Dźwigowy - WYOBRAŻENIA vs RZECZYWISTOŚĆ - Początkujący operator 2

Dzony_012
Dzony_012

     Becoming evil 2
Jako giermek który wciąż podlegał ocenie, bałem się skarg. Trafiłem na jaso j110 na ulicy poloneza. Takiej bandy popierdoleńców w życiu nie widziałem. Wszyscy darli ryje pod dźwigiem, potem darli się do radia informując mnie tylko o tym, żebym otworzył szybę bo oni się drą i nic nie słyszę. Kieras był dokładnie takim samym baranem jak cała reszta. Od samego rana wszyscy na wszystko wkurwieni. Za wolno jeżdżę, za szybko jeżdżę, nie informuje ich, że ładunek wisi nad celem. Mimo, że sam darłem się do radia. Chcieli, żebym używał klaksonu w celu komunikacji. Klaksonu, który jest sygnałem awaryjnym i na jego dźwięk ludzie powinni przynajmniej uważać, a najlepiej spierdalać spod dźwigu. Woleli, żeby na nich trąbić niż do nich mówić. W pewnym momencie obracałem szalunek do smarowania na drugą stronę. Zrobiłem to idealnie. Nigdy potem, choć minęło sześć lat, nie udało mi się tak dobrze obrócić do smarowania płyty szalunkowej. Gdyby była olimpiada obracania płyt szalunkowych to wtedy bym wygrał złoto. Widząc to wkurwiony kieras łapie radio i pyta:
- Jak długo pracujesz na dźwigach?
 
Inne sytuacje. Hakowy pokazuje gdzie wylądować. Podjeżdżam i kiedy mam już położyć ładunek, ten robi kilka kroków w bok i pokazuje od nowa … kurwa jego mać. Myślicie, że to mało chujni? Jeszcze lepiej kiedy podjeżdżałem bez ładunku. Wtedy łapie taki gamoń haki i ciągnie za sobą. J110 to powolna maszyna. Debil co ciągnął żuraw za łańcuchy szybko się poddawał i je puszczał. W wyniku tego oczywiście haki bujały się jak pierdolony rezus. Może i byłem Giermkiem z zerowym doświadczeniem ale miałem dość. Wyjebane czy się będą skarżyć. W pewnym momencie dostałem takiego smyrgla, że musiałem leczyć gardło. Kurwy i chuje leciały przez radio, a jak nie reagowali to otwierałem okno w kabinie i darłem się na pół warszawy. Oni darli się na mnie, ja na nich i tak przez cały dzień. Wtedy nie byłem taką oazą spokoju jak teraz. Robol czy kierownik, wszyscy otrzymywali takie same wiązanki.

     Skargi
Oczywiście kierownik z ulicy poloneza napisał soczystą skargę. Pierwszą jaką otrzymałem. O ile wieczorem po zejściu z dźwigu kładłem na to chuj, to kiedy emocje ustały to mój wewnętrzny świeżak poczuł niepokój. Jeszcze podczas bezpłatnej praktyki dostałem numer telefonu do niejakiego … nazwijmy go Arek … zatem dostałem telefon do Arka i miałem zapisać go w kontaktach jako "awantury". Gdyby dział się dym, dzwonić do niego. Tak zrobiłem i Arek, podejrzanie wesołym tonem opowiedział mi na jaką wesołą budowę z premedytacją mnie posłał:
- Słuchaj Dżony. Ty się nie przejmuj. Tam pracują debile i tylko czekałem aż któryś z nich zadzwoni.
Zdębiałem. Byłem giermkiem. Nie wiedziałem jeszcze co i jak. Zaczynam się tłumaczyć, opisywać co się tam działo. Arek mi przerwał.
- Dżony. Ja tam na początku wysłałem Bogusia. Kurwa pierwszego dnia wydzwaniali do mnie ze skargami. Że najchujowszy, że nie umie jeździć i tak dalej. Drugiego dnia wysłałem im Tomeczka. Dokładnie to samo. Trzeciego dnia Wojtusia. Znowu te same skargi. Wkurwiłem się na nich i sam ich opierdoliłem. Myślicie, że ilu ja mam operatorów co? Wyczarowuję ich sobie? Może to z wami jest coś nie tak! Wysłałem tam jeszcze raz Bogusia i kazałem zamknąć pizdę. Od tamtej pory Boguś jest ich ulubionym operatorem i kiedy tylko przychodzi tam ktoś inny, od razu płaczą, że chcą Bogusia.
- Skoro wiedziałeś, że tam taki sralnik, to po co mnie tam wysłałeś?
- To był test.
Świetnie... Czemu do dziś odnoszę wrażenie, że to nie był żaden test tylko ludzie z firmy zrobili sobie ze mnie jaja? Mniejsza. Arek był zatrudniony jako koordynator w firmie żurawiowej. Mój pracodawca, Dario, był pośrednikiem. Zadzwoniłem do niego z rewelacjami od Arka. Wtem mój szef i mentor znowu dał mi lekcję którą zapamiętam do śmierci. Wytłumaczył mi na jakiej zasadzie działają skargi na operatorów. Przełożę to na swoje.

Dopóki nikogo nie poślesz do szpitala, niczym się nie przejmuj. Dopóki niczego nie rozwalisz, niczym się nie przejmuj. Nie przychodź do roboty po wódzie, a wszystko będzie dobrze. Kierasy w kółko wysyłają skargi. Im więcej który wyśle, tym za większego durnia uchodzi. Kiedy jednak kieras jest tak namolny, że zaczyna robić się to irytujące, następuje zamiana operatorów. Przykład. Jest pięć dźwigów. Na każdym operator. Od pierwszego operatora nie ma znaków życia. Nikt nic nie pisze, nikt nie dzwoni. Żadnych skarg. Takiego operatora broń boże się nie tyka. Jest spokój i niech tak zostanie. Na drugiego i trzeciego operatora pojawiają się skargi. Dzwoni się do tych operatorów, wyjaśnia o co chodzi, kieras wychodzi na durnia i sprawa zamknięta do następnego razu. Na czwartego i piątego operatora jest ogrom skarg. Tak dużo, że nie idzie już wytrzymać. Wtedy zamienia się miesjcami czwartego z piątym i może będzie trochę spokojniej. Kiedy nie pomaga, cykl zaczyna się od początku. Zawsze zmienia jednego operatora ze skargami na drugiego ze skargami i zawsze są to ci, na których skarg jest najwięcej. Innych się nie tyka. Kiedy podmianki nie pomagają i budowa wciąż ma pretensje, wiadomo po czyjej stronie leży problem :)

     Becoming evil 3
Mimo, że kieras z poloneza bardzo ciepło mnie w swoich skargach opisał, szybko dostałem od Arka propozycję na kolejny żuraw. Miałem do wyboru wybrać kurwa fantastycznego j65mac na którym będzie mniej pracy, albo zamuleńca j85 gdzie roboty będzie więcej. Wciąż samodzielnie nie przepracowałem nawet miesiąca. Nie czułem się zbyt pewnie. Wybrałem rozklekotanego mac'a. Arek to zanotował i podesłał adres. Oddzwonił po godzinie, że jednak trafię na j85, bo potrzeba tam … lepszego … operatora. Zaznaczam. Nie przepracowałem miesiąca. Mój kurs trwał trzy dni. Poleciały na mnie skargi. Pytam, że skoro ja jestem takim Giermkniem, to jakim cudem dostaję trudniejszą robotę? Kim jest operator co trafi na mac'a? 
- To normalny Operator. Dobry.
- Jak długo on pracuje?
- Niecały rok.
- To skoro ja niecały miesiąc, to kim ja kurwa jestem?
- Dobra dobra. Wyjmij rękę ze spodni. Pojedziesz na tego j85?
- Okay. Pojadę.
Taaak. Po tym wszystkim moje ego urosło jeszcze bardziej. Po raz pierwszy doświadczyłem ile w tym zawodzie znaczą skargi pisane przez popierdolonych kierasów. Ale to nie był koniec. Jeszcze tego samego dnia znowu zadzwonił Arek.
- Chcesz wrócić na tamtego potaina MC85B?
- Pewnie, powiedz tylko komu obciągnąć.
- Dzwonili z budowy, że chcą poprzedniego operatora. Chyba chodzi im o ciebie.
W ten sposób trafiłem na rewelacyjną budowę. Mój pierwszy kontrakt na stałe. Mokotów, jesień 2016. Potain MC85B z tą dużą, półokrągłą kabiną i nieprzyzwoicie wręcz wygodnym fotelem.

     Wojska obrony chemicznej
Na tamtej budowie zatrudniali dwóch ukraińców w charakterze pomagierów. Wyglądali przekomicznie. Jeden stary, wysoki, z czerwonym nosem. Wyglądał jak mieszanka świętego mikołaja i tego gościa co w filmie "Kevin sam w domu" wysypywał sól na chodnik i zmieniał ludzi w mumie. Jego niezapomnianego wizerunku dopełniał zawsze szczery i serdeczny uśmiech oraz ubiór wojsk chemicznych. Szary płaszcz OP1. Za nim niczym cień poruszał się jakiś niższy koleś w czapce z pomponem, ale w porównaniu do Chemika był tak nijaki, że kompletnie go nie pamiętam. Obaj panowie nie mieli zielonego pojęcia o niczym. Starczy powiedzieć w jaki sposób mieli w zwyczaju przestawiać paczki z dokami. Wyjaśniam. Doki to takie długie, mocne deski w kształcie szyn kolejowych. Opiera je się na kantówkach i układa w taki sposób, żeby nie leżały bezpośrednio na ziemi. Po co? Po to, żeby hakowy mógł pod nimi przeciągnąć zawiesia, żeby zahaczyć je o dźwig. Owija się doki zawiesiami pasowymi, zaczepia o hak żurawia i w ten sposób transportuje się równiutko poukładaną paczkę dok na chociażby piąte piętro. Potem hakowy układa dwie kantówki w miejscu lądowania, operator układa na nich paczkę z dokami, opuszcza łańcuchy, luzuje zawiesia, hakowy odczepia pasy, wyciąga je spod dok i koniec pracy. Jak robiły to wojska chemiczne? Zaczepiają zawiesia pasowe na samych krawędziach ładunku wywołując u mnie szybsze bicie serca, bez radia idą w miejsce rozładunku i wymachując zamaszyście rękami krzyczeli gdzie je położyć. Bez podkładania kantówek. No to chwytam za radio i próbuję kogoś wywołać. Po kilku krótkich próbach, które z racji chemicznych ponagleń zdawały mi się wiecznością, wreszcie się ktoś odezwał.
- Co jest Dżony?
- Panowie. Ci dwaj ukraińcy chcą położyć doki na błocie bez podkładania kantówek.
- No i?
- Co no i? Jak wyciągnął potem pasy?
- A chuj mnie to interesuje.
- Kurwa … daj tym bystrzakom radio.
- Nie chce mi się do nich łazić. Chcą to robić tak to będą układać.
- Ale po co? Doki już są ułożone. Po co mam je rozwalać?
- Kurwa Dżony. Kładź chuj. Albo się kurwy nauczą albo będą dźwigać.
Radio zamilkło … no okay. Ląduję pasami w błocie przygniatając je dokami. Byłem bardzo zainteresowany co będzie dalej. Chemicy odczepiają pasy … tylko z jednej strony. Potem przygniecione stosem doków pasy kazali mi gestami wyszarpać spod ładunku. Pomyślałem, że to nie może być prawda. Zaczynam unosić ładunek. Doki Zaczynają się przechylać. Zatrzymuję dźwig. Chemicy dalej śrubują ręką  "do góry". Unoszę jeszcze kawałek. Doki przechylają się bardziej. Łapię za radio:
- Panowie. Patrzcie co ci debile robią. Zaraz to wszystko się wysypie.
Ekipa z budowy podeszła do barierek i z piętra zaczęli oglądać przedstawienie.
- No co Dżony? Pokazują ci do góry, dawaj do góry.
Podnoszę jeszcze trochę. Pierwsze doki zaczynają się wysypywać. Te pod spodem już się poprzestawiały. Chemicy na to tylko gwałtowniej machali łapą ku górze. No cóż trudno. Podnoszę haki, wyrywam przygniecione zawiesia spod ładunku, doki rozsypują się niczym makaron z paczki, zakopały się w błocie i zrobił się rozpierdol. Chemik pokłonił się wdzięcznie, obok położyli kantówki i umorusane w jesiennym błocie doki zaczęli jeszcze raz układać na kantówkach. Nie miałem pojęcia na co patrzę, za to widownia na piętrze mało nie poprzewracała się ze śmiechu.

     Kierownik 3
Z każdym dniem pełnym przygód wędrowałem coraz bardziej w kierunku piekła. Giermek zmieniał się w chuja. Wesoły chemik dawał w kość coraz bardziej. To, że miał w zwyczaju spędzać ogrom czasu na naprawianiu czegoś co wcześniej naprawy nie wymagało mnie aż tak nie bolało. Ale sposób w jaki zaczepiał ładunki coraz częściej wywoływały u mnie ataki paniki. Razu jednego jeden z tak zaczepionych ładunków musiałem podać na strop. W łagodzeniu stresu nie pomagału fakt, że wesoły chemik był zdania, że najlepszym miejscem do obserwacji ładunku będzie poruszanie się centralnie pod nim. Miarka się przebrała. Moje zen zostało zachwiane. Łapię za radio i drę ryja. Zaraz mi przypomnieli, że chemicy nie mają radia. Otwieram szybę i drę ryja. Chemiczny Mikołajo-rozsypywacz soli z serdecznym uśmiechem rozbroił mnie jednym (chyba) słowem. "Janipanimaje" … zrezygnowany dzwonię do Daria. Ten radzi iść do biura i zgłosić to kierownikowi. Kurwa. Wtedy jeszcze, mimo słów Karola, Daria i Arka, czułem przed kierownictwem respekt. W dodatku nienawidzę kurwa donosić. W liceum mało nie wywalili mnie ze szkoły, a na kolegów nie doniosłem. Uratowały mnie dwie koleżanki które choć niewinne, same przyznały się do winy. Ale co robić? Czekać aż pan niepanimaje skończy pod ładunkiem? Czy zebrać w sobie odwagę, schować dumę i iść do biura?

Poszedłem do biura. Tłumaczę kierownikowi co się dzieje. Kierownik każe wezwać innego kierasa. Pracodawcę chemików. Przez drzwi wpada znajomy grubas. Ten który poprzednim razem wypierdolił się na plecy szarpiąc przy tym koszem. Nazwijmy go Jurczak. Jurczak Władczym krokiem podszedł do stołu, wyrywa wręcz z podłogi krzesło, pizga nim o podłogę kładąc oparciem do przodu, kładzie na nim swoje sadło opierając skrzyżowane ramiona na oparciu i rozsiadając się na środku biura, w centrum uwagi, swoją sumiastą paszczęką w takie słowa się odzywa:
- Powiedz mi gościu z czym masz problem!
- Z niczym. Wszystko dobrze poza dwoma ludźmi którzy proszą się o tragedię.
- Czyli że co!
- No mam pod dźwigiem dwóch takich. Chyba ukraińców. Nie mają radia. Nie umieją podczepiać ładunków. Reszta pracuje super. Pełen profesjonalizm. Nie mam żadnych uwag. Tylko tych dwóch przyprawia mnie o siwiznę. Mają w ogóle uprawnienia hakowego?
- Jakoś inni dźwigowi się nie skarżą!
Argument stulecia. Jurczak był bardzo władczy. Wtedy pracowałem niecałe dwa miesiące i to była moja pierwsza konfrontacja z kierasami. Mimo to sum zrobił na mnie takie ordynarne wrażenie, że początkowy przestrach zniknął. Przypomniał mi się kurs i nauki Karola. Przemówiłem:
- Nie obchodzą mnie inni operatorzy. Jak hakowy podczepia ładunek pod mój dźwig, niech to robi dobrze. Z resztą … a gdyby tak ładunek spadł i zrobił coś komuś? Prokurator nie zna się na budowie. Zada tylko jedno pytanie. Czy hakowy miał uprawnienia? Jak się okaże, że nie, to zada drugie pytanie. Czemu osoba bez uprawnień zaczepiała ładunek?
… … … cisza. Kierownicy wymienili między sobą spojrzenia.
- Dobra Jurczak. Weź swoich ukraińców i ich przeszkol. 
Odezwał się główny kierownik.
- Jak ich przeszkol? Co? A ty dźwigowy nie pamiętasz, jak mało mnie żeś koszem nie przygniótł? Co?
- To był losowy wypadek na który nikt nie miał wpływu.
Wtrącił gwałtownie główny kierownik. Ja to zapamiętałem trochę inaczej ale mniejsza. Kierownik po chwili dodał:
- Nie może być tak, że twoi ludzie nic nie umieją. Jak mają pracować z dźwigiem to muszą coś umieć.
Jurczak podniósł tyłek. Odsunął krzesło.
- Dobra.
Powiedział po czym opuszczając biuro pożegnał się słowami:
- Ja powinienem wymienić operatora, ale niech już …
Nie dokończył zdania. Wyszedł i zamknął za sobą drzwi.
- Wymienić mnie? Za co?
Zapytałem przestraszony.
- Dobra Dżony. Wracaj na dźwig.
Odparł główny kierownik i grzecznie opuściłem biuro.

     Profesjonalizm
Tuż po rozmowie w biurze, podczas której nazwałem resztę ekipy profesjonalistami, udowodnili mi jak bardzo się myliłem. Pod moim żurawiem stały trzy budynki. Czwarty był w zasięgu na samym czubku wysięgnika. Nie był to mój budynek. Obsługiwał go kolega w drugim żurawiu z którym stałem w kolizji. Marcin był zajęty jakąś robotą i jego ekipa zawołała mnie, żebym im podał paczkę stali na strop. Dłużyznę. Paczkę o masie ponad dwóch ton. Mój Potain na czubku wysięgnika nie podnosił nawet tony.
- Panowie. Ja z tą stalą tam nie sięgnę.
- Widzę, że tu sięgasz.
- Ale tam nie dojadę z tak ciężkim ładunkiem. Musicie sobie podać Marcinem
- Daj spróbujemy.
No cóż. Podjeżdżam pod stal, podczepiają mi, jadę do góry, potem wodzak do przodu i stop. Zatrzymuje się. Dalej nie jedzie.
- Daj do przodu. Daj do przodu. Do przodu daj.
- Panowie. Żuraw się zatrzymał. Nalej nie pojedzie.
- Co? Za ciężki?
- Za ciężki.
- To weź tą stal rozbujaj, my ją chwycimy i jakoś wciągniemy.
……. ……. …….
Cytując klasyka ….. "umarłem."

     Becoming evil 4
Z jakiegoś powodu pod moim dźwigiem wymieniła się ekipa. Przyszli jacyś krzykacze z alergią na radio. De Ja Vu. Dwa dni męczyłem się non stop zgarbiony wyszukując sygnałów ręcznych. Wtedy przepisy wymagały radia tylko przy pracy z ograniczoną widocznością. Jednak moje krótkie doświadczenie zdążyło mi pokazać jak gargantuiczną różnicę w pracy operatora robi obecność i nieobecność radia. Kiedy kręgosłup zmieniał się w ognisko, prostowałem plecy, opierałem o fotel po czym momentalnie zasypiałem. Wkurwieni hakowi napierdalali prętem w konstrukcję wieży. Giermek w kabinie budził się, pokornie pochylał głowę nad szybą i zgarbiony tyrał tak kolejne godziny. Trzeciego dnia jasny chuj mnie trafił. Kiedy znowu obudzili mnie osobliwym alfabetem morse'a wystukanym prętem żebrowanym o wieżę, chwytam radio i leci wiązanka. W odpowiedzi usłyszałem więcej alfabetu morse'a. Otwieram szybę i drę ryja. Oni też. Posyłam kurwy i chuje, każę znaleźć radio i zamykam szybę. Znowuż odpowiedzieli alfabetem morse'a. Już mi to zwisało. Po jakimś czasie radio się odezwało. Po kilku ciepłych słowach usłyszałem opinię, że mam pracować jak dobry, porządny operator i że mam brać przykład z kolegi Marcina. Znowuż. De Ja Vu. Dokładnie te same słowa już wcześniej słyszałem. No cóż. Przełączam kanał i wzywam Marcina:
- Marcin. Tu Dżony. Słyszysz mnie?
- Słyszę cię Dżony. Co tam?
- Mam tu nową ekipę pod dźwigiem. Co to za jedni?
- A to chyba Tadzik. W zeszłym tygodniu robili u mnie.
- Słuchaj. Te ciule z uporem maniaka nie chcą korzystać z radia. Też z nimi to miałeś?
- Tak. Miałem. Dzień w dzień przypominałem debilom, żeby włączali radia.
- Mi teraz powiedzieli, że jesteś najlepszym operatorem, mam brać z ciebie przykład bo pracujesz bez radia.
- To chyba ich pojebało. Nie ma radia, nie jeżdżę.
- Okay dzięki Marcin. Pozdrowię ich od ciebie. Wracam na swój kanał.
- Spoko. Trzymaj się Dżony.
Przekazałem pozdrowienia od Marcina. Od tamtego czasu korzystali już z radia. Co prawda czasem im się zapominało, ale po kilku żołnierskich słowach szybko sobie wszystko przypominali.