Gospodarka traci równowagę. Co jest tego powodem?

Nie było łatwo. Długo się opierała. Aż w końcu - uległa. Pomogła pandemia, swoje zrobił Putin. Teraz kiedy szaleje inflacja, wzrost słabnie, finanse publiczne są przejrzyste jak czarna dziura w kosmosie, na rachunku bieżącym rośnie deficyt, widzimy, jak gospodarka traci równowagę. Pora zapytać, jakie błędy rządów PiS do tego doprowadziły. Zobaczmy jakie.

Zaryzykujmy hipotezę, że wszystkiemu była winna zła diagnoza. PiS zdobył władzę w 2015 roku szermując hasłem "Polska w ruinie". I - być może - nadmiernie w nie uwierzył. Bo polska gospodarka nie była wtedy w ruinie. W 2015 roku była w doskonałej równowadze jak posąg medytującego Buddy. Kilka lat musiało zająć, zanim ją utraciła.

Gospodarka jak Budda? To dlaczego ludzie bujdę o ruinie kupili? Ano właśnie. Równowaga makroekonomiczna to jedno, a odczucia społeczne to zupełnie co innego.

"W ciągu jednego pokolenia Polska przeszła drogę od jednego z najbardziej egalitarystycznych krajów w Europie do jednego z krajów o największych nierównościach" - dowodzą Paweł Bukowski i Filip Novokmet w artykule opublikowanym w 2019 roku przez Centre for Economic Performance London School of Economics. Co więcej - jak pokazują ich badania - nierówności w Polsce w latach 1990-2015 urosły najmocniej ze wszystkich krajów postkomunistycznych, oczywiście poza Rosją.

Wybierając PiS w 2015 roku Polacy opowiedzieli się za redystrybucją korzyści wynikających z ćwierćwiecza wzrostu gospodarczego Polski, a - jak wiemy - tempo tego wzrostu było najszybsze (obok Irlandii) w Europie. PiS im to obiecał i obietnic dotrzymywał. Przychodziły kolejne wybory - dodawał nowe. Autorzy artykułu twierdzą, że właśnie redystrybucja, czyli bardziej równomierny podział owoców wzrostu "staje się (...) kluczowa dla podtrzymywania wzrostu dobrobytu w Polsce".

Reklama

Co więc poszło nie tak, że dziś coraz więcej Polaków boi się, iż ledwo co liźnięty dobrobyt pryśnie jak mydlana bańka? Rządy PiS redystrybucję prowadziły tak, że wytrąciły z równowagi posąg Buddy. I Budda zaczął nerwowo dygotać.

Równowaga makroekonomiczna

Zanim powiemy o redystrybucji, przyjrzyjmy się przez chwilę, w jaki sposób Budda utrzymywał doskonałą równowagę. Opisywał to w swoim czasie Jarosław Janecki, wówczas główny ekonomista banku Societe Generale CIB w Polsce, obecnie pracownik naukowy SGH. Zastosował on do mierzenia równowagi "pięciokąt stabilizacji makroekonomicznej", model stosowany wcześniej przez profesora Grzegorza Kołodko.

"Pięciokąt" w prosty sposób pokazuje, jak wygląda sytuacja z inflacją, wzrostem PKB, stanem finansów publicznych, saldem na rachunku bieżącym i bezrobociem. Ujawnia relacje pomiędzy tymi wielkościami, bo ważne jest przecież, żeby gospodarka rosła, ale nie kosztem inflacji czy też wysokiego bezrobocia. W 2015 roku nie tylko wszystkie wskaźniki makroekonomiczne się poprawiały i były najlepsze w historii, ale np. pomimo deflacji gospodarka dość szybko i stabilnie rosła. Wchodziła właśnie w najsilniejszy i najzdrowszy cykl koniunkturalny w swej historii.

Pomimo "Strategii na rzecz odpowiedzialnego rozwoju", w której ówczesny wicepremier Mateusz Morawiecki wskazywał na konieczność podniesienia udziału inwestycji w PKB, mówiąc, że gospodarka na nich urośnie jak full na asach, rządy PiS postawiły na karetę konsumpcji. Transfery 500+, a potem wiele innych trafiły do kieszeni elektoratu. Oldskulowi ekonomiści ostrzegali, że to się źle skończy. Ale gospodarka, dopalona konsumpcją, pruła do przodu.

To był - z punktu widzenia makroekonomicznej stabilności gospodarki - pierwszy poważny błąd rządu PiS. Być może popełniony został właśnie z powodu złej diagnozy streszczającej się w haśle "Polska w ruinie". 500+ było transferem procyklicznym, czyli takim, który wspomaga i podkręca i tak już silny trend.

Wśród ekonomistów panuje powszechna zgoda - procykliczna polityka rządu lub banku centralnego to wielki błąd. I właśnie temu pierworodnemu błędowi zawdzięczamy teraz szalejącą inflację i destabilizację finansów publicznych. Musiało jednak minąć kilka lat, a w gospodarkę musiały uderzyć niesprzyjające okoliczności zewnętrzne, żebyśmy odczuli to na własnej skórze.

Błędy w polityce pieniężnej

Naukowcy zresztą wyliczali - za co najwyżej połowę kwoty przeznaczanej co roku na 500+ można było w Polsce zlikwidować ubóstwo, gdyby transfery były dobrze zaadresowane. Efekt jest taki, że w Polsce poniżej granicy ubóstwa żyje ok. 2 mln osób, a w 2020 roku przybyło ich 400 tys. - podaje "Raport o biedzie" organizacji pozarządowej Szlachetna Paczka. Transfery po prostu nie trafiły tam gdzie trzeba, a polityka transferowa poniosła fiasko.

Za najbardziej właściwy dla polityki transferów socjalnych uważny jest system podatkowy. O tym, że jest on w Polsce niesprawiedliwy - największą cześć swoich dochodów w postaci podatków oddają najmniej zarabiający - ekonomiści mówili już od dawna. Ale zamiast zmieniać ten system, rząd PiS postawił na inne sposoby redystrybucji. W podatkach co najwyżej wprowadzał kosmetykę, komplikującą jeszcze bardziej to, co było już bardzo skomplikowane. Za systemowe podejście do podatków zabrał się na deser. Co z tego wyszło - widzimy po kompromitacji tzw. Polskiego Ładu.

Pandemia przyniosła oczekiwane bardzo silne załamanie gospodarki i PiS postanowił działać szybko. Znów jednak w sposób nieukierunkowany i nadmiarowy. Pieniądze, które wówczas popłynęły do firm i ludzi, dały w drugiej połowie 2021 roku kolejny silny inflacyjny impuls. A wspomagały go jeszcze obniżki stóp do najniższego poziomu w historii. To dwa kolejne błędy - i w polityce fiskalnej, i w polityce pieniężnej.

W polityce pieniężnej błędów było zresztą więcej. Inflacja, a zwłaszcza bazowa, czyli odzwierciedlająca strukturalną nierównowagę podaży i popytu, rosła niepokojąco już w 2019 roku. Niektórzy ekonomiści podnosili wówczas głosy za podwyżką stóp. Po szoku spowodowanym pandemią i lockdownami inflacja ponownie zaczęła narastać przy okazji znoszenia restrykcji, "odmrożenia" popytu, pchana dodatkowo w górę ogromnym zastrzykiem publicznych pieniędzy. Rada Polityki Pieniężnej na ten wzrost cen zareagowała z kilkumiesięcznym spóźnieniem.

Co się stało z inwestycjami

Już w 2019 roku widać było, że polska gospodarka rośnie w sposób niezrównoważony, pchana konsumpcją przy coraz mniejszym udziale inwestycji w PKB. Jeszcze w 2015 roku wartość inwestycji stanowiła 20,1 proc. polskiego PKB i była na poziomie zbliżonym do przeciętnej w Unii, czyli 20,2 proc. Potem już udział inwestycji w PKB zaczął się kurczyć. W latach 2018 i 2019 było to odpowiednio 18,2 i 18,3 proc. PKB, a w 2020 roku już zaledwie 16,6 proc. Pandemia tego spadku nie tłumaczy, bo średnio w Unii inwestycje w 2020 roku utrzymały się na poziomie 21,9 proc. PKB, nieznacznie niższym niż rok wcześniej.

Dlaczego inwestycje w Polsce się kurczą, pomimo bardzo silnego popytu wewnętrznego i rosnącego popytu zagranicznego, co powinno prowokować adekwatną odpowiedź po stronie podaży? Ekonomiści i sami przedsiębiorcy wymieniają najczęściej jeden najważniejszy powód - niepewność prawa, w tym prawa podatkowego.

Powodem tej niepewności jest oczywiście tzw. reforma wymiaru sprawiedliwości, która doprowadziła do konfliktu Polski z Unią Europejską. Postawiła pod znakiem zapytania wypłatę europejskich funduszy, co może spowodować cywilizacyjną lukę. Ale nie tylko.

"Barometr prawa" opracowywany co roku przez firmą doradczą Grant Thornton wskazuje na lawinowo rosnącą podaż prawa słabej jakości, uchwalanego w pośpiechu, bez konsultacji społecznych, oceny skutków, z naruszeniem zasad i regulaminów rzetelnej legislacji. Dodajmy jeszcze, że ta legislacyjna mętna woda otwiera nieskończoną przestrzeń dla czysto woluntarystycznych i arbitralnych rozstrzygnięć władzy wykonawczej.    

A właśnie inwestycje przesądzą o przyszłości i dobrobycie. Tymczasem w Polsce na 10 tys. pracujących przypadają 52 roboty, gdy w Niemczech - 371, w Czechach - 162. W Chinach wskaźnik robotyzacji wzrósł z 49 w 2015 roku do 246 w 2020. W Korei Południowej wskaźnik ten rośnie o 10 proc. rocznie i obecnie na 10 tys. zatrudnionych pracują tam 932 roboty. To właśnie one w przyszłości będą wytwarzać PKB. Polska z szybkim konsumpcyjnym wzrostem tylko chwilowo nadrabia dystans, ale w długim terminie go traci.

Zielone rządu nie kręci

Być może największym błędem był strategiczny i dotąd nie zrewidowany wybór węgla i paliw kopalnych jako podstaw rozwoju gospodarki w średnim terminie, gdy świat poszedł w zupełnie innym kierunku. Teraz, gdy Rosja napadła na Ukrainę, ceny surowców energetycznych rosną do nieba, widać ponure konsekwencje tego błędu.

Rząd PiS walczył z wiatrakami, tworzył mgliste jak Bałtyk w listopadzie wizje budowy morskich farm wiatrowych przez państwowe spółki, zamiast podjąć inwestycje w sieć elektroenergetyczną, żeby umożliwiła produkowanie prądu w zagrodzie i sprzedawanie go kilkaset zagród dalej. Polska sieć elektroenergetyczna ma strukturę zaprojektowaną w latach 30. zeszłego stulecia podczas elektryfikacji ZSRR - od wielkiego wytwórcy do małych odbiorców. Tymczasem wzorcem dla sieci przyszłości jest Internet, składający się z milionów równoważących się i przenikających ogniw.  

O nierównowadze narastającej w gospodarce świadczy także pogłębiający się deficyt na rachunku obrotów bieżących, który w ubiegłym roku w grudniu wyniósł już blisko 4 mld euro. Za ten niepokojący wynik odpowiedzialne są oczywiście importowane po wyższych cenach surowce, paliwa i słabszy eksport branży samochodowej, dotkniętej brakiem chipów. Ale nie tylko.

Deficyt ten pokazuje, jak przez okres pandemii polska gospodarka zaczęła tracić konkurencyjność mimo hojnego wsparcia państwa. W jaki sposób? Wyobraźmy sobie, że do polskiej firmy pukają kontrahenci, rozmowy się dobrze kleją, ale na koniec pada - no dobrze, macie fajny produkt, nie za drogi, ale jaki jest w nim węglowy ślad?

Dodajmy jeszcze, że wcześniejsza równowaga zewnętrzna była spowodowana tym, że Polacy w okresie pandemii nie wyjeżdżali za granicę, a import inwestycyjny stał w miejscu. Jeśli Polacy tego lata ruszą znowu do Włoch i do Egiptu, jeśli firmy zaczną kupować roboty - zewnętrzna nierównowaga może się jeszcze pogłębić.

Dlaczego mamy tak niskie bezrobocie

Tymczasem wobec sytuacji na rynku pracy inwestycje są tym bardziej konieczne. Rząd PiS podkreśla zawsze, że mamy najniższe wskaźniki bezrobocia w historii. Tylko że te wskaźniki zawdzięczamy nadciągającej katastrofie. To katastrofa demograficzna. Już teraz z rynku pracy co roku wychodzi około dwa razy tyle ludzi, ile na ten rynek wchodzi. Wiadomo też, że jedyną odpowiedzią na tę katastrofę byłaby polityka przyjmowania imigrantów. Takiej nie ma.

Dobrze, kiedy polityka działa tak, by łagodzić skutki nadciągającej katastrofy, zamiast je wspierać. I tu rząd PiS popełnił dwa kardynalne błędy. Po pierwsze, obniżył wiek emerytalny i teraz powstałą lukę próbuje zasypać kosztownym zwolnieniem pracujących emerytów z podatku. Po drugie, poszalał z podnoszeniem płacy minimalnej. Wysokie podwyżki płacy minimalnej, nieadekwatne do kurczących się zasobów pracy, nakręciły zbyt silny wzrost wynagrodzeń w przedsiębiorstwach i spowodowały kolejny silny impuls inflacyjny.

Tymczasem - jak dowodzi Jan Czekaj, profesor Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, były członek RPP - od 2016 roku wzrost wynagrodzeń wyprzedza wzrost wydajności pracy. Jeszcze w 2015 roku wydajność pracy rosła szybciej niż płace, ale potem ten trend się całkowicie odwrócił. W 2021 roku płace rosły o 4,8 punktu procentowego szybciej niż wydajność pracy. Póki tak będzie, inflacja także będzie rosła, choćby nawet Putin skapitulował.

Powoli dochodzimy do ostatniego wierzchołka pięciokąta - finansów publicznych. Rząd stroni przed wyraźnym ujawnieniem ich rzeczywistego stanu (klasycznie w budżecie państwa, który jest pod kontrolą parlamentu) i przeniósł wiele wydatków poza budżet centralny do Polskiego Funduszu Rozwoju i Banku Gospodarstwa Krajowego, które finansują wydatki, emitując dług. Kłopot z tym, że dług ten gwarantuje rząd.

Według ostatniej aktualizacji "Programu konwergencji", przesłanego niedawno do Brukseli, dług sektora instytucji rządowych i samorządowych wyniósł w 2021 roku 53,8 proc. PKB. Ale oprócz tego są jeszcze gwarancje Skarbu Państwa dla PFR, BGK i inne - w Programie konwergencji wyraźnie napisano, że to 16 proc. PKB.

Na potrzeby pokazania trendów i błędów, które doprowadziły do destabilizacji polskiej gospodarki, celowo posługiwaliśmy się danymi na koniec zeszłego roku. Bo dają obraz gospodarki zanim w lutym wybuchła wojna. Wojna w trudnym do przewidzenia stopniu pogłębi nierównowagi, które narastały przez sześć ostatnich lat. Nierównowagi doprowadziły do tego, że polska gospodarka poszła na wojnę już rozbrojona.

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »