NEWSLETTER

Zamów newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.

To pole jest wymagane

Lekarz na jednym etacie? To likwidacja 20 proc. oddziałów

Autor: Ryszard Rotaub • Źródło: Ryszard Rotaub/Rynek ZdrowiaOpublikowano: 18 września 2021 07:07Zaktualizowano: 18 września 2021 08:50

Co by było, gdyby lekarze pracowali w jednym miejscu, zamiast w kilku, łatając dziury kadrowe? Z reguły pada odpowiedź, że części pacjentów nie miałby kto leczyć. Tak twierdzą też protestujący w Białym Miasteczku rezydenci. Sprawdźmy to na przykładzie chirurgii ogólnej.

Lekarz na jednym etacie? To likwidacja 20 proc. oddziałów
Co by było, gdyby lekarze pracowali w jednym miejscu, zamiast w kilku, łatając dziury kadrowe? Fot. Fotolia
  • Większość oddziałów chirurgii ogólnej wykonuje zbyt mało zabiegów, jest ich za dużo, nie mają pełnej obsady. To politycznie wygodne, choć kosztowne i zupełnie nieefektywne rozwiązanie
  • Średni wiek czynnego zawodowo chirurga to 59,5 roku. Wcześniej czy później demografia wymusi konieczność zmian w chirurgii, nowe rozwiązania będą niezbędne
  • Dla wszystkich byłoby lepiej, gdyby chirurdzy pracowali w jednym miejscu - twierdzi prof. Grzegorz Wallner, konsultant krajowy w dz. chirurgii ogólnej

W Polsce jest ok. 9 tys. chirurgów ogólnych, w tym 6,1 tys. z drugim stopniem specjalizacji. Co by było, gdyby pracowali tylko na oddziałach, w szpitalnych poradniach chirurgicznych, SOR-ach? Prof. dr hab. Grzegorz Wallner, konsultant krajowy w dziedzinie chirurgii ogólnej, twierdzi, że byłoby to korzystne dla pacjenta.

Gdyby chirurg pracował w jednym miejscu, opieka nad pacjentem byłaby zdecydowanie lepsza. Z merytorycznego punktu widzenia, z punktu widzenia nadzoru specjalistycznego to oczywiste. W wielu jednostkach chirurgii nie ma ciągłości opieki tego samego lekarza, który operował pacjenta. Braki kadrowe chirurgów powodują, że w kolejnych dniach inny lekarz sprawuje opiekę nad pacjentem.

Zdaniem profesora praca w jednym miejscu wcale nie doprowadziłoby do paraliżu w chirurgii. Wręcz przeciwnie, usprawniłoby jej funkcjonowanie.

Lepiej postawić na jakość, nie na ilość

- Od 7 lat jestem konsultantem krajowym, wcześniej, przez 16 lat, byłem wojewódzkim. Już na początku lat dwutysięcznych sygnalizowałem problem konieczności restrukturyzacji działalności oddziałów chirurgii w Polsce. W rocznych sprawozdaniach też podnoszę tezę, że nie ma powodu utrzymywania tak dużej liczby oddziałów chirurgicznych, nawet jeśli zachowamy obecną liczbę szpitali. Że lepiej się skupić na poprawie efektywności i jakości leczenia. Nie ma potrzeby na siłę utrzymywać w każdym szpitalu podstawowego, pełnego profilu szpitala z pediatrią, interną, ginekologią i chirurgią - twierdzi prof. Grzegorz Wallner i dodaje, że na konieczność zmiany podejścia wskazują obiektywne parametry.

Czytaj też:
Lekarzy brakuje, a NFZ nie pozwala zamykać oddziałów w szpitalach. "Nie mamy kim leczyć"

SOR bez lekarza. Dyżur pełnili ratownicy i pielęgniarki

- Specjaliści zajmujący się ekonomiką zdrowia i organizacją ochrony zdrowia obliczyli, że statystycznie, dla całej Polski, odległość do oddziału chirurgii ogólnej wynosi 7,5 km, a średni czas dojazdu to 15-45 minut. Oczywiście są obszary, gdzie czas dojazdu jest dłuży - niekiedy ponad godzinę. Tym niemniej powstaje pytanie, czy nie lepiej byłoby zadbać o lepszy transport sanitarny i w ten sposób skrócić dojazd, obniżyć koszty funkcjonowania systemu, zamiast utrzymywać w gotowości całe oddziały. Nie ma na świecie drugiego kraju, który miałby tak duże nasycenie jednostek chirurgicznych. Mamy ponad 500 oddziałów chirurgicznych - przekonuje.

Profesor jest realistą.

Rozumiem, że są argumenty polityczne i nikt nie podejmie decyzji o likwidacji oddziału - przyznaje. - Kolejne ekipy nie zmieniają tego stanu, chociaż wiedzą, że większość oddziałów wykonuje zbyt mało zabiegów i że nie mają pełnej obsady. Taki stan jest tylko pozornie bezpieczny, choć kosztowny i zupełnie nieefektywny.

Praca w jednym miejscu to likwidacja przynajmniej 20 proc. oddziałów

Inne zagrożenia widzi Krzysztof Hałabuz, prezes ds. operacyjnych Stowarzyszenia Porozumienie Chirurgów SKALPEL. 

Hipotetyczna sytuacja, kiedy to chirurdzy pracują tylko w jednym miejscu, na jednym etacie doprowadziłaby do zamknięcia 20 proc., może nawet połowy funkcjonujących teraz szpitalnych oddziałów chirurgii ogólnej - ocenia.

Zwraca uwagę, że chirurgia ogólna jest jednym z kilku podstawowych oddziałów w każdym szpitalu, mocno związanym m.in. z działalnością oddziału internistycznego. - Nie sposób mówić o jakimś modelowym rozwiązaniu w chirurgii bez odniesienia się do innych jednostek ochrony zdrowia, bo to system naczyń połączonych.

Gdyby jednak decydenci zdecydowali się na reformę w chirurgii, to musieliby od nowa przemyśleć kwestie związane z logistyką i lokalizacją oddziałów, żeby były na tyle blisko, by była możliwość konsultacji i transportu chorych.

- Oznacza to konieczność przeprowadzenia kolejnej reformy - zbudowania nowego systemu ratownictwa medycznego. Byłoby to niebywałym wyzwaniem dla resortu zdrowia, nie mówiąc już o pracownikach zatrudnionych w ochronie zdrowia, których taka reforma dotknęłaby bezpośrednio - zwraca uwagę Krzysztof Hałabuz.

Podkreśla jednocześni, że mimo wspomnianych barier i problemów, nie odrzuca tego rodzaju koncepcyjnych rozważań.

Chirurdzy starzeją się, następców przybywa w niewystarczającym tempie. Z przygotowanego przez Naczelną Radę Lekarską raportu wynika, że stale rośnie średni wiek chirurga. W 2020 r. wynosił 59,5 roku. Tak więc wcześniej czy później demografia wymusi konieczność zmian, potrzebne będą nowe rozwiązania.

Pieniądze na reformę są już w systemie

Konsultant krajowy także przyznaje, że z niepokojem obserwuje dramatycznie narastający deficyt chirurgów.

Czytaj również:
Lekarz zmarł z wycieńczenia? Miał 39 lat. Przepracował ponad 100 godzin. W szpitalu brakuje rąk do pracy

Po śmierci anestezjologa zawrzało: lekarz na jednym etacie? Trzeba by zamknąć szpitale

- Absolwenci szkół medycznych niechętnie podejmują pracę w dyscyplinach zabiegowych, gdyż związana jest ona ze zwiększonym ryzykiem. Mamy około 400 wolnych miejsc specjalizacyjnych. Tymczasem z obawy przed pandemią chirurdzy emeryci, którzy - w zależności od województwa - stanowią 15-25 proc. personelu chirurgicznego, coraz częściej podejmują decyzję, żeby odejść z zawodu, a oni przecież ratowali oddziały. Znam wiele jednostek chirurgii, w których ordynator i jego zastępca są od dawna na emeryturze - mówi Grzegorz Wallner.

Profesor przekonuje, że w sytuacji, kiedy występują olbrzymie niedobory kadrowe, powinno się zwracać szczególną uwagę na efektywność pracy oddziałów chirurgii ogólnej.

Z punktu widzenia efektywności systemu, w tym również bezpieczeństwa pacjenta, a także biorąc pod uwagę ilość zabiegów i inne parametry ekonomiczne, żeby oddział mógł funkcjonować, to powinien obsługiwać 80 - 120 tys. ludzi. Tymczasem mamy szpitale w powiatach liczących kilkanaście tysięcy mieszkańców. Dochodzi do rozdrobnienia kadr medycznych i środków. Stąd wrażenie, że w systemie jest za mało pieniędzy - twierdzi konsultant krajowy.

- Z jednej strony to prawda, bo procedury chirurgiczne są źle wycenione, najgorzej w chirurgii ogólnej. Nie ma w Polsce pełno profilowego oddziału chirurgii, który mógłby się zbilansować. Z drugiej strony, gdybyśmy poprawili efektywność i zmienili organizację, to te środki, które w systemie są przeznaczone dla chirurgii, najprawdopodobniej byłyby wystarczające - ocenia.

W jego ocenie, gdyby NFZ wziąłby pod uwagę, że standardowy oddział liczy 30-40 łózek i uwzględnił ośmiogodzinny czas pracy lekarzy, to okaże się, że powinno być 5-7 chirurgów na oddziale trzydziestołóżkowym i 8-10 na oddziale czterdziestołóżkowym. - W praktyce jest ich kilku, a niedobory lekarzy do zapewnienia codziennej opieki, dyżurów, pracy w oddziałach SOR, izbie przyjęć czy poradni chirurgicznej są uzupełniane dodatkowym zatrudnieniem lekarzy pracujących jednocześnie w kilku miejscach.

Pytamy dra Hałabuza, który pracował w opisanych przez profesora warunkach, co stałoby się z chirurgią ogólną, gdyby na oddziałach wprowadzić na pełną obsadę, czyli 7-8 chirurgów?

Część trzeba by zamknąć, bo nie miałby kto operować. Operowałyby tylko czynne. Przy pełnej obsadzie można pracować na spokojne, to znaczy można zabezpieczyć poradnię chirurgiczną, można spokojnie pojechać na urlop czy szkolenie itd. – uważa prezes ds. operacyjnych Stowarzyszenia SKALPEL i przyznaje, że oddziałów chirurgii ogólnej mamy w Polsce za dużo, że powinno się zoptymalizować ich liczbę i przemyśleć lokalizację. Zaznacza, że nie dotyczy to jednak jedynie chirurgii.

W jednym miejscu, ale za jaką pensję?

Dla obu naszych rozmówców problemem, który należałoby rozwiązać w razie wprowadzenia reformy chirurgii ogólnej jest kwestia płac. - Chirurdzy nie byliby finansowo usatysfakcjonowani z pracy na jednym etacie, bo te 6 tys. zł z haczykiem brutto dla chirurga z dwudziestoletnim czy trzydziestoletnim doświadczeniem zawodowym, to stanowczo za mało - mówi Krzysztof Hałabuz.

- Zarobki chirurgów są kompromitująco niskie. Muszą brać po kilka dyżurów, szukają dodatkowych miejsc pracy, żeby dorobić – potwierdza Wallner. - Zapewniam jednak, że nikt nie chce pracować w kilku miejscach. Wolałby w jednym, ale takim, w którym miałby godne uposażenie. Praca chirurga w jednym miejscu przekłada się na komfort i efektywność pracy a także zdecydowanie na bezpieczeństwo pacjenta.

- Zadał pan proste pytanie: co by było gdyby… Odpowiedź jest wielowątkowa. Ale podsumowując: myślę że dla wszystkich byłoby lepiej, gdyby chirurdzy pracowali w jednym miejscu - konkluduje profesor.

 

Nie przegap najważniejszych wiadomościObserwuj nas w Google NewsObserwuj nas w Google News
Dowiedz się więcej na temat:
FORUM TYMCZASOWO NIEDOSTĘPNE

W związku z ciszą wyborczą dodawanie komentarzy zostało tymczasowo zablokowane.