Oto, co nas czeka: Stagnacja i szaleńczy wzrost cen

Stagnacja gospodarcza i wysoki wzrost cen, czyli inflacja, która wymyka się spod kontroli - to najbardziej prawdopodobny scenariusz na najbliższe lata - twierdzą zgodnie dwie światowego formatu gwiazdy nauk ekonomicznych Kenneth Rogoff i Nouriel Roubini.

Nouriel Roubini, były profesor ekonomii w Stern School of Business na Uniwersytecie Nowojorskim, obdarzony przydomkiem "Doktor Zagłada" gdyż przestrzegał przed wielkim globalnym kryzysem finansowym z lat 2007-9, twierdzi już od wielu miesięcy, że mieszanka luźnej polityki monetarnej i fiskalnej nadmiernie pobudzi popyt i doprowadzi do wysokiej inflacji. Ale dodaje do tego jeszcze - gospodarka może trwale pogrążyć się w stagnacji.

Kluczowe pytanie: Dlaczego?

Objawy stagnacji już widzimy, choć w II kwartale tego roku wzrost na świecie gwałtownie odbił. Pandemia doprowadziła do "wąskich gardeł" w dostawach towarów, co już powoduje spowolnienie w USA, Chinach i w Europie. Wynikają z tego tzw. wstrząsy lub szoki podażowe - brak dostaw powoduje ograniczenie produkcji, a to zwiększa jej koszty. Niemiecki przemysł motoryzacyjny ma już kilkumiesięczne zaległości w produkcji aut z powodu braku mikroprocesorów.  

Reklama

"(...) ta dynamika popytu i podaży połączone ze sobą mogą doprowadzić do stagflacji w stylu lat 70. (czyli rosnącej inflacji w czasie recesji), a ostatecznie nawet do poważnego kryzysu zadłużenia" - napisał Nouriel Roubini na stronach Project Syndicate.

Dlaczego po załamaniu gospodarki wskutek pandemii odbicie wzrostu gospodarczego miałoby się nie utrwalić? Bo pandemia spowodowała "wąskie gardła" w dostawach surowców, półproduktów, podzespołów i towarów. Część ekonomistów mówi, że te wąskie gardła z czasem się poszerzą, powrócą do normy, odkrztuszą, a stagflacja wcale nie potrwa długo.


Ale mamy wariant delta koronawirusa, który powoduje kolejne lockdowny (jak choćby w Chinach). Pracownicy niechętnie wracają do pracy. Nawet kiedy jedne "wąskie gardła" się wyleczą, powstają kolejne. Nouriel Roubini twierdzi, że te negatywne wstrząsy podażowe, które już teraz hamują gospodarkę, "prawdopodobnie utrzymają się w średnim i długim okresie", czyli przez kilka najbliższych lat. Dlaczego?

Nie tylko koronawirus

Na świecie nasilają się tendencje do deglobalizacji. Rośnie protekcjonizm. Następuje "bałkanizacja" czyli rozdrobnienie łańcuchów dostaw. Społeczeństwa w zaawansowanych gospodarkach i w krajach należących do największych rynków wschodzących, jak Chiny, się starzeją.

Tymczasem bogate kraje wprowadzają ograniczenia imigracyjne, co utrudnia przemieszczanie się ludności z biedniejszego Globalnego Południa na bogatszą Północ. Chińsko-amerykańska zimna wojna dopiero się zaczyna, a grozi ona rozbiciem światowej gospodarki na dwie części, dwa osobne obiegi. Zmiany klimatyczne powodują zakłócenia w rolnictwie i skoki cen żywności.

Pandemia już doprowadziła, a może jeszcze zaostrzyć kontrolę eksportu kluczowych towarów i materiałów. Cyberwojna coraz bardziej zakłóca produkcję, a walka z cyberprzestępczością  jest coraz bardziej kosztowna. Na świecie coraz więcej ludzi sprzeciwia się nierównościom dochodów i bogactwa, co wymusza politykę wzmacniającą pracowników i związki zawodowe, i przygotowuje grunt pod przyspieszony wzrost płac.

Kenneth Rogoff, profesor ekonomii na Uniwersytecie Harvarda, były główny ekonomista Międzynarodowego Funduszu Walutowego, dodaje do tego jeszcze trwający już od dekad spadek produktywności. Twierdzi, że owszem, jest szansa, by zastosowanie biotechnologii i sztucznej inteligencji spowodowało gwałtowny skok w produktywności, ale na razie tego po prostu nie widać. Dwie dekady tego stulecia przyniosły spadek produktywności, a pandemia spowodowała, że  jest jeszcze bardziej dotkliwy, bo doprowadziła w wielu branżach, w różnych miejscach świata do degradacji majątku produkcyjnego i utraty miejsc pracy.


I dodaje, że sytuacja w jakiej znalazła się gospodarka coraz bardziej przypomina tę z lat 70. zeszłego stulecia. Wtedy przyczyną długotrwałej recesji i wysokiej inflacji był także szok podażowy - wstrzymanie dostaw ropy przez państwa arabskie dla krajów popierających Izrael w wojnie na Bliskim Wschodzie. A klęska USA w Afganistanie przypomina tę w Wietnamie z 1975 roku.

Wyzwanie dla banków centralnych

Stagnacja gospodarcza może uniemożliwić bankom centralnym wycofywanie się z ultrałogodnej polityki monetarnej polegającej na skupie aktywów i utrzymywaniu stóp procentowych "bliskich zera". A w ten sposób nie będą miały podstawowego narzędzia do zwalczania inflacji. A tymczasem inflacja okazuje się coraz bardziej trwała. Równocześnie rządy nie ustaną we wspomaganiu wciąż ledwo dyszącej gospodarki, więc będą kontynuować luźną politykę fiskalną. To wybuchowa mieszanka, powodująca trwały wzrost cen.

"(...) różne miary inflacji są nie tylko znacznie powyżej celu, ale także coraz bardziej trwałe" - napisał Nouriel Roubini.

Ale jest jeszcze drugi powód, dla którego banki centralne, choć są niezależne, nie będą mogły szybko "normalizować" polityki pieniężnej. Jest nim eksplozja zadłużenia publicznego i prywatnego.

BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami

"(...) Fed (...) podobnie jak większość banków centralnych, został zwabiony w "pułapkę zadłużenia" przez gwałtowny wzrost zobowiązań prywatnych i publicznych (jako udział w PKB) w ostatnich latach. Nawet jeśli inflacja pozostanie wyższa niż zakładana, zbyt szybkie wyjście z QE (łagodzenia ilościowego polegającego na skupie m.in. obligacji skarbowych; obecnie bank centralny USA kupuje 120 mld dolarów miesięcznie - red.) może spowodować krach na rynkach obligacji, kredytów i akcji. To naraziłoby gospodarkę na twarde lądowanie, potencjalnie zmuszając Fed do odwrócenia (polityki) i wznowienia luzowania ilościowego" - napisał Nouriel Roubini.

"Wysokie zadłużenie jest już powodem, dla którego niektóre banki centralne wahają się przed podniesieniem stóp procentowych" - napisał Kenneth Rogoff.

Doświadczenia z przeszłości

Przypomnijmy, że w 2013 roku sama zapowiedź możliwości wycofywania się przez Fed z łagodzenia ilościowego uruchomionego po poprzednim globalnym kryzysie finansowym spowodowała gwałtowny wzrost rentowności amerykańskich obligacji. Ich masowa wyprzedaż znana jest pod określeniem taper tantrum, czyli napadu furii rynków finansowych z powodu taperingu, a więc wycofywania się ze skupu obligacji i dostarczania rynkom niemal darmowego pieniądza.

Potem Fed próbował dokonać "taperingu" w IV kwartale 2018 roku, co - pod wpływem zaburzeń, jakie wystąpiły na rynkach akcji i obligacji - skończyło się tym, że wstrzymał zacieśnienie polityki pieniężnej i dalej skupował papiery dłużne.

Ale inflacja wygląda już na sprawę poważną i wcale nie "przejściową". Niedawno inny wybitny ekonomista John Taylor (twórca tzw. reguły Taylora, którą posługiwało się do niedawna wiele banków centralnych na świecie, profesor ekonomii na Uniwersytecie Stanforda, podsekretarz skarbu USA w latach 2001-5) napisał, iż z jego reguły wynika, że stopa funduszy federalnych (podstawowa stopa banku centralnego USA) powinna obecnie wynosić 5 proc., a nie 0,05-0,1 proc. Nawet gdyby przyjąć, że inflacja w USA do końca roku spadnie do 2 proc. (co pozostaje dalej celem inflacyjnym Fed, tylko że ma być to średnia inflacja "w pewnym okresie"), to obecnie stopa funduszy federalnych powinna wynosić 3 proc. - twierdzi John Taylor.

"Jakiś czas temu niewielka inflacja wydawała się problemem do opanowania. Teraz ryzyko i stawka są wyższe" - napisał Kenneth Rogoff.

Będziemy mieć - jak USA w latach 70. zeszłego wieku - straconą dekadę stagflacji? A może kilka kolejnych? Bo Kenneth Rogoff zwraca uwagę, że znacznie większym problemem od bieżącego zadłużenia dla finansów publicznych - w związku ze starzeniem się populacji -  będą niedofinansowane publiczne systemy emerytalne.

Na świecie nasila się presja społeczna, by zwiększyć wydatki rządowe i transfery, ponieważ nierówności są już zauważane przez społeczeństwa i stają się w wielu krajach coraz bardziej istotne politycznie. Stają się znacznie ważniejszym społecznie problemem niż poprawa wzrostu gospodarczego.

W końcu wreszcie stawienie czoła zmianom klimatycznym i zagrożeniom środowiskowym będzie wywierać dodatkową presję na budżety państw. I także spowolni wzrost.

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »