"Zielona transformacja to będzie dla nas koszmar. Wydatki, wydatki, wydatki"

Grzegorz Sroczyński
Wszystkie polskie rządy robiły minimum tego, czego wymagała Unia. A jak się udawało od czegoś po cichu wymigać, to się wymigiwały. I było to racjonalne - z Pawłem Musiałkiem z "Klubu Jagiellońskiego" rozmawia Grzegorz Sroczyński.

Konserwatywny "Klub Jagielloński" co pewien czas wypluwa z siebie raporty dotyczące najważniejszych polskich wyzwań - edukacji, mieszkalnictwa, służby zdrowia, energetyki. Czytam ich produkcje regularnie, bo zwykle są porządnie przygotowane, nieźle napisane i zawierają sporo poglądów idących pod prąd tego, co nieustannie klepiemy w mediach głównego nurtu. Tym razem wypuścili krytyczny raport o Europejskim Zielonym Ładzie, czyli o czymś, co w moim środowisku uchodzi prawie za świętość...

Grzegorz Sroczyński: Co jest nie tak z Europejskim Zielonym Ładem?

Paweł Musiałek: Jest narcystyczny i megalomański. Jako Europa zachowujemy się tak, jakby przyszłość świata zależała od nas. Tylko osiem procent wszystkich emisji CO2 produkuje Unia Europejska i ten cały dyskurs, że uratowanie planety zależy od naszej neutralności klimatycznej w 2050 roku, wydaje mi się niebezpieczny. Wysiłki pozostałych regionów świata są rachityczne i głównie PR-owe. Nikt inny nie narzuca sobie regulacji tak obciążających gospodarczo i społecznie. 

Ktoś musi zacząć. Mamy katastrofę klimatyczną na karku.

Oczywiście. Ale coś jest z nami nie tak. Zamiast dyskusji uprawiamy moralizowanie. 

Moralizowanie?

W debacie nie rozważa się w wystarczającym stopniu kosztów, wad i złych efektów zielonej transformacji. Tego nie ma. Nawet jak spotka się grupa poważnych uczonych, to wszyscy oni czują - niezależnie od wiedzy, liczb i argumentów - jaki ma być na końcu wynik. Na każdej konferencji musi paść sakramentalne potwierdzenie, że jesteśmy zieloni, że musimy w to iść na sto procent, a jakiekolwiek argumenty hamujące ten zapał są ignorowane. Dopiero w kuluarach na papierosie często ci sami ludzie łapią się za głowy: "To będą gigantyczne koszty, nie wiadomo, czy społeczeństwa to udźwigną". Taka sytuacja powoduje greenwashing nie tylko na poziomie biznesowym, ale też na poziomie intelektualnym. I to jest zjawisko fatalne. 

Na czym niby ten greenwashing polega?

Na ściemnianiu. Padają rytualne zapewnienia, że będzie zielono i wspaniale. "To inwestycja w przyszłość". Ludzie, którzy wypowiadają te zaklęcia, dobrze wiedzą, że to nadmierny optymizm. Ale wszyscy przymykają oczy. Gdybyśmy w przypadku jakiegokolwiek innego problemu mieli na stole tak silne dane, że coś się nie spina, to byśmy o tym poważnie dyskutowali. Duża część polskich elit eksperckich też woli nie zgłaszać wątpliwości, żeby się nie narażać. I niestety osoby, które w pierwszej kolejności powinny sygnalizować słabe punkty różnych rozwiązań - a Europejski Zielony Ład ma ich sporo - sygnalizują problemy, owszem, ale głównie po stronie polskiego rządu. To niesamowite, jak wielka część intelektualnej pary idzie w krytykę rządu znacząco przesadzoną.

Zobacz wideo Masowe wymieranie gatunków już się zaczęło

No ale jak to przesadzoną? PiS w sprawie klimatu nic nie robi, mamy totalnie zabagnioną energetykę.

Wszystkie polskie rządy robiły minimum tego, czego wymagała Unia. A jak się udawało od czegoś po cichu wymigać, to się wymigiwały. I było to racjonalne. 

Racjonalne?

Polska gospodarka przez ostatnie trzy dekady nadrabiała gigantyczny dystans do Zachodu. Przy tylu innych potrzebach budżetowych nie było szans, żeby iść w pierwszym szeregu reformy energetycznej. Zielone technologie jeszcze niedawno były piekielnie drogie. I co? Mieliśmy instalować OZE w tempie niemieckim i mieć dwa razy wyższe ceny prądu? Kraje Europy Zachodniej zaczęły inwestować w zielone technologie dużo wcześniej, bo było je na to stać. Być może uda im się zrekompensować te wydatki eksportem własnych urządzeń do energetyki bezemisyjnej. Polska nie ma na to szans. Dla nas zielona transformacja to będą wydatki, wydatki i wydatki. Że na tym więcej zarobimy niż wydamy, to raczej nie ma co liczyć.

Na razie trzymamy się węgla i to nam gigantycznie podnosi ceny prądu.

OZE podnosi ceny jeszcze bardziej. Zobacz kiedyś rachunki, jakie płacą Niemcy czy Duńczycy. Każdy przytomny ekspert ci powie, że OZE wciąż się nie spina, bo ludzkość nie wymyśliła dobrej technologii magazynowania energii. Jak nie wieje wiatr albo nie świeci słońce, to musisz czymś uzupełniać braki i włączać węgiel, gaz lub atom. Utrzymujesz de facto dwa systemy. Kiedy uda się ten problem technologiczny rozwiązać? Nikt nie wie. U nas wszystkie problemy z zieloną rewolucją wyjaśnia się tym, że rządzi PiS, czyli totalne szury klimatyczne, wszystko blokują i jedzą węgiel na śniadanie. Gdyby nie oni, to bylibyśmy z energetyką w innym miejscu. Ewentualnie można jeszcze podkreślić, że za Platformy też było coś nie halo, żeby nie wyszło, że jesteśmy nieobiektywni. W ten sposób mamy trzech głównych bohaterów tej fałszywej narracji: cudowną Europę z jej oświeconym planem zielonej rewolucji, Polskę, która jak zwykle się opiera i nie rozumie ducha dziejów, a trzecim bohaterem jesteśmy my, czyli ta lepsza i światła część Polski. Ten schemat dobrze pasuje do kodu kulturowego polskiej inteligencji i kontr-inteligencji.

Czyli?

Zaproszono mnie niedawno do dyskusji w Fundacji Batorego. Teza Edwina Bendyka była taka, że powinniśmy traktować zielone tematy jako coś ponadpartyjnego, czyli żeby wyjąć transformację energetyczną ze sporu politycznego. Powiedziałem mu na to: "Panie Edwinie, będzie dokładnie odwrotnie. Transformacja energetyczna jest kolejnym świetnym tematem polaryzującym, dzięki któremu polska inteligencja może zyskać jeszcze jeden moralny powód, że stoi wyżej od ciemnego ludu, który nie chce rozpoznać wyroku dziejów, nie chce wyzbyć się egoizmu i spojrzeć szeroko poza własny horyzont, w dodatku jest karmiony bzdurami przez polityków PiS, którzy zbijają na ciemnej stronie polskiej duszy polityczny kapitał". 

Ale o co ci dokładnie chodzi?

O to, że moim zdaniem Europejski Zielony Ład to kolejne świetne narzędzie do budowania swojej moralnej wyższości. Oczywiście fakty nie do końca się tu zgadzają, bo jak policzysz ślad węglowy osób uboższych w Polsce i tych, które są najbardziej zaangażowane w zielony dyskurs, to ludzie na wsi okażą się dużo bardziej ekologiczni, mają wpojone nawyki, żeby rzeczy nie marnotrawić i mniej konsumują.

Mamy energetykę opartą na węglu nie dlatego, że PiS kocha smog i emisję CO2, tylko dlatego, że węgiel przez wiele dekad był naszym narodowym dobrem. Na prądzie z węgla zbudowaliśmy gospodarkę, również nasze unijne sukcesy w doganianiu Zachodu zostały zbudowane na węglu. Jeśli spojrzysz na tempo odchodzenia od węgla takich krajów jak Anglia, Niemcy czy Francja, to ono wcale nie było szybsze niż nasze. Nieustannie słyszę pytania w stylu: "No kiedy w Polsce wreszcie zacznie się transformacja energetyczna?". Przecież ona zaczęła się wiele lat temu! Niektórzy chyba oczekują, że początek zielonej transformacji nastąpi dopiero wtedy, kiedy Jarosław Kaczyński zapisze się do Greenepece’u, zwoła konferencję prasową, powie, że nienawidzi węgla i górników oraz że trzeba zaorać związki zawodowe. Za rządów PiS-u najszybciej w ostatnich latach - mogę ci te dane przesłać - zamykane są kopalnie, najszybciej spada udział węgla w miksie energetycznym, a fotowoltaika rosła w Polsce najszybciej w całej Unii Europejskiej. Trwają przygotowania do rozwoju energetyki wiatrowej na morzu, to się wkrótce zacznie i może nawet dobrze, że dopiero teraz, bo technologie są dużo tańsze niż parę lat temu. Owszem, jeśli chodzi o wiatraki na lądzie, to PiS to kompletnie zaorał, ale nie dlatego, że są kołtunami wśród oświeconych Europejczyków i nie lubią wiatraków. Spójrz na protesty ludzi w Niemczech przeciwko budowie farm wiatrowych koło ich domów. W Polsce ludzie też protestowali, kilku polityków PiS-u się tego chwyciło, udało im się przeforsować zakaz, z którym ja się totalnie nie zgadzam, ale takie rzeczy mieszczą się w ramach debaty publicznej. Teraz będą to zresztą liberalizować.

Czyli Europejski Zielony Ład jest twoim zdaniem do bani?

Wiele jego założeń nie uwzględnia rzeczywistości. Unia być może powinna podejmować zobowiązania ambitniejsze niż inni, ale my ten rozsądny poziom już dawno przekroczyliśmy. Już poprzedni pakiet był ambitny, a obecny - "Fit for 55" - bije wszystko na głowę. Jest jest sens uchwalania "Fit for 55", kiedy w innych krajach takich zobowiązań nie ma i się na to nie zanosi? Przypomnę: w skali świata nasze europejskie emisje to 8 procent. I ten udział będzie maleć. Inne kraje się do tego nie przyłączają i Europa może zostać frajerem. 

Frajerem?

Będzie jedynym kontynentem, który sobie zafunduje dezindustrializację na własną prośbę. A emisje wcale nie znikną, tylko się przeniosą poza Europę do Chin albo Indii. Klimatowi to nie pomoże, a przy okazji wyeksportujemy kolejną porcję stabilnych miejsc pracy. Nawet nie chcę myśleć, jaki to może mieć potencjał polityczny. 

Jaki?

Europejski Zielony Ład w obecnej formie może osłabić demokrację, bo albo ludzie nie wytrzymają kosztów i zagłosują na polityków w rodzaju Ziobry czy Zemmoura, albo - żeby zrealizować tak ambitne cele - europejskie rządy będą musiały wprowadzić jakiś rodzaj zielonego zamordyzmu. 

Bezkrytyczni zwolennicy zielonej transformacji składają europejskim społeczeństwom zbyt optymistyczną obietnicę, że ta zmiana wszystkim się opłaci. Nie tylko będzie zielono, ale jeszcze na tym zarobimy. Bo założenie jest takie, że Unia zmusi samą siebie kagańcem do przechodzenia na OZE, to z kolei spowoduje eksplozję zapotrzebowania na zielone technologie, więc one będą się jeszcze szybciej rozwijać i Unia będzie pierwsza na świecie, zacznie te technologie sprzedawać innym, co nam zrekompensuje początkowe koszty. 

Twoim zdaniem tak nie będzie?

Nikt tego nie wie, ale moim zdaniem wiele przemawia za tym, że to zbyt optymistyczne założenie. 

Komisja Europejska tego nie wie?

W Europie Zachodniej tematykę zielonej transformacji zdominował dyskurs moralny: to nasz obowiązek wobec świata, wobec przyszłych pokoleń i tak dalej. Ta moralistyczna polityka Unii wynika moim zdaniem z syndromu postkolonialnego. Zachód czuje we własnym sumieniu, że rozwijał się kosztem innych i to mu doskwiera. Na Zachodzie panowało bezhołowie, wyzysk, dyskryminacja mniejszości, kolonializm, eksploatowanie innych państw - na tym wszystkim zbudowano dzisiejszy dobrobyt. I Unia w ramach ekspiacji chce teraz nieść kaganek oświaty w zakresie zielonej gospodarki. Będziemy nauczycielami dla reszty świata, ale tym razem nie przemocowymi, jak kiedyś, tylko sami zaświecimy przykładem. 

I co w tym złego, że ekspiacja za kolonializm trochę podratuje klimat? 

Tylko czy inne regiony świata tego chcą? Promocja nadmiernie ambitnych celów klimatycznych powoduje, że hamujemy niektórym krajom wzrost. Na wszystkich ONZ-owskich szczytach klimatycznych to wychodzi, że mniej zamożni mówią do Europy tak: wyście się rozwijali, emitując CO2 bez ograniczeń i jeśli jako Zachód czujecie, że obecne PKB wam wystarcza, to fajnie, ale my chcemy was gonić, a wzrost PKB wciąż jest skorelowany ze wzrostem emisji, więc jeśli również my mamy coś z tym robić, to dajcie nam potężne pieniądze. A Zachód na to: dobra, trochę pieniędzy możemy dać, żebyście kupili nasze zielone technologie. I dlatego nie ma globalnego porozumienia, bo nie wiadomo, skąd wziąć tę górę dolarów. 

Europa niby potrzebuje ekspiacji za kolonializm, ale jak najmniejszym kosztem?

Owszem. I to dobrze pokazuje stan ducha całych zachodnich społeczeństw. Wszyscy na Zachodzie bardzo chcą pomóc Ukrainie, ale gdy koszty robią się zbyt duże albo Putin pogrozi atomem, to hamujemy. I tak samo może być z Zielonym Ładem. Póki ta opowieść brzmi fajnie, ale jednak abstrakcyjnie, to my ją kupujemy, ale kiedy na stacji benzynowej zapłacimy cztery razy więcej, to zaczniemy pękać. Jeśli Europejski Zielony Ład zbyt mocno naciśnie na ludzi, to gotowość do poświęceń szybko z nas wyparuje.

Czyli Zielony Ład jest zbyt optymistyczny?

Z pewnością.

I cały pakiet neutralności klimatycznej, który tak naprawdę oznacza krew, pot i łzy, jest sprzedawany pod hasłem, że będzie zielono, czysto, miło? 

Bardzo bym chciał, żebyś za dekadę zrobił ze mną wywiad i zapytał: "No i co? Opowiadałeś jakieś prawicowe kocopały, douczcie się w tym waszym >>Klubie Jagielońskim<<". A ja wysiądę z nowej Tesli, która będzie przystępna cenowo i będzie zasilana energią z fotowoltaiki na dachu mojego domu. Wtedy z radością ci odpowiem: "Myliłem się". 

Cały Europejski Zielony Ładu wisi tak naprawdę na jednej kluczowej kwestii: optymistycznym założeniu rozwoju technologii. W sektorach gospodarki, które mają być poddane transformacji, nie mamy dzisiaj dopracowanych technologii albo nie są one wystarczająco masowe. I uważamy, że skoro ładujemy w to kasę, no to muszą te technologie powstać i za chwilę będą tanie. "Okej, elektryki są dziś drogie, ale niedługo będą w takiej cenie, jak diesle". A jeśli nie? 

Ale dlaczego nie? 

W ekonomii jest coś takiego jak efekt skali i on oczywiście zadziała. Ale pozostaje bardzo wiele ryzykownych niewiadomych, których nie bierze się pod uwagę. Chociażby to, że jeśli wymusimy duży popyt na samochody elektryczne i zaczniemy je produkować w setkach milionów, to potrzebujemy metali ziem rzadkich, które dziś wydobywają głównie Chiny. Z rosyjskiego uzależnienia wpadniemy w uzależnienie od Chin? W dodatku jeżeli okaże się, że zielona rewolucja potrzebuje deficytowych składników, które ma jedynie kilka państw, to ceny wcale nie spadną. Już widać, że ceny technologii OZE, które stromo spadały przez wiele lat, teraz wyhamowały. 

W energetyce wizja niby jest prosta: do XVIII wieku korzystaliśmy z drewna, później w rewolucję przemysłową wchodziliśmy na węglu, potem weszliśmy w erę paliw kopalnych i teraz wchodzimy w erę OZE. Wszystko gra, ale jednak nie do końca, bo wciąż jest tak, że OZE działa wtedy, kiedy wieje lub świeci. Wizja docelowa obiecuje, że będziemy mieli magazyny energii, które napełnia się przy dobrej pogodzie, kiedy wiatr wieje i słońce świeci, a potem będą oddawać ten prąd do systemu. Mnie ta wizja też bardzo odpowiada i nie chciałbym być uważany za malkontenta, tylko dzisiaj to się radykalnie nie spina. I wystarczy pogadać z ludźmi, którzy siedzą w branży, wiedzą, co to są magazyny energii i ile one kosztują. Głoszenie dziś hasła, że im więcej OZE w systemie energetycznym, tym lepiej, gdy nikt nie pyta o bariery technologiczne, to moim zdaniem radykalny populizm. Poważni ludzie prowadzą licytację, kto da więcej: 60 procent OZE, 70 procent OZE, a jak ktoś jest bardzo ambitny, to krzyczy "Zróbmy 90 procent OZE!". Energia z OZE jest bardzo tania, kiedy jest produkowana, a jak wiatraki przestają się kręcić, to koszty szybują pod niebo. Gaz czy atom dają cały czas stabilnie tę samą produkcję, nie można porównywać jabłek i gruszek. 

Czyli czego?

Cały czas mówię o magazynach energii. Co z tego, że wiatraki i panele będą supertanie, jeśli koszty magazynowania energii będą gigantyczne. I my tego dziś nie wiemy. "Spójrzcie na Duńczyków czy Niemców, którzy mają bardzo wysoki udział OZE w produkcji energii". Ale pokażcie mi ich rachunek domowy za prąd - jest dużo wyższy niż nasz. Hurraoptymistyczne myślenie i mocny nacisk, żeby dla dobra planety nie mówić o słabościach Europejskiego Zielonego Ładu - to wszystko powoduje zupełny rozjazd oficjalnych i nieoficjalnych dyskusji wśród ekspertów. Takie jest moje doświadczenie osobiste i to wielokrotne. 

W Fundacji Batorego pod wodzą Edwina Bendyka, którego bardzo cenię, do udziału w panelu eksperckim zaproszono Młodzieżowy Strajk Klimatyczny. Przyszli ludzie nastoletni, usiedli w gronie osób z tytułami naukowymi i zaczęli opowiadać, że trzeba wyjść całkowicie z węgla w ciągu 10 lat. "Jak to zrobić?" - ktoś pyta. "Mamy to w dupie" - brzmi ich przekaz. Przy każdym innym temacie ludzie z tytułami już by wyszli, a tutaj czują, że nie mogą tego robić, bo ci młodzi mają jakiś szczególny kapitał moralny. 

No ale mają. To oni się będą zmagać z katastrofą klimatyczną, którą im zostawia w spadku poprzednie pokolenie. I to oni mają prawo być wściekli i domagać się radykalnych działań. 

Teoretycznie to rozumiem, tyle że wiele innych problemów też ma konsekwencje długofalowe. Polska podjęła właśnie decyzję, żeby mieć armię 300-tysięczną i to wygeneruje potrzeby finansowe, które będą spłacać nowe pokolenia. Ale nikt nie bierze na konferencję o wojsku nastolatków i ich nie pyta, czy chcą te długi zaciągać.

Globalne ocieplenie to jest coś znacznie grubszego niż długi budżetowe. 

Okej. Zgoda. 

Bo rozumiem, że ty akceptujesz raporty IPCC i naukowy konsensus w sprawie globalnego ocieplenia? 

Tak. Absolutnie.

Czyli 17-latkowie mają prawo się bać i krzyczeć: "Spieprzyliście nam przyszłość". 

Niech krzyczą. Zamieniłem kiedyś z młodymi aktywistami klimatycznymi parę słów i wyszło to samo, co z raportu Sadury o naszej skłonności do wyrzeczeń na rzecz klimatu. Oni są pokoleniem indywidualistów i nie bardzo chcą rezygnować z wygody. Tworzy się taki obraz, że my starsi jesteśmy egoistyczni i dbamy o własny czubek nosa, a młodzi ludzie są wrażliwi, interesują się tematami globalnymi. Postawiłbym duże pieniądze, że w kwestiach środowiskach młodzi znajdują się powyżej średniej szkodliwości, jeśli chodzi o ślad węglowy i poniżej średniej, jeśli chodzi o gotowość do wyrzeczeń. Niewiele osób mówi, że aby zmniejszyć emisję, trzeba mniej konsumować. Nie ma takiego cudu technologicznego, żeby rosło PKB, malały emisje i żebyśmy konsumowali tyle, ile teraz. Jeśli chcemy patrzeć realistycznie na zieloną rewolucję, to musimy mniej konsumować i mniej pompować PKB.

W Polsce?

No właśnie. Czy to sprawiedliwe? Jeszcze nawet nie dogoniliśmy bogatego Zachodu, a już mamy się ograniczać? Wzrost PKB nadal jest skorelowany z emisjami, nie wymyśliła ludzkość na razie niczego innego i powstaje pytanie, czy podstawowe potrzeby w Polsce zostały już zaspokojone. Europejski Zielony Ład jest gigantycznym transferem, totalną rewolucją, to nie jest tak, że prosimy przeciętnego Polaka, żeby się trochę podzielił i oddał powiedzmy 10 procent na ratowanie planety. Dobrze wiedzieć, o jakiej skali mówimy: w najbliższej dekadzie cała nadwyżka, która się pojawi w pensjach i w gospodarce, pójdzie na wyższe ceny energii, ogrzewania i transportu, bo kolejne dziedziny zostaną objęte systemem płatnych emisji. Jeśli ludzie w portfelach nie stracą i zostanie im ten sam dochód rozporządzalny, co dziś, to moim zdaniem będzie wielki sukces. Mimo że PKB będzie rosło, to wszystko pójdzie na wyższe rachunki. Pytanie, czy ludzie są w stanie to zaakceptować.

Nie uważasz, że to cena, którą po prostu musimy zapłacić za uratowanie ziemi? 

Może i tak uważam. Tylko wracamy do tych ośmiu procent. Czy my uratujemy planetę ograniczając Europę? Możemy dokonać wysiłku, który pójdzie na marne.

To co robić?

Moim zdaniem pewne rzeczy trzeba wyhamowywać, żeby nie wylać dziecka z kąpielą. Nie możesz zakładać, że w warunkach demokracji ludzie potulnie przyjmą drastyczne ograniczenie poziomu życia, nie zbuntują się i nie wybiorą polityków, którzy klimat będą mieli gdzieś. 

Polska co powinna robić? 

Hamować zapędy Unii. Powinniśmy próbować łagodzić założenia Europejskiego Zielonego Ładu na forum unijnym. To trudne, bo PiS pokłócił się ze wszystkimi i w kwestiach energetycznych nikt nas nie traktuje poważnie. Kiedy ostatnio chcieliśmy reformy systemu ETS - chodziło o proste rzeczy, żeby nie było spekulacji i żeby fundusze nie podbijały cen - nawet tyle się na razie nie udało. Jeśli wejdzie w życie pakiet "Fit for 55" w proponowanej formie, to mamy w Polsce poważne wyzwanie. 

Nasz dyskurs publiczny polega na tym, że liberałowie i lewica śmieją się z węglowego PiS-u. Tymczasem jeszcze dekadę temu w Sejmie przyjęto uchwałę „o racjonalnej polityce klimatycznej" - jednomyślnie, nikt się nie wyłamał, Robert Biedroń też był „za". Ta uchwała krytykowała ówczesny unijny cel ograniczenia emisji CO2 o 80 procent w 2050 roku. Obecne cele są wyższe. Ale każdy jest zielony po czubek głowy, bo jest presja ze strony oświeconego mainstreamu europejskiego.

Oni po prostu uważają, że polski interes to podpiąć się pod zieloną falę, wziąć kasę na transformację energetyczną i to zrobić.

Zgoda. Tylko problemem polskiej transformacji energetycznej nie jest to, że ona się nie dzieje. My od tego węgla naprawdę odchodzimy, wchodzimy w OZE, ale nie ma cudownej recepty, żeby to radykalnie przyspieszyć. Chyba że chcemy mieć bunt społeczny albo zawiesimy demokrację - wtedy, proszę bardzo, róbmy szybciej i dociskajmy ludzi. Na pewno są w Polsce rzeczy do poprawy, musimy to wszystko lepiej skoordynować, najlepiej powołać wicepremiera do spraw transformacji energetycznej - kogoś z mocną pozycją polityczną - bo teraz to zostało pokawałkowane po różnych resorach, a silosy nie zawsze ze sobą nie współpracują. Ale nie da się w Polsce iść na całość. Europejski Zielony Ład za chwilę wejdzie do rolnictwa, do transportu, do gospodarstw domowych, to naprawdę będzie dotyczyć każdego i może być bolesne. A dyskusja na ten temat właściwie nie istnieje.

***

Paweł Musiałek (1987) jest członkiem zarządu konserwatywnego Klubu Jagiellońskiego i dyrektorem think tanku Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. Ekspert ds. polityki zagranicznej oraz polityki energetycznej. Współpracownik czasopisma "Pressje". Przygotowuje rozprawę doktorską na temat sporu o polską politykę zagraniczną w ostatnich latach.

Więcej o:
Copyright © Agora SA