Wiedział Wojtyła, wiedziała SB. Ksiądz-pedofil latami krzywdził chłopców

Przypadek księdza pedofila, który ujawniamy, jest częścią mrocznej historii Kościoła w Polsce. Eugeniusz Surgent przez kilkadziesiąt lat molestował chłopców w parafiach od Małopolski po Zachodniopomorskie. Mógł to robić, choć jego przestępstwa nie były tajemnicą dla biskupów. Wiedziała o nich także SB, ale uznała, że zdemoralizowany duchowny najbardziej zaszkodzi Kościołowi, jeśli pozwoli mu się grasować. I się nie pomyliła.

Publikacja: 25.11.2022 09:59

„Dziewczynek nigdy nie tuliłem, ani nie całowałem, jedynie robiłem to z chłopcami. Proszę o wyrozumi

„Dziewczynek nigdy nie tuliłem, ani nie całowałem, jedynie robiłem to z chłopcami. Proszę o wyrozumiałość, że czyniłem to w chwilach zapomnienia i nie powtórzy się to więcej” – zeznawał ks. Eugeniusz Surgent w czasie jednego z przesłuchań

Foto: IPN

Tekst jest o Kościele, więc zacznijmy od cytatu z papieża. „Kościelne prawo karne funkcjonowało aż do późnych lat pięćdziesiątych; nie było wprawdzie doskonałe, wiele można krytykować, ale mimo wszystko było stosowane. Jednak od połowy lat sześćdziesiątych przestano je po prostu stosować. Panowało przekonanie, że Kościół nie może już być Kościołem prawa, ale Kościołem miłości; nie powinien więc karać. W ten sposób zlikwidowano świadomość, że kara może być także aktem miłości. Doszło wtedy także do osobliwego zaciemnienia myślenia wielu całkiem dobrych ludzi” – mówił Benedykt XVI w 2010 r. w rozmowie z Peterem Seewaldem, odnosząc się do skandali seksualnego wykorzystywania małoletnich.

W Kościele w Polsce – jak w tylu innych – wielokrotnie ukrywano przypadki wykorzystywania małoletnich przez duchownych. W naszej opowieści przewijają się nazwiska kilku biskupów, w tym Karola Wojtyły, metropolity krakowskiego, późniejszego papieża Jana Pawła II, którego Kościół ogłosił świętym. Wszystkich, którzy na przestrzeni ponad 50 lat bezpośrednio podejmowali decyzje w odniesieniu do ks. Eugeniusza Surgenta, albo tylko wiedzieli lub mogli wiedzieć o dotyczących go sprawach.

Od autorów:

Wiele pokrzywdzonych przez ks. Eugeniusza Surgenta osób wciąż żyje, nie podajemy zatem ich personaliów, by dziś po wielu latach ponownie ich nie krzywdzić. Z tego samego powodu – choć wiele z tych osób odnaleźliśmy – zrezygnowaliśmy także z podejmowania prób kontaktu z nimi. Uznaliśmy, że relacje, które złożyli przed laty, wystarczą, by historię opowiedzieć (cytując ich zeznania oraz inne dokumenty, zachowaliśmy pisownię oryginalną). Szczegółowe opisy tego, jak chłopcy byli wykorzystywani, pominęliśmy – są zbyt drastyczne.

Mieliśmy dostęp do archiwów Instytutu Pamięci Narodowej, w którym zachowało się osiem tomów akt dotyczących ks. Surgenta, ale nie mieliśmy dostępu do archiwów Kościoła – stąd luki, które staraliśmy się wypełnić drobiazgową kwerendą dostępnych źródeł kościelnych. Zestawiając jej wyniki z posiadanym materiałem i uwzględniając obowiązujące wówczas w Kościele prawo oraz zwyczaje, próbowaliśmy odtworzyć mechanizmy decyzji hierarchów, które – dziś wiemy to doskonale – choć były podejmowane, to jednak okazywały się niewystarczające, a w wielu momentach tej historii po prostu błędne. Czasem jednak także decyzji zabrakło. Mamy przy tym świadomość tego, że nasze diagnozy mogą być nietrafione.

Choć być może część czytelników uzna to za wątek poboczny, historia ks. Surgenta jest również historią perfidnych działań komunistycznej SB, która dla walki z Kościołem poświęciła niewinne dzieci. Czytelnik dostrzeże tu także bezczynność społeczności lokalnych, w których duchownemu przyszło pracować, i którym jego czyny były znane.

To historia trudna, pełna niuansów, które pominięte mogą prowadzić do nieuprawnionych wniosków i ocen. Dlatego prosimy, by czytać ją razem z naszymi licznymi wyjaśnieniami – pełno jest tych dygresji, ale bez nich obraz nie byłby pełen.

Tomasz Krzyżak, Piotr Litka

Zmarły w 2008 r. w wieku 77 lat ks. Surgent był, nie boimy się tego napisać, drapieżcą seksualnym. W ciągu 50 lat swojego kapłaństwa skrzywdził wiele osób. Udowodniono mu co prawda jedynie przestępstwo wobec sześciu, ale dokumenty, z którymi się zapoznaliśmy, nie pozostawiają złudzeń, że ofiar było znacznie więcej. Zarówno hierarchowie Kościoła, jak i funkcjonariusze organów śledczych wiedzieli o jego działaniach. Co zrobiono, by go zatrzymać?

Czytaj więcej

Tajemnica mecenasa reprezentującego w sądach ofiary pedofilii

1. 

Urodzony w styczniu 1931 r. we Lwowie Eugeniusz Surgent znalazł się w Krakowie w roku 1945. Przyjechał z babką, która go wychowywała (matka zmarła przy porodzie, ojciec kilka miesięcy później). Skończył szkołę średnią, na początku lat 50. podjął studia na Wydziale Teologicznym UJ, a krótko potem, po likwidacji wydziałów teologii na państwowych uczelniach, wszedł w mury krakowskiego seminarium. 

Święcenia kapłańskie przyjął 30 czerwca 1957 r. z rąk abp. Eugeniusza Baziaka. Formalnie został wyświęcony na kapłana archidiecezji lubaczowskiej, ale nigdy w niej nie pracował (zob. nota historyczna). Zaraz po święceniach krakowska kuria skierowała go jako wikariusza do Lachowic k. Żywca. Pracował tam niespełna rok i w 1958 r. został przeniesiony do Jaworzna. Od 1960 r. przez dwa lata pracował w parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Oświęcimiu, a do 1964 r. w Wieliczce. Zabrany z tej parafii, został co prawda oddany do dyspozycji arcybiskupa lubaczowskiego, ale już w czerwcu 1965 r. odnalazł się w Lipnicy Wielkiej w Małopolskiem, w której był tylko do sierpnia 1966 r., bo przeniesiono go do Żywca – do parafii św. Floriana. 

Od 1968 r. był już Krakowie na Salwatorze, gdzie odprawiał msze m.in. w klasztorze sióstr norbertanek. W 1971 r. trafił zaś do parafii Milówka, na terenie dzisiejszego powiatu żywieckiego – z obowiązkiem rezydencji przy odległej o ok. 7 km od Milówki wsi Sól-Kiczora. Była tam kaplica, ale mieszkania dla księdza nie. Duchowny zamieszkał u jednej z rodzin. Dopiero po kilku miesiącach wierni kupili dla niego drewniany dom z kawałkiem pola. W jednym z pomieszczeń domu ksiądz urządził salkę katechetyczną.

Po dwóch latach – w czerwcu 1973 r. – wybuchł skandal. Do dyrektora miejscowej szkoły podstawowej zaczęły dochodzić sygnały, że ksiądz dobiera się do chłopców. Nauczyciel dyskretnie porozmawiał z uczniami. Potwierdzili, że takie sytuacje miały miejsce. Opowiadali, że chodzą do księdza katechety oglądać telewizję, a ten przy zgaszonym świetle przytula się do nich, całuje w usta, wsadza im ręce w rozporki i onanizuje. Każe im także wkładać ręce w swoje majtki i doprowadzać się do orgazmu. 

Informacje o tym, co robi duchowny, dochodziły także do funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa. Ci wezwali na rozmowę dyrektora szkoły. Tłumaczył, że zwlekał z poinformowaniem władz, bo toczył „wewnętrzną walkę ze sobą”. Zdecydował, że najpierw porozmawia z kapłanem: „Poinformowałem go, że dowiedziałem się o bardzo przykrej sprawie obciążającej go jako osobę duchowną i jako wychowawcę młodzieży. Z zachowania księdza wynikało, że nie potrzeba wyjaśniać szczegółów tej sprawy, prosił mnie tylko bardzo, abym sprawę tę wyciszył i porozmawiał z tymi ludźmi, którzy donieśli mi o tym fakcie”. Dyrektor zasugerował wtedy duchownemu, by jak najszybciej opuścił parafię, co ten po kilku dniach zrobił. 

Śledczy dostali nazwiska pięciu uczniów, którzy powiedzieli dyrektorowi szkoły, że ksiądz ich wykorzystał, i siedmiu innych, którzy także mogli zostać wykorzystani. W notatce po spotkaniu z dyrektorem funkcjonariusz SB napisał: „Jeżeli chodzi o dobór chłopców to rekrutowali się oni z ministrantów oraz harcerzy, ponieważ [ks. Surgent] mawiał im często, że na harcerzach można polegać jak na Zawiszy. Niektórzy z chłopców idąc do spowiedzi do ks. Surgenta mówili, [że] spowiadali się ze swych grzechów, w takich wypadkach ks. Surgent mawiał im, że to nie jest grzech jeżeli mężczyznę z mężczyzną coś łączy, innych znów przepraszał będąc w konfesjonale jako spowiednik”.

W Komendzie Powiatowej MO w Żywcu w lipcu 1973 r. ruszyło postępowanie sprawdzające. O jego przebiegu na bieżąco informowano Biuro Śledcze Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. 2 sierpnia formalnie w Komendzie Wojewódzkiej w Krakowie zapadła decyzja o wszczęciu dochodzenia i jeszcze tego samego dnia przesłuchano pierwszych świadków – pokrzywdzonych chłopców.

Jeden z nich zeznał, że jesienią 1971 r. duchowny zaprosił go do siebie. „Przyszedłem do jego mieszkania ok. godz. 19. Po moim przyjściu do mieszkania ks. Surgent otworzył telewizor, zgasił górne światło i usiadł na leżance obok mnie”. Dalej następuje bardzo szczegółowy opis tego, do czego ksiądz nakłonił chłopca. „Z mieszkania ks. Surgenta wyszedłem ok. godz. 23. (…) chciał mi wręczyć pieniądze, mówiąc, że mi się przydadzą. Pieniędzy nie wziąłem (…) Od pierwszego razu w jesieni 1971 r. ks. Surgent kilkakrotnie prosił mnie do siebie. (…) Kiedy chodziłem do spowiedzi ks. Surgent, mówił mi, abym przychodził do niego sam. Mówił mi również w czasie spowiedzi, abym nie mówił nikomu o rzeczach, które ze sobą robimy”.

Podobne relacje ze szczegółowymi opisami czynów duchownego śledczy słyszą także od innych chłopców. Jeden z nich, którego duchowny zabrał na całodzienną wycieczkę do Krakowa, opowiadał, że chciał po powrocie – wrócili do wsi około północy – pójść do domu, ale ksiądz zachęcił go do przenocowania u siebie: „kazał mi się rozebrać i wskazał tapczan na którym miałem spać. Ja to uczyniłem. W tym samym czasie ks. Surgent również się rozebrał i położył się obok na tapczanie”. Dalej następuje opis molestowania.

OD DIECEZJI DO DIECEZJI, CZYLI TROCHĘ HISTORII

Prawo kościelne nakazuje, by każdy ksiądz był przypisany (inkardynowany) do jakieś diecezji. Dawniej decydowało o tym miejsce urodzenia. Ksiądz Eugeniusz Surgent urodził się we Lwowie – formalnie był zatem duchownym archidiecezji lwowskiej. Większość jej terenów po 1945 r. znalazła się w granicach ZSRR (obecnie terytorium Ukrainy). W granicach Polski pozostał jedynie niewielki skrawek. Od 1951 r. na terenie o powierzchni 1,8 tys. km kw. funkcjonowała początkowo archidiecezja lwowska z siedzibą w Lubaczowie, z czasem przekształcona po prostu w lubaczowską.

Od roku 1944 archidiecezją zarządzał abp Eugeniusz Baziak. W 1946 r. wygnany ze Lwowa osiadł w Lubaczowie, w 1951 r. ustanowiony został koadiutorem archidiecezji krakowskiej i przeprowadził się do Krakowa, a po śmierci kard. Adama Sapiehy (23 lipca 1951 r.) przejął rządy w tej archidiecezji. Do śmierci abp. Baziaka w roku 1962 obie diecezje łączyła nieformalna – nigdy nie ogłoszona – unia personalna.

W czerwcu 1964 r. archidiecezja lubaczowska dostała wspominanego w tekście administratora – bp. Jana Nowickiego (zmarł 14 sierpnia 1973 r.). Po nim rządcą w Lubaczowie był przez dekadę bp Marian Rechowicz.

W archidiecezji krakowskiej abp. Baziaka zastąpił w roku 1962, najpierw jako wikariusz kapitulny, a od 1964 r. jako metropolita krakowski, bp Karol Wojtyła. Niektórzy historycy – m.in. Marek Lasota – stoją na stanowisku, że Wojtyła przejął zarządzanie diecezją faktycznie już w roku 1960, gdy Baziak poważnie zachorował. Oficjalnie jednak przez 16 lat – od czerwca 1962 r. do października 1978 r., czyli także w interesującym nas tu okresie, był w pełni odpowiedzialny za to, co dzieje się w diecezji. Oczywiście, niektóre sprawy cedował na biskupów pomocniczych: m.in. wspominanych w tekście Juliana Groblickiego i Jana Pietraszkę, a także niewymienionych w nim Albina Małysiaka i Stanisława Smoleńskiego.

Wszyscy krakowscy biskupi mieli jakąś styczność z ks. Surgentem. Wykładali bowiem w seminarium duchownym w Krakowie, które od 1950 r. kształciło kleryków z obu diecezji: lubaczowskiej i krakowskiej. Na przykład Wojtyła prowadził wykłady z etyki społecznej, wstępu do filozofii i z teologii moralnej, a bp Pietraszko (od 1994 r. trwa jego proces beatyfikacyjny) był przez pewien czas wychowawcą kleryków. W 1970 r. powierzono mu oficjalnie sprawy personalne księży archidiecezji krakowskiej.

Wykształceni w Krakowie księża lubaczowscy w większości zostawali na terenie tej diecezji. Ale podobnie jak ich starsi koledzy, którzy po 1945 r. opuścili tereny ZSRR i rozjechali się po Polsce do różnych diecezji (głównie na Ziemie Odzyskane), podlegali dwóm biskupom. Ordynariuszowi w Lubaczowie oraz w ograniczonym zakresie biskupowi miejsca, który co prawda wysyłał ich do pracy w konkretnych parafiach, ale nie mógł ich np. karać, co było zarezerwowane dla ordynariusza.

Historia ks. Surgenta ma w tle także inne wielkie zmiany na mapie Kościoła. W roku 1972, gdy Polska uzgodniła z RFN ostateczny przebieg granic, ówczesny papież Paweł VI utworzył na ziemiach polskich nowe diecezje. Na Pomorzu Środkowym powstała diecezja koszalińsko-kołobrzeska – jak pamiętamy, ks. Surgent odnalazł się w niej po zniknięciu z Krakowa. Ordynariuszem został bp Ignacy Jeż (rządził nią do 1992 r.; zmarł w 2007 r. w przeddzień ogłoszenia go kardynałem). Od 1974 r. biskupem pomocni- czym był Tadeusz Werno, a od 1984 r. – także Piotr Krupa.

Marzec 1992 roku to kolejna reorganizacja struktur Kościoła. Do diecezji pelplińskiej, jednej z utworzonych wówczas, przyłączono część parafii należących dotychczas do diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, w tym tę, w której pracował ks. Surgent. To dlatego ostatnim biskupem, któremu podlegał w czasie swoich peregrynacji, był biskup pelpliński Jan Bernard Szlaga (zmarł w 2012 r.).

Chłopiec opowiadał: „nazajutrz rano (…) ks. Surgent mówił mi abym zachował w tajemnicy proceder, który uprawialiśmy w nocy. Powiedział, że »jest to tajemnica, o czym wiemy tylko ty i ja«. (…) Ponieważ myślałem, że to co robiłem z ks. Surgentem, onanizując się, że jest grzechem, postanowiłem wyspowiadać się. Z tego czynu spowiadałem się u ks. Surgenta, który mnie przeprosił i mówił mi, abym ja tego nie robił z innymi mężczyznami”.

Ksiądz nie miał oporów przed wykorzystaniem chłopców nawet wtedy, gdy przychodzili do niego parami lub w większej grupie. Z zeznań: „Po przyjściu do mieszkania ks. Surgenta, ten poczęstował nas czarną kawą, cukierkami i ciastkami. W trakcie tego poczęstunku ks. Surgent poprosił AK do oddzielnego mieszkania, a ja w tym czasie przebywałem sam. AK z ks. Surgentem przebywali około 15 minut. (…) Wracając od ks. Surgenta, pytałem się AK, co robił z księdzem w oddzielnym mieszkaniu. Początkowo AK nic mnie nie odpowiadał, ale w końcu powiedział mi, że ks. Surgent całował go w usta oraz wkładał mu język do ust. (…) jakieś dwa tygodnie od pierwszej wizyty udałem się po raz drugi z AK do mieszkania ks. Surgenta. (…) W trakcie spożywania posiłku ks. Surgent powiedział do mnie mniej więcej w ten sposób »Cz… chodź ze mną«. Udałem się wraz z księdzem na jego prośbę do oddzielnego pokoju. Po wejściu do pokoju ksiądz wziął mnie w objęcia począł mnie całować w usta, mówiąc, że jestem ładny i podobam mu się. Całując mnie w usta wkładał mi swój język do moich ust. Całując mnie, przyciskał mnie do siebie, trzymając mnie za pośladki. Usiłowałem się urwać z objęć księdza, jednak nie dałem rady. Ks. Surgent całował mnie przez okres około 15 minut. Ks. Surgent mówił mi wówczas, abym nikomu o tym nie mówił ani kolegom, ani też rodzicom”.

Prośba o zachowanie tajemnicy pojawiała się w każdym przypadku. 14-latek: „W chwili, kiedy ubierałem buty ks. Surgent powiedział do mnie »O… zapomnij o tym i nie mów nic nikomu«”.

Pod koniec sierpnia 1973 r. ks. Surgenta zatrzymano w Krakowie. Na pierwszym przesłuchaniu nie przyznał się do zarzucanych mu czynów: „Przyznaję się jedynie do tego, że lubiąc dzieci – spoufalałem się z nimi, co wyrażało się między innymi tym, że często tuliłem je do siebie, prostuję nie często, tylko czasami, jak miałem okazję, a nawet zdarzało się że całowałem takie dzieci w usta. Dziewczynek nigdy nie tuliłem, ani nie całowałem, jedynie robiłem to z chłopcami. (…) Proszę o wyrozumiałość, że czyniłem to w chwilach zapomnienia i nie powtórzy się to więcej”. Zapewniał, że na poprzednich placówkach nigdy tego nie robił.

Kilka dni później mówił jednak śledczym: „W październiku 1971 r. przyszedł do mnie do mieszkania AP celem oglądnięcia telewizji. (…) W trakcie oglądania telewizji usiadłem na leżance obok AP, przytuliłem go do siebie i całowałem w usta. W tym czasie kiedy przytulałem go do siebie, włożyłem rękę do jego spodenek (…). Nie potrafię wyjaśnić dlaczego to robiłem, ale przyznaję, że robiłem to pod wpływem chwilowej depresji na skutek różnych zgryzot i przeżyć osobistych. Robiłem to również pod wpływem chwili zapomnienia się i podniecenia erotycznego”. 

W sumie przyznał się do wykorzystania 12 chłopców, w tym tego, którego zabrał na wycieczkę do Krakowa: „Przyznaję, że w tym momencie sprawiało mi to przyjemność”. Potwierdził też, że wiedział, ile mają lat. Tłumaczył: „Uprawiając ten proceder z chłopcami szukałem chwili zapomnienia od codziennych trosk. Nie mając nikogo bliskiego szukałem u tych chłopców życzliwości i dobroci i trochę serca. Nie zdawałem sobie sprawy, że wyrządzam tym chłopcom przykrość i krzywdę. (…) Obecnie bardzo żałuję, że tak postępowałem z nieletnimi chłopcami. Zapewniam, że nigdy więcej podobnych sytuacji nie będzie. Chcę wrócić do normalnej pracy, by móc pracować dla dobra naszego kraju”. 

Chłopców przesłuchano raz jeszcze w obecności biegłego psychologa. Surgenta poddano także badaniom psychiatrycznym. Biegli uznali, że jest osobą poczytalną i może odpowiadać za swoje czyny. 11 listopada 1973 r. żywiecka prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia w sprawie dopuszczenia się przez duchownego czynów lubieżnych wobec sześciu małoletnich (pozostała szóstka, do której wykorzystania przyznał się w śledztwie, w chwili popełnienia czynu miała więcej niż 15 lat). W grudniu przed sądem w Żywcu zapadł wyrok: trzy lata bezwzględnego więzienia.

2.

Zanim w końcu czerwca 1973 r. ruszyło państwowe śledztwo, które w grudniu zakończyło sprawę wyrokiem skazującym, tematem zajęła się krakowska kuria, do której także dotarły wieści o niestosownych zachowaniach księdza. 

Zastępca komendanta powiatowego MO w Żywcu pisał na początku lipca do Służby Bezpieczeństwa w Krakowie: „Krakowska Kuria w dniach 18–22.6.73 r. przeprowadziła dochodzenie i wzywani byli chłopcy do plebanii w Milówce. Wg naszego rozeznania chłopcy ci nie potwierdzili aby ks. Surgent uprawiał z nimi nierząd. (…) Z uwagi na to, że Krakowska Kuria jak również sam ks. Eugeniusz Surgent zainteresowani są wyciszeniem tej sprawy sprawę powyższą proszę traktować w miarę możliwości jako pilną”. 

28 lipca 1973 r. informator SB doniósł, że ks. Surgent został „przeniesiony z Kiczory w związku z uprawianiem nierządu w stosunku do młodych chłopców ze szkoły podstawowej. (…) mieszkańcy Kiczory wystosowali do krakowskiej kurii list żądający wydalenia go z Kiczory”. Dodawał też, że inna grupa mieszkańców wsi pojechała „do kurii z żądaniem pozostawienia go”.

Z kolei 8 sierpnia 1973 r. inny tajny współpracownik SB donosił, że Surgent „został zwolniony z pracy na terenie diecezji krakowskiej, że ma obecnie przebywać w Lipnicy Wielkiej pow. Nowy Targ, gdzie posiada własny domek i na tamtejszym terenie prowadzi działalność wymierzoną przeciwko decyzji kurii”.

W czasie gdy SB wymieniła się pozyskanymi informacjami, sprawa ks. Surgenta była już w kurii de facto załatwiona. Opowiedział o tym na przesłuchaniu w Komendzie Wojewódzkiej w Krakowie 11 września 1973 r. sam duchowny. Tłumaczył, że w czerwcu wezwał go do siebie proboszcz z Milówki i przekazał mu, że do kurii wpłynął list z bardzo poważnymi zarzutami dotyczącymi jego osoby i oznajmił, „że sprawy te będę sobie musiał wyjaśnić w kurii biskupiej”. 

Tego samego dnia stawił się w kurii: „zostałem przyjęty przez ks. bp. Pietraszkę Jana. Ks. biskup szczegółów mi żadnych nie powiedział, tylko w ostrych słowach powiedział mi, że wpłynęła na mnie skarga, że niewłaściwie zachowuję się w stosunku do nieletnich chłopców, których uczę religii”. Surgent zaprzeczył, ale „Ks. biskup mojemu stwierdzeniu, że to wszystko jest niezgodne z prawdą nie dał wiary”. 

Kapłan poprosił o trzymiesięczny urlop, którego – jak zeznał – natychmiast mu udzielono. Wyjaśniał, że zamierzał „poszukać sobie pracy w diecezji lubaczowskiej” u znajomego biskupa, ale ten w międzyczasie zmarł. 

„Na początku [lipca] 1973 r. dostałem zawiadomienie pisemne (…), że Kuria Biskupia w Krakowie zwalnia mnie z pracy w diecezji krakowskiej”. Ponieważ pismo nie zawierało powodów zwolnienia, Surgent udał się do kurii, gdzie ponownie przyjął go bp Pietraszko i oświadczył mu, że został zwolniony „w związku z zarzutami (…) odnośnie niewłaściwego zachowania się”. 

„Więcej razy już w kurii nie byłem. (…) Przypominam sobie, że oprócz rozmowy z ks. biskupem Pietraszką rozmawiałem jeszcze w kurii z ks. kard. Wojtyłą, którego prosiłem, by mnie pozostawił w diecezji krakowskiej. Kardynał powiedział mi, że decyzja zostanie mi przesłana na piśmie. Odpowiedzią tą było właśnie otrzymane zwolnienie mnie z pracy. (…) Dodatkowo jeszcze wyjaśniam, że kuria biskupia zabroniła mi się pokazywać w miejscowości Kiczora”. 

Czy kuria krakowska, kard. Wojtyła, a także bp Pietraszko zadziałali właściwie? Przecież obowiązujący wówczas kodeks prawa kanonicznego (KPK) z 1917 r. na czele listy przestępstw przeciw szóstemu przykazaniu Dekalogu wymieniał czyn popełniony z małoletnim poniżej 16. roku życia. Duchowny, który dopuścił się takiego występku, miał zostać karnie zawieszony w obowiązkach, należało wobec niego zadeklarować infamię, pozbawić wszelkich urzędów, beneficjów, godności i zadań, a w cięższych przypadkach także usunąć ze stanu duchownego (kan. 2359 § 2 KPK, 1917).

Przyjmując, że sekwencja zdarzeń była taka, jak opisał ją w zeznaniach ks. Surgent – a nie ma podstaw, by ją negować – trudno w działaniach krakowskich hierarchów dopatrzyć się zaniechań czy poważniejszych błędów. Po otrzymaniu wiadomości o tym, że duchowny wykorzystał dzieci, wezwano go do kurii. Bp Pietraszko nie uwierzył w jego zapewnienia o niewinności. Początkowo wydał zgodę na urlop, acz nie można wykluczyć, że za słowem „urlop” kryło się czasowe zawieszenie. Potem zaś – po ponownej rozmowie księdza z bp. Pietraszką oraz kard. Wojtyłą – nastąpiło błyskawiczne zwolnienie z pracy w diecezji oraz zakaz pojawiania się w Kiczorze. 

A zatem: karne zawieszenie, pozbawienie urzędu, dochodów, a także zakaz pracy na terenie archidiecezji krakowskiej – wszystko przewidziane przez KPK. Inne kary – a wśród nich ewentualne przeniesienie do stanu świeckiego (w ówczesnym KPK określano je mianem degradacji) pozostawiono w gestii właściwego ordynariusza – w tym przypadku bp. Jana Nowickiego z Lubaczowa, bo przypomnijmy, że ks. Surgent był przypisany (w terminologii kościelnej: inkardynowany) do archidiecezji lubaczowskiej. 

Do Lubaczowa wysłano zapewne informację o powodach zwolnienia (o tym, skąd to przypuszczenie, za moment), ale wpadło ono w „decyzyjną próżnię”, bo bp Nowicki 14 sierpnia 1973 r. zmarł. Problemem wyrzuconego z Krakowa księdza, który pod koniec tego miesiąca został osadzony w areszcie, nikt się nie zajął. Warto przy tym zauważyć, że obowiązujący wówczas KPK dopuszczał także wstrzymanie się od nałożenia kary kościelnej w sytuacji, gdy winnego dostatecznie ukarała już władza świecka lub prawdopodobne było, że to uczyni (kan. 2223 § 3 pkt. 2 KPK, 1917). Być może to zaważyło na tym, że od karania Surgenta na gruncie prawa kanonicznego odstąpiono.

Czytaj więcej

Ucieczka przed wojną - wmawiamy sobie, że to wypoczynek

3.

Ks. Surgent, składając w roku 1973 zeznania w prokuraturze, zapewniał, że w parafiach, w których pracował przed przyjściem do Kiczory, nikogo nie skrzywdził. Kłamał. Przyznał się do tego, zanim jeszcze zapadł skazujący go wyrok, przed siedzącym z nim w celi więźniem. Był on tajnym współpracownikiem celnym i szczegółowo relacjonował SB ich rozmowy. W październiku 1973 r. pisał: „Gdy zapytałem Surgenta, czy zarzucanych mu obecnie czynów lubieżnych dopuścił się również na innych parafiach – to powiedział, że owszem i tego się właśnie obawia, a to: w Żywcu, Wieliczce, na Salwatorze, w Lachowicach i w Lipnicy Wielkiej”. Ale Służba Bezpieczeństwa doskonale o tym wiedziała…

A czy w krakowskiej kurii także – przed 1973 r. – wiedziano o tym, że ksiądz wykorzystywał dzieci? Zanim trafił do Kiczory, pracował w siedmiu parafiach – w żadnej nie dłużej niż dwa lata. Tak częste przenosiny z miejsca na miejsce budzą wątpliwości. Według notatek funkcjonariuszy SB, którzy obserwowali duchownego, wynikały one z jego konfliktów z proboszczami, ale nie rozwiewa to wątpliwości. Potęguje je notka w kurialnym piśmie „Notificationes e Curia Metropolitana Cracoviensi” z 1964 r. (nr 8–9). W dziale dotyczącym zmian w diecezji w podrubryce „zwolnienia – rezygnacje” przy nazwisku Surgenta zapisano: „zwolniony ze stanowiska wik. par. w Wieliczce – do dyspozycji Kurii Arcybiskupiej w Lubaczowie”. W momencie pisania tego tekstu nawiązał z nami kontakt mężczyzna utrzymujący, że „bliska mu osoba” została przez ks. Surgenta skrzywdzona właśnie w Wieliczce. Podobny sygnał dostał ks. dr Marcin Cholewa, delegat ds. ochrony dzieci i młodzieży w archidiecezji krakowskiej i wiadomość przekazał przełożonym. To jednak stan wiedzy na rok 2022. Ale czy krakowska kuria mogła wiedzieć o tym wcześniej? Trudno dziś ustalić.

Władze kościelne z pewnością wiedziały o tym, że duchowny skrzywdził małoletniego, pracując w parafii Najświętszego Salwatora w Krakowie (był w niej od czerwca 1968 r.). Wskazuje na to treść wniosku w sprawie zgody na przeprowadzenie z nim rozmowy operacyjnej, który powstał w Wydziale IV SB w Krakowie w październiku 1969 r. W dokumencie tym esbek pisał: „W toku dalszych przedsięwzięć operacyjnych w stosunku do ks. S.E. uzyskano materiały z analizy których wynika, że wymieniony ksiądz posiada zboczenia seksualne. Potwierdzeniem tego jest uzyskany dokument »W«, w których bp Nowicki Jan oficjalnie i wprost potępia za czyn deprawujący, jakiego dopuścił się wobec nieletniego chłopca. Z dokumentu tego wynika, że matka tego chłopca sprawę przedstawiła pisemnie w kurii oraz osobiście bpowi J. Pietraszce. Fakt ten znany jest ponadto v-kanclerzowi oraz bp Groblickiemu. Matka chłopca nie chcąc szkodzić ks. S.E. poprzestała na powiadomieniu kurii. Z treści dokumentu nie wynika aby dotychczas ks. SE poniósł jakieś konsekwencje. W środowisku kleru parafialnego fakt ten dotychczas jest nieznany (…). Również nie mówi się o tym wśród wiernych”. 

Podsumujmy. Krakowska kuria zawiadomiona przez matkę chłopca o czynie ks. Surgenta zarówno pisemnie, jak i osobiście, powiadomiła o tym jego przełożonego, czyli bp. Nowickiego. Ten zaś skarcił duchownego listownie – taką formę dopuszczał ówczesny KPK – i odstąpił od wymierzenia innej kary. Zwłaszcza że sprawa nie była publicznie znana. Ale i w tym przypadku prawdopodobne jest, że Surgent został wezwany na rozmowę do krakowskiej kurii, w której udzielono mu ostrzeżenia.

Osadzony razem z duchownym tajny współpracownik SB donosił bowiem w listopadzie 1973 r.: „Eugeniusz Surgent usiłował napisać list do biskupa, aby jego przeprosić, iż przyrzekał mu, a powtórnie popadł w kolizję z prawem. Z jego wypowiedzi wynika, że biskup o postępowaniu Surgenta wiedział i był u niego na rozmowie. Kiedy treść tego listu napisał, była ona bardzo nieskładnie zredagowaną, którą zniszczył, a postanowił po uspokojeniu się napisać ponownie. Chodzi Surgentowi o to, aby biskup nie potraktował go ostro i nie zrezygnował z niego jako księdza”.

W notatce nie pada nazwisko biskupa, do którego miał być skierowany list. Jednak to, że ks. Surgent usiłował napisać go w listopadzie 1973 r., gdy jego ordynariusz (bp Nowicki) od trzech miesięcy już nie żył, wskazuje, że adresatem mieli być bp Pietraszko lub kard. Wojtyła.

Z całej tej sytuacji z listem wynika w każdym razie, że pod koniec lat 60. kościelni zwierzchnicy uwierzyli w zapewnienia ks. Surgenta o poprawie i postanowili dać mu szansę. W czerwcu 1971 r. skierowano go do pracy w Kiczorze, co okazało się brzemienne w skutkach.

Zreasumujmy: w czasie śledztwa dotyczącego zdarzeń w Kiczorze organa śledcze doskonale wiedziały, że Surgent kłamie, zapewniając, że wcześniej chłopców nie molestował. Prawdopodobnie nie wykorzystano tego faktu, by podczas procesu nie wyszło na jaw, że już w 1969 r. mogły doprowadzić do ukarania księdza. Wtedy, zamiast go ukarać, postanowiły bowiem wykorzystać informacje do zwerbowania go na tajnego współpracownika SB. 

Na podstawie przechwyconego wcześniej listu bp. Nowickiego do Surgenta spreparowano anonim i zaprezentowano go duchownemu podczas rozmowy na komisariacie. Oficer SB pisał w notatce: „Zauważyłem, że treść czytanego listu wywarła na ks. Surgencie ogromne wrażenie. Był blady i bardzo zdenerwowany. (…) Wytłumaczyłem, że z chwilą otrzymania tego dokumentu przez Prokuratora, winno wszczęte być dochodzenie i wyjaśnienie przez wzywanie świadków, przesłuchania niektórych wiernych, dzieci a nawet księży. (…) Oświadczyłem, że widzę możliwość wyjścia jego z tej sytuacji, chcemy mu pomóc i tak niech traktuje moją propozycję. Wyjaśniłem mu, że gotów jesteśmy sprawę odłożyć »ad akta« w tym stadium w jakim się znajduje w wypadku wyrażenia zgody z jego strony na stały kontakt z nami i udzielanie nam informacji nas interesujących”. Surgent przystał na propozycję i 7 listopada 1969 r. napisał własnoręcznie zobowiązanie do współpracy z SB. Nadano mu pseudonim Georg.

Współpraca trwała kilka miesięcy. Ksiądz przekazał SB kilka nieistotnych informacji, a w kwietniu 1970 r. odmówił dalszej współpracy, argumentując, że „koliduje z jego sumieniem”. Bezpieka nie naciskała. W notatce dotyczącej zakończenia współpracy funkcjonariusz zapisał: „Pomimo posiadania materiałów, które mogłyby posłużyć do jego kompromitacji, zaniechano tego, gdyż przez swe postępowanie może przynieść więcej szkód dla kleru”.

Już wkrótce okazało się, że esbek miał rację.

4. 

Ks. Surgent nie odsiedział całego wyroku. Objęła go ogłoszona w lipcu 1974 r. amnestia, którą władze ogłosiły z okazji XXX-lecia PRL. 13 września tamtego roku został zwolniony warunkowo. Tu ślad po nim się urywa. 

Spis księży archidiecezji lubaczowskiej (taki dokument w Kościele nazywany jest „Schematyzmem”) za rok 1976 wymienia go wśród księży archidiecezji, ale podaje tylko daty urodzenia oraz święceń, a miejsca pobytu – nie. Wydawany przez krakowską kurię „Katalog kościołów i duchowieństwa Archidiecezji Krakowskiej” za rok 1977 nie uwzględnia już jego nazwiska – we wcześniejszym, z 1972 r., odnotowano, że pracuje w parafii Milówka. Surgenta odnajdujemy jednak w wydanym w 1980 r. „Spisie duchowieństwa diecezjalnego i zakonnego w Polsce”, który podawał dane aktualne na 1 stycznia 1979 r. Widnieje tu informacja, że jest wikariuszem w parafii Człuchów w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej! 

Kiedy zjawił się na jej terytorium? „Koszalińsko-Kołobrzeskie Wiadomości Diecezjalne” – oficjalny organ urzędowy diecezji – w pierwszym numerze z roku 1979 podały, że pozwolenie na pracę (czyli tzw. jurysdykcję) dostało 20 duchownych, w tym właśnie ks. Surgent, który otrzymał ją 11 listopada 1978 r. i było to pozwolenie czasowe do 31 stycznia 1979 r. Kolejna nota o otrzymaniu takiego pozwolenia znajduje się w ósmym numerze diecezjalnych wiadomości z 1981 r. Od 12 czerwca tegoż roku Surgent zaczął pracę w parafii Przechlewo, rok później (w sierpniu 1982 r.) przeniesiono go do Mirosławca. W 1982 r. diecezjalny spis księży odnotowuje go już jako kapłana przypisanego do tej diecezji. Potem – od sierpnia 1983 r. – Surgent pracuje jeszcze jako wikary w Czarnem.

Kto zezwolił mu na przeniesienie się do innej diecezji? Czy decyzję w tej sprawie podejmował jeszcze kard. Wojtyła? Jeśli przyjąć takie założenie, byłaby to jedna z jego ostatnich decyzji personalnych w Krakowie przed wyborem na papieża. 

Tezę tę należy jednak odrzucić. W 1978 r. ks. Surgent od pięciu lat nie miał prawa do pracy na terenie archidiecezji krakowskiej. Za decyzją o jego zwolnieniu poszła informacja dla administratora archidiecezji lubaczowskiej o przyczynach tego kroku. Przypomnijmy: w 1969 r., gdy do krakowskiej kurii przyszedł list dotyczący deprawacji przez Surgenta małoletniego, o sprawie wiedzieli biskupi Pietraszko i Groblicki, wiedział też kard. Wojtyła, ale to nie on, lecz ówczesny administrator lubaczowski napisał do Surgenta list, w którym potępił go za ten czyn. Nie ma podstaw, by zakładać, że tym razem Lubaczowa nie poinformowano. Decyzja o pozwoleniu Surgentowi na pracę w innej diecezji zapadła zatem poza kard. Wojtyłą, a musieli ją podjąć wspólnie bp Marian Rechowicz (od 1974 r. administrator archidiecezji w Lubaczowie) oraz bp Ignacy Jeż – od 1972 r. ordynariusz koszalińsko-kołobrzeski. Ten pierwszy musiał wydać zgodę na to, by podlegający mu duchowny przeszedł oficjalnie do innej diecezji (tzw. ekskardynacja), ten drugi musiał zaś zgodzić się na przyjęcie księdza.

Czy bp Jeż wiedział o przeszłości Surgenta? Czasowe – wydane jedynie na dwa i pół miesiąca – pozwolenie na pracę sugerowałoby, że tak. I wreszcie: to bp Jeż w 1982 r. przyjął księdza w szeregi duchowieństwa swojej diecezji – administrator lubaczowski od tej chwili nie miał już nad nim żadnej władzy, a ksiądz zniknął z wykazów duchowieństwa tej diecezji. A jednak w kurii biskupiej w Koszalinie nie ma – jak poinformoał nas jej kanclerz ks. dr Wacław Łukasz – informacji o postępowaniu „ks. Eugeniusza Surgenta przed podjęciem przez niego pracy w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej”.

W sierpniu 1985 r., po pięciu latach i ośmiu miesiącach pracy w charakterze wikariusza w trzech parafiach diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, Surgent otrzymał samodzielną placówkę. Został proboszczem parafii Chrystusa Króla w Lubnie nieopodal Wałcza. Podobnie jak ta w Kiczorze, na którą trafił w 1971 r., tak i ona była placówką jednoosobową. Oficjalnie był osobą niekaraną. Wyrok za wykorzystywanie seksualne chłopców z roku 1973 był już zatarty (według ówczesnego kodeksu karnego uległ zatarciu po dziesięciu latach od odbycia kary).

Czytaj więcej

Bp Piotr Jarecki: W konwencji stambulskiej nie szukam niebezpieczeństw

5. 

SB z Wałcza dość szybko zaczęła się księdzem interesować. I już w listopadzie 1985 r. funkcjonariusze wiedzieli o jego przeszłości. W charakterystyce pisali m.in., że został „wydalony z diecezji krakowskiej” za czyny lubieżne wobec chłopców. Podjęli próbę werbunku. W grudniu duchowny zgodził się na współpracę i otrzymał pseudonim Kazik. Informacje SB na temat księży z sąsiednich parafii, biskupów i sytuacji Kościoła w Polsce będzie przekazywał co najmniej do kwietnia 1988 r. (materiały dotyczące jego działalności złożono w archiwach dopiero w styczniu 1990 r.).

Z jego teczki personalnej wynika, że także w Lubnie seksualnie wykorzystywał dzieci. 11 marca 1986 r. – po niespełna roku pobytu księdza w parafii – SB otrzymała od tajnego współpracownika informację, że podczas lekcji religii z II klasą „w pewnym momencie lekcji ks. kazał wyjść z lekcji wszystkim dziewczynkom a chłopcy zostali, pozostałym chłopcom poprawiał spodnie udając, że są źle ubrani”. Starszym chłopcom proponował zaś wstąpienie „na plebanię na kawę”.

Kilkanaście dni później ten sam informator opowiadał: „że słyszał od ob. D. – księgowego z Zakładu Rolnego w Lubnie i ob. D. – nauczycielki, którzy są spokrewnieni, iż dzieci ich przyznały się, że ks. Surgent przy poprawianiu spodni chłopcom łapał ich za »jajka«. Gdy jeden z nich zapytał, co ksiądz robi, Surgent odpowiedział, że chciał ogrzać ręce. Wymienieni wypowiadali się, że jak Surgent doprowadzi dzieci do I komunii, to udadzą się do dziekana w Mirosławcu albo złożą skargę do biskupa w tej sprawie. Teraz nie chcą [nic] wszczynać, aby dzieci nie były prześladowane. Czy w stosunku do innych dzieci ks. Surgent zachowuje się podobnie, TW nie wie”.

20 kwietnia 1986 r. oficer SB z Wałcza w notatce urzędowej zapisał, że odbył tego dnia spotkanie z osobą, która mu przekazała, że „proboszcz parafi Lubno o imieniu Eugeniusz (nazwiska nie ustalono) w czasie prowadzenia religi z młodzieżą miejscowej Szkoły Podstawowej praktycznie na każdej religi z klasami od pierwszej do czwartej kilkom lub jednemu wyjmuje sam rękoma z rosporka narządy rodowe i je ogląda w obecności całej klasy. Robi to zawsze u innego chłopca. W przypadku kiedy młodzież jest ubrana w płastcze lub inne podobne ciepłe ubrania to takiemu wybranemu chłopcu najsampierw poleca się rozebrać, następnie już sam dalej wyjmuje mu członka na zewnątrz”.

20 maja inny esbek, również po spotkaniu z informatorem, pisze: „W marcu 1986 r. do rodziców zaczęły napływać sygnały od dzieci 6-7 letnich uczęszczających na lekcje religii, że ksiądz Surgent zachowuje się nienormalnie tj. chłopcom rozpina spodnie, ogląda ich narządy płciowe – wszystko pod pozorem poprawienia odzieży i bielizny rzekomo wystającej ze spodni. Podobnie ksiądz zaczął wiosną 1986 r. postępować wobec starszych chłopców w wieku 10-13 lat”. Z notatki wynika, że ministranci mieli się obawiać zostawania sam na sam z księdzem.

Dalej esbek pisał, że „parafianie zamierzają utworzyć delegację, która ma rozmawiać z księdzem na temat jego zachowania wobec chłopców, chcą go prosić »aby się opamiętał«. Z uwagi na częste rozpinanie chłopcom spodni matki zaczęły konstruować specjalne zapięcia przy spodniach aby ksiądz nie mógł się do nich dobrać”. Na końcu notatki funkcjonariusz umieścił nazwiska siedmiu chłopców, którzy mogliby coś więcej na ten temat powiedzieć. 

Sprawy jednak nie podjęto, nie przesłuchano wskazanych uczniów, a oficer SB nadal spotykał się z księdzem. W styczniu 1988 r. po włamaniu na plebanię zanotował, że duchowny „obawia się o własną osobę aby nie wyszło, że odwiedzany jest przez mężczyzn gdyż wymieniony posiada skłonności homoseksualne”. 

Z kolei funkcjonariusz prowadzący dochodzenie w sprawie włamania pisał w notatce służbowej, że wśród mieszkańców Lubna ksiądz od dawna ma opinię osoby „zboczonej seksualnie (homoseksualizm)”. Podał nazwiska młodocianych, którzy późnym wieczorem odwiedzają księdza na plebanii. Kilku chłopcom duchowny miał kupić motorowery. Pisał także, że Surgenta odwiedzają dorośli mężczyźni, a jeden z nich „przywozi po dwóch chłopców do księdza”. 

Kilka dni później znów doszło do włamania na plebanię. Tym razem sprawców złapano na gorącym uczynku. Okazali się nimi trzej 22-letni mężczyźni z Człuchowa, z którymi – jak twierdzili funkcjonariusze SB – ks. Surgent utrzymywał kontakty seksualne w czasie, gdy pracował w tej miejscowości. Przypomnijmy tylko, że duchowny był w Człuchowie od listopada 1978 do czerwca 1981 r. Jeśli zatem faktycznie utrzymywał wtedy kontakty seksualne z przyszłymi włamywaczami, to znaczy, że mieli oni wówczas 12–14 lat.

W lutym 1988 r. pewien tajny współpracownik SB donosił, że sprawa orientacji księdza nie jest już na wsi żadną tajemnicą. Esbek zanotował: „W związku z zaistniałą sytuacją do ordynariusza udała się delegacja wiernych prosząc o jego przeniesienie. (…) Biskup Ignacy Jeż obiecywał zająć się tą sprawą”.

Po tych wydarzeniach SB postanowiła zawiesić współpracę z Surgentem na rok. I tym razem żadnego śledztwa w sprawie wykorzystywania seksualnego małoletnich nie wszczęto.

Czy bp Jeż lub jego biskupi pomocniczy zajęli się sprawą? Bp Piotr Krupa – co odnotowano w roczniku diecezjalnym – wizytował parafię w 1987 r., w czasie, gdy huczało w niej od plotek, a SB dostawała kolejne donosy w sprawie czynów księdza. Wiele wskazuje, że żadnej rozmowy z duchownym nie było. Zwłaszcza, że obecny kanclerz kurii przekazał nam, że nie ma „informacji o skargach” dotyczących ks. Surgenta „ani o postępowaniach kanonicznych”.

Ksiądz Surgent pozostawał proboszczem w Lubnie aż do 28 stycznia 1992 r. Tego dnia został administratorem w parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Kramarzynach w dekanacie bytowskim. Była to jedna z ostatnich decyzji personalnych biskupa Jeża, który 1 lutego przeszedł na emeryturę.

6.

Wmarcu 1992 r. papież Jan Paweł II ogłosił bullę „Totus Tuus Poloniae Populus”, którą dokonał reorganizacji diecezji i prowincji kościelnych w Polsce. Jedna ze zmian dotyczyła utworzenia głównie z terenów dotychczasowej diecezji chełmińskiej dwóch nowych diecezji: toruńskiej i pelplińskiej. Dekanaty i parafie przechodziły z diecezji do diecezji wraz z pracującymi w nich księżmi. Z koszalińsko-kołobrzeskiej do pelplińskiej trafił cały dekanat bytowski z parafią Kramarzyny i ks. Eugeniuszem Surgentem.

Czy przeniesienie duchownego – na dwa miesiące przed spodziewaną zmianą granic diecezji – z Lubna do Kramarzyn było świadomym zabiegiem odchodzącego na emeryturę biskupa koszalińsko-kołobrzeskiego? Czy bp Jan Bernard Szlaga, pierwszy ordynariusz diecezji pelplińskiej, wiedział, kogo przyjmuje? Najpewniej nie. Kuria diecezji pelplińskiej poinformowała nas bowiem, że w teczce personalnej duchownego nie ma żadnej informacji o wyroku z 1973 roku.

Kilka miesięcy po utworzeniu diecezji pelplińskiej - w czerwcu 1992 r. – dokonano w niej pierwszych roszad personalnych. Ks. Surgent opuścił Kramarzyny i został administratorem w parafii Huta Kalna. Czy i w tej parafii wykorzystywał seksualnie małoletnich? Nie można tego wykluczyć, ale jak zapewnia nas rzecznik diecezji, ks. Ireneusz Smagliński, do kurii nie dotarły żadne skargi „na przekraczanie przez niego granic intymności osób małoletnich”. – Nie było zatem prowadzone wobec niego żadne postępowanie kanoniczne w diecezji pelplińskiej – wyjaśnia duchowny.

Warto przy tym zauważyć, że Surgent nigdy formalnie nie został przyjęty do diecezji pelplińskiej – w informatorach diecezjalnych występował w rubryce: „księża nieinkardynowani zatrudnieni w duszpasterstwie”. Nigdy też nie został proboszczem – do przejścia na emeryturę w roku 2002 pozostawał administratorem parafii w Hucie. Co zdumiewające, jego nazwisko w pewnym momencie zniknęło z wydawanych przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego w Polsce spisów duchowieństwa. Po raz ostatni pojawiło się w wykazie, który prezentował stan na początek 1991 r. W kolejnych wydawanych co kilka lat spisach już go nie ma. Tak jakby nikt nie chciał się do niego przyznać.

Ksiądz Eugeniusz Surgent zmarł dwa tygodnie po swoich 77. urodzinach – 31 stycznia 2008 r. Choć przez dekadę pracował w Hucie Kalna, nie pochowano go na miejscowym cmentarzu parafialnym.

WYKORZYSTANE W TEKŚCIE MATERIAŁY ŹRÓDŁOWE:

z archiwów IPN (wszystkie dot. ks. Surgenta): IPN Kr 009/8081 t. 1 – teczka pracy tajnego współpracownika pseudonim Georg;

IPN Kr 009/8081 t.2 – teczka personalna tajnego współpracownika pseudonim Georg; IPN Kr 010/9336 – sprawa operacyjnej obserwacji duchownego; IPN Kr 07/4830 – materiały ze śledztwa oraz postępowania prokuratorskiego;

IPN Kr 010/11133 t.127 – materiały z operacyjnego rozpracowywania ks. Surgenta w więzieniu; IPN Po 0042/3071 t. 1 – teczka personalna tajnego współpracownika pseudonim Kazik; IPN Po 0042/3071 t. 2 – teczka pracy tajnego współpracownika pseudonim Kazik; IPN Gd 647/28276

– akta paszportowe.

∑ Źródła kościelne:

„Katalog kościołów i duchowieństwa Archidiecezji Krakowskiej” (roczniki: 1958, 1962, 1967, 1972, 1977); „Notificationes e Curia Metropolitana Cracoviensi” (organ urzędowy krakowskiej kurii z lat 1957–1979); spisy duchowieństwa w Polsce wydawane przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego w Polsce w latach 1975, 1980, 1985, 1991, 1994, 1997, 2001, 2005; „Koszalińsko-Kołobrzeskie Wiadomości Diecezjalne” (organ urzędowy kurii z lat 1978–1992); roczniki diecezji koszalińskiej (rożne tytuły –1977, 1982, 1987, 1992); roczniki diecezji pelplińskiej (rożne tytuły – 1992, 1995, 1998–2000); „Miesięcznik Diecezji Pelplińskiej” (1992–2002); roczniki archidiecezji lubaczowskiej/lwowskiej (1969, 1970, 1976, 1981, 1994, 1997, 2000, 2001).

Tekst jest o Kościele, więc zacznijmy od cytatu z papieża. „Kościelne prawo karne funkcjonowało aż do późnych lat pięćdziesiątych; nie było wprawdzie doskonałe, wiele można krytykować, ale mimo wszystko było stosowane. Jednak od połowy lat sześćdziesiątych przestano je po prostu stosować. Panowało przekonanie, że Kościół nie może już być Kościołem prawa, ale Kościołem miłości; nie powinien więc karać. W ten sposób zlikwidowano świadomość, że kara może być także aktem miłości. Doszło wtedy także do osobliwego zaciemnienia myślenia wielu całkiem dobrych ludzi” – mówił Benedykt XVI w 2010 r. w rozmowie z Peterem Seewaldem, odnosząc się do skandali seksualnego wykorzystywania małoletnich.

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie