PiS planuje rewolucję w wyborach. "To oznacza śmierć małych partii"
— Po zmianach PiS mogłoby mieć ok. 260 posłów w Sejmie (dziś ma 228 — red.). A gdyby jeszcze trochę pokombinowali z granicami okręgów wyborczych, mogliby się pokusić o 20 kolejnych mandatów. Jeżeli jednak zdecydowaliby się na jakieś ekstremalnie korzystne przeliczenia normy przedstawicielstwa w okręgach, to wynik mógłby nawet otrzeć się o 300 — mówi Onetowi prof. Waldemar Wojtasik z Uniwersytetu Śląskiego, autor książki "Manipulacje wyborcze".
Z PiS płyną nieoficjalne informacje, według których partia rządząca planuje radykalne zmiany prawa wyborczego dotyczące wyborów parlamentarnych. Polska miałaby być podzielona na 100 okręgów wyborczych, zamiast obecnych 41
— Gdyby było ich 100, siłą rzeczy będą one mniejsze i to w dość naturalny sposób promuje największą partię. Zakładając, że w kolejnych wyborach największe poparcie będzie mieć PiS, to właśnie to ugrupowanie będzie mieć możliwość wygenerowania nadwyżkowych mandatów w mniejszych okręgach — mówi prof. Waldemar Wojtasik
Zdaniem rozmówcy Onetu za chęcią zmian stoi obawa PiS przed kurczeniem się elektoratu tej partii z powodu zmian demograficznych
Kamil Dziubka, Onet: Będzie rewolucja? A jeśli tak, to po co?
Prof. Waldemar Wojtasik: Zdarza mi się kuluarowo rozmawiać z politykami PiS. Proszę mi wierzyć, mają dość trzeźwy ogląd rzeczywistości i zdają sobie sprawę, że demografia im nie sprzyja. Dla młodych ludzi są partią piątego wyboru i raczej nie zmieni tego np. 700 plus czy inny projekt socjalny do nich adresowany.
Przecież młodzi nie są grupą decydującą w wyborach. Emeryci są kluczowi i oni w większości głosują na PiS.
Z naszych badań wynika, że są oni o wiele bardziej liberalni gospodarczo niż starsze roczniki. Tym samym są oni mniej podatni na socjalne przynęty, jakie dziś oferuje Prawo i Sprawiedliwość, czyli np. trzynastą i czternastą emeryturę, tańsze leki, itd. To jest bardzo poważne zagrożenie dla tej partii.
Dalsza część tekstu znajduje się pod materiałem wideo.
No dobrze. Zatem Jarosław Kaczyński rozkłada mapę okręgów wyborczych, bierze ołówek i co robi?
Raczej nóż, albo nożyczki zamiast ołówka (śmiech). Prezes PiS patrzy np. na senacki okręg przemyski, który jest bardzo duży, bo zaczyna się w Bieszczadach, a kończy prawie na Lubelszczyźnie. Tam PiS rządzi i dzieli. W 2019 r., przekładając na sejmowe mandaty, zdobyłby tam trzy z pięciu możliwych do wzięcia miejsc.
reklama
Ale podzielenie go na dwa mniejsze okręgi zwiększyłoby łączną zdobycz do czterech mandatów. Z kolei w miastach, w których Prawo i Sprawiedliwość ma mniejsze poparcie, opłacałoby im się skrojenie większych okręgów, najlepiej z parzystą liczbą mandatów.
Tam, gdzie do zdobycia byłoby pięć miejsc, czyli np. w okręgu bydgoskim, PiS jest w stanie zgarnąć nawet dwa mandaty. Problem opozycji polega na tym, że w bastionach partii rządzącej zdobywa o wiele mniejsze poparcie niż ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego np. w dużych miastach. Przegrywając w ostatnich wyborach w okręgu gdańskim i tak wzięło tam cztery z 12 mandatów. A tam jest przecież Gdańsk, czyli duże miasto i bastion Platformy Obywatelskiej.
Podobno okręgów wyborczych do Sejmu ma być 100.
A teraz mamy ich 41. Gdyby było ich 100, siłą rzeczy będą one mniejsze i to w dość naturalny sposób promuje największą partię. Zakładając, że w kolejnych wyborach największe poparcie będzie mieć PiS, to właśnie to ugrupowanie będzie mieć możliwość wygenerowania nadwyżkowych mandatów w mniejszych okręgach.
Weźmy okręg, w którym do zgarnięcia byłyby cztery mandaty. Żeby dana partia mogła w ogóle myśleć o wzięciu udziału w podziale tortu w tym okręgu, musiałaby zdobyć przynajmniej 20 proc. głosów. W trzymandatowym okręgu potrzebne byłoby zdobycie już 25 proc. głosów. To oznaczałoby śmierć małych partii, a z drugiej strony konieczność konsolidacji po stronie opozycji.
Pół miliona na senatora
Czyli jeden blok?
Oczywiście. Ale tu jest jeszcze jedna ciekawa rzecz, na którą mało kto zwraca uwagę. Mamy przecież już teraz 100 okręgów senackich, w których nie jest zachowana tzw. równość materialna głosu. To znaczy, że mamy do czynienia z ogromnymi różnicami demograficznymi pomiędzy konkretnymi okręgami.
W 2019 r. w Bielsku Podlaskim było 162 tys. uprawnionych do głosowania. W tym czasie w okręgu oleśnickim senatora wybierało 492 tys. uprawnionych. Tyle że i tu, i tu do zdobycia był tylko jeden mandat.
Prof. Waldemar Wojtasik
I teraz w przypadku wprowadzenia 100 okręgów do Sejmu trzeba będzie na nowo przeliczyć tzw. normę przedstawicielstwa. To będzie naturalne pole do manipulacji. Ten, kto będzie nad tym pracował, będzie miał ogromną władzę.
reklama
Wyznaczając granice okręgów wyborczych, ta osoba właściwie autorytatywnie zdecyduje, ile będzie miał on mandatów. Bądźmy szczerzy, trudno przypuszczać, żeby Prawo i Sprawiedliwość nie zrobiło tego z korzyścią dla siebie. Podobnie postąpiłyby inne partie, mając taką możliwość.
Ale chyba już teraz wielkość poszczególnych okręgów nie odpowiada zmianom demograficznym, jakie zaszły w ostatnich latach. Warszawie przybyło kilkaset tysięcy głosujących, a liczba mandatów sejmowych wciąż jest taka sama.
Już w 2014 r. szef Państwowej Komisji Wyborczej Wojciech Hermeliński sygnalizował marszałkowi Sejmu Radosławowi Sikorskiemu, że potrzebne są zmiany. W 2019 r. o tym samym mówił kolejny szef PKW Wiesław Kozielewicz w piśmie do marszałka Marka Kuchcińskiego. Nic w tej sprawie się nie wydarzyło.
Wprawdzie to dotyczyło tylko dziesięciu okręgów i korekty o jeden mandat, ale istotne jest to, że zyskałyby głównie duże miasta jak Gdańsk, Wrocław czy Poznań. Czyli bastiony dzisiejszej opozycji. Mandaty straciłyby zaś te okręgi, w których przewagę ma PiS np. elbląski, świętokrzyski czy lubelski.
Spójrzmy na okręg warszawski, do którego wliczane są głosy z obwodów zagranicznych. W 2019 r. to było dodatkowo 300 tys. głosów. Ten okręg powinien mieć więc do podziału osiem dodatkowych mandatów, które w zdecydowanej większości przypadłyby obecnej opozycji, bo tak w stolicy rozkładają się głosy wyborców. Zatem w interesie PiS jest to, by niczego w tym akurat przypadku nie zmieniać.
Ile mandatów PiS zyskałby na 100 okręgach?
Przy założeniu, że realne poparcie dla rządzących wynosi 40 proc. i bierzemy pod uwagę okręgi senackie, otrzymaliby oni dodatkowo ok. 30 mandatów. Mieliby więc ok. 260 posłów w Sejmie. A gdyby jeszcze trochę pokombinowali z granicami okręgów wyborczych, jak w przywoływanym przykładzie z Przemyśla, mogliby się pokusić o 20 kolejnych mandatów.
reklama
Czyli w sumie Prawo i Sprawiedliwość mogłoby liczyć na wprowadzenie do Sejmu nawet 280 posłów. Jeżeli zdecydowaliby się na jakieś ekstremalnie korzystne przeliczenia normy przedstawicielstwa w okręgach, to wynik mógłby nawet otrzeć się o 300.
PiS ryzykuje
Da się to precyzyjnie policzyć?
Z dużym prawdopodobieństwem, zakładając przewidywany rozkład poparcia w dniu wyborów, w geograficznym ujęciu mapy wyborczej. Jest to skomplikowane, ale najogólniej rzecz biorąc, trzeba sięgnąć po wyniki z kilku ostatnich wyborów pokazujących pewne tendencje, założyć margines możliwych zmian i na tej podstawie da się z dużą dokładnością przewidzieć, ile mandatów może przypaść konkretnej partii w danym okręgu.
W większości okręgów było tylko dwóch kandydatów: jeden z PiS i jeden z opozycyjnego bloku. I gdyby teraz mechanicznie zsumować poparcie dla partii opozycyjnych bez Konfederacji, mogłyby one liczyć na ok. 50 proc. Oczywiście w realnym życiu nigdy elektoraty się tak dokładnie nie sumują, ale z pewnością rewolucja w ordynacji wyborczej byłaby dla Prawa i Sprawiedliwości bardzo ryzykowna.
Pojawiły się również informacje, że obóz władzy analizuje wprowadzenie ordynacji mieszanej. Na czym mogłoby to polegać.
reklama
Część okręgów miałaby taki charakter jak teraz, czyli wielomandatowy, część jednomandatowy. Najprościej dla PiS byłoby wprowadzić okręgi jednomandatowe tam, gdzie mają największe poparcie. Czyli np. na Podkarpaciu, Podlasiu, Lubelszczyźnie czy Małopolsce. Ale to też jest ryzykowne, bo wymuszałoby na opozycji zmianę strategii konstruowania list wyborczych.
Wyobrażam sobie np. wariant odejścia od stricte partyjnego modelu wyłaniania kandydatów na rzecz np. zachęcania do startu kogoś w rodzaju celebrytów. Platforma do pewnego stopnia dość skutecznie wykorzystywała to narzędzie. Przykład piłkarza Tomasza Frankowskiego, czy szczypiornisty Bogdana Wenty, którzy z sukcesem startowali w wyborach do Parlamentu Europejskiego, pokazuje, że to może mieć sens.
Oczywiście zupełnie osobną kwestią jest to, jak odbiłoby się to na składzie późniejszego klubu parlamentarnego i jego spoistości. Osoby luźno związane z komitetem, który ich wystawił, mogłyby być przedmiotem presji politycznej konkurencji pod kątem ewentualnych transferów, o czym przekonuje choćby przykład Tomasza Zimocha.
Dziękujemy, że jesteś z nami. Zapisz się na newsletter Onetu, aby otrzymywać od nas najbardziej wartościowe treści
reklama
reklama
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca. Subskrybuj Onet Premium. Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.
Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie znajdziecie tutaj.