy rozgrzeszenia od księdza nie dostał, gdyż duchowny uznał, iż dać go sam nie może i odesłał go do biskupa" - mówił mec. Rajmund Aschenbrenner, który był adwokatem matki i teściowej ofiar, w książce "Parada złoczyńców. Pitaval podkarpacki". Ksiądz w rozmowie z mecenasem nie chciał jednak łamać tajemnicy spowiedzi. Wówczas Aschenbrenner zapytał go, kiedy duchowny nie może dać rozgrzeszenia, że aż wysyła grzesznika do biskupa. "Wtedy, gdy usłyszał o grzechu bardzo ciężkim" - odpowiedział mu ksiądz.

Zeznania Brzdękiewicza zmusiły śledczych do wykonania ekshumacji, którą przeprowadzono w maju 1977 roku. W nowych badaniach stwierdzono, że Krystyna i Stanisław zmarli od uderzeń twardym i podłużnym przedmiotem, a urazy te nie mogły powstać w wyniku potrącenia. Na tej podstawie oskarżono sprawców, wymienionych przez zmarłego Brzdękiewicza.

Poza sprawcami do więzień trafili także świadkowie, którzy bardziej niż więzienia bali się Sojdy

Proces sprawców zabójstwa prowadzony był przez Sąd Wojewódzki w Tarnobrzegu. W trakcie śledztwa przesłuchano ponad 200 osób, a najstarsza z nich miała sto lat - niestety część z nich była już przekupiona przez Sojdę. W 1979 roku wszystkich mężczyzn, 51-letniego Jana Sojdę, 37-letniego Józefa Adasia, 30-letniego Jerzego Sochę i 31-letniego Stanisława Kulpińskiego, skazano na śmierć. Rada Państwa zastosowała jednak prawo łaski wobec zięciów Sojdy - w związku z tym Socha i Kulpiński zostali skazani na kolejno 25 i 15 lat pozbawienia wolności. Socha wyszedł z więzienia po 15 latach, a drugi z mężczyzn po 12 latach kary.

Dodatkowo 18 świadków skazano na kilka lat więzienia za składanie fałszywych zeznań i zatajanie zbrodni. - Dla niektórych jednak strach przed Sojdą był większy, niż groźba kilkuletniej odsiadki - mówił sędzia Edward Loryś, prezes Sądu Okręgowego w Tarnobrzegu.

W listopadzie 1982 roku w areszcie śledczym przy ulicy Montelupich w Krakowie wykonano karę śmierci. Sojda i Adaś zostali powieszeni. Z akt sprawy wynika, że Sojda świadomie zaplanował zbrodnię i chciał dokonać go na oczach świadków, by pokazać im, że "król Zrębina" jest bezkarny i nie można z nim zadzierać.

Zbrodnia połaniecka. Matka i teściowa zamordowanych: Niektórzy zabójcy żyją, mają dzieci, wnuki. Mnie tego wszystkiego pozbawili

Po 30 latach od tych zdarzeń dziennikarz echodnia.eu dotarł do matki zamordowanych Krystyny i Mieczysława. - Od tamtej pory nie mam świąt. Tylko łzy i rozpacz. O tym nie można zapomnieć, takie rany się nie zabliźniają. Niektórzy zabójcy żyją, mają dzieci, wnuki. Mnie tego wszystkiego pozbawili - mówiła w 2006 roku Zdzisława Kalita (zmarła w 2020 roku).

Na tym jednak nie koniec historii. Zbigniew Dyka, który był jednym z obrońców w sprawie połanieckiej, w 1991 roku został ministrem sprawiedliwości. Od razu złożył rewizję nadzwyczajną od wyroku i wniósł o wykreślenie tego, że nie wybronił klientów. Sąd ocenił ten wniosek jako wykorzystywanie stanowiska i oddalił rewizję Dyka.

W sprawie najbardziej przerażający dla śledczych był brak wrażliwości i obojętność, z jaką świadkowie mówili o śmierci ciężarnej 19-latki, na której ślubie wcześniej bawiła się cała wieś czy zmasakrowaniu ciał 25- i 12-latka. Zachowanie świadków nazywane jest nawet "zrębińską omertą" - zmową milczenia kojarzoną z mafią sycylijską, która zabraniała członkom grypy przestępczej informowania o swoich działaniach osób niezwiązanych z mafią; w szczególności zabraniano zeznawania przed wymiarem sprawiedliwości. Mieszkańcy wsi mieli bardziej przejmować się tym, że od morderstwa wieś spotkała "kara boska" i nie padało przez kilka miesięcy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.