Polska zaczyna odstawać od innych rynków wschodzących pod względem polityki pieniężnej. Czy słusznie?
Węgierski bank centralny drugi raz w tym roku podniósł stopy procentowe i to mocniej od oczekiwań. To już jest szeroki trend. Jedna trzecia rynków wschodzących, których politykę pieniężną na bieżąco analizuje Bank Rozliczeń Międzynarodowych, podniosła już w obecnym cyklu koszt pieniądza. Robią to zarówno kraje słabsze finansowo, jak Brazylia, jak i silniejsze – jak Czechy.
Na tym tle wyraźnie wyróżnia się Polska, która nie tylko nie podnosi stóp, ale utrzymuje je też na najniższym poziomie z wszystkich rynków wschodzących. Uważamy, że jesteśmy już rynkiem rozwiniętym. Czy to słuszna konstatacja i polityka?
ReklamaWęgry podniosły stopę referencyjną banku centralnego o 0,3 pkt proc., do 1,2 proc. Na rynku powszechnie oczekiwano podwyżki o 0,2 pkt proc. Jako powód swojej decyzji bank centralny podał rosnącą presję inflacyjną ze strony przyspieszających płac, rosnących cen surowców i wysokiej inflacji na świecie. Bank twierdzi, że podwyżki stóp pozwolą ograniczyć wzrost oczekiwań inflacyjnych.
Węgry to kolejny bank w Europie Środkowo-Wschodniej, który zaostrza politykę pieniężną. Uczynił to już czeski bank centralny, który w tym roku jeszcze prawdopodobnie będzie dalej podnosił koszt pieniądza, a także rosyjski bank centralny. Chociaż Rosja może być słabym punktem odniesienia dla Polski, bo jako kraj o niższej wiarygodności musi generalnie utrzymywać wyższe stopy.
Polska na razie utrzymuje stopę referencyjną na poziomie 0,1 proc., a ze słów prezesa Narodowego Banku Polskiego Adama Glapińskiego wynika, że nie bank nie zamierza jej szybko zmieniać. Efekty widać po kursie waluty krajowej, która systematycznie się osłabia. W ciągu roku złoty stracił 4 proc. wobec euro i 5,5 proc. wobec czeskiej korony, choć jednocześnie zyskał niecały 1 proc. wobec forinta.
Polski bank centralny utrzymuje, że wysoka inflacja jest zjawiskiem przejściowym, wynikającym głównie z tzw. czynników podażowych, czyli krótkotrwałych zaburzeń w ilości wytwarzanych i dostarczanych dóbr i usług. Wysoki popyt na razie nie jest – zdaniem NBP – istotnym źródłem podwyższonej inflacji. Głównie dlatego, że gospodarka wciąż znajduje się poniżej swoich pełnych zdolności produkcyjnych, czyli teoretycznie na zwiększony popyt może odpowiadać zwiększoną produkcją, a nie cenami.
Sam argument, że inne kraje prowadzą jakąś politykę, nie musi rozstrzygać o tym, co jest dobre, a co złe dla Polski. Może to NBP ma rację, a nie jego odpowiedniki w Czechach i na Węgrzech?
Jedno jest dla mnie jasne. NBP myli się twierdząc, że wysoki popyt nie gra roli przy podwyższonej inflacji. Płace rosną w Polsce w tempie 9-10 proc. rocznie, inwestycje przyspieszają, kurs waluty się osłabia, bezrobocie szura po dnie w okolicach 3 proc. To są warunki rozgrzanej gospodarki.
Nie można wykluczyć, że wstrzemięźliwość NBP jest słuszna z powodu zagrożenia pandemią. Ale w ocenie trwałości procesów inflacyjnych to inne banki centralne mają prawdopodobnie więcej racji.