Reportaż
Życie w Końskich nie skupia się wokół centralnego placu w mieście nazywanego rynkiem (fot. Mariusz Sepioło)
Życie w Końskich nie skupia się wokół centralnego placu w mieście nazywanego rynkiem (fot. Mariusz Sepioło)

Drzewa na rynku w Końskich dawały cień i były schronieniem dla ptaków. Zostały po nich pieńki i trochę trocin w przerzedzonej trawie. Wokół pusto, smętnie, kilka sklepów, kościół i plebania.

Jest też parking, dzisiaj zastawiony samochodami. Bezczynni taksówkarze czytają gazety. W jednym aucie zasiedział się pasażer. Dopił kolejną puszkę piwa, wysiada z taksówki i krzyczy, że "policja go pilnuje, żeby nikomu nie zrobił krzywdy". Przechodnie omijają go łukiem.

Życie w Końskich nie skupia się wokół centralnego placu w mieście nazywanego rynkiem. Jeśli miasto ma coś do zaoferowania, to dalej, na przedmieściach, gdzie stoi galeria handlowa, gdzie są markety budowlane, szkoły i orliki. Złośliwi mówią też, że prawdziwe życie toczy się jeszcze dalej: w Kielcach, Łodzi i Warszawie, gdzie za wykształceniem i pracą wyjeżdżają młodzi.

Bo Końskie – mówią mi mieszkańcy miasta – nie jest najwygodniejszym miejscem do życia. Nie ma tu wielkich szans na dobrą pracę, nie ma rekreacji, kultury na poziomie, nie ma wyróżniających się w regionie szkół. Jest dość wysokie bezrobocie – ponad 12 proc. w powiecie koneckim, przy ponad 8 proc. w całym województwie.

Pięć lat temu urząd miasta uznał, że prestiż Końskich podniesie rewitalizacja rynku, parku miejskiego oraz budowa siedziby domu kultury i muzeum ziemi koneckiej. Projekt dostał dofinansowanie z Zarządu Województwa Świętokrzyskiego, który do inwestycji wartej 31 mln zł dołoży aż 20 mln.

Do 2023 r. nawierzchnia rynku zostanie wyłożona granitem, powstaną alejki parkowe, oświetlenie, nowe ławki i kosze na śmieci. Żeby osiągnąć efekt nowoczesnego "odświeżenia", z rynku postanowiono wyciąć znaczną część drzew i krzewów. Zostało kilka samotnych kasztanowców.

Pięć lat temu urząd miasta uznał, że prestiż Końskich podniesie rewitalizacja rynku, parku miejskiego oraz budowa siedziby domu kultury i muzeum ziemi koneckiej (fot. Mariusz Sepioło)

Odświeżony wizual

– To miasto od dawna potrzebuje czegoś nowego – uważa Anna, mieszkanka Końskich. Według niej rewitalizacja skwerku jest potrzebna, a ludzie chyba z przyzwyczajenia do krytykowania władzy wypowiadają się na ten temat negatywnie. – Większość wyciętych kasztanów była w środku pusta, więc jedna poważniejsza burza, i tak trzeba by było je usunąć. A chyba najtragiczniejszym miejscem było nasze słynne "koło fortuny", czyli miejsce, gdzie zbierał się najgorszy sort ludzi. Dawniej była to fontanna, a ostatnio klomb w centrum rynku. Nieraz strach było tamtędy przejść. Dobrze, że w końcu zmieni się to miejsce – mówi.

Marlenie, młodej żonie i mamie, plan rewitalizacji niespecjalnie się podoba. – Wszędzie będzie grzało słońce. Nie da się w upalny dzień przysiąść z dzieckiem na ławeczce, bo można zemdleć. Ogólnie lubię nasze miasto, ale brakuje tu rozrywek dla dzieci. Może jakieś trampoliny, kluby? Coś dla seniorów też by się przydało – podsuwa.

Rynek – Marlena to podkreśla – będzie przypominał okolice nowej fontanny w parku miejskim, tej wybudowanej vis-à-vis urzędu miasta. W słoneczny dzień nie można przy fontannie wytrzymać kilkunastu minut. Na głowę bije ostre słońce, pod nogami kamień i nigdzie nie ma cienia.

– Plan rewitalizacji miasta jest naprawdę fajny – uważa z kolei Piotr. Podoba mu się "odświeżenie wizualu". – Wiadomo, dużo przed nami pracy i czasu, bo zanim wyrosną nowo nasadzone drzewa czy zanim budynki wokół będą odmalowane, to trochę minie. Ja osobiście lubię zmiany.

Robert uważa, że ozdobą tego miejsca były jedynie drzewa. – Teraz straszą elewacje budynków wokół, ogólnie smutny widok – mówi.

A Iwona dodaje: – Gdyby zamiast betonowego placu powstał zielony teren z dobrej jakości trawą i fajne alejki między krzewami i kwiatowymi rabatami, to byłoby naprawdę pięknie.

Magdalena przeprowadziła się do Końskich po sześciu latach mieszkania w Krakowie. – Mam jako takie porównanie – mówi. – Sam pomysł rewitalizacji nie jest zły. Wydaje mi się, że wyjdzie miastu na dobre. Niepokoi mnie tylko stan i wygląd kamienic wokół rynku, które raczej nie będą odnowione. Wycinka drzew na skwerku odsłoniła wszystko, co najbrzydsze w centrum, i to chyba tak boli ludzi. Do tego park dosłownie woła o remont: brak oświetlenia, ławek, ścieżek rowerowych, miejsc do wypoczynku. Liczę, że to się pojawi. Nie mogę się doczekać.

Mateusz, świętokrzyski patriota, na Facebooku jako zdjęcie w tle ustawił pocztówkowy widok Końskich. – Rynek? Szykuje się kolejne łyse pole. Bez drzew dających schronienie w upalne dni – mówi. – W jakim celu są robione te rewitalizacje? Dla kogo? Bo chyba nie dla ludzi. Wątpię, żeby ktoś chciał tam odpoczywać na pełnym słońcu, chociażby wracając z targu.

Jego zdaniem centrum miasta, nawet małego, powinno "tętnić życiem". – I każdy powinien znaleźć dla siebie odpowiednią ławkę, kawałek trawy i mieć wybór: siedzieć w słońcu czy pod drzewem. Według mnie ludzie zlecający wycinkę drzew, żeby zrobić pusty betonowy plac, powinni stracić pracę!

Park miejski w Końskich (fot. Mariusz Sepioło)

Polska "betonoza"

Końskie przeżywają teraz to, przez co przeszła już niejedna miejscowość w Polsce.

600 starych drzew wyciętych przy drodze do Parku Narodowego "Ujście Warty", 200-letni dąb Karlik w Gogolinie, 100-letnie dęby przy kościele w Bielsku Podlaskim, do tego 100 kasztanowców w Katowicach, kolejnych 100 drzew zlikwidowanych w Poznaniu – wylicza portal Oko.press.

Polska wycina drzewa na potęgę pod budowę nowych osiedli, pod inwestycje drogowe, ale najczęściej tłumacząc to względami bezpieczeństwa. 600 drzew przy drodze krajowej nr 22 między Słońskiem a Kostrzynem nad Odrą (woj. lubuskie) poszło pod piły, co uzasadniano statystykami policji dotyczącymi wypadków drogowych. Tymczasem w latach 2018–2020 było ich tam 10, zginęły 2 osoby, a 13 zostało rannych.

Czasem, gdy już drzewo faktycznie przeszkadza, zagraża, można by je przesadzić. Ale wyciąć jest taniej i mniej przy tym zachodu. Skoro rachunek jest prosty, decyzja również.

Wycinka odbywa się rękami władz samorządowych, a czasem prywatnych właścicieli terenu. Ci przez kilka miesięcy mogli powoływać się na tak zwane lex Szyszko (od nazwiska nieżyjącego ministra środowiska w rządzie PiS Jana Szyszki). To nowelizacja ustawy o ochronie środowiska, która sprawiła, że nie trzeba było przechodzić długiej procedury, by uzyskać pozwolenie na wycięcie drzew na własnej ziemi. Po wejściu zmian w życie w całej Polsce poszły w ruch siekiery, piły i harwestery [ciężkie maszyny wykorzystywane do masowej wycinki drzew- przyp.red.].

Skalę wycinki, która wtedy ruszyła na potęgę, pokazały badania Zakładu Analiz Systemów Społeczno-Ekologicznych Uniwersytetu Łódzkiego. Zespół pod kierownictwem prof. Jakuba Kronenberga wyliczył, że w latach 2010–2019 w Łodzi wycięto około 20,7 tys. drzew, co odpowiadało 3 proc. powierzchni miasta. Aż 40 proc. z nich wycięto tylko w okresie obowiązywania lex Szyszko, czyli przez kilka pierwszych miesięcy 2017 roku.

Za wycinką często idzie popularny w ostatnich latach styl rewitalizacji centrów miast przez krytyków zwany "betonozą". Rynki i centralne place, na których przez lata rosły trawniki, krzewy i drzewa, dziś zastępuje się równymi jak stół betonowymi i kamiennymi nawierzchniami. Jeden z przykładów to rynek w Bartoszycach, z którego zieleń zniknęła niemal w całości. "Plac ma być żywy, nie do siedzenia pod drzewami. Jest po to, aby robić imprezy, żeby można było rozstawić kramy, wojsko mogło złożyć przysięgę czy straż pożarna uczcić swoje święto" – tłumaczył w TVP 3 Olsztyn burmistrz miasta Piotr Petrykowski.

Tymczasem jeśli w obrębie do 300 metrów od miejsca zamieszkania obszar terenów zielonych wzrośnie tylko o jeden hektar, nasze zadowolenie z życia może wzrosnąć nawet o 8 proc. – takie szacunki przedstawili naukowcy z uniwersytetów w Warwick, Newcastle i Sheffield. Sąsiedzi terenów zielonych są zwykle szczęśliwsi i mają większe poczucie własnej wartości. Tych wniosków badacze nie wyssali z palca: połączyli odpowiedzi ponad 25 tys. ankietowanych z danymi na temat 20 tys. publicznych terenów zielonych w Londynie.

Radykalizm osądów

Jeśli przyjrzeć się losom terenów zielonych w polskich miastach, można zauważyć jedną prawidłowość: im większe i zamożniejsze miasto, tym jego mieszkańcy głośniej upominają się o drzewa, krzewy czy łąki kwietne w swoim sąsiedztwie. Pokazuje to choćby analiza zgłoszonych i realizowanych projektów w ramach budżetu obywatelskiego. W Warszawie tylko w 2021 roku dominują projekty związane z rozwojem zieleni. Z kolei w Końskich obywatelskie wnioski krążą wokół infrastruktury: budowy lub remontu obiektów, utwardzenia drogi itd.

Mieszkańcy, z którymi rozmawiam, zarzucają burmistrzowi miasta podjęcie decyzji o wycince bez odpowiednich konsultacji. Czy rzeczywiście brakowało dialogu? – Ostatnio w redakcji odświeżamy stare treści. Dotarliśmy do materiału z konsultacji społecznych odnośnie do rynku – opowiada Arkadiusz Góral, wydawca i redaktor lokalnego portalu Tkn24.pl. – Z ciekawości przeliczyliśmy osoby: było tam może sześciu–siedmiu mieszkańców i niemal dwa razy tyle urzędników. Podobnie sytuacja ma się z parkiem miejskim. Na konsultacje przyszło kilkanaście, może 20 osób. Narzekały, że spotkania odbywają się w godzinach pracy. Kilka dni później zrobiono kolejne, bodajże około 18 – było na nim kilka osób.

Mieszkańcy, z którymi rozmawiam, zarzucają burmistrzowi miasta podjęcie decyzji o wycince bez odpowiednich konsultacji (fot. Mariusz Sepioło)

Znający i akceptujący program rewitalizacji na ogół nie czują potrzeby zabierania głosu – twierdzi Krzysztof Obratański.

Miastem i gminą rządził w latach 2002–2010, potem został radnym powiatu koneckiego. Stanowisko burmistrza objął ponownie w 2014 roku. – 19 koncepcji rewitalizacji rynku zaprezentowano na wystawach w bibliotece publicznej i w koneckim domu kultury w maju 2016 roku. Każda z prezentacji kończyła się spotkaniami zainteresowanych mieszkańców z przedstawicielami komisji konkursowej i autorem zwycięskiej koncepcji. Gmina zachęcała do przekazywania uwag w okresie prezentacji prac konkursowych. Był więc czas i okazja, by opinie – w tym zwłaszcza krytyczne – mogły zostać przedstawione i wpłynąć na ostateczny kształt projektu. Mnóstwo dziś podnoszonych wątpliwości zostało wówczas wyjaśnionych – tłumaczy burmistrz.

Przyznaje: frekwencja mogłaby być dużo wyższa. – Na wszystkich spotkaniach, w których uczestniczyłem, było łącznie kilkaset osób. Nie wiem, ile jeszcze w sposób bierny, na przykład zwiedzając  wystawę, zapoznało się z koncepcją rewitalizacji – mówi Obratański. – Ale kilkumiesięczne prezentacje w bibliotece i domu kultury nie mogły przejść niezauważone. Żałuję, że ograniczenia pandemiczne nie pozwoliły nam w fazie poprzedzającej realizację zorganizować spotkań informacyjnych. Stąd też – wydaje mi się – radykalizm osądów. To taka próba oceny urody domu tylko na podstawie fundamentów.

Jak burmistrz motywuje decyzję o wycięciu drzew? – Projekt rewitalizacji zakłada likwidację ukośnej drogi przecinającej dawny rynek i nowe jego zagospodarowanie. Skwerek przykościelny pozostaje w niemal niezmienionym kształcie jako zielone miejsce spacerów i odpoczynku, natomiast zachodnia część rynku wraca do funkcji "salonu miejskiego". To wymaga kompletnej przebudowy i usunięcia drzew, z których wiele było już w bardzo złej kondycji i zagrażało bezpieczeństwu – tłumaczy. – Oczywiście każde drzewo jest wartością, każda zadrzewiona część miasta jest cenna. Warto jednak pamiętać, że różne funkcje wymagają różnego zagospodarowania, a 300 metrów od centrum miasta mamy położony na prawie 23 hektarach park miejski.

Ostatni zgasi światło

Dziś na rynku widać demograficzne podziały. Młodzi tylko tędy przechodzą, a raczej przebiegają w pośpiechu między zakupami, załatwianiem spraw w urzędzie albo na plebanii. Za to starszych jest sporo. Spacerują, przysiadają na ławkach i rozmawiają. Dla starszych rynek nadal pełni funkcję sąsiedzkiego forum, dla młodych to tylko przystanek na drodze do czegoś ważniejszego.

Gwałtowne zmiany nie podobają się panu Markowi. Dwa razy dziennie pokonuje tę samą trasę – rano i wieczorem. Rusza z mieszkania, rundka wokół rynku i z powrotem. Wszystko dla zdrowia – jest po operacji usunięcia woreczka żółciowego. Nie może dużo dźwigać, ale stara się zabierać trochę chleba dla gołębi, które jeszcze się po rynku pałętają.

Pan Marek wychował się w jednej z okalających rynek kamienic. Pamięta go jako miejsce spotkań. – Teraz będzie patelnia – mówi. – Komu ma to służyć? Chyba młodym, ale młodych w tym mieście za wielu nie ma, wyjechali. Teraz wszystko jest dla młodych, wszystko jest na szybko, po łebkach, byle zarobić trochę grosza, byle się nie narobić.

Dla starszych rynek nadal pełni funkcję sąsiedzkiego forum, dla młodych to tylko przystanek na drodze do czegoś ważniejszego (fot. Mariusz Sepioło)

Dzisiejsze władze przeciwstawia dawnym, z czasów swojej młodości. – Jeszcze w latach 60. był w Końskich burmistrz, który w drodze do urzędu obchodził miasto dookoła i sprawdzał, czego ludziom potrzeba, czego brakuje – opowiada pan Marek. – Dzisiejszego burmistrza ja na rynku nie widuję.

Anna, która mogłaby być wnuczką pana Marka, mówi: – W Końskich życie skupia się tylko na handlu. Oprócz dużej liczby sklepów tak naprawdę nie mamy czym się pochwalić. Pracę tutaj można znaleźć albo właśnie w sklepie, albo "na płytkach", czyli przy wykończeniach. Miasto potrzebuje jakiegoś dużego inwestora, żeby stworzył miejsca pracy dla wszystkich młodych ludzi, którzy naprawdę chcą pracować. Ciężko jest z mieszkaniami, od dawna nie postawiono żadnego nowego bloku. Owszem, budują się nowe ronda, szkoły, w miarę możliwości remontowane są drogi, ale to wciąż za mało.

Piotr, zwolennik nowej koncepcji rynku, też dostrzega bolączki: – Ja w Końskich chciałbym zostać na zawsze, ale nie mam perspektyw dobrego zarobku, nie utrzymam się w naszym mieście. Brakuje dochodowej pracy dla młodych. Trzeba wyjeżdżać.

Przybyszce z Krakowa Magdalenie najbardziej brakuje kultury, życia społecznego. – Wychodzę wieczorem na spacer i nie spotykam nikogo. Kino, muzeum, teatr, porządny dom kultury, sala koncertowa, pub z koncertami i imprezami, także tanecznymi – to przyciąga młodych. Takie miejsca w sezonie letnim odwiedzaliby turyści, spokojnie by się utrzymały – twierdzi Magdalena. I wylicza, czego w mieście jest za mało lub nie ma w ogóle: – Ścieżki rowerowe, miejsca do zaparkowania roweru, miejsca przyjazne psom. Porządny obiekt sportowy z basenem, bilardem, kręglami, siłownią, squashem, kortami tenisowymi. Nawet mały Stąporków ma dostęp do darmowych kortów i sama tam jeżdżę. Brakuje miejsc, gdzie znudzona młodzież może wybrać się wieczorem czy przy słabej pogodzie, zamiast pić piwo za garażami. Nie ukrywajmy, Końskie to miasto starzejące się w szybkim tempie. Jeśli jego zarządcy o tym nie pomyślą, to za kilkanaście lat ostatni zgasi światło.

Panu Markowi pomysł na nowy rynek bardzo się nie podoba, bo jest przykładem tej "dzisiejszej filozofii", której fundamenty to "byle szybciej" i "byle taniej". Władze – tłumaczy pan Marek – chcą w centrum zrobić "salon miasta", ale zapominają, że w domu są jeszcze inne pomieszczenia: kuchnia, łazienka, pokój dziecięcy, sypialnia. Całej reszty – pracy, mieszkań, przedszkoli, żłobków – w Końskich brakuje. A "salon" powstaje.

Mariusz Sepioło. Reporter. Publikuje w m.in. w Tygodniku Powszechnym, Polityce i Gazecie Wyborczej. Autor książek reporterskich: Ludzie i gady (wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w więzieniu, Himalaistki (wyd. Znak, 2017) o najwybitniejszych wspinających się Polkach i Nanga Dream o Tomku Mackiewiczu. Jest autorem podcastu Człowiek z plecakiem.