- Jeśli izraelskie władze okupacyjne będą nadal umacniać jedno państwo apartheidu, jak to się dzieje dzisiaj, naród palestyński i cały świat nie będą tolerować takiej sytuacji - ogłosił prezydent Autonomii Palestyńskiej. - Okoliczności nieuchronnie wymuszą równe i pełne prawa polityczne dla całego terytorium historycznej Palestyny - mówił Mahmoud Abbas, cytowany przez agencję Associated Press.
Abbas wyraził gotowość do negocjowania granic, ale przestrzegł jednocześnie, że jeśli Izrael nie zakończy definitywnie okupacji Zachodniego Brzegu i Strefy Gazy, terytoriów przejętych w 1967 r., a także Wschodniej Jerozolimy, to na nowo rozważy kwestię uznania państwa żydowskiego. - Jeśli to nie zostanie osiągnięte, po co w takim razie utrzymywać uznanie Izraela w oparciu o granice z 1967 roku? - zastanawiał się prezydent.
Uznanie Izraela przez Palestyńczyków było podstawą porozumień z Oslo z 1993 r., które dały początek procesowi pokojowemu na Bliskim Wschodzie. Rozmowy na ten temat ucichły ponad dekadę temu, a obecny premier Izraela, Naftali Bennett, wciąż sprzeciwia się utworzeniu państwa palestyńskiego. - Myślę, że byłby to straszny błąd - ocenił Bennett w wywiadzie dla Kan, publicznego izraelskiego nadawcy, na początku tego miesiąca. Premier dodał, że nie zamierza spotkać się z Mahmoudem Abbasem. Jak twierdzi, "nielogiczne" jest dla niego "spotkanie z kimś, kto pozywa izraelskich żołnierzy do Trybunału w Hadze i oskarża ich o zbrodnie wojenne, a jednocześnie wypłaca pensje terrorystom". Jego słowa przytacza "Times of Israel".
Dziennik podkreśla, że prezydent Abbas broni kontrowersyjnej praktyki, polegającej na wypłacaniu zasiłków Palestyńczykom rannym lub więzionym przez siły izraelskie, a także rodzinom zabitych, również tych, którzy przeprowadzali ataki terrorystyczne.