Drożyzna? Inflacja dopiero rozpędza się do skoku

Rozpętana inflacja będzie nas straszyć przez cały 2022 rok, a pewnie i następny. Drzewa nie rosną do nieba, ale ceny mogą. Teraz można tylko stawiać zakłady na jakim poziomie ich wzrost się zatrzyma. Wysoka inflacja dla biednych oznacza jeszcze większą biedę, a dla tych, którzy uciułali parę groszy - ich utratę. Dlaczego ceny mogą jeszcze szybciej rosnąć?

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

Już widzimy jak ceny dóbr konsumpcyjnych z miesiąca na miesiąc idą w górę o jeden procent pchane kolejnymi impulsami inflacyjnymi, a prognozy inflacji niemal z tygodnia na tydzień stają się nieaktualne. Przypomnijmy, że jeszcze w styczniu analitycy pewnego zacnego banku przewidywali, że w grudniu 2021 roku ceny będą rosły w rocznym tempie... 2,8 proc. Nie tylko oni, bo inni mówili podobnie. Dziś widać, że inflacja w grudniu lekko jak łania przeskoczy 8 proc. i będzie się dalej wspinać. Do jakich poziomów? 

Reklama

Tego nikt nie wie. Nie wiemy, czy inflacja zatrzyma się poniżej granicy 10 proc., czy też jak kilka epok temu Siergiej Bubka weźmie tyczkę i zacznie ustanawiać coraz wyższe rekordy. Nie wiemy jak zadziałają impulsy inflacyjne, a tych widać w najbliższej przyszłości przynajmniej kilka. Te impulsy są jak tyczki, których legendarny mistrz olimpijski miał wiele i używał w zależności od tego, który rekord chciał pobić. Przyjrzyjmy się bliżej tym tyczkom.

Tyczki Siergieja Bubki

Pierwszej tyczki nasz mistrz użył już jesienią i to już wystarczyło, żeby wystraszyć także polityków. O konieczności podwyżki stóp zresztą jako pierwszy mówił premier Mateusz Morawiecki. Tą tyczką był gwałtowny wzrost cen ropy, paliw kopalnych i surowców. Miało to wpływ na koszty producentów wszystkich towarów na świecie oraz na koszty dostaw. W ten sposób inflacja we wrześniu liczona rok do roku zbliżyła się do 6 proc.

Choć w ramach tarczy antyinflacyjnej rząd obniżył akcyzę na paliwa do końca maja 2022 roku, ta tyczka wciąż nie traci swej sprężystości i dzięki niej mogą paść kolejne rekordy wzrostu cen. Cenom ropy daleko jeszcze do światowych szczytów (dla ropy brent było to powyżej 120 dolarów za baryłkę, gdy teraz baryłka kosztuje mniej niż 80 dolarów). A akcyza od czerwca ma wrócić do poprzednich poziomów. Wtedy możemy przeżyć kolejny szok.

Analitycy Banku Pekao oszacowali przy okazji wzrostu cen paliw rzecz bardzo interesującą. Ponieważ to one właśnie napędzały (głównie, choć nie tylko) inflację na jesieni, uderzyła ona bardziej w bogatych niż w biednych. Powód jest prosty - bogaci znacznie częściej używają samochodów. Paliwa w "koszyku" konsumpcyjnym zamożnych gospodarstw domowych mają po prostu większy udział. Dlatego obniżając akcyzę na paliwa rząd do bogatych właśnie wyciągnął pomocną dłoń. Polska zawnioskowała także do Komisji Europejskiej o obniżenie VAT-u na paliwa silnikowe z obecnych 23 do 8 proc.

Biedni od inflacji dopiero dostaną baty

Uboższe gospodarstwa domowe znacznie większą część swoich skromniejszych dochodów wydają na ogrzewanie, gaz i prąd. Tymczasem Urząd Regulacji Energetyki zatwierdził nowe taryfy z podwyżkami rachunków za energię elektryczną o 24 proc., a za gaz - o 54 proc. Ale te gospodarstwa domowe, które nie mają indywidualnych umów z dostawcami gazu (np. mają je za pośrednictwem wspólnoty mieszkaniowej, która prowadzi lokalną kotłownie gazową, czy za pośrednictwem zakładu gospodarowania nieruchomościami) zapłacą nawet o 500-700 proc. więcej, jak w warszawskiej dzielnicy Włochy.  

To będzie prawdziwy szok. Pomimo obniżek VAT na prąd, gaz i ciepło, na dodatek tylko do końca I kwartału 2022 roku, podwyżki cen prądu, gazu i ogrzewania to kolejna tyczka naszego mistrza.  

Gospodarstwa domowe - jak podał GUS - już w listopadzie zapłaciły o 16,4 proc. więcej za opał niż miesiąc wcześniej. Według ostatnich danych za 2018 rok węgiel i drewno opałowe było najczęściej wykorzystywane do ogrzewania pomieszczeń przez 45,4 proc. polskich gospodarstw domowych, a do ogrzewania wody - przez 25,6 proc. Już w październiku ceny węgla wzrosły o 30-40 proc. w porównaniu z tymi przed rokiem - podawała Izba Gospodarcza Sprzedawców Polskiego Węgla. Dodajmy, że rząd nie objął żadną tarczą tych, którzy grzeją kopciuchami. A wiemy, że powodem grzania kopciuchami nie są czyjeś fanaberie, tylko ubóstwo energetyczne.       

Pierwsze rachunki za gaz, prąd i ogrzewanie z wyższymi cenami większość Polaków dostanie za styczeń. Jaki będzie to miało wpływ na inflację? O ile piętnastu wybitnych ekonomistów zapytanych o prognozy przez Europejski Kongres Finansowy na początku grudnia przewidywało, że średnioroczna inflacja w 2022 roku wyniesie 6,3 proc., po decyzji URE znani z prognostycznej ostrożności analitycy Polskiego Instytutu Ekonomicznego podnieśli swoją prognozę do 7,3 proc. I dodali, że aż tak wysokich podwyżek nikt nie przewidywał.

Choć cały świat patrzy na ceny soi w Brazylii i soku pomarańczowego w Meksyku, żeby zorientować się w jakim kierunku zmierzają ceny żywności, Polska rynek żywności ma swoją specyfikę. Być może dlatego, że co biedniejsi wciąż kupują pietruszkę na bazarkach i targowiskach. Wiadomo, że żywność drożeje na przednówku, potem znowu, gdy pojawiają się nowalijki, tanieje w wakacje i po dożynkach. Na ten roczny cykl nakładają się ptasie grypy, ASF, świńskie górki i dołki. Słowem - raczej jak w średniowieczu niż jak w globalnej wiosce.

Jeśli ludzi kupujących na straganie zapytać o ceny już dziś zżymają się na drożyznę. Ale jak pokazują statystyki na razie ceny żywności idą w górę dość umiarkowanie. W listopadzie podrożała "zaledwie" o 6,3 proc. w skali roku, a więc znacząco mniej niż wyniósł cały wskaźnik CPI (7,8 proc.). Wszystko jeszcze przed nami?

Owszem. Za sprawą cen gazu, które windują niebotycznie ceny nawozów sztucznych. A to przekłada się na koszty produkcji rolnej. Skutki tych kosztów zobaczymy dopiero w najbliższym sezonie, kiedy rolnicy zbiorą pierwsze oziminy. Potem będzie już coraz drożej. Analitycy PIE przewidują, że dynamika cen żywności wyniesie ok. 8-9 proc. w II kwartale 2022 roku, a następnie powinna stabilizować się w okolicach 5 proc. rocznie.

W tym roku żywność stanowiła 27,77 proc. koszyka konsumpcyjnego, na podstawie którego wskaźnik inflacji wylicza GUS. Ale ubogie gospodarstwa domowe - podobnie jak na czynsze, prąd czy ogrzewanie - wydają na nią znacznie większą część swoich dochodów niż "statystyczny" Polak. Dlatego galopada cen żywności uderzy najmocniej w portfele najuboższych, podobnie jak rachunki za prąd, gaz czy ogrzewanie. Rząd wystąpił do KE o zgodę na obniżkę podatku VAT na żywność obłożoną stawką 5 proc. do zera. Jeśli obniżka VAT nastąpi, analitycy szacują, że przełoży się na spadek średniorocznej inflacji w 2022 roku o 1 pkt. proc. To bardzo mało.

Co to spirala cenowo-płacowa?

Do tej pory mówiliśmy o najbardziej prawdopodobnych dalszych impulsach inflacyjnych po tak zwanej stronie podaży. Kolejna tyczka, dzięki której nasz mistrz wybije się do podniebnych lotów może okazać się najbardziej sprężysta. Jest nią spirala cenowo-płacowa.

Co to takiego? Działa to tak, że ludzie widzą jak rosną ceny, i że na coraz mniej ich stać. A ponieważ spodziewają się, że ceny będą dalej rosły, idą do szefa po podwyżkę. Jeśli ją dostaną, będzie ich stać na kupowanie towarów i usług po wyższych cenach. Szef może oczywiście podwyżki nie dać, ale polskie firmy od lat zmagają się z niedoborem pracowników, zwłaszcza takich o wysokich kwalifikacjach.

W polskiej gospodarce jest ok. 153 tys. wolnych miejsc pracy, a więc tyle, co przed pandemią. I to właśnie przesądza o skuteczności żądań płacowych i silnej presji na wynagrodzenia. Zwraca na nie uwagę badanie "Szybki Monitoring" NBP, więc tym bardziej jest zagadką dlaczego NBP nie widzi wciąż spirali cenowo-płacowej w naszym kraju.

- Taka pętla (cenowo-płacowa) to składowa dwóch czynników. Pierwszym jest niedobór

pracowników, który skutkuje wzrostem kosztów pracy i podwyżkami cen. Drugim jest presja na podwyżki wynikająca z oczekiwania wysokiej inflacji - napisali analitycy PIE. I oszacowali, że ryzyko spirali cenowo-płacowej jest w Polsce najwyższe po Litwie wśród wszystkich krajów Unii.

Ludwik Kotecki, były wiceminister finansów a obecnie prezes Centrum Myśli Strategicznych i kandydat na członka RPP mówi w wywiadzie dla Interii, że kolejny impuls inflacyjny może przynieść tzw. Polski Ład wchodzący w życie od początku 2022 roku. To następna tyczka, która z jednej strony spowoduje wzrost kosztów przedsiębiorców, co zmobilizuje ich do podnoszenia cen. Natomiast ci, którzy na tzw. Polskim Ładzie zyskają, będą bardziej skłonni wydawać pieniądze niż je oszczędzać, bo gdy widzimy szybki wzrost cen pieniądze zaczynają parzyć w ręce. A to jeszcze bardziej nakręca inflację.

Skoro już wiemy dzięki jakim zjawiskom inflacja może nas jeszcze zaskoczyć swoimi kolejnymi rekordami, przyjrzyjmy się, dlaczego ceny w Polsce zaczęły rosnąć tak szybko właśnie teraz. Kto był trenerem naszego mistrza? Kto dobierał mu tyczki? Oczywiście - wzrost cen paliw na świecie, niedobory surowców i dóbr pośrednich itp. To już wiemy i to powód, dla którego inflacja jest zjawiskiem globalnym. Ale nad wytresowaniem mistrza napracował się także nasz rząd do spółki z NBP.

Jak Polska wyhodowała sobie inflację?

PiS poszedł po władzę ze sztandarowym programem 500 plus uzupełnianym następnie o inne tzw. transfery socjalne, jak np. "trzynaste" i "czternaste" emerytury itp. Hasłem kampanii prezydenckiej w 2015 roku Andrzeja Dudy było obniżenie wieku emerytalnego. Transfery pobudziły popyt do tego stopnia, że - już w 2019 roku - spirala cenowo-płacowa się rozkręca. Pandemia przecięła to zjawisko, jak wiele innych średnio- i długoterminowych trendów, ale sytuacja późną wiosną tego roku wróciła do przedpandemicznej normy. Obniżka wieku emerytalnego spowodowała natomiast dodatkowe ubytki rąk do pracy.

Nie zważając na sytuację na rynku pracy rząd PiS wprowadzał hojne podwyżki płacy minimalnej. To dobry sposób by wymuszać na przedsiębiorstwach większą efektywność. Ale medal ma drugą stronę, na którą zwrócił niedawno uwagę główny ekonomista ING Banku Śląskiego Rafał Benecki. Podwyżki płacy minimalnej powodują w przedsiębiorstwach przesunięcie w górę całej siatki płac z powodów motywacyjnych. A tak szybki wzrost płac jest powodem narastania presji inflacyjnej. Rząd po prostu nie dostosował tempa wzrostu minimalnego wynagrodzenia do sytuacji na rynku pracy i do potrzeb gospodarki.

Transfery socjalne nakręciły inflację, zwłaszcza, że nastąpiły w szczycie koniunktury. Wiadomo już, że 500 plus nie miało nawet najmniejszych pozytywnych skutków demograficznych, ale czy wpłynęło na zmniejszenie biedy?

Grupa ekspertów z SGH, Uniwersytetu Warszawskiego, Instytutu Badań Strukturalnych, Centrum Analiz Ekonomicznych CenEA oraz ośrodka GRAPE obliczyła, że gdyby te pieniądze nie zostały "rozdane" tylko dobrze skierowane, za 8,4 mld zł można było zlikwidować skrajne ubóstwo wśród dzieci w Polsce. Gdyby program bardziej inteligentnie zaadresować do wszystkich ubogich rodzin, wydatki sięgnęłyby w ciągu pierwszych dwóch lat programu niespełna 26 mld zł, a nie 70 mld zł. Starczyłoby teraz na pomoc dla ludzi dotkniętych ubóstwem energetycznym.

Rząd po raz kolejny dorzucił do gospodarki mnóstwo pieniędzy gdy wybuchła pandemia. Tak też postąpiły rządy większości rozwiniętych państw. Ale powstaje pytanie, czy te pieniądze zostały właściwie zaadresowane i czy nie było ich za dużo. Tezę o właściwym działaniu rządowych "tarcz" w przypadku najmniejszych firm podważa raport "Pomoc publiczna dla mikroprzedsiębiorstw w Polsce w okresie pandemii COVID-19" autorstwa Katarzyny Kochaniak i Pawła Ulmana opublikowany niedawni przez Warszawski Instytut Bankowości.

Czy wszystkie te działa rządu zmniejszyły biedę w Polsce?

Nie - jak twierdzi najnowszy "Raport o biedzie" opublikowanego przez organizację charytatywną Szlachetna Paczka. Podaje on, że w Polsce żyje ok. 2 mln ludzi poniżej progu skrajnego ubóstwa (ok. 20 zł dziennie na przeżycie), a ich liczba wzrosła w 2020 roku o 400 tys. Liczba dzieci żyjących w skrajnym ubóstwie wzrosła o prawie 100 tys. i to pomimo 500 plus. Taki wzrost cen, jaki już dziś widzimy, wepchnie w nie kolejne setki tysięcy Polaków. A może być znacznie gorzej.

Teraz rząd wprowadził "tarczę antyinflacyjną" i ekonomiści są zgodni - obniżki VAT, akcyzy mogą zmniejszyć wzrost cen. Ale kiedy zostaną wycofane (a rząd wprowadził je na początek 2022 roku), inflacja odżyje. Jej hamowanie teraz spowoduje, że zostanie z nami dłużej i może okazać się trudniejsza do zwalczenia przez najbliższe lata.  

O dramatycznie nieskutecznej polityce NBP i Rady Polityki Pieniężnej w powstrzymywaniu, a następnie w hamowaniu inflacji napisano już prawdopodobnie wszystko. Przypomnijmy, że nasz bank centralny - pomimo ostrzeżeń ekonomistów - nie zareagował na inflację zbierającą się do skoku już w 2019 roku. Potem, po wybuchu pandemii w marcu 2020 roku - pomimo ostrzeżeń ekonomistów - zbyt mocno obniżył stopy, w tym główną do zaledwie 0,1 proc. Gdy inflacja ponownie wzbierała na wiosnę 2021 roku, NBP jej nie zauważył, a potem długo mówił, że jest przejściowa. Te błędy mogą tylko pomóc cenom rosnąć aż "do nieba". A słaby złoty, o co tak bardzo dbał przez sześć ostatnich lat NBP, tylko im w tym pomoże.

Teraz RPP wcale nie wykazuje chęci, żeby inflację szybko poskromić. Podwyżki stóp idą wprawdzie w ślad za wzrostem cen, ale w tempie dużo bardziej umiarkowanym. To wcale nie znaczy, że trzeba zachęcać RPP do przyspieszenia. Dlaczego? Bo przy wysokich stopach mogliby zacząć bankrutować kredytobiorcy, a potem banki. Teraz RPP musi ważyć także takie ryzyka.

Ale tak mocno realnie ujemne stopy, jakie mamy teraz (zapewne w okolicach minus 7 proc.) wcale nie mobilizują banków do podnoszenia oprocentowania lokat. Dlatego oszczędności topnieją w oczach. Inflacja to podatek od oszczędności drobnych ciułaczy, którzy odkładają trochę grosza na czarną godzinę. Jeśli będzie wysoka i trwała, może oduczyć oszczędzania kolejne pokolenia Polaków.

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »