Dźwigowy - WYOBRAŻENIA vs RZECZYWISTOŚĆ na wysokościach 3

Dzony_012
Dzony_012

     Dźwigowy - WYOBRAŻENIA vs RZECZYWISTOŚĆ 3


     Becoming evil 5

Ludzie pod naszymi maszynami zmieniali się. Było nas trzech. Krążyła opinia, że ja z Marcinem pracujemy spoko, ale trzeci operator, Staszek, to kutas co nic nie umie. Błąd. Staszek umiał tyle co Marcin i więcej niż taki świeży giermek jak ja. Różnica polegała na tym, że my mieliśmy potainy, a Staszek starego, dojebanego jaso j52ns.

J52ns był żurawiem mitycznym. Jak go określił szef Dario, j52ns to wisienka na torcie. Był jak heroes 4 z serii gier Heroes of might&magic. Hiszpanie wycisnęli z niego wszystkie wady maszyn swojej zielonej marki i ani jednej zalety. Możliwe, że jedynym istotnym powodem jego bytności była cena. Dopóki ekipy się zmieniały, było dobrze. W pewnym jednak momencie pod moim żurawiem od dłuższego czasu bytowała jedna i ta sama ekipa. Narodził się problem. Chłopaki kompletnie zapomnieli jak niebezpieczna potrafi być praca z żurawiem wieżowym. Pchali łapy pod ładunki, uwielbiali pod nie wchodzi. Stali i gapili się w bezruchu kiedy nad ich głowami łańcuchy nakurwiały węgorza. Wtedy przypomniałem sobie kolejną cenną radę instruktora Karola z kursu. Znowu, niczym główny bohater filmu w krytycznym momencie, usłyszałem ubarwiony echem głos mentora.
Może się zdarzyć, że kiedy zbyt długo nie będzie wypadku, budowlańcy zapomną co to jest ostrożność. Będą zachowywać się tak, jakby za wszelką cenę chcieli zdobyć dożywotnie L4. Wtedy najlepiej jest ich przestraszyć. Czekasz jak podczepią ci kosz z żelastwem i kiedy nim lądujesz, nie opuszczaj go delikatnie. Rąbnij nim tak, żeby żelastwo hukło o glebę. Im głośniej tym lepiej. Przestraszą się, nabluzgają i przez jakiś będą ostrożni.
Tak też zrobiłem. Kiedy podczepili mi kosz z koronami, dwóch gości co miało go odebrać stało już w pokoju. Podjeżdżam ostrożnie. Łapią kosz. Opuszczam powoli na metr nad ziemią, upewniam się, że nie przygniotę i butów potem JEB. Na pełnej kurwie żelastwem o beton. Jebło srogo, aż sam się przestraszyłem. Poleciały w moją stronę kurwy i chuje, ale ja byłem z siebie dumny. Plan zadziałał. Ekipa znowu stała się odrobinę ostrożniejsza. Ten system do dziś sprawdza się doskonale :)

     Fachowiec
Winter was coming. Plac budowy zmienił się w bagno. Płynne błoto opanowało drogi osiedla i wlewało się do butów. Poza drogami błoto było ciut stabilniejsze, ale tonęło się w nim do kolan. Mamusia sprezentowała mi sięgające kolan gumiaki. Dni były coraz krótsze. Nikt nie pomyślał o tym, aby na budowie zainstalować oświetlenie. Oświetlenie które pozwalałoby operatorowi na bezpieczną pracę. Już wtedy zauważyłem dziwne zjawisko, ale kiedy się człowiek zastanowi, to przekona się, że to prawda. 

Wyobraź sobie siebie na ciemnym parkingu. Kompletny mrok. Zero jakiegokolwiek oświetlenia. Na dodatek czarne, zachmurzone niebo zakrywa gwiazdy i księżyc. Upadł ci klucz do auta. Wyjmujesz telefon i włączasz latarkę. Dzięki niej widzisz wystarczająco wiele, żeby lawirować między zaparkowanymi autami, zerkać pod podwozia i znaleźć klucz. Teraz wyobraź sobie, że patrzysz na parking z czwartego piętra. Twój sąsiad włączył latarkę i chodzi między autami. Ile zdołasz dostrzec? Podobne doświadczenia mają operatorzy. Latarka z telefonu jest dla operatora kompletnie bezużyteczna. Na dole wszystko widzą, z góry ciemno jak w odbytnicy. Co wieczór musiałem się wykłócać o oświetlenie i tłumaczyć, że te żaróweczki ze smartfonów mogą sobie w pizdę wsadzić … słownictwo budowlańca … 

Na budowie pojawiło się dwóch bardzo dziwnych osobników. Ani kasków, ani kamizelek, ani narzędzi. Jacyś dziwni ludzie z łapanki w zwykłych bluzach z kapturem. W wyniku ich fachowej sygnalizacji bez radia, kompletnej niemal ciemności i mojej własnej głupoty, wjechałem zbloczem hakowym w drzewo. Zrobiłem to tak niefartownie, że gruba gałąź wystawała idealnie pomiędzy linami zblocza. Zorientowałem się w ostatniej chwili i kompletnym przypadkiem, bowiem akurat wtedy obok drzewa przejeżdżała manitka i swoimi światłami z reflektorów ukazała mi ten tragiczny obraz. Giermek i jego brak doświadczenia. Co teraz? Łapankowicz śrubuje ręką pokazując "daj do góry". Chwytam za radio i próbuję się skontaktować z tym idiotą. Zero odpowiedzi. Zaczął machać coraz szybciej i gwałtowniej. Dołożył drugą rękę i machał tak jakby chciał odfrunąć. Kiedy obie ręce mu nie wystarczyły, dołożył do tego wirowanie niewidzialnym hula-hop'em. Performers nie trwał długo. Zjawił się mistrz akrobacji Jurczak. Łapankowicz załamał ręce. Zaczął krzyczeć coś do Jurczaka i łapami wskazywać mnie. Znowu chuj mnie jasny strzelił. Otwieram szybę i zaczynam własny performers:
- Ciebie debilu skończony do reszty kurwa pojebało?! Ślepy ty tam kurwa jesteś?! Stąd kurwa widzę, że zblocze trafiło kurwa w gałęzie! Trzeźwy tam jesteś baranie?! Najebane masz we tym kurwa pustym łbie?! Jak ci się kurwa wydaje co się stanie jak teraz zacznę podnosić haki?! Jak zblocze spierdoli się z lin to kto za to odpowie?! Ty?! Czy ja! Wypierdalaj mi stąd i bez kurwa radia mi się tu kretynie kurwa nie pokazuj! Wypierdalaj mi stąd i przyjdź z kimś kurwa mądrzejszym! Wypierdalaj stąd! W podskokach! Bieeegieeem!
Zamknąłem szybę i żeby uśmierzyć ból w przeoranym gardle, wziąłem kilka łyków wody. Nie pomogło. Łapankowicz coś tam wymienił może pół zdania z Jurczakiem i nagle jeb! Jakby go szerszeń upierdolił. Podskoczył jak oparzony i wystrzelił pędem na drogę. Niczym Max Verstappen, ściął zakręt na skrzyżowaniu. Zamiast lecieć blotną ścieżką, wybrał drogę o metr krótszą. Tą która prowadziła przez bagnistą górę z ziemią…. To było dziwne… Łapankowicz znikł w ciemności. Po kilku minutach jeden z moich ludzi wymanewrował mnie z drzewa. Od tamtego czasu nie widziałem już Łapankowicza na budowie. Być może nie mogłem go rozpoznać bo wręczono mu kask i kamizelkę … a być może nie.

      Becoming evil 6
W końcu kierownictwo ogarnęło temat oświetlenia i zorganizowali mocniejsze lampeczki. Nie były to jupitery zamontowane na wysięgniku, ani nawet na konstrukcji wieży, ale do oświetlenia pojedynczego pomieszczenia wystarczały. Problem w tym, że hakowi wkurwiali się kiedy kazałem im maszerować z lampą niczym żołdak z chorągwią w armii Napoleona. Oni wszystko widzieli i kazali mi nie udawać, że nie widzę. Żeby upewnić się czy aby Pan Bóg mi wzroku nie odjął, skontaktowałem się z Marcinem. On też gówno widział. 

Razu pewnego betonowanie przeciągało się w nieskończoność. Późna jesień, późna godzina, ciemno jak we łbie prezesa januszexu. Na szczęście lali beton z pompy. Na nieszczęście, miałem kwitnąć na wieży póki nie przestaną betonować. Była to końcówka roku 2016 i nie obowiązywał jeszcze limit ośmiu godzin pracy. Tamtejsza ekipa też nie miała w zwyczaju informować mnie o fajrancie. Gdybym tam usnął, obudziliby mnie o siódmej rano. Limit internetu 5GB miesięcznie i chujowy telefon za 200zł na którym strona w przeglądarce uruchamiała się kilka minut. Mimo to wrażeń nie zabrakło. W pewnym momencie zapadła cisza. Przerwał ją alfabet morse'a. No kurwa miałem dość. Dzwonię do "awantur". Cisza. O tak późnej porze nikt nie odbierał. Dzwonię do Daria. Odebrał. Kiedy nakreśliłem mu sytuację, wódz, ze stoickim spokojem odparł, żebym się nie przejmował, że mają przestać napierdalać w żuraw, a jak zrobią to znowu, to mam iść do domu, się nie przejmować, a z kierasami sam będzie rozmawiał. Dodało mi to otuchy. Po rozmowie, drąc ryja przez szybę, przekazałem wesołą nowinę specjalistom od alfabetu morse'a. Problem zniknął na dobre.

Tkwiłem tak w ciemnej kabinie w towarzystwie szumu farelki. Tego piecyka z dmuchawą. W końcu znalazłem w sobie odwagę i zadzwoniłem do kierownika. Przekazałem, że jest ciemno jak w dupie, nic nie widzę, nie mają oświetlenia, nie mają radia i nie mam tam po co siedzieć. Kierownik stwierdził, że muszą mieć oświetlenie i muszą mieć radia. Jak nic nie widzę ani nie słyszę, to mam czekać aż zobaczę i usłyszę …. I tak czekałem chuj wie ile chuj wie po co. Załoga zmieniła taktykę alfabetu morse'a na sygnały świetlne. Stojąc w świetle świateł budowy machali łapami jak mucha odwłokiem na świeżym stolcu, potem wyciągali z kieszeni radio, resztką baterii włączali malutką diodkę i maszerowali do czarnej otchłani aż światełko zamkniętego w słoiku świetlika przestawało się poruszać. Zapewne był to nieznany mi rytuał mający na celu podjęcie próby nawigacji. Też miałem radio z maleńką diodką. Kiedy w ciemności widziałem świetlika. Sam włączałem mojego. Kiedy znikał, ja mojego gasiłem. I tak bawiliśmy się co jakiś czas w świetlikowe podchody. Zważywszy, że z nudów odchodziłem wtedy od zmysłów, wydawało mi się to interesującym zajęciem. 

Czas leciał powoli. Jurczak stał na jakimś rusztowaniu i w bezruchu niczym statua w dumnej pozie gapił się na mój żuraw. Od siedzenia rozbolała mnie kość dupowa. Kabina była duża zatem włączyłem światło i wstałem oróbując rozchodzić zasiedziałe dupsko.. Patrzę na budowę, jurczak z kieszonki na brzuchu wyciągnął telefon, łapie go w obie racice, otwiera klapkę i znów gapi się na mnie. Z otwartym telefonem na brzuchu. Stojąc za fotelem opieram się o jego oparcie. Przyglądam się Jurczakowi. Jurczak przygląda się mi. Nie odrywając wzroku od Jurczaka gaszę w kabinie światło. Jurczak gapi się jeszcze chwilę i nie odrywając wzroku od kabiny składa telefon i chowa do kieszeni. Co tam się stało? Co to za wpatrywanie się w kabinę? Po co wyciągnął telefon kiedy wstałem z fotela? Po co schował go kiedy zgasiłem światło? Do nikogo nie zadzwonił, do nikogo nie napisał, niczego nie przeczytał. Nie odrywał wzroku od kabiny. Po co to wszystko? Nie wiem choć się domyślam.

     Kierownik vs kieras
Przez wiele lat sądziłem, że wszystko co porusza się w białym kasku i większość czasu urzęduje w biurze, zowie się Kierownikiem. To błąd. Wypracowałem sobie słownik operatorskiej nowomowy, w której znajduję trzy określenia. Bliskoznaczne, aczkolwiek różne.
1. Kierownik
2. Kieras aka kierasek
3. Majster
Zaznaczam, że to mój prywatny słownik, a nie urzędowa nomenklatura. Wytłumaczmy to na przykładzie. Jest duża firma. Inwestor. Inwestor kupuje działkę, projekt, pozwolenia i za wszystko płaci. Działka zmienia się w plac budowy i wysyła tam kierownika.

Kierownik ma za zadanie zarządzać tym bajzlem. Ogarniać, faktury, ekipy budowlane, terminy. Słowem całą budowlaną papierologię. Kierownik pojęcia nie ma o pracy na dźwigu. Mimo to zazwyczaj zna na wyrywki przepisy i czasem można z jego ust usłyszeć głos rozsądku. Zazwyczaj w całym tym pierdolniku są postaciami pozytywnymi.

Kieras to osobnik zatrudniony przez kierownika. Zazwyczaj z zewnętrznej firmy. Janusz biznesu. To jemu zleca się ogarnięcie roboli i gonienie ich do roboty. Kieras siedzi w biurze razem z kierownikiem i biały kask okala też i jego pusty czerep. Robole ściśle współpracują z największym popychadłem budowy. Z operatorem. Kiedy nic złego się nie dzieje, ekipa z dołu ma radia, potrafi pracować z żurawiem, teren jest oświetlony i kieras ogarnia terminy dostaw, wszystko gra. Gorzej kiedy wieje wiatr, panują arktyczne ciemności, ekipa do niczego się nie nadaje, nie mają radia, a popierdolony kierasek nawet pojęcia nie ma w czym niby to urządzenie mogłoby pomóc. Wtedy taki kretyn przypomina sobie, że tam na górze siedzi człowiek. Człowiek który robi problemy. Kierasek myk do klawiatury i skrobie kreatywne skargi, a nasi pracodawcy muszą potem te wypociny czytać. Dobrze, że czasami bywają śmieszne. Kierasek odgraża się też samemu operatorowi, czasem kierownikowi. Do łba mu nie przyjdzie, że może warto wysłać jednego ze swoich fizoli na jakiś kurs, że wypada, żeby przynajmniej jeden z nich coś tam szprechał po polsku. Nie trzeba też ogarniać dostaw na czas. Przeca co tym robakom szkodzi posiedzieć w robocie dłużej? Oświetlenie? Radia? A po chuj to komu? Za komuny się bez tych dziwactw robiło. Lepiej zaoszczędzić i zmienić operatora. To na pewno rozwiąże wszystkie problemy. Oczywiście kolejni operatorzy kompletnie niczego nie zmieniają. Mimo to niektóre betony z takim uporem wierzą we własne urojenia, że podobne przepychanki potrafią ciągnąć się miesiącami, aż do zakończenia budowy. Niektórym kierasom czasem sufit na łeb się spadnie i nawet dotrze odrobina oleju to tego, skrytego pod białym hełmem pustego łba. Niestety. Te indywidua mają pamięć złotej rybki. Na jednej budowie w końcu ogarnie radio, oświetlenie i zamówienia, na drugiej następuje reset systemu i cykl zaczyna się od początku. Tragizm polega na tym, że kierownikami nazywa się wszystkich białokaskowników którzy popijają w biurze poranną kawkę z mleczkiem. Stąd zbiorcze przekonanie, że kierownicy to kieraski, a kieraski to kierownicy.  I, że wszyscy oni to upośledzeni ludzie. Smutne.

Majster to taki kieras, który wyrzekł się bieli i kiedy ogarnie co ma do ogarnięcia w biurze, wkłada gumofilce i zasuwa na budowę pracować ze swoimi ludźmi na pierwszej linii frontu. Zna robotę w praktyce i mimo, że zarządza ludźmi to potrafi szanować pracę prostego robola, a czasem nawet i operatora. 

Zaznaczam, że to nie jest oficjalna definicja, a moje własne wymysły. Niektóre budowy zarządzają się inaczej i mogą wystąpić drobne różnice … albo w ogóle pierdolę kocopoły. Kto go tam wie?


Ciąg dalszy wkrótce :)