Witamy w Polsce lokalnej. "Jak nie należysz do kręgu, to będziesz zasuwał za minimalną"

Grzegorz Sroczyński
Samorządność nam się zdegenerowała i przekształciła w spółdzielnię pracy. Podstawa działania samorządów to zapewnienie swojej grupie zatrudnienia w dobrych punktach - z Andrzejem Andrysiakiem rozmawia Grzegorz Sroczyński.

Samorządy są ostoją naszej demokracji, to właśnie tam kwitnie obywatelskość - ten popularny wśród polskiej inteligencji pogląd warto skonfrontować z rzeczywistością. Zrobił to bardzo mocno Andrzej Andrysiak w swojej książce reporterskiej "Lokalsi. Nieoficjalna historia pewnego samorządu". Andrysiak na co dzień jest wydawcą "Gazety Radomszczańskiej", o której lokalni politycy PiS i Platformy zgodnie mówią, że jest wrzodem na tyłku…

Grzegorz Sroczyński: "Nikt, absolutnie nikt nie dostanie zatrudnienia, nawet szmaty, jeśli nie zostanie przez kogoś wprowadzony" - mówi jeden z bohaterów twojej książki.

Andrzej Andrysiak: Chodziło o stanowisko sprzątaczki. W polskich gminach rządzą różne stowarzyszenia lokalne, jedne mają dłuższą ławkę, inne krótszą, jedne bardziej wykształconych członków, inne mniej. W zależności od tego, jakie ugrupowanie jest u władzy, takie miejsca obstawia - mogą to być spółki, kierownicze stanowiska, rady nadzorcze, ale inne ugrupowania zasiedziałe w biedniejszym elektoracie rozdają pracę związaną ze sprzątaniem.

"Na prowincji, jak nie należysz do kręgu, jak nie masz ustawionego kogoś z rodziny, będziesz zasuwał za minimalną" - to kolejny cytat.

Tak. Chodzi o to, że jeśli burmistrz nie da ci jakiejś pracy w urzędzie, spółce, czy jednostce zależnej, to jesteś skazany na prywatny sektor. A on oferuje zwykle proste prace, czyli stoisz przy taśmie albo siedzisz przy biurku na umowie śmieciowej za minimalną. Wciąż w wielu gminach rynek pracy tak właśnie wygląda.

"Podstawowa zasada polityki samorządowej brzmi: jesteś tyle wart, ile stanowiska, którymi dysponujesz".

W Polsce lokalnej jednym z głównych samorządowych pracodawców są szpitale, duże jednostki, gdzie pracują lekarze i pielęgniarki, ale też personel pomocniczy. To jest masa stanowisk i te miejsca można zagospodarować. Samorządowcy narzekają w mediach na brak pieniędzy, na to, że rząd im ciągle przycina wpływy podatkowe. I to jest prawda. Tylko zwróć uwagę, że jeżeli trzeba zatrudnić znajomego, to pieniądze na ten etat zawsze się znajdą.

Właściwie co jest nie tak z polskimi samorządami?

Samorządność nam się zdegenerowała i przekształciła w spółdzielnię pracy. Podstawa działania samorządów to zapewnienie swojej grupie zatrudnienia w dobrych punktach. Samorząd jest najlepszym płatnikiem, szef nie przyjdzie i nie powie ci, że pieniądze będą za trzy miesiące. To praca stabilna, etatowa, obowiązuje w niej kodeks pracy - możesz wziąć chorobowe na dziecko i nikt cię nie zwolni z tego powodu. W firmach to absolutnie nie jest standard. Zdarzają się oczywiście gminy, gdzie funkcjonują większe zakłady pracy, które lepiej płacą i oferują stanowiska dobrej jakości, ale praca w sektorze samorządowym wciąż jest bardzo pożądana w Polsce lokalnej.

Ktoś policzył, że w gminie do pięciu tysięcy mieszkańców burmistrz ma do obsadzenia około trzystu miejsc pracy. Razem z rodzinami to około 1200 osób. A w wyborach głosuje 2000 osób. 

Czyli taki burmistrz dzięki miejscom pracy wygrywa swobodnie przez pięć kadencji. 

W książce opisałem samorząd w Radomsku, który znam najlepiej jako wydawca "Gazety Radomszczańskiej", ale te nasze historie to nie jest żadna specyfika. Kiedy rozmawiam z innymi wydawcami w Stowarzyszeniu Gazet Lokalnych, to opowieści są podobne: "u nas też jest spółdzielnia pracy", "swoi są najważniejsi", "zero obywatelskości, bo obywatele to wróg, tylko zawracają głowę i czegoś chcą". Tak wyglądają moim zdaniem samorządy wszędzie albo prawie wszędzie. Niestety naszą debatę o samorządach zdominowała perspektywa dużych miast, w kółko mówi się o Dulkiewicz, Zdanowskiej, Trzaskowskim, na to natychmiast nakłada się perspektywa sporu politycznego, bo jedna strona uczyniła samorządy sztandarem demokracji, a ta druga uważa, że samorządność jest dobra tylko wtedy, kiedy jest nasza. 

Czyli pisowska.

Tak. I w zależności od tego, po której stronie sporu politycznego stoisz, tak na samorządność patrzysz. Tak czy siak dominuje perspektywa wielkomiejska, a powinniśmy pamiętać o liczbach: dużych miast powyżej stu tysięcy mieszkańców mamy tylko 39, gmin jest dwa i pół tysiąca, powiatów trzysta, a miast poniżej stu tysięcy aż osiemset. I tam jest polska samorządność prawdziwa, a nie w tych 39 miastach. Ale my w ogóle o tym nie dyskutujemy. Malujemy sobie sielski obrazek małej samorządności, obywatelskości, "nasze małe ojczyzny", gospodynie na lokalnym festynie malują gliniane ptaszki i tak dalej. Perspektywa wielkich miast jest zwodnicza, bo jeśli prezydentowi podlega kilkadziesiąt tysięcy miejsc pracy, to on nie może tych wszystkich ludzi zatrudniać osobiście. Natomiast w małym mieście burmistrz decyduje o zatrudnieniu każdego w każdym miejscu.

Kto na samym dole w tych "małych ojczyznach" jest bardziej zachłanny: pisowcy czy platformersi?

Nie umiem odpowiedzieć. Byłoby miło, gdyby dało się to sformułować tak: o matko, przez ostatnie 7 lat rządzi PiS i nam zepsuł samorządność. Niestety, ona się psuje od wielu lat i nie ma to nic wspólnego z emblematem partyjnym. Oczywiście PiS swoje dokłada, ale PO z PSL robiła podobnie. Musimy sobie uświadomić, jaka jest struktura władzy na poziomie miasta czy gminy. Prezydent czy burmistrz ma radę miasta, która powinna go kontrolować, ale większość radnych to ludzie, którzy pracują w jednostkach podległych samorządowi: nauczyciele, lekarze, kierownicy. Oni mają kontrolować prezydenta, który jednocześnie ich zatrudnia, więc opozycję też trzyma za gardło, bo ci ludzie mogą dostać awans, albo nie, mogą dostać podwyżkę, albo nie. 

Jeśli jesteś "konstruktywną opozycją", to awans dostajesz. 

O właśnie. 

Cytat z twojej książki: "Gdybym nie była radną, to nie ma mowy, żebym dostała tę robotę. Po to startujemy, żeby dostać nową pracę, awans lub zachować tę, którą mamy".

Burmistrz bądź prezydent w ten sposób układa listę na wybory, żeby mieć właśnie takich ludzi w radzie miasta. Bo będzie miał nad nimi władzę. 

Stąd pojęcie "radny bezradny"?

Profesor Jerzy Stępień - jeden z ojców polskiej reformy samorządowej, a potem również jej krytyk - miał pomysł, żeby w urzędzie miasta powstało stanowisko sekretarza, który byłby niezależny od prezydenta bądź burmistrza. Sekretarza wybieraliby radni i to on decydowałby o zatrudnieniu w jednostkach samorządowych, czyli burmistrz musiałby się z nim liczyć i układać. Zablokowało ten pomysł PSL. Bo każda partia, która aktualnie ma władzę, stara się dbać o swoich ludzi na dole, a ich interes jest taki, żeby samorząd wyglądał dokładnie tak, jak wygląda teraz. 

Pamiętam lament dziennikarzy ogólnopolskich, że na prowincji ludzie nie wychodzą na ulice w obronie sądów, stoją dwie osoby z transparentem "Konstytucja". To świadczy tylko o niewiedzy publicystów z dużych miast. Ludzie na poziomie lokalnym na własne oczy widzą, jak wygląda w Polsce sądownictwo, mają to na co dzień, bo w małym mieście z małym sądem wszyscy się znają. Nie wiem, czy zwróciłeś uwagę, że dwa tygodnie temu partie opozycyjne podpisały pakt w obronie samorządności i to jest tak samo przestrzelona sytuacja. Jeżeli ktoś chciałby w Radomsku wyprowadzić ludzi na ulicę w obronie samorządów, to oni mu się roześmieją w twarz, bo widzą na co dzień, jak to wygląda. Ale politycy, którzy podpisywali ten pakt myślą tylko o Dulkiewicz, Trzaskowskim i dużych miastach.

Ty pochodzisz z Radomska? 

Tak. To moje miasto rodzinne.

Wyjechałeś do Warszawy, zrobiłeś karierę, byłeś naczelnym jednej gazety ogólnopolskiej, potem drugiej, ostatnio byłeś wicenaczelnym "Dziennika Gazety Prawnej", a potem nagle wróciłeś do Radomska. Dlaczego?

W takich sytuacjach ludzie spodziewają się odpowiedzi w stylu, że chciałem zmienić swoje życie, zwolnić obroty, że Warszawa mnie zmęczyła, itd. W moim przypadku tak nie było. Pojawiła się możliwość przejęcia "Gazety Radomszczańskiej" i stwierdziłem, że mnie to kręci.

Bycie na swoim?

Tak.

Politycznie jaka jest ta twoja gazeta? 

Symetrystyczna. Ja się tego słowa w ogóle nie boję, bo moim zdaniem na tym powinno polegać dziennikarstwo, czyli wszystkich traktować równą miarą.

Kto teraz rządzi w Radomsku? Słyszałem, że egzotyczna koalicja pisowsko-platformerska.

To bardziej zawiłe. Rządzi prezydent Ferenc, który wygrał w 2016 roku w przedterminowych wyborach, kiedy poprzednia wieloletnia prezent Milczanowska weszła do Sejmu z listy PiS. Wystartował kandydat z lokalnego komitetu, a jego przeciwnikiem był Wiesław Kamiński, czyli wujek Dudy. 

Te wasze wybory w 2016 roku były głośne na całą Polskę.

Tak. Bo Ferenc wygrał z tym wujkiem Dudy, czyli z "nawałą pisowską", "demokracja zwyciężyła", itd. Taka była narracja. Po wygranej zawiązał koalicję z PO i częścią liberalną w mieście. Rządzili, rządzili, potem zerwali koalicję, potem znowu zawiązali, aż w zeszłym roku prezydent Ferenc podziękował Platformie i związał się z PiS-em, co doprowadziło do sytuacji, że elektorat liberalny jest rozsierdzony, a pisowski nie bardzo wie, jak się zachować.

O co chodziło w tych zmianach koalicji?

O pieniądze. Pewnie pamiętasz, że takie podstawowe słowo było za komuny: załatwiać. Teraz znów jest przyjmowane przez lokalnych polityków jako oczywistość. 

Czyli?

Jeszcze parę lat temu jak miasto chciało sięgnąć po pieniądze unijne, to trzeba było ogłosić jakiś pomysł, złożyć wniosek, "wygrają najlepsi" itd. A teraz to kompletnie wyparowało. Zawiązanie koalicji z PiS-em prezydent Ferenc uzasadnia tym, że poseł Milczanowska "załatwi nam pieniądze unijne". I poseł Milczanowska załatwia, potem są zwoływane konferencje prasowe, na których oni się chwalą: "załatwiliśmy pieniądze dla Radomska". Mnie się to wydaje straszne. Przyjęliśmy w debacie publicznej za oczywistość, że załatwiactwo to istota polityki.

Poseł Milczanowska załatwi, to wtedy wam zbudujemy basen czy coś tam.

Raczej coś tam, bo baseny w Radomsku są już dwa. Stary i nowy. Oczywiście ciężko je utrzymać, ale wstęgę można było przeciąć. 

Radomsko ma 45 tysięcy mieszkańców. A naprawdę to ilu?

Jakieś 38 tysięcy - po deklaracjach śmieciowych to widać. To kolejny problem, którego nikt nie rusza, że dane GUS są robione na podstawie meldunków. W każdym mieście jak Radomsko kilka tysięcy ludzi mieszka za granicą. I wszyscy to wiedzą, ale od liczby ludności zależą pieniądze - dotacja państwowa - więc nikt nie ma interesu, żeby pokazywać rzeczywisty stan demograficzny.

Ilu mieszańców mieliście w szczycie?

52 tysiące, czyli zjechało nam w ostatnich dekadach o 20 procent. Tak się dzieje w wielu miastach. Ten problem, czyli demografia, w debacie samorządowej na poziomie lokalnym nie istnieje. 

Dlaczego? Przecież jak znika co piąty mieszkaniec, to chyba zasadnicza sprawa dla miasta. 

Zasadnicza, ale zbyt trudna. I nie można się pochwalić jakimś szybkim efektem typu chodnik. Samorządowcy tego unikają, tak samo unikają dyskusji o poziomie szkolnictwa, bo jakiekolwiek zmiany zrobisz, to będzie można się nimi pochwalić za pięć czy dziesięć lat. 

Prof. Przemysław Śleszyński twierdzi, że 122 polskie miasta są zagrożone zniknięciem. Co będzie z Radomskiem za ćwierć wieku?

Nie wiem. Moim zdanem kluczowe słowa brzmią: jakość życia. Dla ludzi to się staje bardzo ważne, zwłaszcza dla młodszych pokoleń. Samorządowcy pod tym pojęciem rozumieją sprawy infrastrukturalne, żeby droga była równiejsza, albo basen z większą zjeżdżalnią. A nie o to chodzi.

To o co?

Ludzie zaczynają o jakości życia myśleć bardziej nowocześnie - nie poprzez pryzmat drogi czy fontanny na rynku. Zmiana polega na przykład na tym, że można pracować w dużym mieście zdalnie, ale mieszkać w małym. I dla takich ludzi ważniejsze są sprawy mniej namacalne, na przykład smog. Radomsko - niestety - znalazło się na 26 miejscu w Europie pod względem zanieczyszczenia powietrza. Z tym smogiem było tak, że zaczęliśmy o nim pisać, powstał w mieście "Alarm Smogowy" i zaczął naciskać na władze, trzy albo cztery lata trwało, zanim władze uruchomiły program wymiany pieców. Bardzo słabo wyglądają na poziomie lokalnym relacje stowarzyszeń czy grup obywatelskich z władzą, bo władza odbiera je jako zagrożenie. "O co im chodzi TAK NAPRAWDĘ? Bo przecież nie o smog! Chcą nas wygryźć? Pod kogo oni są podwieszeni?". I potem bardziej prężni młodsi ludzie mówią: chciałem coś zrobić, coś zmienić, ale nie jestem swój, chromolę ten cały lokalny układ, wyjeżdżam.

A umiałbyś takiemu młodemu człowiekowi powiedzieć, dlaczego fajnie mieszkać w Radomsku i dlaczego warto zostać? 

Ale ja bym mu powiedział: wyjeżdżaj, zobacz, jak wygląda świat, a potem ewentualnie wróć.

Warszawa to świetne miejsce do pracy, ale dużo gorsze miejsce do mieszkania. A z kolei na naszym lokalnym rynku jest odwrotnie: fajnie tu mieszkać, ale praca jest beznadziejna. Jak ktoś ma możliwość stworzenia sobie miejsca pracy i zasuwania zdalnie dla dużej korporacji za niezłe pieniądze - to ma tu super. Kupi kawałek lasu, zamieszka w lesie pod Radomskiem - komfortowa sytuacja.

Z opowieści twoich bohaterów często wynika, że wyjeżdżają nie tylko z powodu niskich płac, ale przede wszystkim atmosfery w pracy: "Znalazłem w Radomsku pracę, ale było jak wcześniej. Część pensji na konto, część pod stołem i łamanie warunków. Wytrzymałem trzy miesiące. Wyjechaliśmy na Wyspy, wtedy już razem z żoną".

Bardzo częsta opowieść. Dziennikarze ogólnopolscy szukają w kółko odpowiedzi, jak to możliwe, że PiS tyle lat rządzi. Moim zdaniem wszystkie odpowiedzi można znaleźć na poziomie polski lokalnej. Rynek pracy się do tego niesamowicie przyczynił i sposób zarządzania mniejszymi społecznościami. Dopóki się to nie zmieni, to nie będzie dobrze. A perspektyw są moim zdaniem raczej złe. 

Bo?

Nic nie zrozumieliśmy. Gdybyś zapytał ludzi od polityki ogólnopolskiej albo mainstreamowych dziennikarzy o to, kto rządzi w prowincjalnej Polsce, to byś uzyskał odpowiedź: rządzi proboszcz i PiS. I w jakiejś części Polski to jest prawda, ale w większej części kompletna nieprawda, mówią o tym liczby, wystarczy przeczytać, ilu ludzi chodzi do kościoła. U nas w Radomsku w ciągu pięciu lat kościołowi zjechało o 20 procent, w tej chwili zaledwie 25 procent ludzi chodzi na niedzielne msze. Ale rozpowszechnione jest zaklęcie, że liberałowie nie mogą zejść na poziom małych miast i tam szukać elektoratu. I potem ten liberalny elektorat w Radomsku czuje się osamotniony, bo nie wie, że jest go dużo. Nikt do nich nie mówi, tylko słyszą zaklęcia, że prowincja jest pisowska. 

***

Andrzej Andrysiak (1971) jest wydawcą lokalnego tygodnika "Gazeta Radomszczańska", ukazującego się na terenie powiatu radomszczańskiego. Wcześniej sekretarz redakcji i redaktor naczelny tygodnika Kulisy; sekretarz redakcji, z- ca redaktora naczelnego oraz redaktor naczelny Życia Warszawy; sekretarz redakcji, z-ca redaktor naczelnej Dziennika Gazety Prawnej oraz wydawca Magazynu DGP. W ostatnich czterech latach dziesięciokrotnie nominowany i pięciokrotnie nagradzany w konkursie SGL Local Press, dwukrotnie nominowany do Grand Press w kategorii publicystyka. W 2020 roku członek jury Grand Press. Jego najnowsza książka to "Lokalsi. Nieoficjalna historia pewnego samorządu". 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.