• Wielkimi krokami zbliża się zakaz stosowania pestycydów, całkowity zakaz, nie tylko redukcja ich stosowania. Daliście palec, wzięli rękę. 
  • Kolejne starcie rolników z lobby proekologicznym wygrali ci drudzy. Nowe prawo o redukcji użycia środków ochrony roślin jest już procedowane. 
  • Wojna w Ukrainie nie zatrzymała lobby proekologicznego. Czy ktokolwiek jest w stanie ich zatrzymać?

Długo nie trzeba było czekać, a cała sprawa wygląda na wcześniej ukartowaną. Kilka dni po tym, jak Komisja Europejska za sprawą jej wiceprzewodniczącego Fransa Timmermansa ogłosiła chęć redukcji stosowania pestycydów o połowę do 2030 r., mamy do czynienia z kolejną ofensywą organizacji proekologicznych. Już nie mówią oni o zaostrzeniu prawa pestycydowego, żądają całkowitego ich zakazu stosowania. Czy ktoś jest w stanie zatrzymać szaleństwo wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej, który z tymi organizacjami idzie pod rękę?

Kolejne żądania

Od lat, ci którzy z rolnictwem nie mają nic wspólnego dzielą i rządzą. Podkreślają, że od 30 lat chcą uwolnić Europę prowadząc kampanię #PesticideFreeEurope. To są różne organizacje, rolnikom zupełnie nieznane zrzeszone w PAN Europe, czyli Pesticide Action Network. I to właśnie oni mówią, co mogą rolnicy, a czego nie mogą i jak mają produkować żywność za niespełna dekadę. Po tym jak Frans Timmermans, za plecami Janusza Wojciechowskiego uruchomił procedurą wdrożenia nowego prawa pestycydowego w UE, zwrócili się do niego o wprowadzenie dalszych restrykcji dla rolników.

Te organizacje wraz Timmeramsem działają według zasady „daj palec, a wezmą całą rękę”. Skoro udało się im złapać pierwszy przyczółek w Komisji Europejskiej w powyższej kwestii, to od razu poszli po całą pulę. Timmermans uruchomienie procedury prawnej ogłosił 22 czerwca br., i już tego samego dnia pojawiło się kolejne żądanie ze strony proekologów.

Uwaga, teraz będzie kilka zdań dla ludzi o mocnych nerwach. PAN Europe uważa, że ​​50% redukcja pestycydów z perspektywy agronomicznej nie jest ambitnym celem. Tak, tak, też nie dowierzałem, gdy zapoznałem się z ich pismem kierowanym do wiceprzewodniczącego Timmermansa. Kolejna uwaga, bo to co dalej w nim przeczytałem przyprawia o palpitacje serca: „wiedza naukowa i empiryczna pokazuje, że konwencjonalni rolnicy mogą osiągnąć cele redukcji zużycia środków ochrony roślin poprzez drobne zmiany w praktykach, bez redukcji plonów”. W związku z tym, PAN Europe opowiada się za prawdziwym przejściem w kierunku agroekologii, z 80% redukcją pestycydów do 2030 r. i 100% do 2035 r., jako realistyczny cel. A co byśmy, my rolnicy i konsumenci z tego mieli? „Przyniosłoby to korzyści długoterminowej stabilności rolników, odbudowanie bioróżnorodności i ochronę zdrowia obywateli”.

Potrzeba ingerencji siły wyższej?

Jak widać, papier wszystko przyjmie i z takiego założenia wychodzą ci, którzy z rolnictwem mają niewiele wspólnego. Wprawdzie podają, że wspierają także bezpieczne, zrównoważone metody zwalczania szkodników, jednakże trudno na ich stronie internetowej znaleźć takowe, nie wspominając o agrotechnicznych zaleceniach. PAN Europe zobowiązało się do znacznego ograniczenia stosowania pestycydów w całej Europie i to jest ich dla nich warunek wstępny poprawy zdrowia publicznego. Tak określali siebie, bo to co można wyczytać na ich stronie internetowej już się zdezaktualizowało, bo to jest już nie wstępny warunek, a ostateczny.

Zacytuje jeszcze jeden wers z ich pisma, w myśl zasady – wroga, żeby zniszczyć, najpierw trzeba dobrze go poznać. „Wizją PAN Europe jest świat, w którym wysoka produktywność rolna jest osiągana dzięki prawdziwie zrównoważonym systemom produkcji rolnej, w których agrochemiczne nakłady i szkody środowiskowe są zminimalizowane, oraz gdzie lokalni ludzie kontrolują lokalną produkcję przy użyciu lokalnych odmian”.

Kto ich powstrzyma?

Hasła płynące od pseudospecjalistów w tej sprawie bardzo przypominają te, które niegdyś słyszałem wokół wykorzystywania w rolnictwie technologii GMO. Dyskusja toczyła się nie na polu naukowym, a emocjonalnym, a ci którzy sprzeciwiali się innowacyjnym technologiom w rolnictwie wskrzeszali strach wśród konsumentów wobec niej. To, że strach ma wielkie oczy dobrze wiemy. Pamiętacie co wtedy podkreślano, omijając aspekty naukowe? Przeciwnicy GMO, w tym także wielu polskich polityków budujących wówczas poparcie dla siebie mówiło, że zasada ostrożnościowa jest lepsza wobec roślinnych modyfikacji genetycznych od bezczynności. Za nic brali sobie głos naukowców mówiący zupełnie co innego.

Dziś słyszę tą samą retorykę wobec stosowania w rolnictwie środków ochrony roślin, co niegdyś wobec dążeń do zakazu wykorzystywania GMO w rolnictwie. Nauka schodzi na drugi plan, a zyskują poparcie konsumentów ci, którzy chcą daleko posuniętej ostrożności w stosowaniu pestycydów, a ta ostrożność w ich przekonaniu sprowadza się do całkowitego zakazu ich stosowania. Niestety, za błędy przeszłości rolnicy płacą do dziś. Łatwo poszło z GMO, czy tak samo będzie z pestycydami?

Co z tego, że wiele państw członkowskich, na czele z Polską, sprzeciwia się propozycji Timmermansa i wręcz wnosiło o odroczenie wdrażania strategii „Od pola do stołu” w związku z wojną w Ukrainie? Co z tego, że w tej sprawie głos zabrał także Manfred Weber, który zastąpił Donalda Tuska na fotelu szefa EPP, największej partii w Parlamencie Europejskim zwracając się do szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen o rozwagę w budowaniu przyszłości rolnictwa? Co z tego, że rolnicy są przeciwni redukcji stosowania pestycydów?

Odpowiedź, jaka popłynęła do nich ze strony pseduospecjalistów była krótka: „Podczas gdy wojna na Ukrainie ujawniła kruchość i niestabilność unijnego sektora rolnego, masowy lobbing ze strony agrobiznesu, wspierany przez kraje takie jak Francja i Polska, igra z siejącymi panikę przesłaniem, aby utrzymać nasz dominujący model toksycznego rolnictwa”.

Nowe prawo pestycydowe jest procedowane. Dlatego zasadnym jest pytanie: kto powstrzyma to szaleństwo? Wojna w Ukrainie nie dała rady.