Zacznijmy od wyjaśnienia, kim są PDK. Otóż w teorii rynek kapitałowy to miejsce, w którym reguły gry są jasne i uczciwe oraz przestrzegane przez wszystkich – o co dbają uczestnicy obrotu, nadzór finansowy i państwo. A jeśli ktoś je łamie, szybko ponosi konsekwencje. W praktyce wygląda to inaczej. Jest wielu takich, którzy słabości prawa i wielkie kłopoty z jego egzekucją próbują (często skutecznie) wykorzystywać dla własnych zysków. Kosztem innych. Historia giełdy to również historia takich przypadków. Niektóre udało się napiętnować, zdecydowanie rzadziej - ukarać, a innych nie. Mimo to rynek i giełda są potrzebne i bardzo pożyteczne. Wspierają przedsiębiorczość. Pozwalają sprawnie alokować kapitał i rozwijać gospodarkę. A solą „tej ziemi” są ci, którzy zamieniają własne oszczędności na inwestycje przedsiębiorstw. Najgorzej się dzieje, kiedy to oni są oszukiwani i okradani. A tak, niestety, jest najczęściej. Dlatego moi koledzy w pierwszych latach funkcjonowania warszawskiej giełdy ukuli wyrażenie: prosty dawca kapitału (PDK). To ktoś, komu mówi się, jak wspaniałą rzeczą jest rynek i kogo jednocześnie zapewnia się, że giełda oznacza m.in. przejrzystość, zweryfikowane i sprawdzone dane i dokumenty oraz równy dostęp do informacji. No i potencjalne zyski. A kiedy już po namowach zdecyduje się zainwestować pieniądze, kupując akcje lub obligacje, robi się go …w konia. Wiem, to brzydki kolokwializm, który zgrzyta w merytorycznej rozmowie – ale oddaje istotę rzeczy. Prosty dawca kapitału ma wyłożyć pieniądze, a potem bezradnie patrzeć, co się z nimi dzieje. Powinien milczeć, nawet jeśli widzi, że jego oszczędności topnieją i przepadają w niejasnych okolicznościach. Zresztą nawet jeśli spróbuje mówić lub krzyczeć, nikt nie będzie go słuchał. Zostanie zlekceważony.

Przy odrobinie szczęścia i przy zaangażowaniu mediów oraz uczciwych uczestników obrotu udaje się czasem uchronić PDK przed stratami albo je ograniczyć. Ale nie wtedy, kiedy naiwnych, lecz pełnych dobrej woli inwestorów w konia „zamienia” …państwo. Robi to systematycznie. Nie ma znaczenia, kto w danej chwili rządzi. Pomijając bogatą historię rynku, skupmy się teraz na najbardziej aktualnych przykładach. Premier ogłosił niedawno plan wsparcia dla kredytobiorców uciemiężonych wysokimi stopami procentowymi. Koszty idą w miliardy złotych. Oczywiście zapłacimy wszyscy, ale na początek w największym stopniu banki – w tym ich klienci (zwłaszcza inni niż hipoteczni) oraz akcjonariusze. To jest tak oczywiste, że natychmiast po tym, jak premier nakreślił plan pomocy dla kredytobiorców, z giełdy - adekwatnie do zapowiedzi szefa rządu - wyparowały miliardy złotych: akcje banków gwałtownie potaniały. Premier odniósł się do tego. „Per saldo kiedyś (banki – red.) docenią to, jaką prowadzimy politykę. Ja patrzę przede wszystkim przez pryzmat zwykłych ludzi, a nie graczy giełdowych. Będziemy konsekwentnie wdrażać ten plan, który przedstawiłem” – stwierdził w Polsacie. Banki może rzeczywiście docenią, nie wiem. Ich akcjonariusze nie powinni. A zwykli ludzie? Premier zapomniał, że indywidualni inwestorzy giełdowi to w przeważającej mierze również zwykli ludzie. Na dodatek tacy, którzy angażują własne pieniądze dla dobra gospodarki. I chyba należy im się szacunek. Ale nie to jest najgorsze. Zapomniał również, że akcjonariuszami banków są uczestnicy otwartych funduszy emerytalnych. Oraz – że są nimi także uczestnicy PPK. Skupmy się na nich.

Przekonano ich, że „oszustwo z OFE” już się nie powtórzy, a instrumenty rynku kapitałowego są naprawdę dobre, by ciułać pieniądze na odrobinę lepszą emeryturę. Zgadzam się z tym. A PPK – o czym pisałem na tych łamach – wydają się dobrze pomyślane i skonstruowane, dużo lepiej niż OFE. Niestety, nie są odporne na – znowu przepraszam za wyrażenie – robienie ludzi w konia. Uczestnicy PPK zostali właśnie potraktowani tak, jak inni prości dawcy kapitału. Nie po raz pierwszy. Rząd tam, gdzie może, stosuje tę populistyczną zasadę wyłożoną właśnie przez premiera z zastosowaniem sprytnego retorycznego chwytu: „liczy się interes zwykłych ludzi, a nie giełdowych graczy”. Sęk w tym, że jak się lepiej przyjrzeć, doszło tu do celowej „zamiany etykiet”: zwykłymi ludźmi są ponoć ci, którzy chcą żyć na kredyt, nad którym powinni się byli lepiej zastanowić, a giełdowymi graczami… zwykli ludzie, kilka milionów zwykłych ludzi, którzy ponownie w coś uwierzyli i postanowili oszczędzać. Jak wspomniałem, uczestnicy PPK nie po raz pierwszy zostali prostymi dawcami kapitału. Ich oszczędności topniały np. wtedy, kiedy rząd podejmował – nie licząc się z ich interesami – decyzje odnośnie do innych sektorów, na które ma przemożny wpływ, np. odnośnie do energetyki. Są też inne, bardzo bolesne przykłady – jak obligacje skarbowe. Ich ceny zmieniają się w związku z inflacją, stopami procentowymi oraz przewidywaniami dotyczącymi obu tych wskaźników. Jeśli bank centralny prowadzi rozsądną politykę oraz uczciwie komunikuje się z rynkiem – rynek obligacji jest przewidywalny, a wyceny wiarygodne. Jeśli polityka banku szwankuje, dochodzi do zniekształceń, które mają konsekwencje dla właścicieli obligacji. Mamy teraz serię koniecznych, lecz spóźnionych i przez to skumulowanych podwyżek stóp procentowych, które rozpaczliwie podążają za bardzo wysoką inflacją – podbudowaną rozbuchanymi oczekiwaniami inflacyjnymi (swego czasu mocno podsycała je niefortunna retoryka banku centralnego). Rezultatem była i jest gwałtowna, rekordowa - nigdy wcześniej nie notowana na naszym rynku długu - przecena obligacji skarbowych. Ich ceny spadają tym szybciej, im szybciej rosną stopy lub im większe jest prawdopodobieństwo, że będą rosły.

Kto na tym traci? Między innymi uczestnicy PPK. Przypomnijmy, PPK mają poważne ustawowe ograniczenia: nie mogą inwestować, w co chcą. Są w dużej mierze skazane na obligacje i akcje wielkich firm (z WIG20), w tym głównie firm energetycznych czy banków. Na dodatek opierają się na tzw. funduszach zdefiniowanej daty, która wyznacza horyzont inwestycyjny (i jest pochodną wieku uczestników). Im jest ona bliższa, tym inwestycje muszą być bardziej bezpieczne i stabilne, a ryzyko mniejsze. Co za tym idzie, tym większą część portfela muszą zgodnie z prawem stanowić zapewniające bezpieczeństwo i – przynajmniej w teorii – stabilność… papiery skarbowe. Dla wszystkich funduszy ostatnie miesiące to trudny czas. Obrywają i na obligacjach, i na akcjach (np. banków). Ale w przypadku wyceny funduszy oznakowanych datą 2025 rok, możemy śmiało mówić o tym, że polała się krew.

Reklama

Podsumowanie? Prostym dawcom kapitału, którzy postanowili raz jeszcze uwierzyć, że można rozsądnie odkładać na emeryturę i wybrali PPK, nie sprzyjała ani polityka pieniężna NBP, ani polityka fiskalna, którą uosabia pan premier ratujący „zwykłych ludzi” kosztem m.in. milionów „giełdowych graczy”. W rezultacie w organizm pracowniczych planów kapitałowych została wstrzyknięta trucizna politycznej demagogii. I to tyle w kwestii zdrowych rozwiązań w tym segmencie rynku i w tym filarze ubezpieczeń społecznych. Nie wspomnę o mozolnie odbudowywanych zaufaniu i wiarygodności.

PS. Nie jestem akcjonariuszem banków i nie znam, w szczególności wśród bliskich, nikogo, kto by nim był. Nie mam udziałów w PPK, a gdybym miał – cóż, zapewne używałbym dosadniejszego słownictwa.