„Nie nazywałbym tego obniżką podatków. To jest raczej redystrybucja” – mówił prof. Hausner o Polskim Ładzie w Popołudniowe rozmowie w RMF FM. „Pewne osoby zyskają, ale inni stracą. Rachunek budżetu państwa zdaje się być wyrównany albo lekko na plusie” - dodał. Zdaniem ekonomisty, nawet jeżeli początkowo rachunek – z punktu widzenia państwa - będzie wyrównany lub lekko na plusie, to w dłużej perspektywie będziemy obserwować negatywne skutki zmian, które wprowadza Polski Ład.

Polska to korytarz tranzytowy - i kolejowy, i drogowy pomiędzy wschodem i zachodem Europy. Zawsze uważaliśmy, że to miejsce niedogodne z punktu widzenia militarnego, a korzystne z punktu widzenia gospodarczego - mówił w Popołudniowej rozmowie w RMF FM prof. Jerzy Hausner. Ekonomista w ten sposób komentował ewentualną decyzję o całkowitym zamknięciu granicy z Białorusią. Jak dodał, jego zdaniem jest to mało prawdopodobne.

Cytat

Sami musielibyśmy ucierpieć, wierząc w to, że w jakiś sposób dotknie to gospodarkę Białoruską. Moim zdaniem, to mało skutecznie. Wepchnie to reżim Łukaszenki jeszcze bardziej w łapy Putina.
tłumaczył.

Jeśli Polska zamknie granicę z Białorusią, ta odpowie tym samym - komentował w zeszłym tygodniu minister spraw zagranicznych Białorusi Uładzimir Makiej. Szef dyplomacji oświadczył, że Białoruś jest gotowa odpowiedzieć na sankcje "maksymalnie ostro".

Prof. Hausner: Nikt nie zrobił więcej złego dla niezależności NBP niż jego prezes

Podstawą jest wiarygodność zarówno rządu, polityki fiskalnej, premiera, ministra finansów i rady ministrów. Wiarygodność w tym, jak informują o długu, jaką chcą prowadzić politykę. I wiarygodność, co jest niezwykle ważne, samej instytucji jaką jest NBP. Pomijam wiarygodność samego prezesa, bo ta jest zerowa. Jeśli dzisiaj wygłaszane są komunikaty o jakiejś napaści na bank, to chcę powiedzieć - nikt więcej złego dla niezależności NBP nie zrobił niż sam NBP, jego prezes i jego RPP - mówił prof. Jerzy Hausner w internetowej części Popołudniowej rozmowy w RMF FM.

Ekonomista odniósł się też do zapowiadanych przez rząd rekompensat, zwanych pakietem antyinflacyjnym. Średnio rozumiem określenie "pakiet antyinflacyjny". Jak domniemywam, a tego nie wiem, mamy do czynienia z sytuacją zapowiedzianych rekompensat. Tylko chcę wyraźnie powiedzieć - to jest ściganie się za własnym ogonem. Jeśli  mówimy, że jest inflacja, w związku z tym będziemy waloryzować emerytury i świadczenia, np. płacę minimalną podniesiemy po raz drugi 1 lipca, to chcę wyraźnie powiedzieć, że inflacja dalej będzie się nakręcała i dalej będziemy napędzać ją takim mechanizmem - powiedział Hausner.

Przeczytaj treść rozmowy:

Paweł Balinowski, RMF FM: Panie profesorze, zanim o kongresie i zanim o tym, co się dzieje właśnie w Krakowie, ja chciałem zapytać o kwestie bardzo aktualne, czyli o sprawę kryzysu na granicy, a właściwie pomysłu na jego rozwiązanie. Pojawiają się takie propozycje, że pomysłem byłoby zamknięcie wszystkich przejść granicznych z Białorusią. Miałaby to zrobić i Polska, i Litwa. Jakie byłyby skutki gospodarcze dla Unii Europejskiej, dla Polski, gdyby do tego doszło?

Prof. Jerzy Hausner: To jest korytarz tranzytowy. Polska stanowi taki korytarz tranzytowy - i kolejowy, i drogowy, pomiędzy wschodem i zachodem Europy. Zawsze uważaliśmy, że z jednej strony jest to położenie niedogodne z punktu widzenia militarnego, ale dogodne z punktu widzenia gospodarczego. Gdybyśmy w tej chwili próbowali rzeczywiście zamknąć tę granicę, to pytanie - co osiągnęlibyśmy politycznie? Czy osłabilibyśmy to napięcie? Natomiast na pewno musielibyśmy liczyć się z bardzo poważnymi konsekwencjami gospodarczymi. Więc wydaje mi się, że na taki ruch się raczej nikt nie zdecyduje.

Byłaby to broń obosieczna w tym wypadku, przynajmniej jeżeli chodzi o gospodarkę?

Tak. Sami musielibyśmy ucierpieć, wierząc w to, że w jakiś sposób dotkniemy gospodarkę białoruską, że nastąpi zmiana linii politycznej, zmiana postępowania na granicy. Moim zdaniem to jest mało prawdopodobne. To raczej wepchnie reżim Łukaszenki jeszcze bardziej, mówiąc wprost, w łapy Putina.

Panie profesorze, wracając do tych bardziej aktualnych spraw - jeżeli chodzi o polską gospodarkę. Dzisiaj prezydent Andrzej Duda podpisał ustawy o zmianach podatkowych w Polskim Ładzie - kwota wolna 30 tys. zł, próg podatkowy 120 tys. zł. Ale też brak możliwości odliczenia składki zdrowotnej. Te zmiany mają wejść w życie od 1 stycznia. Politycy mówią, że to jest historyczna obniżka podatków. Czy rzeczywiście w sytuacji galopującej inflacji, tego że ona jest bardzo wysoka i być może będzie jeszcze większa, to w jakiś sposób może zrekompensować straty tym osobom, które je ponoszą ze względu na inflację?

Przede wszystkim nie nazywałbym tego obniżką podatków. Trzeba pamiętać, że to jest raczej redystrybucja. To znaczy, że pewne osoby w wyniku tych zmian zyskają, ale inni stracą. Rachunek dla budżetu zdaje się być, ogólnie rzecz biorąc, neutralny albo lekko pozytywny dla budżetu, jeśli zważymy, jakie będą konsekwencje dla samorządów terytorialnych. Bo my rozmawiamy o obywatelach, o płatnikach podatku PIT, ale pamiętajmy, że w konsekwencji zmniejszenia niektórych obciążeń PIT-u, nastąpi także zmniejszenie wpływów do samorządów terytorialnych, do ich budżetów, co w konsekwencji spowoduje zmniejszenie wydatków bieżących, przede wszystkim w takich dziedzinach jak kultura, edukacja, sport. Ale także spowoduje obniżenie poziomu usług publicznych, także z zakresu pomocy społecznej. Wydaje mi się więc, że nawet jeśli ten rachunek z punktu widzenia państwa jest neutralny lub lekko na plus, to z punktu widzenia obywateli - dosłownie, na wprost od 1 stycznia - dla jednych korzystny, dla drugich niekorzystny. Natomiast w dłuższym okresie czasu mam wrażenie, że jednak będziemy widzieli negatywne skutki, które uderzą nas przede wszystkim przez zmianę sytuacji na poziomie miast.

A w kontekście tego, co czytamy na przykład w raporcie ekspertów "Open Eyes Economy Summit" o tym, że "polityka publiczna koncentruje się na potrzebach starszych pokoleń, często omijając potrzeby ludzi młodych i pogłębiając w ten sposób różnice międzypokoleniowe". To jest jeden z cytatów z tego raportu. Jak te zmiany, właśnie miedzy innymi związane z "Polskim ładem" tutaj rokują w tej kwestii? Czy rzeczywiście te podziały międzypokoleniowe będą tylko coraz szersze i coraz większe?

Pamiętajmy, że wśród tych, którzy są emerytami, czy rencistami - szczególnie chodzi o emerytów - są ci, którzy mają relatywnie wysokie emerytury. Trzeba pamiętać, że te emerytury odzwierciedlają to, ile wpłacili  do systemu - do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych - przez cały okres swojego życia. To nie jest tak, że ktoś im te pieniądze darował, tylko oni te pieniądze wypracowali. I te osoby o wyższych świadczeniach na tych zmianach stracą. Natomiast zyskają t osoby, które mają niższe świadczenia. Gdybyśmy pominęli inflację, można powiedzieć: mamy do czynienia z redystrybucją - pewnie jedni się będą z tym zgadzali, inni nie. Tym bardziej, że pamiętajmy, że nasz system emerytalny - jeśli ma utrzymywać swoją zdolność do wypłacania emerytur - musi być względnie zrównoważony, a to zrównoważenie wynika właśnie z zasady ekwiwalentności. Otrzymujesz  świadczenie, współmierne do  tego, ile Twoich składek  pracodawca i ty wpłaciłeś. Jeśli naruszymy tę zasadę dla redystrybucji, to będziemy podważali zdolność tego systemu do wypłacalności.

Gdyby  dodać do tego inflację? Wiemy, że inflacja jest bardzo wysoka i pytanie też, czy będzie większa?

Moim zdaniem tak. W konsekwencji tych zmian będziemy mieli oczywiście wzrost pewnej ilości dochodów gospodarstw domowych i będzie wzrost popytu w pewnych grupach towarów i usług, ale w istocie rzeczy, nawet jeżeli to nie wpłynie na pobudzenie inflacji - bo tego nie jestem pewny i nie próbuję twierdzić, że ta redystrybucja pobudzi inflację - ale jeśli weźmiemy pod uwagę to, że inflacja wysoka będzie nam towarzyszyła przez jeszcze co najmniej dwa lata, to wtedy musimy się liczyć z tym, że nawet jeżeli ci słabsi ekonomicznie zyskają, to i tak stracą w wyniku inflacji. Pytanie, co się wtedy stanie? Weźmy przykład, który dzisiaj jest podawany: od 1 stycznia  wzrasta płaca minimalna o 200 złotych. Natomiast, jeżeli  ktoś sobie policzy inflację rzędu 7-8 proc., to widać wyraźnie, że żadnego wzrostu realnego nie będzie. Jeżeli ta inflacja będzie powyżej 7,5 proc., to znaczy, że  płaca minimalna - mimo że podniesiona - będzie  mniejsza z punktu widzenia realnego. Pytanie, czy będziemy podnosić płace minimalną? To znaczy nakręcać inflację.

Panie profesorze, czy receptą jest kolejna podwyżka stóp procentowych? Adam Glapiński, szef NBP mówi, że nie  może tego wykluczyć, a wręcz - jest to bardziej prawdopodobne, niż utrzymanie stóp procentowych na tym samym poziomie. Czy to jest rozwiązanie tego problemu?

Proszę zwolnić mnie z komentowania słów prezesa Narodowego Banku Polskiego, ponieważ  wypowiadał w ostatnim okresie tak różne tezy, że ja nie bardzo wiem, która z tych tez jest aktualnie obowiązująca.

Już nie mówiąc o słowach Adama Glapińskiego, mówiąc o tym, czy podwyżka  stóp procentowych jest receptą na wysoką  inflację? Jeszcze wyższa podwyżka stóp procentowych, niż zostały one podniesione ostatnio.

Pytanie, jakie mamy instrumenty. Jeśli nie godzimy się z tym, że inflacja jest tak wysoka, to pytanie - jakie mamy instrumenty? Podstawowym  instrumentem duszenia inflacji, bo my powinniśmy dusić inflację, jest wzrost stóp  procentowych Narodowego Banku Polskiego. Co oczywiście musi oznaczać, miejmy tego świadomość, że natychmiast  wzrosną stopy rynkowe, a związku z tym ci wszyscy, którzy zaciągnęli jakikolwiek kredyt, będą musieli płacić wyższe raty, wyższe odsetki.