Ceny paliw na polskich stacjach zbliżyły się albo już osiągnęły historycznie wysokie poziomy. Tymczasem ropa naftowa wciąż jest wyraźnie tańsza, niż była podczas fali paliwowej drożyzny z lat 2012-14.
Pod koniec września średnie detaliczne ceny paliw w Polsce osiągnęły najwyższe poziomy od 9 lat. Litr benzyny Pb95 był już tylko o 6 groszy tańszy niż w rekordowo drogim kwietniu 2012 roku. Przeciętnej cenie ON do historycznego maksimum brakuje 8 gr/l. Rekordowo drogi jest już autogaz.
Wszyscy zrzucają winę na karb drożejącej ropy naftowej, która na światowych giełdach kosztuje już ponad 80 dolarów za baryłkę (w przypadku ropy Brent) i jest najdroższa od trzech lat. Tylko przez ostatnie 11 miesięcy ropa Brent podrożała o przeszło 120%. Ale to przecież wciąż nie tłumaczy wszystkiego! Przecież w latach 2011-14 czarny surowiec „chodził” po 100-120 USD, a paliwo na polskich stacjach było w podobnej (lub nawet niższej) cenie niż obecnie. W lipcu 2008 roku ceny dotknęły 150 USD za baryłkę, a my tankowaliśmy wtedy po ok. 4,70 zł/l.
Droga ropa, słaby złoty...
W tym momencie na scenę wchodzi czynnik numer dwa, czyli kurs dolara amerykańskiego. Jeszcze niedawno „zielony” kosztował prawie 4 złote, a więc był dwa razy droższy niż latem 2008 roku, gdy obserwowaliśmy nominalnie rekordowe ceny ropy. Ówczesne 150 USD/bbl przy dolarze za nieco ponad dwa złote dawało cenę baryłki na poziomie ok. 300 zł. Dziś ta sama baryłka kosztująca nieco ponad 81 USD przy dolarze po 3,95 zł wynosi ok. 320 zł.
W rezultacie „cena odczuwalna” ropy naftowej w Polsce jest znacznie wyższa, niż wynikałoby to z jej notowań w Londynie. Ale to wciąż nie wyjaśnia wszystkiego. Ropa Brent wyceniana była na ponad 300 złotych także trzy lata temu, ale wtedy średnia cena detaliczna benzyny Pb95 wynosiła ok. 5,10 zł/l, była więc o jakieś 70 gr/l niższa niż obecnie. Różnica jest zatem niebagatelna i wynika z czegoś więcej niż tylko z samych notowań ropy naftowej i kursów walutowych.
Odpowiedzi nie przynoszą marże detaliczne, które w przypadku benzyny przez ostatnie tygodnie utrzymywały się na poziomach zbliżonych do historycznej średniej (ok. 25 gr/l), a ostatnio nawet spadły wyraźnie poniżej. W przypadku oleju napędowego na stacjach był on jeszcze niedawno wręcz tańszy, niż wynosiła cena w rafinerii. A jeśli ceny hurtowe będą nadal rosły, to presja na detalistów będzie narastać. Nikt bowiem nie wie, jak polscy kierowcy zareagują na powszechne ceny przekraczające 6 zł/l.
...i jeszcze te podatki
Dlatego szukając przyczyn tak drogiego paliwa, trzeba by spojrzeć jeszcze głębiej, czyli do składników leżących po drugiej stronie bramy rafinerii. W ostatnich miesiącach PKN Orlen sukcesywnie zwiększał modelową marżę rafineryjną (czyli w uproszczeniu różnica między przychodami ze sprzedaży miksu paliw do kosztów wsadu surowcowego) we wrześniu wzrosła do 6,4 USD na baryłce. W sierpniu było to 5,8 USD, w lipcu 4,0 USD, w czerwcu 2,9 USD, a w styczniu zaledwie 1,1 USD. Jednakże w przeszłości marże Orlenu były nawet wyższe niż obecnie, a ceny paliw tak bardzo nie odbiegały od kosztów ropy naftowej.
Należy przy tym pamiętać, że ropa naftowa to tylko część ceny gotowego produktu. Po drodze mamy koszty produkcji i zużycia energii w rafinerii, koszty dostawy, koszty utrzymania i prowadzenia stacji paliw itd., itp. To wszystko przez ostatnie kilka lat mocno podrożało – przede wszystkim wzrosły koszty pracy i energii.
Po drugie, wzrosły lub pojawiły się nowe podatki nałożone na paliwa. W 2018 roku pojawił się nowy parapodatek, oficjalnie nazwany „opłatą emisyjną”. To dodatkowe 10 gr/l brutto podnoszące detaliczne ceny paliw w Polsce, choć niewidoczne w rachunku przedstawianym konsumentowi. Nie można także zapomnieć, że podatki (akcyza, opłata paliwowa, VAT) stanowią przeszło połowę ceny detalicznej zarówno benzyny, jak i oleju napędowego. Bez podatków tankowalibyśmy oba te paliwa po ok. 3 zł/l nawet przy obecnych, stosunkowo wysokich cenach ropy naftowej oraz w otoczeniu bardzo słabego złotego.