Bielsko-Biała. Ofiara księdza pedofila pozywa diecezję. Domaga się 3 mln zł. "Gehenna lęku"

Do Sądu Okręgowego w Bielsku-Białej trafił pozew Janusza Szymika przeciwko diecezji bielsko-żywieckiej - dowiedział się portal Gazeta.pl. Mężczyzna domaga się trzech milionów złotych zadośćuczynienia za trwające latami wykorzystywanie seksualne. - Ta kwota nie odzwierciedla mojego cierpienia - mówi nam ofiara księdza Wodniaka.

- Długo musiałem walczyć o sprawiedliwość i przyszedł czas na coś, co w Kościele katolickim nazywamy zadośćuczynieniem, to zadośćuczynienie za mękę, której doznałem, za błędy systemowe popełnione przez hierarchów - mówi w Gazeta.pl Janusz Szymik. - Ta kwota w żadnej mierze nie odzwierciedla cierpienia, którego doświadczałem przez okres tych 28 lat, od momentu, gdy po raz pierwszy zgłosiłem tę sprawę Tadeuszowi Rakoczemu, ordynariuszowi diecezji bielsko-żywieckiej - dodaje.

Zobacz wideo „Co łaska" za tuszowanie pedofilii? O. Gużyński: To rzecz bardzo niestosowna

Gazeta.pl dotarła do pozwu przeciwko diecezji bielsko-żywieckiej, który został w poniedziałek wysłany do Sądu Okręgowego w Bielsku-Białej. Janusz Szymik domaga się od diecezji trzech milionów zł zadośćuczynienia. W uzasadnieniu pisma przypomniano wstrząsającą historię mieszkańca Międzybrodzia Bialskiego. 

"Pan Jan Wodniak posługiwał w pozwanej diecezji jako proboszcz Parafii Rzymskokatolickiej w Międzybrodziu Bialskim. Zgodnie z relacją [...] Pana Janusza Szymika dopuścił się na nim kilkuset oralnych i analnych gwałtów, molestował go oraz ubezwłasnowolnił. Powód miał dwanaście lat, kiedy doszło do pierwszego nadużycia" - czytamy w uzasadnieniu pozwu. Dalej podkreślono, że "sprawca zbudował swój autorytet w przestrzeni religijnej". "Posługiwanie w parafii zapewniło mu dostęp do dzieci. Powód wobec przestępstw, których dopuszczał się na jego osobie sprawca, był zupełnie bezradny. Przez ponad dwadzieścia lat musiał znosić jego widok za ołtarzem, pomimo straszliwej wiedzy o tym człowieku. Wodniak dla lokalnej społeczności był autorytetem" - napisano.

W piśmie zauważono też, że w efekcie wewnętrznego postępowania kanonicznego doszło do ukarania ks. Wodniaka. 

"Utracił zaufanie do siebie, przeszedł gehennę lęku"

"Z badań klinicznych wynika, że pokrzywdzeni przemocą seksualną w dzieciństwie są w stanie uświadomić sobie doznaną krzywdę, mówić o tym głośno dopiero jako osoby dorosłe. Doświadczenie Janusza Szymika z przemocą seksualną w kościele było zdarzeniem traumatycznym. Zaledwie przyczynkiem cierpienia, które ma swoje konsekwencje po dziś dzień. Utracił zaufanie do siebie, przeszedł gehennę lęku, braku poczucia bezpieczeństwa oraz wstydu, który obecnie potrafił zwalczyć" - napisano w pozwie.

Dalej czytamy, że "odpowiedzialność diecezji jest oczywista i przesądzona tak w doktrynie, jak i orzecznictwie sądów powszechnych". W pozwie cytowany jest art. 430 kodeksu karnego, który brzmi: "Kto na własny rachunek powierza wykonanie czynności osobie, która przy wykonywaniu tej czynności podlega jego kierownictwu i ma obowiązek stosować się do jego wskazówek, ten jest odpowiedzialny za szkodę wyrządzoną z winy tej osoby przy wykonywaniu powierzonej jej czynności". 

Janusz Szymik i jego adwokat Artur Nowak czekali z pozwaniem diecezji aż Watykan zdecyduje w sprawie biskupa Tadeusza Rakoczego. Pod koniec maja archidiecezja krakowska poinformowała, że Stolica Apostolska ukarała duchownego w związku z zaniedbaniami, jakich miał się dopuścić, gdy kierował diecezją bielsko-żywiecką. Wcześniej pełnomocnik Szymika wystosował do diecezji propozycję ugody, ale pismo nie spotkało się z odpowiedzią. 

Ksiądz Jan Wodniak w latach 80. miał wykorzystać seksualnie Janusza Szymika kilkaset razy. W 1993 roku Szymik po raz pierwszy opowiedział o tym biskupowi Tadeuszowi Rakoczemu, który kierował wtedy diecezją bielsko-żywiecką. Ponownie zrobił to w 2007 roku, ale biskup nie reagował na docierające do niego sygnały. 

- Januszowi Szymikowi złamano życie, został skrzywdzony w najgorszy możliwy sposób i to będzie mu ciążyło do końca życia. Nie ma niczego gorszego. Co więcej, przez długie lata, gdy chodził do kościoła, musiał znosić widok księdza, który go wykorzystał seksualnie. Działo się to tylko dlatego, że biskup nic z tym nie zrobił, choć doskonale wiedział o krzywdzie. Warunkiem dobrej spowiedzi w Kościele jest nie tylko żal za grzechy, ale także zadośćuczynienie i kościół musi brać odpowiedzialność, także finansową, za czyny swoich księży - komentuje w Gazeta.pl Artur Nowak, pełnomocnik Szymika. - Tak się dzieje na całym świecie i niech polscy biskupi do tego się przyzwyczajają, mają się czym podzielić. Uważam, że tylko tak duchowni mogą odbudować swój autorytet - nie mszami pokutnymi, jakimiś przeprosinami, tylko dobrowolnym zadośćuczynieniem dla ofiar. Pytanie, czy ważniejsza jest dla nich kasa, czy pokrzywdzeni? Na razie wszystko wskazuje, że to pierwsze - dodaje. 

"Struktura omerty"

W pozwie przeciwko diecezji podkreślono, że "sceny przemocy seksualnej i nadużyć" przez dziesiątki lat "rozgrywają się w psychice pokrzywdzonych". "Blokują rozwój, relacje, sprawiają, że młodzi a potem już dorośli ludzie zbaczają w ślepe uliczki nałogów i niewłaściwych wyborów życiowych. Dziś, kiedy wizyta u psychologa oraz psychiatry nie jest powodem do wstydu, z pewnością pokrzywdzonym jest łatwiej wychodzić na prostą. Jest jednak jasne, że jeszcze nie tak dawno osobom poszukującym pomocy przypinano łatkę, która sprawiała, że czuli się wykluczeni. Zresztą do dziś, zwłaszcza w małych miejscowościach, takie myślenie pokutuje" - czytamy. I dalej: "Do tuszowania pedofilii, wzbudzania winy w pokrzywdzonych, kształtowania struktury omerty walnie przyczynił się Kościół rzymskokatolicki. Niestety przez wiele lat nic nie zrobił, by pokrzywdzeni mieli odwagę mówić o nadużyciach. Przykład biskupa Rakoczego to nie wyjątek, a zasada i zachowanie typowe dla tej instytucji". 

Podkreślono, że zadośćuczynienie pełni funkcję kompensacyjną, przyznana suma "ma stanowić przybliżony ekwiwalent poniesionej szkody niemajątkowej". 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.