Śmierć Janusza Korczaka. Jak naprawdę wyglądały ostatnie godziny życia słynnego pedagoga?

Strona główna » II wojna światowa » Śmierć Janusza Korczaka. Jak naprawdę wyglądały ostatnie godziny życia słynnego pedagoga?

Janusz Korczak zmarł w komorze gazowej Treblinki. Albo w transporcie do niej – prawdopodobnie 5 sierpnia 1942 roku, ewentualnie dzień później; odmawiając Niemcom oferującym mu ocalenie życia. Chciał być do końca z dziećmi – wychowankami Domu Sierot przy ulicy Siennej 16.

To był ostatni adres sierocińca – od zacieśnienia granic getta w październiku 1941 roku, kiedy to wychowanków Korczaka wyrzucono z Chłodnej. Tam przybyli rok wcześniej, tuż po utworzeniu getta, wyrzuceni z kolei z Krochmalnej 92, gdzie Dom Sierot istniał od samego założenia w roku 1912.


Reklama


„Życie moje było trudne, ale ciekawe”

Jak napisał w prowadzonym przez trzy ostatnie miesiące pobytu w getcie pamiętniku: „Życie moje było trudne, ale ciekawe. O takie właśnie prosiłem Boga w młodości”. Pisał te słowa w lipcu 1942 roku. Jakby przeczuwał, co za chwilę się stanie.

Ruszała właśnie Wielka Akcja (Grossaktion Warschau), czyli wywózka do Treblinki i zagazowanie tam trzech czwartych ludności z warszawskiego getta. Ale do czasu samobójstwa przewodniczącego Judenratu Adama Czerniakowa (23 lipca 1942 roku) można było się łudzić, że wszystko jest pod kontrolą.

Podopieczni Domu Sierot na zdjęciu z 1940 roku (domena publiczna).
Podopieczni Domu Sierot na zdjęciu z 1940 roku (domena publiczna).

Jeszcze 4 sierpnia nad ranem (ostatnie zapiski w pamiętniku) Stary Doktor wahał się, jaki los lepszy: iść na Umschlagplatz i dać się zapakować do „transportu na Wschód” – oficjalnie mówiło się o relokacji ludności – czy zostać na miejscu. Rozważania te wiódł na marginesie informacji o krachu starań, jakie czynił na rzecz uwolnienia przed wywózką jednej z wychowawczyń Domu Sierot i animatorki dziecięcego teatrzyku panny Esterki Winogronówny.

Jeszcze kilka dni wcześniej pracowała z dziećmi nad inscenizacją Poczty Rabindranatha Tagore, po czym zgarnięto ją do transportu wprost z ulicy. Pisząc o tym, Korczak, zastanawia się: może nie ona, ale my wpadliśmy (że zostajemy). Już w maju tego roku wyrwały mu się w pamiętniku, przy okazji zupełnie innego wątku, przerażające zdania:


Reklama


Nie róbcie dzieciom niespodzianek, jeśli nie chcą. Powinny wiedzieć, zawczasu być uprzedzone, czy będą strzelali, czy na pewno, kiedy i jak. Trzeba się przygotować przecież do długiej, dalekiej, nie-bezpiecznej podróży.

Do końca wierzył w ocalenie dzieci?

W ostatnich dniach pociechy szukał między innymi w lekturze Biblii i Rozmyślań Marka Aureliusza. Próbował też wyuczonych i praktykowanych od przed wojny teozoficznych medytacji z kontrolą wydechu; tym razem jednak medytacja nie pomagała mu się uspokoić oddechu.

Joanna Olczak-Ronikier, autorka najpoważniejszego jak dotąd dzieła, jakie powstało o Doktorze (Korczak. Próba biografii), sugeruje, a w każdym razie dopuszcza możliwość, że autor Kajtusia Czarodzieja do ostatniej chwili wierzył w możliwość ocalenia dzieci. Autorka zastanawia się:

Dlaczego Korczak nie radził im, by uciekali, by próbowali ratować się na własną rękę? Są tacy, którzy twierdzą, że do końca wierzył w ów mityczny „Wschód” – cel podróży. Myślał: Będzie tam pewnie trudno, zimno, głodno, ale na pewno damy sobie radę.

Artykuł stanowi fragment książki Stanisława Tekieli pt. Pałac Kultury i… grozy i inne warszawskie mity (Bellona 2021).
Artykuł stanowi fragment książki Stanisława Tekieliego pt. Pałac Kultury i… grozy i inne warszawskie mity (Bellona 2021).

W głowie dziewiętnastowiecznego idealisty nie było miejsca na podejrzenie, że można świadomie, planowo, masowo mordować dzieci. Gdyby wiedział, że idą na śmierć, nie zaprowadziłby ich sam na Umschlagplatz. Ale jaka była alternatywa? Patrzeć, jak strzelają do nich na ulicy? Czy nie lepiej umierać razem?

Dopilnowała by dzieci wzięły wodę i kanapki

W filmie Andrzeja Wajdy Korczak Stary Doktor (w jego roli Wojciech Pszoniak, niezwykle do prawdziwego Korczaka podobny) wychodzi w ostatnią drogę, na Umschlagplatz, na czele radosnego pochodu dzieci, trzymając dwoje z nich za ręce. Dzieci idą pełne radości, odświętnie ubrane, ze śpiewem na ustach. Niektóre niosą w ręku ulubioną książkę czy zabawkę. Są przekonane, że jadą na wycieczkę na wieś.


Reklama


Poza Doktorem świadoma celu podróży jest co najmniej jeszcze inna z opiekunek, Stefania Wilczyńska. Też mogła próbować się ratować, ale nie chciała opuścić swych wychowanków. Wilczyńska weszła do bydlęcego wagonu jako ostatnia, zamykając pochód. Pierwszy miał wejść Korczak, dalej dzieci i ośmioro innych wychowawców. Wcześniej Wilczyńska dopilnowała, by dzieci zabrały wodę i kanapki na drogę.

W filmie Wajdy Stary Doktor – tak przedstawiał się w „gadaninkach”, czyli audycjach w Polskim Radiu na temat dzieci i ich spraw – nosi na sobie mundur polskiego lekarza wojskowego (posiadał stopień majora). Miał go nosić nieprzerwanie od września 1939 roku. Tyle że brak potwierdzenia tego faktu w relacjach świadków – pojawiają się jedynie skórzany (zapewne wojskowy) pas i oficerki.

Karta ewidencyjna Janusza Korczaka wystawiona w 1940 roku (domena publiczna).
Karta ewidencyjna Janusza Korczaka wystawiona w 1940 roku (domena publiczna).

„Chciał im tę drogę ułatwić”

Zastanawiające jest, że przemarsz dzieci na Umschlagplatz obserwowało wiele osób, którym udało się przeżyć zagładę getta. Jedną z nich był Władysław Szpilman. Jak wspominał potem:

5 sierpnia przypadkowo stałem się świadkiem wymarszu Janusza Korczaka i jego sierot z getta (…). Dzieci miały zostać wywiezione same, jemu zaś dawano szanse uratowania się i tylko z trudem udało mu się przekonać Niemców, by zezwolili mu towarzyszyć dzieciom. Spędził z nimi długie lata swojego życia i teraz, w ich ostatniej drodze, nie chciał ich zostawiać samych.

Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.

Chciał im tę drogę ułatwić. Wytłumaczył sierotom, że mają powód do radości, bo jadą na wieś. Nareszcie mogą zamienić wstrętne, duszne mury na łąki porośnięte kwiatami, na źródła, w których można się kąpać, na lasy, gdzie jest tak wiele jagód i grzybów. Zarządził, by ubrały się świątecznie i tak ładnie wystrojone, w radosnym nastroju ustawiły się parami na dziedzińcu.

Małą kolumnę prowadził SS-man (…). Wyjątkowo spodobał mu się dwunastoletni chłopiec – skrzypek, który niósł swój instrument pod pachą. Rozkazał mu wyjść na czoło pochodu i grać. Tak ruszyły w drogę. Gdy spotkałem ich na Gęsiej, dzieci, idąc, śpiewały chórem, rozpromienione, mały muzyk im przygrywał, a Korczak niósł na rękach dwoje najmłodszych, także uśmiechniętych, i opowiadał im coś zabawnego. (…)


Reklama


„Nie miały najmniejszego przeczucia własnego losu”

Wymarsz Korczaka z dziećmi z sierocińca przy Twardej opisała też, z drobnymi szczegółami, Mary Berg w swym Dzienniku z getta warszawskiego:

Dom Sierot dr. Janusza Korczaka jest teraz pusty. Kilka dni temu staliśmy wszyscy przy oknie i patrzyliśmy, jak Niemcy otaczają budynki. Szeregi dzieci trzymających się za rączki zaczęły wychodzić z bramy. Były wśród nich maluszki mające po dwa, trzy latka. Najstarsze może miały ze trzynaście lat. Każde dziecko trzymało w ręku tobołek. Wszystkie miały białe fartuszki. Szły parami spokojnie, a nawet z uśmiechem. Nie miały najmniejszego przeczucia własnego losu.

Pomnik Janusza Korczaka na cmentarzu żydowskim w Warszawie, na którym uwieczniono go, gdy prowadzi swoich podopoczenych na Umschlagplatz (Cezary Piwowarski/CC BY-SA 4.0).
Pomnik Janusza Korczaka na cmentarzu żydowskim w Warszawie, na którym uwieczniono go, gdy prowadzi swoich podoczepianych na Umschlagplatz (Cezary Piwowarski/CC BY-SA 4.0).

Na końcu tego pochodu maszerował dr Korczak, który pilnował, żeby dzieci nie rozchodziły się na boki. Od czasu do czasu z ojcowską troską stukał w dziecinną główkę lub ramię i wyrównywał szeregi. Miał na sobie wysokie buty z wpuszczonymi do środka spodniami i kurtkę z alpaki i granatową maciejówkę.

Szedł pewnym krokiem w towarzystwie lekarza z domu dziecka ubranego w biały fartuch. Smutny pochód zniknął za rogiem Dzielnej i Smoczej. (…) Dom jest teraz pusty, z wyjątkiem żandarmów, którzy wciąż jeszcze opróżniają ze sprzętów sypialnie pomordowanych dzieci.


Reklama


„Tego obrazu nigdy nie zapomnę”

Nachum Remba dyżurował na Umschlagplatz jako pracownik Judenratu. Zawiadował ustawionym przy wejściu na plac ambulansem szpitalnym. Miał tym samym świetne miejsce do obserwacji nadchodzących, wypatrywał wśród nich ludzi, których dałoby się wyreklamować od śmierci.

Wywiózł tym ambulansem setki osób, na jakiś czas przynajmniej ratując im życie. Remba mówił o radośnie idących dzieciach Korczaka, które, jak sugerował, mogły domyślać się prawdy. Choć ostateczną prawdę poznawano przecież dopiero w Treblince – wcześniej był przynajmniej promyk nadziei: oficjalnie jechali „gdzieś na Wschód”. Choć od wejścia, czy właściwie zapakowania do skrajnie zatłoczonego bydlęcego wagonu wysypanego dla dezynfekcji chlorem i wapnem, wszystko właściwie stawało się oczywiste…

Niemcy ładujący kolejne ofiary na Umschlagplatz do pociągów jadących do Treblinki (domena publiczna).
Niemcy ładujący kolejne ofiary na Umschlagplatz do pociągów jadących do Treblinki (domena publiczna).

Jak pisał Remba (cytuję za artykułem 75 lat temu Janusz Korczak ze swoimi wychowankami wywieziony został do obozu zagłady w Treblince, opublikowanym 6 sierpnia 2017 roku na portalu dzieje.pl):

Na czele pochodu szedł Korczak. Nie! Tego obrazu nigdy nie zapomnę. To nie był marsz do wagonów, to był zorganizowany, niemy protest przeciwko bandytyzmowi! (…) Były to pierwsze żydowskie szeregi, które szły na śmierć z godnością, ciskając barbarzyńcom spojrzenia pełne pogardy. (…) Gdy Niemcy zobaczyli Korczaka, pytali: „Kim jest ten człowiek?”.


Reklama


Jak pisze Olczak-Ronikier:

(…) w wielu miejscach pojawiają się te same motywy: karny, dumny marsz przez getto. Piątkami. W innych wersjach – szóstkami. Odświętne ubrania dzieci. Uśmiechnięte twarze. Powiewający nad pochodem zielony sztandar [Domu Sierot – S.T.]. Chóralny śpiew zawadiackiej pieśni: „Choć burza huczy wkoło nas, do góry wznieśmy skroń…”. Na czele pochodu Doktor. Na rękach trzyma albo za ręce prowadzi dzieci. Ogólne wrażenie heroicznej niezłomności.

„Wlókł nogę za nogą”

Tyle że inni świadkowie zapamiętali ten marsz inaczej; zupełnie inaczej. Ich spojrzenie najlepiej oddaje wypowiedź Marka Rudnickiego, po wojnie znanego grafika i malarza. Zdaniem Olczak-Ronikier to najbardziej prawdopodobna z wersji.

Na Sienną wysłał go ojciec, zaprzyjaźniony z Korczakiem lekarz szpitala na Lesznie. Wiedział z plotek, co się święci, i nie mogąc opuścić szpitala, wysłał syna, by sprawdził, co się dzieje. Jak opowiada Rudnicki:

Gdy podszedłem rano, 6 sierpnia, ok. godziny 10, pod dom na Siennej 16, dzieci stały już na chodniku uformowane w czwórki. Dzieci były schludnie ubrane i nie wyglądały na zagłodzone, snadź Korczak zawsze zdołał wyżebrać dosyć, by im zapewnić minimum strawy.

Artykuł stanowi fragment książki Stanisława Tekieli pt. Pałac Kultury i… grozy i inne warszawskie mity (Bellona 2021).
Artykuł stanowi fragment książki Stanisława Tekieliego pt. Pałac Kultury i… grozy i inne warszawskie mity (Bellona 2021).

(…) Atmosferę przenikał jakiś ogromny bezwład, automatyzm, apatia. Nie było widocznego poruszenia, że to Korczak idzie, nie było salutowania (jak to niektórzy opisują), na pewno nie było interwencji posłańców Judenratu – nikt do Korczaka nie podszedł. Nie było gestów, nie było śpiewu, nie było dumnie podniesionych głów, nie pamiętam, czy niósł ktoś sztandar Domu Sierot, mówią, że tak.

Była straszliwa, zmęczona cisza. Korczak wlókł nogę za nogą, jakiś skurczony, mamlał coś od czasu do czasu do siebie. Gdy sobie tę scenę przypominam – rzadko mnie ona opuszcza – wydawało mi się, że słyszałem, że mamrocze słowo „dlaczego”. Byłem wystarczająco blisko, aby wychwycić te słowa. (…)


Reklama


Tych paru dorosłych z Domu Sierot, między nimi Stefa [Wilczyńska – S.T.], szło obok, jak ja, lub za nimi. Dzieci początkowo czwórkami, potem jak popadło, w pomieszanych szeregach, gęsiego. Któreś z dzieci trzymało Korczaka za połę, może za rękę, szły jak w transie. Odprowadziłem ich aż do bramki Umschlagu…

Korczak zmarł już w transporcie?

Podobnie widzi ostatnią drogę dzieci z sierocińca na Siennej profesor Jacek Leociak z Centrum Badań nad Zagładą Żydów PAN. Twierdzi on wręcz, że Stary Doktor prawdopodobnie zmarł jeszcze w transporcie do Treblinki jak wielu „pasażerów” stłoczonych w bydlęcych wagonach. „Zły stan zdrowia Korczaka mógł sprawić, że nie zniósł on trudów podróży” – powiedział Leociak w wywiadzie dla PAP z sierpnia 2019 roku.

Budynek stacji kolejowej w Treblince
Czy Janusz Korczak zmarł już w trakcie transportu do Treblinki? Na zdjęciu budynek stacji kolejowej w Treblince zniszczony przez Niemców w 1944 roku (domena publiczna).

„Uważam – wyjaśnia profesor Leociak – że Janusz Korczak, który został wysiedlony z getta warszawskiego 6 sierpnia, mógł nie dojechać żywy do Treblinki. Prawdopodobne, że – uwzględniając bardzo zły stan jego zdrowia – zmarł on z wycieńczenia podczas morderczej podróży”. Według profesora Stary Doktor miał być latem 1942 roku już potwornie schorowany.

Jak pisał Korczak w kwietniu tego roku do swej wieloletniej współpracowniczki Natalii Zandowej, zapraszającej go do odwiedzin (cytuję za: 75 lat temu Janusz Korczak ze swoimi wychowankami wywieziony został do obozu zagłady w Treblince):


Reklama


(…) przyjść nie mogę, bo jestem stary, zmęczony, słaby i chory. (…) bolała głowa, bolały plecy i nogi, i ręce, i kaszel męczył, (…) zmęczyłem się, ale w nocy nie wypocząłem. Wiecie, jak źle jest, kiedy coś boli, kiedy z trudem człowiek wstaje i chodzi – kiedy mu zimno i ma dreszcze, i kaszle.

Na zły stan zdrowia Korczak uskarżał się zresztą sam, w swoim pamiętniku, gdzie pisał o zmęczeniu, mozole ubierania się co rano, męczącym go kaszlu i złamanym zębie, który kaleczył język. Doktor Mordechaj Leński, który badał Korczaka na kilka miesięcy przed śmiercią, wspominał potem (źródło jw.):

Był wychudzony, policzki miał pokryte czerwonymi plamami, oczy płonęły. Mówił szeptem, oddychał z trudem. Prześwietlenie ujawniło wodę w klatce piersiowej. Dr Korczak nie przejął się tym. Zapytał, do jakiego miejsca dochodzi wysięk. Gdy się dowiedział, że woda nie doszła jeszcze do czwartego żebra, machnął ręką.

Symboliczny grób Janusza Korczaka na terenie niemieckiego obozu zagłady w Treblince (Tajchman Maria/CC BY-SA 4.0).
Symboliczny grób Janusza Korczaka na terenie niemieckiego obozu zagłady w Treblince (Tajchman Maria/CC BY-SA 4.0).

W czerwcu 1942 roku autor Króla Maciusia I poddał się operacji zaniedbanego wrzodu w okolicach łopatki. Stella z Bernsteinów Eliasbergowa, założycielka Towarzystwa Pomocy dla Sierot i dawna współpracowniczka Korczaka, opisywała, że w czerwcu 1942 roku, zaraz po operacji, Korczak był w bardzo ciężkim stanie. „Osłabione serce, nogi i stopy miał tak spuchnięte, że musiał kłaść się na parę godzin do łóżka” – wspominała (jw.). W takim stanie Stary Doktor miał małe szanse, by dojechać do Treblinki żywy. (…)

Korczak odrzuca niemiecką ofertę

Oczywiście to, w jakim stanie Janusz Korczak wyszedł z sierocińca na Twardej, jak szedł na Umschlagplatz – z podniesioną głową czy ledwie powłócząc nogami – nie ma znaczenia. Może nawet w tej drugiej odsłonie – człowieka słabego, steranego chorobą i troskami – jego heroizm jawi się jeszcze wyraźniej. Nie ma dla pamięci o Starym Doktorze znaczenia, czy zmarł jeszcze w wagonie, czy już w komorze gazowej.


Reklama


Ważne, że przeprowadził swoich podopiecznych na drugą stronę życia, pozostał z nimi do samego końca. W getcie mówiono później, że tuż przed wejściem do pociągu Korczak został rozpoznany przez Niemców i że proponowano mu ocalenie, o ile zgodzi się zostawić dzieci. Odmówił. Ale też bezpośrednich świadków tej rozmowy nie mamy.

Cytowany wyżej Nachum Remba twierdził, że to on przekonywał w ostatniej chwili Korczaka, by poszedł z nim – przedstawicielem Judenratu – negocjować swoje uratowanie z Niemcami – bezskutecznie. Inna znów relacja mówi, że Niemcy, jeszcze przed rozpoczęciem likwidacji getta, postanowili umieścić Starego Doktora w obozie w Terezinie – trafiła tam pewna liczba Żydów na tyle wybitnych, że zachować ich przy życiu postanowili nawet naziści. To jednak niepotwierdzone informacje.

Na pewno wiadomo, że do ocalenia życia namawiało Starego Doktora polskie podziemie (Żegota). Niemal do ostatniej chwili mógł przejść na aryjską stronę. Zrobiła tak między innymi Stella Eliasbergowa.

Sprzeczne wersje

Prawie natychmiast po odjeździe transportu z dziećmi do Treblinki pojawiły się w getcie plotki, że wagony, na skutek jakiegoś niemieckiego rozkazu, zawrócono z drogi i skierowano w inne, bezpieczne miejsce. Tak też wygląda końcowa, oniryczna scena filmu Wajdy: wagon z dziećmi zostaje cudownie odłączony od reszty pociągu.

Pomnik Janusza Korczaka w Yad Vashem autorstwa Borisa Saktsiera (Berthold Werner/domena publiczna).
Pomnik Janusza Korczaka w Yad Vashem autorstwa Borisa Saktsiera (Berthold Werner/domena publiczna).

Wersji o cudownym uratowaniu dzieci ostatecznie zaprzecza świadectwo Chaima Stajera, pracownika obozowego Sonderkommando w Treblince. Latem 1942 roku Stajer opróżniał komorę, wynosząc z niej zwłoki zagazowanych (…). Aż przyszła kolej na zwłoki przybyszów z Domu Sierot. Jak wspomina: „Korczak stał pochylony (…), był on jakby obłożony wielką ilością dzieci, które się go trzymały. liczyłem dzieci, ale oceniam, że było tam około 200 do 300 dzieci”.

Dzieci wierzyły Staremu Doktorowi do samego końca. Ten starał się za wszelką cenę ustrzec je przed tragiczną prawdą – jechały przecież na wieś, na wycieczkę, do lasu. I kiedy z prysznica zamiast obiecanej wody zaczął wydobywać się gaz, dzieci odruchowo próbowały szukać ratunku u swego opiekuna.


Reklama


Tyle że relacja ta kłóci się z hipotezą profesora Leociaka o prawdopodobnej śmierci Korczaka jeszcze podczas transportu. Czy Stajer na pewno rozpoznał wśród zagazowanych Doktora i jego wychowanków? Tego się już nie dowiemy.

Tak naprawdę niemal wszystkie relacje dotyczące ostatniej drogi dzieci z sierocińca przedstawiają niezgodne wersje. Zawiniły pamięć świadków, wypieranie bolesnych wspomnień i faktów, może coś jeszcze. Jedno jest pewne: Stary Doktor i jego dzieci zginęli.

Przeczytaj również o tym co Armia Krajowa wiedziała na temat obozu śmierci w Treblince? Te raporty pokazują ogrom niemieckich zbrodni

Źródło

Artykuł stanowi fragment książki Stanisława Tekieliego pt. Pałac Kultury i… grozy i inne warszawskie mity. Ukazała się ona nakładem wydawnictwa Bellona.

Legendy i mity o Warszawie

Autor
Stanisław Tekieli
1 komentarz

 

Dołącz do dyskusji

Jeśli nie chcesz, nie musisz podawać swojego adresu email, nazwy ani adresu strony www. Możesz komentować całkowicie anonimowo.


Reklama

Wielka historia, czyli…

Niesamowite opowieści, unikalne ilustracje, niewiarygodne fakty. Codzienna dawka historii.

Dowiedz się więcej

Dołącz do nas

Rafał Kuzak

Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach, Okupowana Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej.

Wielkie historie w twojej skrzynce

Zapisz się, by dostawać najciekawsze informacje z przeszłości. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.