Migalski: Mierni, bierni i niewierni

Lider Prawa i Sprawiedliwości opiera się na zdrajcach, bo woli współpracować z ludźmi gorszego sortu.

Publikacja: 19.10.2021 18:17

Migalski: Mierni, bierni i niewierni

Foto: PAP/Mateusz Marek

Od czasu wyrzucenia Jarosława Gowina z rządu, większość sejmową Zjednoczonej (sic!) Prawicy zapewniają pojedynczy posłowie, którzy – w zamian za osobiste profity – zgadzają się popierać rząd w najważniejszych dla niego głosowaniach.

Na to polityczne „bagno" (termin zapożyczony z czasów działania Konwentu Narodowego w dobie Rewolucji Francuskiej) składają się zarówno politycy mający formalnie status niezrzeszonych, jak i członkowie dwóch quasi-partii, które jednak z realnie istniejącymi ugrupowaniami politycznymi nie mają nic wspólnego. Chodzi tu o Partię Republikańską (której spiritus movens jest Adam Bielan), jak i stowarzyszenie „OdNowa RP", któremu lideruje Marcin Ociepa. Te dwa środowiska są bytami nieistniejącymi w świadomości społecznej, a ich jedyną racją istnienia jest zapewnienie ich członkom synekur państwowych oraz stanowisk w administracji publicznej (w zamian za popieranie rządu).

Marność moralna

Co łączy oba te środowiska z posłami niezależnymi, którzy także zapewniają większość Jarosławowi Kaczyńskiemu? Marność moralna oraz niewierność polityczna. O tym pierwszym politolog powinien wypowiadać się wstrzemięźliwie, bo etyka jest obszarem raczej zarezerwowanym dla filozofii, ale wystarczy przyjrzeć się wyborom politycznym osób, które stanowią dziś „bagno" parlamentarne, by dostrzec, że w tezie o ich niskiej jakości moralnej nie ma przesady. Kim bowiem są ci, którzy dają dziś Zjednoczonej Prawicy większość w Sejmie? To na przykład Monika Pawłowska, która do parlamentu weszła jako działaczka Wiosny i profeministyczna aktywistka, a po odejściu z klubu Lewicy dziś wychwala pod niebiosa rządy prawicy. To Kamil Bortniczuk – były bliski współpracownik Gowina, który zdradził go w najważniejszej dla byłego wicepremiera chwili i dziś będzie za to wynagrodzony stanowiskiem ministra sportu (specjalnie dla niego przywróconym). Znajdzie tam jako swego zastępcę Łukasza Mejzę, który do Sejmu wszedł z list PSL, ale od razu zaczął kolaborować z władzą (oraz unikać upublicznienia swego zeznania majątkowego). To także Lech Kołakowski, który odszedł z klubu PiS, ale szybko do niego powrócił, gdy dostał posadę w jednym z banków, gdzie – jak donosiły media – zarabia czterdzieści tysięcy miesięcznie.

Czytaj więcej

Warzecha: Czy Jarosław Kaczyński jeszcze łączy kropki?

O prawie każdym z „bagna" można byłoby napisać podobną charakterystykę. W szczegółach różniłyby się od siebie, ale jedno by je łączyło – kierowanie się niskimi pobudkami. Trzeba to jasno powiedzieć – obecna władza opiera się na złych ludziach, którzy wspierają ją nie z powodów ideowych, lecz ze względu na własne korzyści. To niszczące społecznie i degradujące życie publiczne. Nigdy chyba po 1989 roku bezwstyd i amoralność ludzi władzy nie były tak oczywiste i ostentacyjne.

Ale jest jeszcze coś, co jest wspólne dla politycznego zaplecza PiS – to zdrada. Prawie wszyscy, którzy go stanowią, swego czasu (w dalekiej przeszłości lub całkiem niedawno) zdradzili swoich bliskich współpracowników i poszli na służbę do Kaczyńskiego. I to zresztą stanowi o ich wartości w oczach tego ostatniego! Tak, on takich ludzi hołubi i awansuje. Wszak właśnie za zdradę swego politycznego patrona na najwyższe urzędy zostali wyniesieni przez prezesa PiS Andrzej Duda i Beata Szydło. Gdy w 2011 roku „ziobrzyści" byli wyrzucani z PiS, właśnie ta dwójka odmówiła pójścia za tym, który wprowadził ich do polityki i dbał o ich kariery. Tak – to właśnie Zbigniew Ziobro stał za początkami karier Dudy i Szydło. I właśnie dlatego, że w 2011 roku zdradzili swojego lidera, Kaczyński w cztery lata później uczynił ich prezydentem i premierką. Nie pomimo ich zdrady, lecz ze względu na nią.

Strach przed ideowcami

Prezes PiS lubi ludzi złamanych – najbardziej lubi złamanych przez siebie. Promuje ich potem, chętnie z nimi współpracuje, na nich opiera swoją władzę. Nie na ideowcach, których się boi i którym nie ufa. Oni zawsze mogą przecież być wiernymi swoim ideom, a nie jemu. „Zdrajcy" są bezpieczniejsi, bardziej przez niego psychologicznie przejrzani, łatwiejsi do zrozumienia i kierowania.

Czytaj więcej

Paweł Kukiz na listach PiS? Marek Suski: Nie mam nic przeciwko temu

Sam tego doświadczyłem dosłownie miesiąc po objęciu mandatu europosła. Wówczas to Kaczyński zażądał ode mnie podjęcia decyzji, która byłaby de facto aktem całkowitej nielojalności wobec dwojga moich najbliższych współpracowników. Nie zdecydowałem się na ten krok – w oczach prezesa PiS oznaczało to niezdanie egzaminu. Wtedy właśnie, a nie rok później, gdy stało się to formalnie, nasze drogi się rozeszły. Po prostu – okazałem się osobą nierozumiejącą (a może jednak nieakceptującą?) podstawowych zasad kierowania partią.

Najniższe instynkty

Dziś każdy z nas może dostrzec, że owe zasady nie zmieniły się – władza Kaczyńskiego jest oparta na „zdrajcach", bo to wydaje mu się zrozumiałym i preferowanym mechanizmem współpracy z ludźmi. Aż chciałoby się powiedzieć, że rządy PiS są gwarantowane przez ludzi gorszego sortu, gdyby termin ten nie został wcześniej wykorzystany przez wicepremiera ds. bezpieczeństwa (i nie był obraźliwy). Ale taki właśnie jest klucz do zrozumienia, kto i dlaczego nami rządzi. To władza złych ludzi, oparta na najsłabszych moralnie i skłonnych do zdrad posłach, wydobywająca z wyborców najgorsze cechy. Bo to ostatnie – czyli bazowanie w celu utrzymania swych rządów na najniższych instynktach ludzkich (strachu przed uchodźcami, nietolerancji wobec mniejszości, szczuciu na „obcych", nienawiści do „innych"), jest zarówno istotą polityki Zjednoczonej Prawicy, jak i prostą konsekwencją tego, na jakich politykach buduje większość sejmową dla siebie. Złe drzewo nie może wydawać dobrych owoców.

By ująć powyższe uwagi w krótkim bon-mocie, napisałbym, że władza PiS oparta jest na miernych, biernych i niewiernych.

Od czasu wyrzucenia Jarosława Gowina z rządu, większość sejmową Zjednoczonej (sic!) Prawicy zapewniają pojedynczy posłowie, którzy – w zamian za osobiste profity – zgadzają się popierać rząd w najważniejszych dla niego głosowaniach.

Na to polityczne „bagno" (termin zapożyczony z czasów działania Konwentu Narodowego w dobie Rewolucji Francuskiej) składają się zarówno politycy mający formalnie status niezrzeszonych, jak i członkowie dwóch quasi-partii, które jednak z realnie istniejącymi ugrupowaniami politycznymi nie mają nic wspólnego. Chodzi tu o Partię Republikańską (której spiritus movens jest Adam Bielan), jak i stowarzyszenie „OdNowa RP", któremu lideruje Marcin Ociepa. Te dwa środowiska są bytami nieistniejącymi w świadomości społecznej, a ich jedyną racją istnienia jest zapewnienie ich członkom synekur państwowych oraz stanowisk w administracji publicznej (w zamian za popieranie rządu).

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kraj
Sadurska straciła kolejną pracę. Przez dwie dekady była na urlopie
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?
Kraj
Mariusz Kamiński przed komisją ds. afery wizowej. Ujawnia szczegóły operacji CBA
Kraj
Śląskie samorządy poważnie wzięły się do walki ze smogiem
Kraj
Afera GetBack. Co wiemy po sześciu latach śledztwa?
śledztwo
Ofiar Pegasusa na razie nie ma. Prokuratura Krajowa dopiero ustala, czy i kto był inwigilowany