Mateusz Lachowski
Mateusz Lachowski
fot: arch. prywatne

Lachowski: W porze obiadu Rosjanie raczej nie strzelają

Rafał Miżejewski
Rafał Miżejewski Redaktor Radia Zet
13.05.2022 15:42

Rosjanie nie przestrzegają żadnych konwencji międzynarodowych. Używają broni fosforowej. Strzelają do sanitariuszy – mówi w wywiadzie Mateusz Lachowski – dokumentalista, który od początku rosyjskiej inwazji jest w Ukrainie.

Rafał Miżejewski: Czy twoja skrzynka mailowa zasypana jest skargami?

Mateusz Lachowski: Nie. Nie wiem, na co miałyby być te skargi i od kogo.

Od operatorów kamer, wydawców i producentów telewizyjnych. Zabierasz im pracę i udowadniasz, że da się relacjonować najważniejsze wydarzenie w Europie od kilkudziesięciu lat bez sztabu ludzi dookoła. Wystarczy smartfon.

Zazwyczaj tak. Ale często, żeby zrobić lepsze zdjęcia, korzystam z aparatu, zwłaszcza kiedy zależy mi na konkretnym kadrze. Później te zdjęcia wysyłam do telewizji. Mając dziennie pięć wejść na żywo, cały czas się przemieszczając, okazuje się, że iPhone jest na wagę złota. Zasada jest taka, że clipy video nagrywam telefonem zdjęcia robię aparatem.

Czyli jesteś protoplastą wykonywania zawodu korespondenta wojennego przy pomocy iPhone’a.

Chyba w pewien sposób tak. Jak jadę na front na wojskowe pozycje, to trudno mi sobie wyobrazić, żebym brał ze sobą operatora. Jak jedziesz w takie miejsca sam, to łatwiej tak przełamać lody z żołnierzami. Czasami w kontaktach z nimi pomaga też mundur. Dali mi go znajomi z batalionu, kiedy jeździłem z nimi na akcje albo rozwoziłem jedzenie po Kijowie i ten mundur już mi został. Teraz dostałem drugą parę – letnią. Mimo że jestem tylko dziennikarzem, to jednak mam akredytacje ukraińskiej armii. Dzięki temu udało mi się dotrzeć w miejsca, do których trudno jest nawet dojechać. Ale przede wszystkim są miejsca, gdzie musisz wchodzić w kamuflażu. Mówię o pierwszych pozycjach. Raz żołnierze poprosili, żebym zdjął czarną kamizelkę kuloodporną, żeby nie rzucała się w oczy.

Mundur dali mi znajomi z batalionu, kiedy jeździłem z nimi na akcje albo rozwoziłem jedzenie po Kijowie i ten już mi został

Jak cię tytułować? Jesteś dziennikarzem, wolontariuszem czy właśnie korespondentem wojennym?

Wolontariuszem byłem w takim sensie, że na początku rosyjskiej inwazji pomagałem wojskowym w załatwianiu pomocy humanitarnej. Dalej to cały czas robię, ale od pierwszego tygodnia wojny przede wszystkim pracuję jako dziennikarz. Po jakimś czasie pobytu w Kijowie podpisałem też kontrakt z TVN 24. Można mnie podpisywać jako wolontariusz, ale uważam, że przede wszystkim jestem dziennikarzem. Czy jestem też korespondentem wojennym? No, a co ja tutaj robię innego? Relacjonuję wojnę. W mediach społecznościowych też trochę osób mnie obserwuję. Od czasu do czasu porozmawiam z Radiem ZET, które bardzo lubię. Czasami wyśle też zdjęcia do “Vogue”. Myślę więc, że korespondent wojenny to dobre określenie.

Większość polskich dziennikarzy, którzy byli albo są teraz na Ukrainie to zaprawieni w boju reporterzy, którzy relacjonowali w przeszłości wiele konfliktów. Jak się czujesz jako debiutant w tym gronie?

Normalnie. Wydaję mi się, że mam już swój styl tego, co robię i nigdy do nikogo się nie porównywałem. Tak naprawdę, w najcięższym okresie w Kijowie jedyną osobą, którą znałem i wówczas też tam była był Marcin Wyrwał z Onetu. Niedawno spotkaliśmy się w Kramatorsku i spędziliśmy chwilę czasu. Bardzo cenię jego relacje. Ja szukam tego co mnie zaciekawi. Co mogę opowiedzieć, żeby przybliżyć widzom to, co sam tam widzę. Staram się myśleć filmowo. Niedawno robiłem materiał, jadąc na pace w pick-upie i okazało się, że da się stamtąd relacjonować. Wystarczy wziąć iphonowe słuchawki pod hełm i wtedy ten dźwięk się nagrywa. Przy normalnym mikrofonie szum wiatru byłby mocno uciążliwy, a ja opracowałem swój własny patent.

Reporterzy, o których rozmawiamy zawsze wracają na parę dni albo tygodni do Polski i wracają na Ukrainę. Nie potrzebujesz odetchnąć? Wyprać ubrań? Od wybuchu wojny wróciłeś tylko raz.

Tak. Wróciłem dokładnie na dwa dni. Teraz przyjadę też na pięć, może sześć, ale nie mam poczucia, żebym to ja jakoś tego bardzo potrzebował. Bardziej przyjeżdżam na urodziny mamy i spotkać się z ważnymi dla mnie osobami. Co do zasady, ja nie czuję zmęczenia. Dobrze śpię. Kiedy potrzebowałem odetchnąć, święta wielkanocne spędziłem w Kijowie i totalnie naładowałem baterię. Uwielbiam to miasto. Ja wiem, że gdybym nawet pojechał do domu do Polski, to i tak będę tym żył. Za dużo poznałem ludzi, których bardzo polubiłem tutaj na miejscu, żeby się tym nie przejmować.

Lachowski (z lewej) w Charkowie z jednym z obrońców miasta
fot. arch. prywatne

Jesteś w związku? W Polsce ktoś na ciebie czeka?

W związku to na razie za dużo powiedziane. Ale jest dziewczyna, która jest dla mnie ważna i na mnie czeka.

Łatwiej jest wykonywać zawód korespondenta wojennego bez obrączki na palcu.

Zdecydowanie. Trzy lata temu, kiedy jechałem kręcić dokument do Donbasu, miałem poczucie, że to jest właściwy moment. Po 4 latach rozstałem się z dziewczyną, nie mam dzieci. Później mogłoby być trudniej, żeby tam jechać. Rozmawiam też z chłopakami z armii i widzę jak tęsknią ich rodziny. Niedawno nagrałem filmik dla TVN 24, na którym żołnierz pozdrawiał swoją żonę, która uciekła do Polski. Ta kobieta zobaczyła to nagranie i odezwała się do mnie. Jej mąż Sasza jest teraz ranny. Leży w szpitalu. To mi uświadomiło, jaki to jest ciężar dla żony zostawić swojego męża na froncie. Moi rodzice i siostra to mocno przeżywają, ale popierają to, co robię i widzą w tym sens. Chociaż moja mama co jakiś czas mówi mi o Milewiczu. Trochę mnie to drażni.

Jak otrzymuje się akredytacje przy ukraińskiej armii? Jak zdobywa się ich zaufanie? Skąd pewność, że Lachowski to nie jest dywersant, który przeniknął w struktury armii?

Rzeczywiście takie ryzyko jest, bo wielu rosyjskich dywersantów to byli ludzie, którzy mieli jakieś akredytacje dziennikarskie. Dlatego, paradoksalnie, kiedy podjeżdżamy pod punkt kontrolny i mówię, że jestem dziennikarzem, to ukraińscy żołnierze jeszcze bardziej mnie sprawdzają. Ja na początku miałem o tyle łatwiej, że znałem sanitariuszki, z którymi poznałem się trzy lata temu , robiąc dokument o Donbasie i oni po prostu wiedzieli kim jestem. Przez to, było mi łatwiej z nimi rozmawiać. Później zaczęliśmy się zwyczajnie lubić. Tak jest z 5 batalionem. Z nimi rzeczywiście jestem bardzo blisko. To przyjaźnie, które, mam nadzieję, przetrwają bardzo długo. Niby braterstwo broni to jakieś łzawe filmowe teksty, ale ja patrzę na to, jak oni są blisko bardzo często. Takie przeżycia zbliżają. Oni mają świadomość, że mogą zginąć, ale jest też świadomość, że ktoś jest z tobą, ktoś cię kryje. To jest bardzo ważne. Ja też szczerze z nimi rozmawiam. Pytam, czy walka o Donbas ma sens, czy oni nie spadli z księżyca, kiedy mówią, że odzyskają Krym. Zawsze podejmowałem z nimi trudne tematy. Rozmawialiśmy też wiele razy o Wołyniu. 

Oni mają świadomość, że mogą zginąć, ale jest też świadomość, że ktoś jest z tobą, ktoś cię kryje. To jest bardzo ważne

Czy przy udzielaniu ci akredytacji, nakreślono ci jakiś zakres tego, co możesz publikować? Pytam o to, bo jedna z ukraińskich dziennikarek powiedziała mi, że Rosjanie zbombardowali sklep Leroy Merlin w Kijowie, bo wcześniej tiktoker zrobił filmik, na którym było widać ukraińskie czołgi w tym miejscu.

Tak było. To prawda, że Rosjanie bardzo mocno śledzą media społecznościowe. W tym centrum handlowym były pojazdy ukraińskich wojsk. Jakiś baran to nagrał, udostępnił i następnego dnia spadły tam rakiety, ale to raczej jednostkowe przypadki niż żelazna reguła. Ja nie miałem żadnej rozmowy, w której czegokolwiek by mi zabroniono. Myślę, że to kwestia zwykłego zaufania. Oni widzieli, że jechałem z nimi na front i nie nagrywałem pewnych rzeczy. Niektórzy żołnierze prosili, tylko żebym pokazał im swój telefon i media społecznościowe, żeby zobaczyć, co wcześniej tam publikowałem. Od razu była inna rozmowa. Z jednym żołnierzem tak się zakumplowałem, że dał mi rosyjskich hełmofon z przejętego czołgu okupanta jako prezent.

Zniszczony An-225 Mrija na lotnisku w Hostomelu obok Kijowa
fot. arch. prywatne

Gdzie było najniebezpieczniej?

Czułem, że jest naprawdę grubo, jak byłem ostatnio w Siewierodoniecku. Tam robiłem relację telewizyjną, a w jej trakcie latały mi pociski nad głową. Już wjeżdżając do miasta zapaliła mi się czerwona lampka, bo mijaliśmy stację benzynową, która się paliła. Tutaj jest taka reguła, że w okolicy obiadu od 13 do 15 jest względny spokój. O tej porze Rosjanie raczej nie strzelają. Podobnie było w Donbasie już wcześniej. Naprawdę. W Donbasie też tak było. Najniebezpieczniej było na froncie na pozycji zerowej w okolicach Timirivki. Jak już wyjechałem stamtąd, to dosłownie zaraz spadły tam pociski fosforowe. Kilku żołnierzy doznało oparzeń płuc. Jednemu urwało nogę. Nie mogłem tam też przez jeden dzień potem wjechać. Później w tym samy miejscu okazało się niestety, że chłopak, z którym rozmawiałem tam dosłownie dzień wcześniej, zginął.

Czy jest totalne posłuszeństwo co do rozkazów dowództwa? Pojawiają się głosy, że obrońcy Mariupola z Azowstalu zostali pozostawieni sami sobie.

Mają powody, żeby tak uważać. Jeśli chodzi o posłuszeństwo, to jest ono całkowite. Od początku wojny nie widziałem żołnierza, który byłby tutaj pod wpływem alkoholu. Z batalionu ochotniczego w każdej chwili można odejść. Z regularnej armii nie, bo to jest dezercja, ale to się praktycznie nie zdarza. Nie widziałem, żeby ktoś odmówił wykonania rozkazu. Jeśli chodzi o Mariupol, ta frustracja jest zrozumiała, ale z drugiej strony, trudno sobie wyobrazić, żeby Ukraińcy przeprowadzili tam ofensywę. Było wiadomo od początku, że Mariupol zostanie zaatakowany w pierwszej kolejności. Oni przygotowywali się od kilku lat na oblężenie. Azow to są fanatycy. Współcześni Spartanie. Żaden inny oddział by się na to nie porwał. Im chodzi o ideologię. Warunki, w których żyją od ponad 75 dni są niewyobrażalne. Wygląda to trochę jak powstanie w getcie warszawskim. 

Od początku wojny nie widziałem żołnierza, który byłby tutaj pod wpływem alkoholu. Z batalionu ochotniczego w każdej chwili można odejść. Z regularnej armii nie, bo to jest dezercja, ale to się praktycznie nie zdarza

Polacy poznali cię jako specjalistę od pocisków Iskander i ruchów wojsk rosyjskich w Donbasie. Czy przed wojną też pasjonowałeś się militariami?

Nie mam pozwolenia na broń, ale od dziecka się tym interesowałem. Chciałbym w przyszłości zrobić takie papiery. Dodatkowo, kręcąc o Donbasie dokument przez blisko miesiąc, siłą rzeczy moje zainteresowanie się zwiększyło. Oprócz polityki, która interesuję się od dawna, obok były militaria. Tak naprawdę, moją wiedzę pogłębiły rozmowy z ukraińskim żołnierzami. Pamiętam, że pierwszej nocy kiedy spałem na ich bazie rozmawialiśmy o pociskach Kalibr oraz Iskander. Z dziadkiem, który jest z Wołynia, też często rozmawiałem o broni. Z kolei mój ojciec jest kierownikiem przejścia granicznego. Do dzisiaj pamiętam, jak zabrał mnie do pracy i pokazał pistolet. Miałem wtedy 5 lat. Paradoksalnie, zawsze fascynowała mnie rosyjska kultura, a przede wszystkim literatura. Dlatego to jest poniekąd jakaś tragedia dla mnie, to co teraz ten kraj sobą reprezentuje. Z bardziej przyziemnych spraw, to bardzo lubię kino i piłką nożną. Jestem kibicem Legii.

Mateusz Lachowski ze znalezionym psem w miejscowości Makarów obok Kijowa
fot. arch. prywatne

Czy w takim razie ambasador Cichocki zaprosił cię już do ambasady RP w Kijowie na wspólne oglądanie Legii?

Jeszcze nie. Z panem ambasadorem spotkaliśmy się tylko na mszy w kościele św. Mikołaja w Kijowie na Wielkanoc. W pewnym momencie dzwonili do mnie codziennie pracownicy ambasady zapytać, czy żyję. Zaproponowali mi kilka razy ewakuację. Raz zaproponowali wyjazd armeńskimi dyplomatami, ale za każdym razem odmawiałem. Chciałem być w Kijowie do ostatniego możliwego momentu, gdyby miał zostać otoczony. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. A co do piłki nożnej. Cieszę się, że mogę kibicować Legii i nie mam takich problemów, jak ty i twoja Wisła Kraków.

Bez komentarza. Nie odpowiadam na prowokacyjne zaczepki.

Życzę wam jednak utrzymania, bo widok Wisły w 1. lidze byłby przykry.

Nie boisz się trochę powrotu do Polski i spadku codziennej adrenaliny? Kiedy usiądziesz przy stole, mama będzie wolała cię wyściskać, zamiast słuchać o kadyrowcach u bram Kijowa.

Trochę za tym już tęsknię. Tęsknie za dobrym obiadem w knajpie, wybraniem się do kina i na koncert. Spacerem w Warszawie, wypiciem piwka nad Wisłą i pójściem na mecz Legii. Jak spotkałem się w Donbasie z Marcinem Wyrwałem z Onetu, to oglądaliśmy na jego tablecie półfinał Ligii Mistrzów. Brakuje mi tych aspektów życia.

Studiujesz prawo. Piszesz teraz magisterkę. Wierzysz w osądzenie Putina i rosyjskich generałów? Co zrobić, żeby odpowiedzieli za swoje czyny? Jeśli oczywiście dożyją procesów, bo rosyjskich generałów ubywa z dnia na dzień.

Nie wierzę. Profesor Włodzimierz Wróbel, mój promotor i sędzia Sądu Najwyższego, zaprosił mnie na wykład online. Łączyłem się z nimi z Kijowa. Rozmawialiśmy o tym ze studentami prawa karnego z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Rosjanie nie wydadzą tych ludzi. To jest nierealne. Musiałaby się rozpaść Federacja Rosyjska. Trzy lata temu kiedy przyjechałem tu pierwszy raz myślałem, że to wojna domowa pomiędzy dwoma bratnimi narodami. Później zmieniłem zdanie, słysząc o kastrowaniu ukraińskich jeńców wojennych, gwałtach i strzelaniu do sanitariuszy. Oni nie przestrzegają żadnych konwencji międzynarodowych. Używają broni fosforowej i kasetowej. Strzelają do cywilów. Znam historię jednej sanitariuszki, która wpadła w ręce Rosjan, a teraz jest w szpitalu psychiatrycznym. To zło w najczystszej postaci. Nie chodzi tylko o żołnierzy. Zwykli Rosjanie to akceptują. To jest zło systemowe. Jest przyzwolenie na to, że ci żołnierze kradną, gwałcą. Wystarczy posłuchać nagranych rozmów z żołnierzami.

Jakie masz plany po wojnie? Jaki masz pomysł na siebie? Ile ofert współpracy już dostałeś? Netflix już się odzywał?

Nie dostałem jeszcze żadnych propozycji współpracy. Mam poczucie, że w samych tylko mediach społecznościowych mam taką liczbę odbiorców, że na pewno dam radę. Ewentualnie zostanę tiktokerem jak kadyrowcy. A tak na serio, to jak wrócę z wojny, wracam do szkoły filmowej. Film to jest to, co kocham. Chciałbym też, jeśli będę potrafił, napisać książkę o tym co widziałem w Ukrainie.

Mateusz Lachowski - dziennikarz akredytowany przy ukraińskiej armii, przygotowuje relacje dla TVN24 od początku rosyjskiej inwazji. Reżyser filmów dokumentalnych, student reżyserii w Szkole Filmowej w Łodzi, student prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie.

Rafał Miżejewski
Rafał Miżejewski

Od 2022 roku warszawski reporter Radia ZET. Najchętniej podejmuje tematy polityczne. Wcześniej związany z redakcją RMF FM i Polsat News. Ukończył politologię na Uniwersytecie Jagiellońskim i ekonomię na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Zamiłowanie do Włoch zaprowadziło go także do Rzymu, gdzie przez rok studiował na Uniwersytecie LUMSA. Miłośnik piłki nożnej. W trudnym związku emocjonalnym z Wisłą Kraków.

rafal.mizejewski@radiozet.pl

twitter.com/rafalmizejewski

logo Tu się dzieje