"Nie gróź Rosjo, bo wiesz, co potrafimy..." Finowie wymyślili swój sposób na wielkiego sąsiada

Fińskie wojsko liczy tylko osiem tysięcy żołnierzy zawodowych, a ma do obrony tysiąc kilometrów granicy z Rosją. Pomimo tego Finowie wydają się nie bać agresywnego sąsiada. Popularne jest wręcz wyzywanie go, aby "tylko znów spróbował".

Klucz do takiej pewności siebie tkwi w przygotowaniu. Finowie nie mają złudzeń co do tego, kto jest dla nich zagrożeniem. Dlatego od dekad przygotowują się właściwie tylko na jedno, Rosję.

- Od dekad przygotowywaliśmy się dokładnie na taki rodzaj wojny, jaka obecnie toczy się w Ukrainie. Tak jak Ukraina jest dla Rosjan twardym orzechem do zgryzienia, tak samo my byśmy byli - stwierdził w środę w wywiadzie dla agencji Reutera generał Timo Kivinen, dowódca fińskich sił zbrojnych (fiń. Puolustusvoimat). - Najważniejszą linią obrony jest to, co pomiędzy uszami każdego z nas. Wojna w Ukrainie to właśnie potwierdza - dodał.

Zobacz wideo

Dwa razy dali radę

Przygotowania Finów determinowało kilka podstawowych czynników. Po pierwsze ewidentna dysproporcja potencjału własnego i przeciwnika. 5,5 miliona ludzi wobec 145 milionów. Rosyjskich żołnierzy, czołgów, samolotów i rakiet praktycznie w każdym scenariuszu byłoby więcej niż fińskich. Po drugie fakt pozostawania Finlandii poza NATO (choć teraz to się zmienia), czyli konieczność polegania tylko na sobie. Po trzecie geografia, czyli to jak wygląda ich kraj, pełen lasów, jezior i bagien. Słabo zamieszkany i z niewielką ilością infrastruktury.

Istotne były też historyczne doświadczenia, czyli Wojna Zimowa w latach 1939-40 oraz Wojna Kontynuacyjna w latach 1941-44. W tej pierwszej Finowie zmierzyli się samotnie z przytłaczającą liczebnie Armią Czerwoną, której agresję zdołali wytrzymać, wyhamować i wykrwawić, tracąc jedynie część terenów przygranicznych, a nie niepodległość. W tej drugiej u boku III Rzeszy zdołali utracone tereny częściowo odzyskać, ale potem znów utracili wobec pogarszania się sytuacji ich sojuszników i rzucenia przez Kreml na kierunek fiński przytłaczających sił. Ponownie zdołali jednak je zatrzymać i na tyle wykrwawić, że Stalin musiał znów zrezygnować z podboju całego kraju. Czyli dwukrotnie Finowie zdołali obronić swoją niezależność, nie tyle wygrywając militarnie, ile czyniąc dla ZSRR dążenie do totalnego zwycięstwa nieopłacalnym.

Na bazie tych podstawowych czynników i doświadczeń historycznych Finowie zbudowali koncepcję i system obrony, który teraz pozwala im czuć się tak pewnie. Do niedawna nazywali to obroną totalną. Dzisiaj nazywają to już obroną całościową, choć co do zasady to nadal koncepcja obrony totalnej, choć z pewnymi modyfikacjami. Kluczową ideą jest nadal zaangażowanie całego państwa i społeczeństwa w wysiłek obrony. Biorąc pod uwagę dysproporcję potencjałów, jest to konieczne. W ten sposób Finowie chcą nadal być dla Moskwy celem, którego nie opłaca się próbować atakować. Brzmi oczywiście, ale w praktyce bardzo niewiele państw realizuje taką koncepcję tak skutecznie jak Finlandia.

Jeden z wielu wpisów umieszczanych przez Finów w mediach społecznościowych, przy okazji słabo zawoalowanych gróźb Kremla po decyzji Finlandii o przystąpieniu do NATO. W skrócie: Nie gróź Rosjo, bo wiesz, co potrafimy. Nie boimy się.

Albo inaczej: Podekscytowani fińscy snajperzy pozują do zdjęcia grupowego w atmosferze rosyjskich gróźb.

Zawodowych mało, ale rezerwistów...

Najbardziej oczywistym elementem przygotowań są same siły zbrojne. Na papierze wręcz mikroskopijne, bo w czasie pokoju liczące tylko około ośmiu tysięcy żołnierzy zawodowych. Do tego około czterech tysięcy cywilnych pracowników wojska i 22 tysiące poborowych przechodzących akurat przeszkolenie (pobór jest obowiązkowych dla wszystkich mężczyzn, kobiety mogą przejść przeszkolenie jako ochotniczki). W praktyce podstawowym zadaniem nielicznych żołnierzy zawodowych jest obsługa najbardziej specjalistycznej broni, takiej jak myśliwce, śmigłowce czy okręty, ale przede wszystkim ciągłe szkolenie poborowych i rezerwistów.

Siłą fińskiej armii nie są bowiem żołnierze zawodowi, ale ogromne rezerwy. Oficjalnie Finlandia ma około 870 tysięcy rezerwistów, czyli mężczyzn i kobiet, którzy przeszli przeszkolenie wojskowe i co najważniejsze regularnie odbywają dodatkowe ćwiczenia przypominające. W wypadku zagrożenia wojną mogą oni zostać szybko wezwani do służby i w krótkim okresie fińska armia rozrośnie się do około 280 tysięcy żołnierzy, bo taki jest zakładany jej stan na czas wojny. Do tego nadal pozostanie około pół miliona przeszkolonych ludzi, którzy w razie potrzeby będą mogli uzupełniać straty, czy w dłuższym okresie służyć do budowy dodatkowych oddziałów.

280 tysięcy ludzi pod bronią to już istotne siły, choć trudno byłoby je nazwać powszechnie nowocześnie wyposażonymi. Finowie po zakończeniu zimnej wojny nie inwestowali wielkich pieniędzy w swoją obronność. Wydatki na ten cel przez trzy dekady oscylowały głównie w zakresie 1-1,5 proc. PKB. Dopiero w ciągu ostatnich dwóch lat zostały istotnie zwiększone i obecnie dobiły do dwóch proc. PKB, co oznacza około 5,8 miliarda euro na obronność w tym roku. Tak jak większość świata zachodniego, Finowie po 1992 roku nie czuli się istotnie zagrożeni, co się jednak zmieniło. Efektem jest jednak mało nowoczesne wyposażenie większości ich sił zbrojnych.

Na przykład często opisywana jako "potężna" fińska artyleria owszem jest liczna, ale w zdecydowanej większości składa się z prostych dział holowanych, częściowo starych wzorców radzieckich. Modernizacja w najbliższych latach skupi się głównie na lotnictwie (wymiana F/A-18 na F-35) i flocie (głównie cztery nowe małe fregaty). Wojska lądowe pozostaną mieszanką sprzętu radzieckiego (w czasach zimnej wojny kupowano dużo broni z ZSRR w myśl polityki wymuszonej neutralności i chęci obłaskawiania groźnego sąsiada) i mniej licznych rozwiązań własnych lub zachodnich. Generalnie mieszanka podobna do tego, co mamy my w Polsce.

Wpuścić, wykrwawić, pobić

Pomimo tego braku nowoczesnego sprzętu, Finowie mogą się czuć pewniej dzięki geografii. Ich kraj to wyzwanie dla agresora. Zwłaszcza takiego jak Rosja, który kładzie ogromny nacisk na ciężkie wojska zmechanizowane. Czyli takie, które kiepsko sobie radzą w terenie zalesionym, pełnym przeszkód wodnych i terenów podmokłych. A taka jest znaczna część Finlandii. Finowie wykorzystali to maksymalnie podczas wojen z ZSRR, teraz zrobiliby to na pewno ponownie. Ukształtowanie terenu zmusza do nacierania wojskami zmechanizowanymi na określonych kierunkach. Te są oczywiste też dla Finów, którym w wybranych punktach łatwiej przygotować skuteczną obronę niwelującą przewagę liczebną i materiałową napastnika. I nie chodzi tu o linie bunkrów.

Na poziomie taktycznym obrona Finów miałaby wyglądać trochę podobnie do tego, co teraz robią Ukraińcy. Nie bronić do upadłego punktu A czy B, ale elastycznie stawiać opór w optymalnych do obrony miejscach, w razie potrzeby cofać się i ciągle wykrwawiać agresora przy ograniczaniu własnych strat w ludziach oraz sprzęcie. Zasypywać go gradem pocisków artylerii. Dodatkowo szarpać na zapleczu zasadzkami i atakami lotnictwa dysponującego rakietami manewrującymi. Wszystko w celu takiego osłabienia nacierających formacji, że w wybranym momencie staną się podatne na kontrataki najcięższych związków fińskiego wojska, czyli dwóch brygad zmechanizowanych i jednej pancernej. I zatrzymane lub rozbite. Przynajmniej w teorii.

Cały naród walczy

Taką bitwę w rejonie przygranicznym wspierać ma fakt odporności całego fińskiego państwa na ataki. W myśl koncepcji obrony totalnej całe społeczeństwo ma być gotowe do wsparcia wysiłku obronnego. Przejawia się to nie tylko masami rezerwistów, którzy na wypadek wojny byliby powoływani nie tylko do regularnych oddziałów, ale też licznych formacji obrony terytorialnej. Silnie rozbudowana jest też obrona cywilna, której zadaniem jest uczynić państwo i społeczeństwo odpornym na ataki lotnicze oraz rakietowe.

Prawo wymaga między innymi budowy i utrzymywania schronów pod budynkami publicznymi, ale też prywatnymi. Szacuje się, że jest w nich miejsce dla około 65 proc. obywateli, co jest jak na współczesne standardy wartością ogromną. Wszystko ma być podporządkowane zdolności utrzymania zaopatrzenia dla walczących oddziałów i funkcjonowania gospodarki przestawionej na tryby wojenne.

Istotnym elementem całej układanki jest też poważne podejście społeczeństwa i polityków do kwestii obronności. Wojsko i bezpieczeństwo nie są przedmiotem rozgrywek politycznych i nie podlegają niestabilnym wizjom tego czy innego ministra obrony. Większość istotnych decyzji zapada w drodze szerokiego konsensusu pomiędzy partiami politycznymi. Tak jak niedawno ta o wstąpieniu do NATO. Planowanie jest długofalowe i raczej stabilne. Jak już coś zostanie postanowione, to jest realizowane, a nie porzucane po zmianie ministra. Do tego panuje daleko idąca transparentność, jeśli chodzi o wydanie pieniędzy na obronność, której w Polsce można tylko pozazdrościć.

Wszystko to razem pozwala Finom czuć się względnie pewnie. Zwłaszcza po tym, co rosyjskie wojsko zaprezentowało w Ukrainie i jakie ponosi tam straty. Sama decyzja Kremla o inwazji przekonała jednak Finów ostatecznie, że ich sąsiad nie jest racjonalny. Czyli trudno zakładać, że pozostawanie poza NATO i status kraju neutralnego z poprawnymi relacjami z Rosją, znaczy cokolwiek dla Władimira Putina. Tak samo jak perspektywa zadania rosyjskiemu wojsku dotkliwych strat w przypadku agresji. Stąd szybka decyzja o złożeniu wniosku o przystąpienie do NATO. Uznano, że w takich realiach lepiej zdecydowanie opowiedzieć się po jednej stronie, zamiast nadal próbować siedzieć okrakiem na płocie i liczyć na racjonalne kalkulacje Kremla.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.