Newsweek: Ambasador RP w Pradze został odwołany, bo zarzucił polskim władzom arogancję w sporze o Turów. Czy za szczery do bólu wywiad ambasador powinien wylecieć? A może można było to inaczej załatwić?
Paweł Dobrowolski: - To są dwa różne pytania. Oczywiście, że można było to inaczej załatwić. Nie wiem z jaką instrukcją pojechał do Pragi ambasador Jasiński. Jak rozumiem należy on do bliskiego kręgu premiera, więc z czymś go wysłano. Od kilkuset lat ambasadorzy wyjeżdżający na placówki otrzymują mniej lub bardziej mgliste wytyczne. Jeśli chodzi o Czechy powinna być precyzyjna. W końcu polskiego ambasadora nie było tam od czerwca 2020 roku i pana Jasińskiego czekały nie lada wyzwania. Zakładam, że nie brakuje mu wiedzy i inteligencji, choć jeśli ja byłbym na jego miejscu, pierwszego wywiadu po przyjeździe udzieliłbym czeskim mediom, a nie polskiemu dziennikarzowi pracującemu dla skądinąd bardzo dobrej niemieckiej stacji „Deutsche Welle”...
Dziennikarz, który z nim rozmawiał jest jego znajomym. Może stąd ta szczerość?
- To był błąd warsztatowy, który panu Jasińskiemu wytknięto. Zupełnie co innego jest problemem. Powinien był wiedzieć, że jak się przyjmuje w czasach PiS ofertę bycia ambasadorem gdziekolwiek, a szczególnie w tak trudnym miejscu jak Praga, to trzeba założyć sobie kaganiec. Jeśli się to zrobi, jest OK. Jeśli kagańca nie chce się zakładać i mówi się rzeczy dla wielu osób oczywiste, ale zupełnie nie pasujące do obowiązujące linii rządu PiS, to koszty także są oczywiste. Podsumowując – ambasador Jasiński nie odrobił pewnej lekcji starej szkoły dyplomacji, ale pozwolił sobie na odruch przyzwoitości. Dwie postawy – dyplomaty doby PiS i przyzwoitego człowieka – zderzyły się ze sobą. Rezultatem była z jednej strony histeryczna nagonka prowadzona przez władzę i polityków PiS, z drugiej zaś lekkie zdziwienie po stronie czeskiej. Czesi znają dobrze pana Jasińskiego, on ma bardzo piękną kartę jeśli chodzi o stosunki polsko-czeskie, w Pradze oczekiwano, że jako ambasador przywiezie z Warszawy może nie gałązkę oliwną, ale jakiś gest który mógłby posłużyć do znalezienia porozumienia. Wiadomo, że można posłużyć się dyplomatami, by usiąść do negocjacji. Paradoksalnie pan Jasiński powiedział w pamiętnym wywiadzie coś, co mogłoby się Czechom spodobać, ale oni zamiast bić mu brawo, pokiwali z troską głowami - oto bowiem znów stracili szansę na posiadanie ambasadora Polski w Pradze…
A może pan Jasiński pojechał do Pragi bez żadnej instrukcji? W nie jest tajemnicą, co dzieje się w polskim MSZ...
- Możemy płakać, że polski MSZ nie działa, ale dzieje się tak dlatego, że polska polityka zagraniczna nie istnieje. Owszem MSZ zaliczył ostatnio kilka personalnych wpadek – choćby w Islandii, na Białorusi, ale nawet przy takim bałaganie nie wyobrażam sobie aby zapomniano o instrukcji dla ambasadora. W końcu pracuje tam jeszcze parę osób wiedzących na czym polega ta robota, a ambasada w Pradze nie jest przecież zwyczajną placówką - Czechy to pole bitwy. Powtarzam więc, nie jestem sobie nawet w stanie wyobrazić, że polska służba dyplomatyczna upadła tak nisko, bo że upadła to sprawa oczywista. Pan Jasiński nie mógł pojechać do Pragi bez instrukcji i gruntownego przygotowania, tym bardziej że o Czechach sporo wie i nie pierwszy raz był tam na placówce...
Czy szczerość w sprawie arogancji Warszawy w kwestii Turowa była zdradą dyplomatyczną? Popełnienie takiej zdrady zarzucił mu poseł Janusz Kowalski.
- Są granice absurdu, kiedy więc słyszę wypowiedzi kogoś takiego jak poseł Kowalski, który wygaduje przecież różne niestworzone rzeczy, to wkładam ręce do kieszeni i odchodzę. Nie strzelajmy z armaty do człowieka! Nie nadużywajmy terminów i oskarżeń. O zdradę dyplomatyczną politycy prawicy oskarżali także inne osoby. Szukanie rzekomych zdrajców i wieszanie ich na latarniach wpisuje się w retorykę i narrację PiS, ale w tym wypadku to gruba przesada. Są przecież tacy, którzy powiedzą, że ambasador Jasiński powiedział prawdę.
No bo powiedział, tyle że dyplomata nie musi mówić prawdy...
- Nawet czasami nie powinien tego robić, ale ambasador w Pradze został za to ukrzyżowany – zarzucono mu zdradę interesów narodowych.
Ta wpadka to kolejny symptom nieuleczalnej choroby polskiej dyplomacji za rządów PiS?
- To nie jest choroba, bo trupy nie chorują. MSZ nie ma, bo nie istnieje polska polityka zagraniczna. Autorytarne państwo nie potrzebuje dyplomacji, wystarczy mu biuro propagandy i biuro nasłuchu tego co się dzieje na świecie. Polska PiS nie prowadzi jakichkolwiek negocjacji z kimkolwiek na świecie, tylko co najwyżej na kogoś się dyplomatycznie obraża, albo odnajduje w kimś wroga. Od paru dobrych lat nic co ma cokolwiek wspólnego z dyplomacją się nie dzieje. Są owszem ludzie, którzy pracują w gmachu w Al. Szucha, ale w większości są to urzędnicy PiS, którzy zajmują się formułowaniem narracji o „przeciwnikach” - o UE i jej instytucjach, o Niemczech, Czechach, administracji Bidena. Lista rzekomo niechętnych Polsce państw i instytucji jest długa. Ambasady są dziś po to, by ich obserwować. Praca ambasadora Przyłębskiego w Berlinie, który skupiał się na wyłapywaniu krytycznych głosów, była dobrym przykładem jak funkcjonuje dziś dyplomacja.
Ambasador Przyłębski głównie polemizował z mediami, które napisały coś o Polsce
- Ambasador czasami musi to robić, ale nie może polemizować zbyt często, bo to jest przeciwskuteczne. Poza tym ściganie się z mediami i przerzucanie się argumentami to nie jest praca dla dyplomaty. W dzisiejszych czasach dzieje się to głównie na Twitterze czy innych mediach społecznościowych. Rośnie bańka informacyjna, w której liczy się tylko to, co kto powiedział i jaka była na to reakcja na Twitterze. To trudne czasy dla zawodu dyplomaty. Ten zawód niestety umiera.
Zgadzam się co do zdiagnozowania „bańki”, ale czy lepsza od tego jest postawa obecnego szefa MSZ Zbigniewa Raua, który w zasadzie we wszystkich ważnych kwestiach milczy, a jeśli coś powie, to tak jakby nic nie powiedział?
- Były wojewoda łódzki, dziś minister, zajmuje niezwykle wygodną pozycję – mianowicie jest chory. Przez dłuższy czas był na zwolnieniu.
Nazywam ministra „wielkim nieobecnym”
- Nie sądzę żaby miał zdolność do zarządzania resortem - karty w MSZ rozdaje pewnie ktoś zupełnie inny. Raua nie ma, ale mówiąc zupełnie szczerze nie szkodzi, że go nie ma. Do kogo miałby pojechać? Komu i co miałby powiedzieć? Owszem wyjechał parę razy za granicę, ale te wizyty były niewidoczne, w żaden sposób nie udało się ich sprzedać. Jak porównuję funkcjonowanie polskiego MSZ na przestrzeni ostatnich 20-30 lat to ostatnie siedem lat jawi się jako całkowita zapaść. Pozycja ministra Raua to tylko potwierdza. Nie ma ministra, bo nie ma resortu i nie ma polityki zagranicznej.
Polska jest jedynym krajem UE, a już na pewno jedynym dużym członkiem Unii, który nie ma żadnej polityki zagranicznej w sprawie Ukrainy, Rosji, Chin czy USA...
- W sprawie negocjacji z Rosją Polska powinna mieć nie tylko jednoznaczne stanowisko, ale przede wszystkim powinna być obecna tam, gdzie zapadają decyzje. Pamiętam czasy kiedy byliśmy krajem Wielkiej Szóstki Unii Europejskiej i mieliśmy przełożenie na to co się w UE działo. Unia to związek równych państw, ale wiadomo, że są w niej równi i równiejsi. My byliśmy tymi „równiejszymi”, może i na wyrost, ale jakoś nam się udawało. A teraz? No cóż, z punktu widzenia prawa europejskiego po decyzji trybunału [o nadrzędności prawa polskiego nad europejskim – red.] Polska nie jest już członkiem UE. Nie możemy więc oczekiwać, że cokolwiek wprowadzimy na unijną agendę. Wszyscy postrzegają nas jako kraj samoizolujący się, a w polskiej historii samoizolacja miała tragiczne skutki. Polska PiS ma samych wrogów. Z sojusznikami jest problem, bo nikt na świecie nie wie jaki numer w jakieś istotnej kwestii wytnie rząd PiS. Polityka wewnętrzna tak bardzo zdominowała zagraniczną, że zagraniczna się wyzerowała. Owszem polityka krajowa ma zawsze dynamiczny związek z zagraniczną. Nie może to być jednak formuła 100 do zera.
Jeśli PiS straci za rok władzę, co jest optymistycznym, ale możliwym założeniem, ile czasu zajmie odbudowa MSZ?
- Władza PiS może się zawalić już w tym roku, ale o tym przesądzą czynniki wewnętrzne. Choć nie jestem marksistą, to zdecyduje marksowskie założenie, że byt określa świadomość. Polacy zubożeją tak bardzo przez PiS, że władza straci poparcie a spory w koalicji rządzącej zrobią swoje…
Ale co wtedy z masą upadłościową jaką jest MSZ?
- Straty są na dziesięciolecia, tego nie da się szybko odbudować. Może oczywiście być tak, że ktoś stanie w tej jak pan nazwał ‘masie upadłościowej’ i powie, że to wszystko co robił rząd PiS to było kłamstwo, bo Polska jest nadal europejskim krajem zainteresowanym integracją. Ale kto w Europie to uwierzy? Trzeba będzie najpierw powymieniać ludzi, odbudować kontakty i odzyskać to, co jest najważniejsze w tej branży – zaufanie. A to nie jest takie proste. Diagnoza, która jako pierwsza przychodzi do głowy brzmi: odbudowa polskiej polityki zagranicznej, w tym MSZ, w którym pracuje w końcu parę tysięcy ludzi, będzie trudniejsze niż po przemianach 1989 roku. Rany, straty i zniszczenia dokonane w ciągu ostatnich 7 lat przez wszystkich ministrów – od Waszczykowskiego, Czaputowicza i Raua – są ogromne. Nie wystarczy wymienić ministra, trzeba znaleźć grupę kilkudziesięciu, a może i kilkuset osób, które miałyby pomysł na politykę zagraniczną, siłę i wsparcie nowego rządu, by dokonać takiej przemiany. Oczywiście dzielimy skórę na niedźwiedziu, a niedźwiedź wciąż jeszcze ma się nieźle. Słowem odbudowa MSZ i pozycji Polski to praca na co najmniej kilka lat. Nie jestem pesymistą, ale jedyne co przychodzi mi do głowy w sprawie zmian w MSZ, to model o którym mówi się w przypadku Telewizji Publicznej: rozwiązać, zaorać i odbudować! Nie widzę szansy na ewolucyjne odtworzenie MSZ, na przywrócenie tej instytucji do stanu używalności. W resorcie pracują obecnie ludzie oddani całkowicie pisowskiej myśli partyjnej, których mózgi są całkowicie wyprane. Pokutuje XIX-wieczne patrzenie na świat. Dyplomacji PiS patronuje źle zrozumiany, niedoczytany Roman Dmowski. Nie da się odbudować pozycji Polski jako demokratycznego kraju w oparciu o ludzi, którzy tę demokrację w Polsce zniszczyli. Nie jest więc dobrze…
Może więc czas na budowanie dyplomacji już teraz, tworzenie czegoś co nazwałbym „MSZ-tem cieni”? Nie można zacząć od Konferencji Ambasadorów RP, której jest pan członkiem?
- Pytanie czy opozycja demokratyczna jest w stanie stworzyć gabinet cieni obejmujący również dyplomację? Jeśli chodzi o Konferencję Ambasadorów, to jesteśmy już stowarzyszeniem, funkcjonujemy jako instytucja. Tyle tylko, że większości jesteśmy osobami, które z racji wieku mają już za sobą szczytowy okres działalności zawodowej. Pamiętam jak będąc rzecznikiem MSZ pracowałem po 10 albo i więcej godzin dziennie i to na pełnej parze. Dziś niektórzy z nas nie byliby już w stanie tak pracować. Ja – emeryt, na pewno już nie. Owszem, możemy służyć radą – chodzi w końcu o naszkicowanie struktury nowego MSZ i wypełnienie jej nazwiskami. W dobrych czasach resortem zarządzało ok. 100 osób – minister, wiceministrowie, dyrektorzy departamentu i ich zastępcy, itd. Trzeba więc ich znaleźć. Nie wiem czy tylu się znajdzie. Pamiętajmy, że będziemy musieli pracować na zgliszczach.
Tyle, że z racji wyzwań na świecie na tych zgliszczach trzeba będzie niejako z marszu postawić solidny gmach. Może więc wy mędrcy powinniście już mieć jego plan?
- Jestem pesymistą, ale powiem, że są podejmowane takie próby. Pozwoli pan, że nie będę tego rozwijał, ale część z nas, w szczególności ludzie nieco młodsi, wierzy w to, że MSZ da się szybciej i łatwiej uratować.
I postawmy tu kropkę nad „i”…
(Śmiech)
* Paweł Dobrowolski (ur. 1954) – polski dyplomata, urzędnik państwowy, historyk, był rzecznikiem szefów polskiej dyplomacji, Dariusza Rosatiego, Bronisława Geremka, Władysława Bartoszewskiego (dwa razy) i Stefana Mellera, konsul generalny w Edynburgu, od 2000 do 2004 ambasador RP w Kanadzie, w latach 2008–2013 ambasador RP na Cyprze, dziś wykładowca Collegium Civitas w Warszawie
Czytaj też: MSZ weszło w fazę terminalną. Niegdyś potężny resort prawie już nie istnieje