Był pies, nie ma psa. Ponga zastrzelono tuż pod domem. Ile jeszcze myśliwskich "pomyłek"?

REKLAMA
Karolina Wiśniewska
- Pongo to jest nasz członek rodziny. To znaczy był, przepraszam, był... - mówi pani Jolanta. Jej pies został zastrzelony z broni myśliwskiej, nieopodal domu. Kobieta walczy o sprawiedliwość przed sądem, bo - jak twierdzi - chce pokazać innym, że takich spraw nie należy bagatelizować. Oskarżony podał, że pomylił psa z dziką zwierzyną. - Takie tłumaczenie staje się nie do przyjęcia. Jest zbyt częste, zbyt automatyczne - mówi mec. Karolina Kuszlewicz.
REKLAMA
Zobacz wideo

Pongo miał 3,5 roku i całe życie przed sobą. W domu pani Jolanty był ledwie cztery miesiące. - Dostaliśmy go od sąsiadów. Na spacerach z właścicielami ciągle do nas zachodził. Bawił się z naszą suczką Misią. W końcu sąsiadka zdecydowała, że u nas czuje się dobrze i zapytała, czy chcielibyśmy, by u nas zamieszkał - wspomina opiekunka czworonoga. Opowiada o nim w samych superlatywach. - Młody, piękny pies, prawdziwy husky. Był kochany. Miał swoje rytuały. Przychodził do nas, kładł się z nami, nigdy nie szczekał. Śmieliśmy się, że zamiast tego śpiewa. Nazywaliśmy go naszym synkiem - dodaje.

REKLAMA

Pewnej lipcowej nocy (w ubiegłym roku) pani Jolanta wypuściła Ponga i Misię na dwór, na tzw. wieczorne siku. Było tuż przed północą. Psiaki miały wyjść tylko na chwilę. Niestety, Pongo nigdy już nie wrócił żywy.

Kobieta krzątała się pomiędzy podwórkiem a domem. W pewnym momencie usłyszała potworny skowyt psa, a niedługo potem strzał. Kiedy zbiegła na podwórko, zdążyła zobaczyć jeszcze odjeżdżający samochód. Wsiadła więc w swoje auto, bo - jak mówi - chciała dogonić uciekiniera. Zatrzymała się jednak szybko, bo zobaczyła, że coś leży na trawie. - Kiedy podbiegłam, ujrzałam ciało mojego psa - wspomina.

Jak dodaje, wszystko wydarzyło się w zasadzie tuż pod domem (w Bagienicach niedaleko Mrągowa), jakieś 70-80 metrów od budynku. - Pongo leżał główką zwróconą w stronę domu - wspomina nasza rozmówczyni. Od razu zadzwoniła na numer alarmowy 112. Na miejscu pojawiła się policja, a także technicy kryminalni. Zabezpieczono miejsce zdarzenia i ciało psa. Zebrano odpowiednie ślady. Dokonano badania zabitego zwierzęcia. Wszystko to pozwoliło stwierdzić, że zginęło ono od strzału z broni myśliwskiej.

Śledczy o czyn oskarżają Tomasza M., myśliwego z miejscowego koła łowieckiego spod Mrągowa. Kilka dni temu przed Sądem Rejonowym w Mrągowie rozpoczął się proces w tej sprawie. Według prokuratury - Tomasz M. "wykonując polowanie indywidualne, znęcał się nad psem rasy Syberian Husky, raniąc go poprzez oddanie strzału z broni myśliwskiej, co spowodowało wewnętrzne obrażenia ciała zwierzęcia skutkujące śmiercią". Grozi mu za to do trzech lat pozbawienia wolności.

REKLAMA

"W toku postępowania przygotowawczego podejrzany nie przyznał się do dokonania zarzucanego mu czynu, wyjaśniając, iż myślał, że strzela do zwierzyny dziko żyjącej" - informuje nas  Prokurator Prokuratury Okręgowej Krzysztof Stodolny.

Od tragicznego zdarzenia minął już ponad rok, jednak pani Jolanta przyznaje, że nie pogodziła się ze stratą psa. To zresztą słychać. W naszej krótkiej rozmowie co chwila załamuje jej się głos. Kiedy mówi o Pongu, nieopacznie używa czasu teraźniejszego ("jest członkiem naszej rodziny"), po czym szybko przeprasza i zmienia na czas przeszły ("był"). Zapewnia, że w sądzie chce walczyć "o sprawiedliwość". - Ale też o to, żeby być przykładem dla innych. Żeby pokazać, że takich spraw nie należy bagatelizować. Powinniśmy traktować nasze zwierzęta jako istoty żywe, myślące, czujące i walczyć o nie. Do końca - przekonuje.

"Był pies, nie ma psa"

Opiekunkę psa reprezentuje mec. Karolina Kuszlewicz, która o tej sprawie napisała na swoim blogu w mediach społecznościowych. Przyznała, że widziała zdjęcia Ponga tuż po postrzeleniu. "Sponiewierane, skrzywdzone ciało. I jak porównuje je z tym szczęśliwym psem, którego Państwo widzicie - serce pęka i rodzi się wściekłość. Był pies, psa nie ma" - podała.

W rozmowie z nami zwraca uwagę na kilka kwestii. Po pierwsze - na uczucia swojej klientki. - Ta kobieta przeżyła tragedię. Ten pies był dla niej członkiem rodziny. Miała swoje żywe, szczęśliwe, ukochane zwierzę. Nagle wyszła z domu i zobaczyła go poturbowanego od broni. Zakrwawionego i nieżywego - mówi nam adwokatka.

REKLAMA

Podkreśla też, że ciało Ponga jej klientka znalazła około 80 metrów od domu, a w takiej odległości nie wolno polować. - Obowiązujące przepisy dotyczące polowania mówią o zachowaniu odległości nie mniej niż 150 metrów od zabudowań mieszkalnych. To jest kwestia elementarnego bezpieczeństwa - przekonuje prawniczka. Podkreśla, że tam mógł pojawić się każdy - zarówno zwierzę, jak i człowiek. - Zawsze trzeba się z tym liczyć. Nieprzestrzeganie takich fundamentalnych reguł bezpieczeństwa prowadzi do tragedii -  dodaje.

Jeżeli chodzi o karę, mec. Kuszlewicz wskazuje, że jej i jej klientce zależy przede wszystkim na tym, by osoba odpowiedzialna za zabicie Ponga nie uniknęła odpowiedzialności. - Będziemy oczywiście wnosiły o jego skazanie za przestępstwo, nawiązkę na organizację pozarządową i zadośćuczynienie za krzywdę. Wyrok skazujący ma kluczowe znaczenie, bowiem na jego podstawie oskarżony może utracić pozwolenie na broń, a to w takich sprawach wydaje mi się jedną z najważniejszych kwestii - informuje adwokatka.

Myśliwi strzelają, dowodów brak

Mec. Kuszlewicz przyznaje, że spraw podobnych do sprawy Ponga - w których opiekunowie postrzelonych czy też zastrzelonych przez myśliwych zwierząt walczą o sprawiedliwość przed sądem, jest bardzo mało. Nie dlatego, że takie tragedie się nie zdarzają, bo zdarzają się wcale nierzadko. Problem polega jednak na tym, że brakuje właściwie zabezpieczonych dowodów na pociągnięcie winnych do odpowiedzialności. - Kiedy upłynie trochę czasu, ślady się zacierają i odkodowanie tego, co się wydarzyło, jest często niemożliwe - mówi nasza rozmówczyni. Nierzadko jedynym świadkiem całego zajścia jest właśnie ten, kto strzelał. Musiałby zatem przyznać się do winy, sam z siebie wziąć na siebie odpowiedzialność, a to zdarza się rzadko. Zabite zwierzę nie opowie swojej wersji zdarzenia. Sprawca jest więc także procesowo w dominującej sytuacji nad ofiarą. 

- W sprawie Ponga udało się to dlatego, że na początkowym etapie została dowodowo dobrze zabezpieczona - informuje mec. Kuszlewicz. Jak dodaje, niezwykle ważną rolę odegrało zaangażowanie rodziny, ale także zaangażowanie śledczych. - To państwo dopatrzyło się tego, że doszło do przestępstwa i państwo jest tu głównym oskarżycielem. To mnie bardzo cieszy, bo często w sprawach z ustawy o ochronie zwierząt prokuratura jest bierna. Tu natomiast działa aktywnie - podaje prawniczka.

REKLAMA

"Pomyliłem z dzikiem"

Sprawa Ponga nie jest też pierwszą tragedią, w której z broni myśliwskiej ginie niewinna istota, niby przez "pomyłkę". Bo w taki właśnie sposób najczęściej tłumaczą się ci, którzy zasiadają na ławie oskarżonych. Miesiąc temu w gminie Sierakowice na Pomorzu myśliwy - podczas polowania - postrzelił 14-latka. Mężczyzna miał tłumaczyć, że pomylił chłopca z dzikiem.

Rok temu w listopadzie, w Kluczkowicach pod Opolem Lubelskim od strzału z broni myśliwskiej zginął 16-letni Imanali. Był obywatelem Kazachstanu, który do Polski przyjechał dwa miesiące przed tragedią, żeby uczyć się w tamtejszym technikum. Chciał zostać sadownikiem. Został zastrzelony, kiedy wraz z kolegami poszedł do sadu po jabłka. Po oddaniu strzału myśliwy odjechał, nie udzielając nastolatkowi pomocy.

Głównym oskarżonym o zabicie Imanalego jest były policjant Dariusz Ch. Prokuratura oskarża też towarzyszącego mu Marcina B. o to, że nie udzielił pomocy chłopakowi. Oboje nie przyznają się do zarzucanych im czynów. Przed sądem przekonywali, że to, co się wydarzyło, było nieszczęśliwym wypadkiem.

W tej sprawie także występuje mec. Karolina Kuszlewicz, która w imieniu babci zabitego nastolatka walczy o zadośćuczynienie. - W obu tych historiach [Ponga i Imanalego - red.] padły ze strony oskarżonych podobne wyjaśnienia. Nie mogę przestać myśleć o tej analogii. O zbyt dużej łatwości, w której odbywa się to strzelanie - mówi nam prawniczka. - W obu sytuacjach panowie wyjaśniali na sali sądowej, że jechali samochodem gdy było ciemno, zobaczyli "dzika", wyszli z auta i po prostu strzelili. Wydaje mi się, że to tłumaczenie staje się nie do przyjęcia. Jest zbyt częste, zbyt automatyczne - dodaje.

REKLAMA

Dopytywana, z czego takie podejście wynika, mówi, że z wieloletniego przyzwalania władzy na to, by polowania odbywały się poza kontrolą społeczeństwa; w zasadzie nieograniczonych polowań na dziki oraz moralnej lekkości pociągania za spust do żywych istot, która odbiera poczucie, jak poważnego czynu się dokonuje. - Dopiero teraz, gdy aktywnie zaczynają działać ludzie monitorujący działania myśliwych, dowiadujemy się o kolejnych nadużyciach - zwraca uwagę.

Zdaniem adwokatki musimy zatem - jako społeczeństwo - odpowiedzieć sobie na pytanie, czy chcemy tę "myśliwską narrację" dotyczącą "pomylenia z dzikiem" przyjmować. - Ja też, szczerze mówiąc, przez jakiś czas dawałam się jej zwodzić. Kiedy coś takiego słyszałam, od razu przyjmowałam to za punkt wyjścia i próbowałam udowodnić, dlaczego to nie mogła być pomyłka. Podawałam odległości, różne dowody. Ale teraz myślę, że jeżeli ktoś ma broń palną, to powinien doskonale wiedzieć, jaki skutek przynosi oddanie strzału. Nawet jeśli to dzik [jest celem - red.], to jest bardzo poważna sprawa - przekonuje. - Kiedy ktoś mówi, że "pomylił kogoś z dzikiem", to znaczy, że w którymś momencie umyślnie podjął decyzję o tym, by nie mając stuprocentowej pewności oddać ten strzał - podsumowuje prawniczka.

Walka o badania myśliwych

Zgodnie ze znowelizowaną ustawą Prawo łowieckie od 1 kwietnia 2018 roku wszyscy myśliwi posiadający pozwolenie na broń mają obowiązek przedstawienia - raz na pięć lat - właściwemu organowi policji orzeczenia lekarskiego i psychologicznego potwierdzającego, że wolno im dysponować bronią.

Wedle tego przepisu, do 2023 roku myśliwi - a jest ich w Polsce około 120 tysięcy - będą musieli zostać przebadani. Jak pisała niedawno "Rzeczpospolita", w efekcie takich badań liczba posiadających pozwolenie na broń palną może spaść nawet o 40 proc. Dlatego myśliwi zabiegają o to, by obowiązek od siebie oddalić.

REKLAMA

Służyć miała temu skarga do Trybunału Konstytucyjnego dotycząca nowelizacji Prawa łowieckiego, którą wnieśli w 2018 r. posłowie Kukiz'15 i PSL. Jak przypominała ostatnio "Rz", skarga ta uległa dyskontynuacji, ale złożona została nowa - przez Instytut Analiz Środowiskowych, uchodzący za myśliwski think tank . "Instytut za niekonstytucyjny uważa (...) tryb badań, np. to, że minister zdrowia nie ma możliwości określenia, jakie choroby są przeszkodą do posiadania pozwolenia, i może zrobić to wyłącznie w odniesieniu do zaburzeń psychicznych. Według Instytutu powinna też istnieć możliwość odwołania się od opinii lekarza" - informował dziennik.

Z kolei o przyspieszenie badań walczą organizacje społeczne, zrzeszone w koalicji Niech Żyją! (Fundacja Dzika Polska, Fundacja Prawnej Ochrony Zwierząt "Lex Nova", Fundacja Niech Żyją!). W listopadzie ubiegłego roku wystąpiły z apelem do rządu i parlamentarzystów, by myśliwi musieli przebadać się już w tym (2021 roku).

"Myśliwi są największą w kraju grupą cywilnych użytkowników broni, używając jej w przestrzeni publicznej. W rękach prawie 130 tysięcy członków PZŁ znajduje się blisko 70 proc. całej broni palnej zarejestrowanej w Polsce (ok. 300 000 jednostek). Jednocześnie wśród myśliwych jest wiele osób starszych; średnia wieku członków PZŁ wynosi 52 lata. Oznacza to, że od kilkunastu lat, a nawet od kilku dekad, osoby te nie przeszły żadnych badań lekarskich warunkujących posiadanie broni" - zwracali uwagę aktywiści. Z ich apelu nic jednak nie wyszło.

Rząd szykuje zmiany w Prawie łowieckim w najbliższym czasie, ale - jak zapowiedział ostatnio wiceminister klimatu i środowiska Edward Siarka - mają one umożliwić m.in. "większą otwartość Polskiego Związku Łowieckiego na nowych członków". - Pierwsza rzecz, która zostanie zrobiona, to zwiększenie liczby myśliwych - powiedział we wtorek podczas sejmowej komisji rolnictwa. Wyjaśnił, że propozycja zakłada m.in. włączenie niezrzeszonych w PZŁ myśliwych (ok. 30 tys.) do kół łowieckich. Przyszła nowela ma również zobowiązać myśliwych do prowadzenia elektronicznej książki (zamiast papierowej) wyjść na polowania, która pozwalałaby na bieżącą kontrolę.

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

TOK FM PREMIUM

REKLAMA
REKLAMA
Copyright © Grupa Radiowa Agory