Ledwo pogoda się nieco pogorszyła, sypnął śnieg i zrobiło się ślisko, a kierowcy jak na komendę zapominają o tym, że warto a niekiedy nawet trzeba włączyć światła mijania.
Pisaliśmy o tym jakiś czas temu w kontekście jesiennych deszczy, ze śniegiem sytuacja wydaje się być podobna. Kierowcy nie włączają świateł lub polegają na automatyce. Tak jak ten właściciel Mégane, którego reflektory z przodu działają, ale z tyłu widać ciemność.
W czym leży problem? Część samochodów, które mają światła automatyczne, nie zapala w ciągu dnia tylnych lamp. W efekcie tył samochodu pozostaje nieoświetlony i bardzo kiepsko widoczny w sytuacji, w której na drodze leży świeży śnieg a pędzące auta unoszą go, tworząc tumany płatków. Dokładając do tego niską podstawę chmur i padający z nieba biały puch mamy przepis na brak widoczności auta.
Na drogach panują trudne warunki, w zależności od regionu kraju możemy spodziewać się zarówno opadów śniegu jak i marznącej mżawki. Świeży śnieg unosi się na skutek ruchu pojazdu i tworzy barierę dla widoczności. W takiej sytuacji tylne światła są po prostu niezbędne, bo jasne albo szare nadwozie będzie niewidoczne dla jadących za nim nawet z bardzo bliskiej odległości. Warto więc włączyć pełne oświetlenie pojazdu i nie polegać na automatyce.
W przypadku bardzo gęsto padającego w ciągu dnia śniegu można pokusić się też o włączenie tylnych świateł przeciwmgielnych, ale tylko na czas, gdy opady są naprawdę intensywne. Pomoże to wyróżnić auto na drodze i ułatwić jego dostrzeżenie innym kierowcom. W warunkach ograniczonej widoczności nietrudno o wypadek. Nawet współczesne systemy z radarem (aktywny tempomat) mogą mieć kłopot w przypadku mokrego śniegu, który oblepia przednią część pojazdu, blokując antenę. Dlatego światła w samochodzie są tak istotne.
Bycie widocznym na drodze to kwestia życia lub śmierci i warto o tym pamiętać. Zwłaszcza, że w przepisach są ku temu odpowiednie zapisy: światła mijania włączamy zawsze w warunkach pogorszonej widoczności.
Najnowsze komentarze