Ceny prądu rosną i będą rosnąć. Ekspert: państwo polskie pozwala na ograbienie ludzi

— Nie ulega wątpliwości — jesteśmy w momencie ogromnego kryzysu energetycznego, wywołanego napaścią Rosji na Ukrainę. Kryzys ten nie dotyka tylko naszego kraju, jest on w całej Europie, ale z przerażeniem przyglądam się temu, jak odpowiada na niego polski rząd. Bo bardziej przypomina mi to gaszenie pożaru benzyną, niż rozwiązywanie poważnego problemu — ocenia w rozmowie z Onetem Andrzej Guła, lider Polskiego Alarmu Smogowego.

  • W Polsce brakuje węgla, którego według zapowiedzi PiS miało starczyć na 200 lat, a podległe rządowi spółki energetyczne windują ceny prądu do niebotycznych poziomów
  • Z kryzysem energetycznym wywołanym napaścią Rosji na Ukrainę boryka się cała Europa, ale w opinii Andrzeja Guły, lidera Polskiego Alarmu Smogowego, działania polskiego rządu nie pozwalają efektywnie złagodzić skutków tego kryzysu
  • — Niestety coraz więcej osób próbuje zabezpieczyć się przed zimą, gromadząc odpady, na przykład różnego rodzaju sklejki z produkcji mebli. Jeżeli to zacznie trafiać do pieców, będziemy w tym roku oddychać silnie rakotwórczym koktajlem zanieczyszczeń — ocenia w rozmowie z Onetem Guła
  • Jego zdaniem tak ogromnego problemu z dostępnością węgla w Polsce by nie było, gdyby rząd w porę rozpoczął proces zwiększania efektywności energetycznej
  • — Stopień nieprzemyślenia przepisów i niekompetencji ludzi jest tak duży, że to nie może do niczego dobrego prowadzić — mówi o problemach związanych z dodatkami energetycznymi
  • — Żeby uodpornić polskie gospodarstwa, rząd powinien jak najszybciej uruchomić transformację energetyczną poprzez bardzo konkretne działania, jak chociażby zreformowanie programu Czyste powietrze — zaznacza ekspert
  • Więcej takich artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu
reklama

Monika Waluś: Czujesz już w powietrzu sezon grzewczy?

Andrzej Guła*: Na szczęście jeszcze nie, ale obawiam się, że to ostatnie chwile, zanim smog zacznie unosić się nad miastem, a właściwie nad całą Polską.

W Krakowie, gdzie rozmawiamy, sytuacja jest i tak o wiele lepsza, bo od trzech lat w mieście obowiązuje zakaz palenia węglem i drewnem. Ale gdyby wyjechać za rogatki miasta, rzeczywistość już wygląda inaczej.

Kraków ma też to nieszczęście, że jest położony w niecce więc wszystko, co za rogatkami, czyli to, co produkuje kilkadziesiąt tysięcy dymiących palenisk, spływa do nas. Jednak faktem jest, że tam, gdzie piece węglowe, zwłaszcza tzw. kopciuchy, już rozpoczęły sezon, daje się to już we znaki.

Jednak właścicieli takich palenisk o ból głowy nie przyprawiają dziś szkodliwe pyły wydobywające się z kominów, ale bardziej myśl o tym, na jak długo starczy im opału, albo w ogóle skąd go wziąć. To z kolei rodzi pytania, czym Polska będzie się tej zimy ogrzewać.

Nie ulega wątpliwości — jesteśmy w momencie ogromnego kryzysu energetycznego, wywołanego napaścią Rosji na Ukrainę. Kryzys ten nie dotyka tylko naszego kraju, jest on w całej Europie, ale z przerażeniem przyglądam się temu, jak odpowiada na niego polski rząd. Bo bardziej przypomina mi to gaszenie pożaru benzyną niż rozwiązywanie poważnego problemu.

Dalsza część tekstu znajduje się pod materiałem wideo.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Dlaczego węgla nagle zabrakło?

Zacznijmy od kluczowej kwestii – w całej Polsce brakuje węgla, a co za tym idzie, gros osób szuka alternatyw. W piecach — może z wyjątkiem opon, których nie pochwala prezes Kaczyński — będzie lądowało wszystko. Ale czy możemy się Polakom dziwić?

To potężne zaniedbanie, że rząd nie zabezpieczył odpowiedniej ilości węgla, który jest potrzebny do ogrzania domów. Jesteśmy w sytuacji, gdy z różnych kierunków — z Kolumbii czy Indonezji — docierają do nas duże dostawy węgla bardzo marnej jakości albo wręcz materiału, którego węglem trudno nazwać. Składy węgla są puste albo dyktują niebotyczne ceny.

Niestety coraz więcej osób próbuje zabezpieczyć się przed zimą, gromadząc odpady, na przykład różnego rodzaju sklejki z produkcji mebli. Jeżeli to zacznie trafiać do pieców, będziemy w tym roku oddychać silnie rakotwórczym koktajlem zanieczyszczeń. Jeżeli zima będzie mroźna, może to być jeden z najtragiczniejszych w skutkach dla naszego zdrowia sezonów grzewczych. Przypomnę, że w styczniu 2017 r. smog przyczynił się do 11 tys. nadmiarowych zgonów.

reklama

Pytanie, które wydaje się fundamentalne w tej sytuacji i często słyszy się je od ludzi oczekujących na węgiel, brzmi: jak to się stało, że węgla, którego miało wystarczyć na 200 lat, nagle zabrakło?

To pytanie, na które powinien odpowiedzieć polski rząd. Przez lata wmawiano Polakom, że w swoich piecach palą polskim węglem, który w rzeczywistości pochodził w dużej mierze z Rosji. Tak samo dobrze byłoby, gdybyśmy dowiedzieli się, jak to jest, że obecnie koncerny energetyczne sprzedają energię po cenie kilkukrotnie wyższej niż koszt wytworzenia! Mamy tu do czynienia z gigantyczną spekulacją.

Powtórzę to, co mówię politykom od dawna: gdybyśmy w Polsce już od kilku lat, systematycznie prowadzili proces zwiększania efektywności energetycznej domów, tak by nie były one wampirami pochłaniającymi gigantyczne ilości energii, dziś polskie domy nie zużywałyby 9-11 mln ton węgla, ale 5 mln lub mniej. Rząd nie musiałby desperacko szukać węgla na rynkach międzynarodowych albo – co zapowiedział minister Sasin – wyprzedawać hałd z odpadami pokopalnianymi.

Premier niedawno poradził Polakom, by ocieplali domy.

I bardzo słusznie. Tylko że powiedział o trzy słowa za dużo, bo radził, by ocieplili je przed sezonem grzewczym. Tego się nie da zrobić w tak krótkim czasie, a poza tym wcześniej rząd musiałby do termomodernizacji stworzyć warunki, a tego nie zrobił. Od dwóch lat alarmujemy, że program Czyste powietrze musi zacząć wspierać nie tylko wymianę źródła ciepła, ale w znacznie większym stopniu poprawę efektywności energetycznej. Czyli właśnie ocieplenie domów. Takich rozwiązań nie ma i to kolejne, potężne zaniedbanie.

reklama

"To przekupstwo polityczne"

Przekonywanie polityków, że w Polsce potrzebne są narzędzia do walki o czyste powietrze trwało latami, rozmontowanie tych ustaleń odbywa się jak za pstryknięciem palcami. Wyrzucenie przez rząd do kosza zapisów o normach jakości węgla to chyba najlepszy tego dowód.

Do tej diagnozy warto dodać liczby. Od lat słyszeliśmy, że program Czyste powietrze to gigantyczny projekt, na który potrzeba ogromnych pieniędzy, a ich zdobycie jest trudne. Przez cztery lata rząd wypłacił z tego programu 3,3 mld zł na wymianę kopciuchów. Tymczasem w ciągu ostatniego miesiąca, odkąd PiS uruchomił dodatek węglowy, wydano na ten cel ponad 11 mld zł i są to dopłaty do paliwa, którego na rynku nie ma. W mojej opinii takie postępowanie ma znamiona przekupstwa politycznego.

Mówimy o kwocie, którą rząd przewidział, ale samorządy, które zresztą długo na wypłatę pieniędzy musiały czekać, już alarmują, że ta pula będzie niewystarczająca.

Zgadza się, samorządy zakontraktowały wypłaty na poziomie 16 mld zł. Dodatek węglowy to źle przemyślane i pisane na kolanie rozwiązanie. Od początku mówiliśmy, że przepisy są tak skonstruowane, że spowodują składanie kilku wniosków na jeden piec. Nie trzeba było długo czekać, żeby się tak stało i potrzebna była nowelizacja. Niestety nie zniknął inny istotny problem – to, że 3 mld zł trafi w ręce najzamożniejszych Polaków, czyli tych, którzy dodatku nie potrzebują. A jednocześnie w trudnej sytuacji pozostaną miliony gospodarstw domowych ogrzewających się energią elektryczną.

reklama

Jakie rozwiązanie byłoby w tej sytuacji najlepsze?

Po pierwsze pomocą powinny zostać objęte wszystkie źródła ciepła. Ale dodatek energetyczny powinien być uzależniony od dochodów i nie powinien trafiać do najbogatszych. Na pomoc dla wszystkich nas nie stać, a ogromnie niesprawiedliwe jest, że osoba, która nie wymieniła kopciucha, dostanie 3 tys. zł, a jej sąsiad, który przeszedł na przykład na ogrzewanie elektryczne, nie dostanie niczego.

Ci, którzy chcieli być ekologiczni, zostaną za to ukarani?

Dostajemy masę takich listów i sygnałów od osób, których to rzeczywiście dotknie. Stopień nieprzemyślenia przepisów i niekompetencji ludzi, którzy je tworzą, jest tak duży, że to nie może do niczego dobrego prowadzić. Polska zaczęła się już z tego śmiać i kabarety robią o tym skecze, ale dla mnie sytuacja jest niekabaretowa. To mogłoby być śmieszne, gdyby nie to, że jako podatnicy za te pomysły rządu płacimy gigantyczne sumy, które spłacać będą przyszłe pokolenia. A miliony potrzebujących pozostaną bez pomocy.

"To grabież i recepta na potężny kryzys gospodarczy"

Zaznaczmy, że nie mówimy tylko o 16 mld zł z tytułu dodatku węglowego, bo na liście obietnic pojawiła się tarcza solidarnościowa. Zakłada zamrożenie cen prądu dla odbiorców, ale już wiadomo, że nie wszyscy potrzebujący skorzystają. Ręce natomiast zacierają spółki energetyczne.

Zacznę od końca. Mamy do czynienia z sytuacją, gdy koszty wytworzenia energii elektrycznej są kilkukrotnie niższe niż ceny, za jakie spółki skarbu państwa sprzedają energię obywatelom, przedsiębiorcom czy samorządom. To jest zatrważające, że państwo polskie, które jest w pełni świadome tego mechanizmu, pozwala na ograbianie ludzi! We Francji rząd stworzył mechanizm dla branży energetycznej, w którym cena jest wynikiem kosztów wytworzenia energii oraz uzasadnionej marży zysku.

reklama

Z kolei w Polsce mamy abstrakcyjną cenę giełdową, która oderwała się od rzeczywistości i osiąga bardzo wysokie poziomy. Mamy spółki energetyczne, które cieszą się, że dorwały się do niebotycznie wielkiej kasy. I mamy właściciela, czyli państwo polskie, który nie widzi problemu. W efekcie z torbami pójdą nie tylko zwykli obywatele, ale zaczną się zwolnienia, upadki biznesów. To jest grabież i recepta na potężny kryzys gospodarczy.

Przekaz z rządu jest taki, że obywatele mogą spać spokojnie, bo ich rachunki za prąd zostaną zamrożone.

Dlatego zacząłem od tego, jak wygląda mechanizm działania państwa i spółek energetycznych. Gdyby uregulowano marżę spółek energetycznych, to tarcza solidarnościowa mogłaby być ograniczona do najbardziej potrzebujących osób i kosztowałaby dużo mniej.

Tymczasem mamy zapowiedź tarczy, która zakłada, że osoby, które zużywają rocznie mniej niż 2 tys. kilowatogodzin, mogą liczyć na to, że ich stawka za prąd pozostanie niezmienna. W przypadku rodzin wielodzietnych, rolników i osób niepełnosprawnych ten limit określono na poziomie 2600 kilowatogodzin. Tylko że nasze państwo zapomniało o dużej grupie ludzi, którzy prąd wykorzystują do ogrzewania mieszkań.

Może chodzić nawet o milion gospodarstw domowych.

Tak i pojawiła się nawet obietnica ze strony premiera dodatku w wysokości tysiąca zł. Tylko co zmieni nawet ten tysiąc złotych dla starszej pani w Krakowie, która nie dogrzewa przedpokoju, kuchni i łazienki w zimie, a zużycie prądu dla tej samotnej lokatorki wynosi 9 tys. kilowatogodzin. To znaczy, że za 7 tys. kilowatogodzin będzie musiała zapłacić po uwolnionej cenie. W takiej samej sytuacji będą osoby, które przeszły na pompy ciepła, do czego kilka miesięcy temu też namawiał premier.

reklama

Mówiąc wprost: nasz rząd przechodzi przez kryzys energetyczny, odbijając się od ściany do ściany. Chaos tym wywołany to jedno, ale właściwie, jak zwykły obywatel ma się połapać w tym, na jaką pomoc może liczyć?

Dla mnie to też kuriozum. Brakuje jednego mechanizmu, który w sposób całościowy i spójny będzie chronił odbiorców. Zamiast tego mamy prezentowanie nieprzemyślanych pomysłów, które później trzeba zmieniać. Mógłbym zażartować, że to sposób rządu na prowadzenie konsultacji społecznych, dzięki czemu wszystkie niedociągnięcia widać, jak na dłoni. Nie twierdzę, że działania doraźne nie są potrzebne, ale od początku mści się to, że działania długofalowe nie zaprzątają głowy politykom.

To o tyle niepokojące, że kryzys energetyczny nie skończy się wraz z tegorocznym sezonem grzewczym.

Dlatego, żeby uodpornić polskie gospodarstwa, rząd powinien jak najszybciej uruchomić transformację energetyczną poprzez bardzo konkretne działania, jak chociażby zreformowanie programu Czyste powietrze. Niestety zamiast tego politykom przyświeca myśl: "byle do wyborów".

"Powrót do epoki kamienia łupanego"

Czy ta opieszałość rządu w transformacji energetycznej nie sprawi, że sami Polacy zniechęcą się do proekologicznych zmian, nie pomyślą, że w tym kraju bycie eko po prostu się nie opłaca?

To prosta droga do zapóźnienia w rozwoju Polski na wiele dekad. Tych dwóch kierunków nie da się pogodzić. Jako Polski Alarm Smogowy od lat zabiegamy o modernizację energetyczną gospodarki, a to, co funduje nam teraz rząd, to powrót do "epoki kamienia łupanego". Do czasów, które mieliśmy nadzieję, że już są za nami. Gdy mówiło się, że węglem stoimy i stać będziemy, palimy czym wlezie i czym popadnie. Zamiast Polskę uodparniać na skutki kryzysu, pogłębiamy problem i mamimy ludzi, że problemu nie ma.

reklama

Wypowiedzi z rodzaju: "trzeba palić, czym się da" oraz manipulacje i wmawianie Polakom przez polityków PiS, że za kryzys energetyczny odpowiada Unia Europejska i jej "religia klimatyczna", to kolejny element, który te problemy będzie pogłębiał.

Niestety szukanie winnych i bagatelizowanie sprawy to część przekazu rządzących. Chciałbym jednak podkreślić, że transformacja energetyczna to nie jest kwestia żadnej religii, ale nasz żywotny interes. Kto działa w kontrze do tego interesu, działa na szkodę państwa i naszego zdrowia.

Pewnie nie zgodziłby się z tobą Jan Duda, ojciec prezydenta i przewodniczący sejmiku małopolskiego. Podczas ostatnich obrad mówił tak: "Wychowałem się w miasteczku, które miało dym, było zasmożone nie gorzej niż Kraków, a wyrosłem na zdrowego człowieka, bez alergii, bez niczego. Bo organizm też potrzebuje pewnych bodźców".

Trudno mi komentować. Jest to przerażające, bo nie ma poziomu zanieczyszczeń powietrza, który byłby bezpieczny dla zdrowia i życia ludzi. Co roku w Polsce z powodu zanieczyszczenia powietrza umiera około 45 tys. ludzi. Problem jest ogromny.

Słowa te padają z ust polityka partii, która w Małopolsce ma większość i za kilka dni prawdopodobnie — pomimo głosów sprzeciwu wyrażonych w konsultacjach społecznych — uchyli zapisy małopolskiej uchwały antysmogowej. W praktyce oznacza to, że kopciuchy będą mogły dymić minimum rok dłużej.

Politycy PiS tłumaczą te działania jako pomoc mieszkańcom Małopolski, którzy borykają się ze skutkami kryzysu energetycznego. Ja odpowiadam: palenie w kopciuchach nie jest odpowiedzią na kryzys energetyczny. Efektywność spalania w piecu bezklasowym wynosi 60 proc., co oznacza, że masa węgla marnuje się i nie służy do ogrzania budynku. Szkoda że politycy PiS podobnej energii, jaką wkładają w rozmontowanie uchwały, nie wykorzystali na pomoc mieszkańcom Małopolski w wymianie kopciuchów czy ocieplaniu domów.

*Andrzej Guła — ekonomista środowiska, aktywista antysmogowy, ekspert ds. efektywności energetycznej i ochrony powietrza. Współzałożyciel i lider Polskiego Alarmu Smogowego działającego na rzecz czystego powietrza. Prezes Krakowskiego Alarmu Smogowego oraz Instytutu Ekonomii Środowiska.

reklama
reklama

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Subskrybuj Onet Premium. Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.

Monika Waluś
Dziennikarka Onet Wiadomości
Pokaż listę wszystkich publikacji

Data utworzenia: 25 września 2022, 17:27
reklama
Masz ciekawy temat? Napisz do nas list!
Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie znajdziecie tutaj.