Drogowcy uwielbiają najwyraźniej fikcję. Nowootwarty odcinek drogi szybkiego ruchu łączący Warszawę z Gdańskiem nie jest jeszcze dokończony, ale można już po nim jeździć. Jednakże z powodu braku części wyposażenia i oznakowani drogi postawiono ograniczenie do 80 km/h. Tak jest też na innych oddanych już, ale nie w pełni, odcinkach. To absurd.
Generalna Dyrekcja Dróg i Autostrad zawsze znajduje wytłumaczenie swoich decyzji i z całą pewnością postawienie 80 km/h ma jakieś swoje uzasadnienie w przepisach, które obecnie obowiązują. Jednak takie traktowanie prawa i tworzenie fikcji, bo nikt tam nie jedzie tyle ile pokazują znaki, powoduje że u kierowców wyrabia się przyzwyczajenie do ignorowania znaków.
Wczesny poranek, podróż z Warszawy do Gdańska. Nasza ekipa „pędzi” testowym samochodem jak znaki przykazują. 80 km/h? Dobrze, ustawiam na tyle tempomat i jadę. Ale niestety, wszyscy ją mijają i to z dużo większą prędkością. Nie ma ani jednego auta, łącznie z ciężarowymi, które by tyle chciały jechać. Jest znak? Jest, ale droga została otwarta, panują idealne warunki, widoczność znakomita, dwa pasy w jedną stronę – fikcja nie działa.
80 km/h jest znakiem, który mówi o prędkości maksymalnej, ale można odnieść wrażenie, że na tej drodze ma znaczenie odwrotne. To minimalna, bo nasz samochód właśnie tyle jedzie. Co bardziej niecierpliwi kierowcy jeszcze poganiają nas, że zajmujemy niegodnie prawy pas wlokąc się niemiłosiernie nowym samochodem. Na odcinku kilkudziesięciu kilometrów mijają nas setki rozpędzonych aut.
Zobacz: Policja nadal poluje zza krzaka
Ale fikcja trwa nadal. Nie będzie zmieniona, do momentu zakończenia prac, bo takie obowiązują zasady. I niech sobie obowiązują, ale zdrowy rozsądek i zachowania kierowców też trzeba brać pod uwagę. Jeśli po takiej drodze da się bezpiecznie jechać 100 – 110 km/h to nie ma wyjścia, owe 80-ki trzeba wywalić na zbity pysk i postawić normalne znaki informujące o prędkości dozwolonej. Są dwa pasy, bezpieczne zjazdy, przedzielone jezdnie – to niech da się jechać z odpowiednią prędkością.
Z uwagi na cenę paliwa ludzie i tak dzisiaj – z niewielkimi wyjątkami – nie jadą zbyt szybko. Jak będzie 120, to pojadą tyle albo nieco szybciej, ale nie będzie ostentacyjnego łamania przepisów. A tak, na nowej S-ce wszyscy zasuwają zdecydowanie szybciej.
I co zrobi teraz państwo? Naśle kilka patroli? Będzie siłą wymuszać dostosowanie się do swojej głupiej i szkodliwej decyzji? Być może tak, bo jest to cecha państwa słabego, które nie myśli po co powstało. A przecież państwo z definicji jest tworem, które ma służyć swoim obywatelom – chronić ich i zapewniać jak najlepsze warunki do życia, prawda? Gdzie się zgubiła owa służebność? Ktoś ukradł?
Najnowsze komentarze