Plan Marshalla 2.0 nie dla Polski. Tracimy historyczną szansę. PiS z własnej woli wchodzi w buty powojennych komunistów
Odmowa przyjęcia wsparcia w ramach planu Marshalla była dla przeoranej wojną Polski katastrofą. Wciąż odczuwamy skutki tamtej decyzji. Dziś historia wydaje się powtarzać. Tyle że tym razem nikt nam niczego nie narzuca – Polska sama sobie wsadza kij w szprychy. Wartość PKB, która nie została wygenerowana z powodu braku uruchomienia wypłat z KPO, już teraz liczy się w dziesiątkach miliardów złotych
„Nasz rząd jest ogromnie zainteresowany aktualną dyskusją o planie pomocy i jest gotowy wziąć udział w wymianie opinii na jego temat” – pisał Marian Naszkowski, polski ambasador w ZSRR.
Był rok 1947, USA właśnie wysunęły propozycję wsparcia zdewastowanej wojną Europy wielomiliardowym planem pomocowym. Amerykanie chcieli za jego sprawą utrzymać pokój, poprawić standard życia – powstrzymując tym samym plagę komunizmu po drugiej stronie Atlantyku, a także przywrócić do żywych swojego partnera handlowego. Udział w Europejskim Planie Odbudowy – nazywanym od nazwiska sekretarza stanu USA planem Marshalla – zaproponowano nie tylko państwom zachodnim. Na konferencję w Paryżu, gdzie planowano ustalić szczegóły, zaproszono też delegacje z Warszawy, Pragi, Belgradu i Moskwy.
Polska odrzuca plan Marshalla
Entuzjazm krajów satelickich był Kremlowi bardzo nie na rękę. Uważano, że plan to narzędzie, dzięki któremu Amerykanie będą mogli wtrącać się w sprawy wewnętrzne demoludów i pozbawią ZSRR części wpływów. Sowieci ogłosili więc – nastąpiło to bez konsultacji z rządem w Warszawie – rezygnację z udziału w rozmowach na temat planu. Benn Steil w książce „Plan Marshalla. Postawić świat na nogi” pisał, że Bierut był tą sytuacją „bardzo poruszony”.
Bierut, prezydent i stalinowski namiestnik w Polsce, premier Cyrankiewicz i minister przemysłu i handlu Minc – główny architekt gospodarki Polski Ludowej, mogli się jednak gorączkować do woli. W takich sprawach decyzje nie zapadały w Warszawie, a w Moskwie. Trudno dziś oszacować, na jakie wsparcie mogłaby liczyć Polska. Łącznie plan był wart 13,5 mld dolarów, a więc ok. 180 mld dzisiejszych dolarów. Wielka Brytania otrzymała 3,5 mld dolarów, Francja – 2,7 mld dolarów, a Niemcy i Włochy po 1,5 mld dolarów. Ponieważ Polska była dość ważnym z punktu widzenia USA krajem, nie można wykluczyć, że i u nas wartość pomocy wyniosłaby lub przekroczyła miliard. Trzeba tu też dodać, że Amerykanie nie oferowali wyłącznie deszczu dolarów, wysyłali także pomoc humanitarną i rzeczową, np. materiały budowlane. Dzięki wsparciu USA kraje zachodniej Europy stosunkowo szybko stanęły na nogi. Polska – nieporównanie bardziej od nich okaleczona – musiała się odbudowywać wychudzonymi i naznaczonymi wojennymi bliznami rękami Polaków. Skutki decyzji, jaką wówczas podjął za nas Stalin, odczuwamy do dziś. To był jeden z tych momentów w historii, które przesądziły o losach polskiego państwa i narodu na dekady.
Odbudowa po pandemii
Teraz znów jesteśmy na rozstaju dróg. Światową gospodarkę rozsadza bezprecedensowy multikryzys – nakładają się na siebie pandemia, silna presja inflacyjna i wojna w Ukrainie. Do tego jesteśmy w środku transformacji energetycznej. Odpowiedzią na to jest plan odbudowy Europy po pandemii, czyli NextGenerationEU. Jego wartość to 806,9 mld euro. Wraz z długoterminowym budżetem UE stanowi największy pakiet na rzecz ożywienia gospodarki europejskiej w historii. Fundusz Odbudowy od planu Marshalla różni przede wszystkim to, że to samopomoc. To my sami ustalamy zasady, zgodnie z którymi będą wypłacane bezzwrotne dotacje i niskooprocentowane pożyczki. Amerykanie, choć przymykali oko na to, jak Europejczycy wykorzystują otrzymane środki, to jednak narzucali określone warunki współpracy i formalnie sprawowali kontrolę nad wydatkami. Tym razem to my sami stawiamy sobie warunki – my, czyli UE. Bo UE to nie oni, UE to my.
Co więcej, zobowiązania biorą na siebie wszystkie państwa, nie tylko – wbrew powszechnemu wyobrażeniu – Polska. To na przykład reformy podatkowe czy emerytalne. Nie zawsze łatwe do przeprowadzenia, niekiedy także wzbudzające kontrowersje, jak choćby w przypadku Hiszpanii. Tego typu zobowiązania nie są przypadkowe – mają sprzyjać jak najlepszemu wykorzystaniu unijnych środków. Na przykład „ochrona niezależności sądów”, do której zobowiązała się Polska, ma przynieść „poprawę klimatu inwestycyjnego”. Bo o to też w dużej mierze chodzi w walce o praworządność nad Wisłą. UE to oczywiście także wspólnota polityczna, ale w głównej mierze – wciąż – unia gospodarcza.
Krajowy Plan Odbudowy. „Historyczna szansa”
Polski KPO, czyli Krajowy Plan Odbudowy i Zwiększania Odporności, składa się z 54 inwestycji i 48 reform. Ma on sprawić, że polska gospodarka będzie łatwiej znosić kryzysy. Wynegocjowaliśmy 158,5 mld zł, w tym 106,9 mld złotych w formie dotacji i 51,6 mld zł w postaci pożyczek. W zgodzie z wytycznymi UE, 42,7 proc. środków chcemy przeznaczyć na cele klimatyczne, a 20,8 proc. na transformację cyfrową.
Ponieważ tak duże liczby nie zawsze dobrze przemawiają do wyobraźni, warto czasem zastąpić je obrazkami.
Weźmy na przykład inwestycje, które mają zostać zrealizowane w ramach zielonej transformacji i inteligentnej mobilności: nowe źródła ciepła w budynkach jednorodzinnych (791,2 tys.), nowe mieszkania w budynkach energooszczędnych dla gospodarstw domowych o niskich i średnich dochodach (12,3 tys.), termomodernizacja domów jednorodzinnych i mieszkań (70 tys.), zmodernizowane energetycznie budynki placówek oświatowych (332), nowa lub zmodernizowana sieć elektroenergetyczna (320 km), budowa morskich farm wiatrowych (moc 1,5 tys. MW), nowe przyłącza wodociągowe (33,9 tys.), ulepszona retencja wody na gruntach rolnych i leśnych (2,5 mln hektarów), zero- i niskoemisyjne autobusy dla transportu miejskiego i pozamiejskiego (1,7 tys.), nowy tabor kolejowy – regionalny i dalekobieżny (183 sztuki), nowe tramwaje (110), zmodernizowane linie kolejowe (478 km), nowe obwodnice (90 km), likwidacja tzw. czarnych punktów (305).
A to wszystko to tylko inwestycje z dwóch spośród pięciu obszarów. Trudno nie zgodzić się z premierem Mateuszem Morawieckim, który niezliczoną ilość razy podkreślał, że KPO jest dla polskiej gospodarki punktem zwrotnym.
„Plan Odbudowy to nasz nowy plan Marshalla. Plan, który niegdyś odebrał nam sowiecki reżim. Teraz wreszcie mamy tę historyczną szansę na zakopanie wielu cywilizacyjnych nierówności i zapóźnień pomiędzy nami a Zachodem Europy. [...] To po prostu polska racja stanu” – tu akurat cytat z podcastu premiera. Z wykształcenia, dodajmy, historyka.
Rezygnacja z planu Marshalla 2.0 nie spowoduje, że nad Polską przestanie wschodzić słońce. Rząd nie ogłosi bankructwa. Będziemy się w swoim tempie dalej rozwijać. Tyle że po raz kolejny w historii staniemy się tą drugą Europą. Europą drugiej (albo i trzeciej prędkości), Europą wiecznie doganiającą starszych braci, Europą przerabiającą na terapii kolejne odrzucenie.
„Koniec tego dobrego”
Pierwszego czerwca KPO został zaakceptowany przez KE, jednak do dziś nie otrzymaliśmy nawet jednego eurocenta z sum, które wynegocjowaliśmy. Wypłata jest bowiem powiązana z realizacją tzw. kamieni milowych, której Polska nie ukończyła. Problem dotyczy kryteriów z obszaru sądownictwa, które zawarto w części F. Są to: po pierwsze, wejście w życie reformy zwiększającej niezależność i bezstronność sądów; po drugie, wejście w życie reformy mającej na celu poprawę sytuacji sędziów, których dotyczą uchwały Izby Dyscyplinarnej; i po trzecie – reforma mająca na celu poprawę sytuacji tych sędziów.
Niestety żaden z tych trzech kamieni milowych nie został całkiem zrealizowany. Nowa Izba Odpowiedzialności Zawodowej to przemalowana na mniej jaskrawy kolor Izba Dyscyplinarna.
„Prezydencka ustawa o Sądzie Najwyższym miała doprowadzić do uruchomienia środków z Funduszu Odbudowy. Ma to o tyle istotne znaczenie, że dwa z trzech kryteriów przypisane są do pierwszej transzy funduszy i warunkują kolejne wypłaty. Analiza przyjętych rozwiązań i ich zestawienie z treścią kamieni milowych wskazuje jednak, że nie wypełniają one reform, do jakich zobowiązał się rząd, przedstawiając Komisji projekt KPO” – czytamy w analizie prawnej Forum Obywatelskiego Rozwoju, w której wykazano, że konieczna jest kolejna zmiana ustawy.
Już wiemy, że tej zmiany nie będzie. W obozie rządzącym poczucie ulgi, które dominowało w ostatnich tygodniach, zastąpiła lejąca się wartkim potokiem frustracja. Gdy stało się jasne, że UE nie wypłaci nam żadnych środków bez realizacji wszystkich kamieni milowych w ich pełnym zakresie, Jarosław Kaczyński w jednym z wywiadów oświadczył, że „koniec tego dobrego”. Że Polska wykazała „maksimum dobrej woli”. Panowie, wychodzimy.
Premier Morawiecki, który – świadom stawki – starał się dogadać z Brukselą, został zepchnięty do narożnika. Staje się twarzą błędów i wypaczeń. PiS już nie wierzy, że Polska otrzyma jakiekolwiek środki z Funduszu Odbudowy.
Rezygnacja Polski z KPO to miliardy strat
Federacja Przedsiębiorców Polskich stworzyła licznik obrazujący przybliżone straty polskiej gospodarki wynikające z braku środków KPO. Jest to szacunkowa wartość PKB, która nie została wygenerowana w polskiej gospodarce z powodu braku uruchomienia wypłat. W piątek rano na liczniku było już 35,9 mld zł.
„Trudno wyobrazić sobie warunki, w których środki z KPO byłyby Polsce potrzebne bardziej niż teraz” – piszą przedsiębiorcy. Poza wsparciem w zakresie uniezależnienia od rosyjskich kopalin, bezpieczeństwa energetycznego, dostępności i jakości świadczeń opieki zdrowotnej wobec szybkiego starzenia się społeczeństwa i długu zdrowotnego po pandemii, zwracają uwagę na stabilizującą rolę KPO w warunkach bezprecedensowych zawirowań na arenie międzynarodowej i najwyższej od dwóch dekad inflacji. „Napływ środków w euro, które mogłyby być wymieniane przez instytucje publiczne na złote, wydatnie pomógłby chronić kurs naszej waluty przed dalszymi spadkami, tym samym ograniczając zagrożenie dalszego nasilenia inflacji poprzez wzrost kosztów importu”.
Nagłe odżegnywanie się od unijnych środków, strasznie wzrostem inflacji, który miałby spowodować Fundusz Odbudowy i żonglowanie argumentami o niemieckim spisku i polskiej samowystarczalności przypomina karykatury z czasów Polski Ludowej, gdy plan Marshalla przedstawiono jako „odbudowę imperializmu niemieckiego”. Nie, w dłuższym terminie KPO będzie mieć wpływ dezinflacyjny. Nie, Polska nie jest samowystarczalna. I nie, NextGenerationEU nie jest odbudową żadnego imperializmu.
O odmowie przyjęcia pomocy w ramach planu Marshalla zdecydowano za Polaków, tym razem kij w szprychy wtykamy sobie sami. W obu przypadkach jednak tłem jest polityka. Tak jak kiedyś Sowieci nie chcieli wpływu Amerykanów, tak teraz obóz rządzący nie chce wpływu niemiecko-brukselskich imperialistów. Tyle że w pierwszym przypadku wpływ ten zapewne byłby realny, zaś w przypadku w drugim mamy do czynienia jedynie z rojeniem. Albo też po prostu zwykłym partyjniackim obrachunkiem.
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Subskrybuj Onet Premium. Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.