Drożyzna może zatopić PiS. "Jest zakaz obniżania podatków"

Mimo gwałtownego wzrostu cen i rekordowego od 20 lat poziomu inflacji, w obozie rządzącym nikt nie myśli o obniżeniu podatków – twierdzą źródła Onetu. I choć niepokoje w partii władzy są coraz większe, a niektórzy twierdzą, że jeszcze większa drożyzna może doprowadzić do utraty władzy, to rząd nie zamierza zbaczać z twardego kursu obranego przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego.

  • Swojego rodzaju "zakaz" obniżania podatków wydać miał sam Jarosław Kaczyński, wspierany w tym m.in. przez premiera i szefa NBP
  • By wyhamować drożyznę – jak słyszymy na Nowogrodzkiej – należy spodziewać się m.in. dalszych podwyżek stóp procentowych, nawet do 5 mld zł dopłaty do prądu dla najbiedniejszych czy ręcznego obniżania cen paliw, za co zapłacą państwowe spółki naftowe
  • PiS potrzebuje wysokich wpływów z podatków, by zrealizować prospołeczne plany zawarte w Polskim Ładzie, które mają otworzyć obecnej władzy drzwi do kolejnej kadencji
  • Nie wszyscy na Nowogrodzkiej jednak podzielają ten twardy kurs, obawiając się, że efekt rosnących cen nie zostanie zneutralizowany przez kolejne socjalne obietnice i w rezultacie doprowadzi do utraty władzy
  • Więcej informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu

Gdy w ostatnich dniach na większości stacji benzynowych ceny paliw przekroczyły granicę 6 zł za litr, stało się jasne, że obóz Zjednoczonej Prawicy będzie musiał już za chwilę zderzyć się z rozgoryczeniem milionów Polaków. W tym także swoich własnych wyborców, którzy uwierzyli przez ostatnie lata w te wszystkie zapewnienia rządzących o "dobrej zmianie" i sprawiedliwym podziale dóbr.

Zwłaszcza że w 2011 r., gdy politycy Prawa i Sprawiedliwości byli w opozycji do rządu Donalda Tuska przekonywali, w tym też Jarosław Kaczyński, że państwo ma ogromny wpływ na ceny paliw i wystarczy trochę politycznej odwagi, by Polki i Polacy mogli tankować taniej. "Oni chyba powariowali?! Czy wiesz, że benzyna jest już po 5,40 zł?" – tak zaczynał się wówczas spot wyborczy Prawa i Sprawiedliwości, który w ostatnich tygodniach dostał nowe życie w mediach społecznościowych.

Po ile chleb?

reklama

Partia rządząca, która od miesięcy lekceważyła rosnące ceny paliw, a także nie podejmowała w zasadzie żadnych działań, by przeciwdziałać największej od 20 lat inflacji, stała się zakładnikiem swoich własnych obietnic i populistycznej retoryki. Bowiem oto miliony Polaków na własnej skórze zaczęło odczuwać realną drożyznę, która zajrzała do portfeli i domowych budżetów zwykłych ludzi. I to mimo ogromnych pieniędzy, jakie rząd PiS dał Polakom w ostatnich latach choćby w postaci programu 500 plus.

PiS, które zapewniało w czasie kampanii wyborczych, że nigdy nie straci kontaktu z rzeczywistością, z którą na co dzień muszą zmagać się Polki i Polacy, popełniło w ostatnim czasie kardynalny błąd. Popełnił go sam premier Morawiecki, który podczas wywiadu dla "Faktu" pytany o cenę zwykłego bochenka chleba, wygłosił blisko 1,5-minutowy elaborat o cenie zboża i zarobkach rolników, unikając jednak podania konkretnej kwoty. Tym zachowaniem nie tylko szef rządu, będący jednocześnie wiceprezesem PiS zakpił ze zwykłych ludzi, ale stał się niemal natychmiast przedmiotem drwin oraz kabaretowych skeczów.

Dalsza część tekstu pod materiałem wideo.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Lecz nie to było w tej sytuacji najgorsze dla partii Kaczyńskiego. Wpadka Morawieckiego pokazała dobitnie, że tak jak niegdyś politycy Platformy na czele z Tuskiem odkleili się od rzeczywistości, w której żyją zwykli Polacy, tak podobnie dziś Prawo i Sprawiedliwość straciło kontakt ze zwykłym światem. I to dawno temu.

A najnowsze dane Głównego Urzędu Statystycznego nie pozostawiają żadnych złudzeń. Inflacja we wrześniu br. w Polsce wyniosła 5,9 proc. rok do roku. To więcej, niż wynosił wstępny szacunek GUS, a w stosunku do sierpnia tego roku ceny wzrosły o 0,7 proc. Ostatni raz inflacja była wyższa w czerwcu 2001 r., gdy wynosiła 6,2 proc.

W ocenie ekonomistów inflacja już w październiku przekroczy poziom 6 proc. W rekordowym tempie drożeje paliwo, a co za tym idzie, rosną ceny niemal wszystkich produktów i usług. A jeśli ktoś liczył na to, że wzrost cen w końcu zacznie spowalniać, to musi jeszcze bardziej zacisnąć pasa. Bowiem dane zarówno z przemysłu, jak i rolnictwa oraz branży budowlanej nie są pocieszające i wskazują zgodnie na jeszcze wyższe ceny w kolejnych miesiącach.

reklama

Dopiero te alarmujące dane podziałały mobilizująco na rządzących. Pierwszą oznaką, że władza przebudziła się ze zbyt długiego snu i otworzyła oczy na szalejące ceny, była decyzja Rady Polityki Pieniężnej, która na początku października podniosła po raz pierwszy od dziewięciu lat stopy procentowe. I zapewne nie po raz ostatni, a stopy procentowe będą wkrótce znów podniesione, by zatrzymać inflację.

W tych działaniach Glapińskiego wspiera całkowicie prezes Kaczyński, który wprost przyznał w jednym z ubiegłotygodniowych wywiadów, że ucieszyła go decyzja o podniesieniu stóp procentowych przez prezesa NBP. - I nie o 25 pkt w górę, jak to postulowano przedtem, ale o 50 pkt – stwierdził, dodając, że odczyt obecnych wskaźników ekonomicznych „może rzeczywiście niepokoić”.

„Inne nasze plany” i zakaz obniżania podatków

Mimo szalejących cen lider PiS jednak dość optymistycznie patrzy w przyszłość. Jego zdaniem sytuacja szybko się zmieni, ale za pomocą metod, które będą jednocześnie efektywne i „nie będą naruszały innych naszych planów, bo to są plany prospołeczne”.

Tymi planami PiS jest oczywiście Polski Ład, który dzięki kolejnym ogromnym wydatkom socjalnym ma zapewnić partii Kaczyńskiego kolejną kadencję. A to oznacza, że w najbliższym czasie nie może być mowy o jakiejkolwiek obniżce podatków.

Nasi rozmówcy w partii władzy mówią wprost o swojego rodzaju „zakazie” obniżania podatków, jaki wydać miał sam Jarosław Kaczyński, wspierany w tym m.in. przez premiera Morawieckiego i szefa NBP. Bowiem to z podatków, które od nowego roku jeszcze bardziej będą pustoszyć kieszenie Polaków, obóz władzy chce sfinansować kluczowe projekty prospołeczne w ramach Polskiego Ładu. Zwłaszcza że na unijne pieniądze, blokowane przez Komisje Europejska w najbliższym czasie raczej rząd nie ma co liczyć.

reklama

Zresztą ten twardy kurs na nieobniżanie publicznych danin prezes PiS potwierdził w niedawnym wywiadzie dla RMF FM, w którym stwierdził, że nie obniżałby obecnie akcyzy, aby zmniejszyć ceny paliw, bo nie powinno się ograniczać dochodów państwa.

- Nie uważam, żeby akurat ta metoda w tym momencie była najlepsza. Po prostu dlatego, że dla dokonania w Polsce zmian, pozytywnych zmian dla ogromnej większości społeczeństwa, a w gruncie rzeczy dla całego społeczeństwa, wymaga to pieniędzy, więc ja bym dochodów państwa nie obniżał – powiedział Kaczyński.

Stwierdził przy tym jednocześnie, że rząd może tu wykorzystać rozmaite metody tak, aby „różnego rodzaju podmioty gospodarcze troszkę ograniczyły swoją ekspansję dochodową”. - Sądzę, że coś takiego się stanie, będę za tym optował – oświadczył.

Z informacji Onetu wynika, że niemal natychmiast słowa „naczelnika” zostały zamienione w czyn. Została podjęta polityczna decyzja, by państwowe spółki naftowe ręcznie obniżyły ceny na swoich stacjach, nie zważając przy tym na straty, jakie z tego tytułu przyjdzie im ponosić.

– Gdyby nie ta interwencja z Nowogrodzkiej, dzisiaj na stacjach płacilibyśmy już grubo powyżej 6 zł – mówi Onetowi osoba z kierownictwa PKN Orlen, która nie ukrywa zdziwienia ostatnimi decyzjami, jakie zapadają zarówno w rządzie, jak i w centrali tego państwowego koncernu. Jak dodaje, „ruch ten, który ma być alternatywą dla obniżki akcyzy, znacząco odbije się na wynikach spółki i jest działaniem wprost na szkodę koncernu”.

Lecz to niejedyny przykład ręcznej interwencji w rynek, na jaki decydują się rządzący. Kilka dni temu premier Morawiecki zapowiedział, że w 2022 r. na dopłaty do prądu rząd przeznaczy co najmniej 1,5 mld zł, ale nie wykluczył, że kwota ta zostanie znacząco zwiększona. - W kalkulacjach budżetowych dopuszczamy wydatki na poziomie 3 a 5 mld zł – stwierdził. Dopłaty do prądu mają wesprzeć gospodarstwa domowe najbardziej wrażliwe na ubóstwo energetyczne, a także emerytów i rencistów.

reklama

"To jakieś szaleństwo"

Nie wszyscy jednak na Nowogrodzkiej podzielają działania premiera i rządu oraz twardy kurs obrany przez prezesa Kaczyńskiego.

– To, co robimy, to jakieś szaleństwo, które wpędza budżet państwa w jeszcze większe kłopoty. Jeśli ceny będą wciąż rosnąć w tak szybkim tempie wraz z galopującą inflacją, to na nic mogą zdać się te wszystkie projekty, jakie zapisaliśmy w Polskim Ładzie – mówi Onetowi jeden z wpływowych polityków PiS, który zapewnia, że podobnego zdania jest spora grupa posłów, w tym także członkowie rządu Morawieckiego.

Nasz rozmówca podkreśla, że głos tej grupy jest zagłuszany i nie dociera bezpośrednio do ucha prezesa PiS. – To próba zaczarowania poważnego kryzysu gospodarczego, w jakim się znaleźliśmy. Jednak nie da się wytłumaczyć wyborcom, dlaczego muszą płacić tak wysokie ceny za podstawowe produkty i usługi – zaznacza.

Jak słyszymy, postępująca drożyzna wywołuje w partii coraz to większe obawy o to, czy nie pociągnie jej na dno i w rezultacie nie doprowadzi do utraty władzy. Bowiem skończył się czas na mamienie Polaków ładnymi słowami i obietnicami, które – jeśli nie doprowadzą do realnej obniżki cen – mogą stać się początkiem końca tej władzy.

Cieszymy się, że jesteś z nami. Zapisz się na newsletter Onetu, aby otrzymywać od nas najbardziej wartościowe treści.

reklama
reklama

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Subskrybuj Onet Premium. Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.

Andrzej Gajcy

Źródło: Onet
Data utworzenia: 21 października 2021, 10:30
reklama
Masz ciekawy temat? Napisz do nas list!
Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie znajdziecie tutaj.