Ratownicy górscy spodziewają się, że w tym roku też będzie tłoczno. Bo gdzie ma się podziać turysta, skoro wyjazd na włoskie czy hiszpańskie plaże stoi pod znakiem zapytania. I gdzieś trzeba też wydać rządowy bon turystyczny. A w ubiegłym roku Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe miało pełne ręce roboty. Przeprowadziło 606 działań ratowniczych z czego 229 z udziałem śmigłowca. Udzieliło pomocy 709 osobom.  W zdecydowanej większości były to wypadki turystyczne. Ich najczęstszą przyczyną były poślizgnięcia i potknięcia (300), ale także brak umiejętności (79), nieodpowiednie wyposażenie (44).

Ani TOPR ani GOPR nie przekazują do MSWiA informacji ile interwencji podejmowanych jest wskutek nieuzasadnionego wezwania, resort uważa, że są to więc przypadki marginalne. Inną kwestią są akcje związane z bezmyślnością turystów. Tych nie brakuje. W tym roku głośno było o kobiecie z Podlasia, która w biustonoszu i klapkach postanowiła wejść w siarczystym mrozie na Babią Górę w ramach... morsowania. Ratownicy ściągali też ze szczytu "twardzieli", którzy nie mieli siły zejść z gór o własnych siłach (jeden wychuchał 2 promille alkoholu). Śpieszyli również na pomoc parze, która mimo ostrzeżeń wybrała się w góry, a zastał ich halny wiejący z prędkością 150 km/h. Aby ich uratować, własne życie narażało 12 ratowników.

 

Ratunek kosztuje coraz więcej

Rośnie liczba turystów, liczba zdarzeń oraz nakłady na pomoc w górach. O ile w 2018 roku było to 15,4 mln zł, rok później 16,5 mln zł, to w ubiegłym roku już 20,5 mln złotych. W tym roku, w ustawie budżetowej na zadania ratownictwa górskiego zaplanowano rekordową kwotę kwotę 36, 5 mln złotych. To pieniądze, które nie wliczają się do pensji etatowych ratowników, a te także rosną (z 1,3 mln w 2019 r. do 2,8 mln zł w roku ubiegłym).

Do rządowych dotacji dochodzi 15 proc. wpływów z biletów do parków narodowych, a także pieniądze z Fundacji Ratownictwa Tatrzańskiego TOPR. To jednak wciąż za mało. Stowarzyszenia żebrzą o wsparcie u sponsorów, zbierają pieniądze w ramach jednego procenta podatków, organizują zbiórki.  

 


Wprawdzie TOPR i GOPR mogą dochodzić w sądzie zwrotu kosztów w związku z nieuzasadnionym wezwaniem ratowników górskich, ale do tej pory nie korzystały z tej możliwości. Oficjalnie nikt o tym nie chce powiedzieć, ale rzecz rozbija się o to, że występując do sądu, musiałyby konkretnie oszacować, ile kosztowała dana akcja i udowodnić, że pozwany nie dołożył należytej staranności. Ratownicy górscy bronią się, że takie szacunki są trudne, bo każda akcja jest inna, a oni zamiast rachunkowością mają zajmować się ratowaniem życia.

Czytaj także: Będzie nowa definicja ratownika wodnego>>
 

Odpłatność za ratowanie może ograniczyć turystykę

MSWiA krytycznie odnosi się do pomysłu zmian legislacyjnych, mających na celu pokrywanie kosztów akcji ratowniczych w przypadku, gdy interwencja służb ratunkowych wynika z nieuzasadnionego wezwania. - Wprowadzenie tego typu rozwiązań wiązałoby się ze zmianą systemu finansowania ratownictwa górskiego w Polsce, wprowadzeniem „kary za nieodpowiedzialne zachowanie” w górach, bez gwarancji zwiększenia poziomu bezpieczeństwa. Ponadto przyjęcie takiego rozwiązania może spowodować, że nie zostanie wezwana pomoc, kiedy będzie ona naprawdę potrzebna – uzasadnia Maciej Wąsik, wiceminister spraw wewnętrznych i administracji.  

Zdaniem wiceministra, dodatkowo gruntownej analizy wymagałyby ustalenie:

  • kogo miałby dotyczyć obowiązek odpłatności za akcje ratownicze w górach (tylko turystów czy również osób pracujących w górach lub użytkujących grunty rolne bądź trwałe użytki zielone na terenie gór – a więc osoby często w nich przebywające i o każdej porze roku);
  • jak obowiązek odpłatności za akcje ratownicze mógłby wpłynąć na koszty wycieczek/wypraw dzieci i młodzieży (czy nie ograniczyłby dostępu do takiej formy wypoczynku osobom z rodzin gorzej uposażonych albo zdecydowanie zmniejszyłby częstotliwość korzystania z tej formy wypoczynku i rekreacji);
  • kto pokrywałby koszty akcji ratowniczych w przypadku wypadków śmiertelnych (czy byliby to spadkobiercy osoby zmarłej);
  • kto i w jaki sposób dochodziłby obowiązku pokrycia kosztów za akcje ratownicze w górach;
  • czy wprowadzenie wskazanych zmian legislacyjnych nie wymusiłoby zwiększenia wydatków na administrację w podmiotach uprawnionych do wykonywania ratownictwa górskiego.

Resort uważa, że usankcjonowanie opłat za pomoc udzielaną przez ratowników górskich mogłoby spowodować uzasadnione wątpliwości w kontekście braku pobierania takich opłat od innych osób poszkodowanych czy ratowanych, na przykład przez ratownictwo wodne.

Także dr Piotr Cybula radca prawy, wykładowca akademicki, specjalista od prawa turystycznego sceptycznie podchodzi do takiego pomysłu. Uważa, że potrzeba zmian systemowych, precyzyjnego zdefiniowania czym jest owe „nieuzasadnione wezwanie”. - Materia jest delikatną, bo chodzi o ludzkie życie– mówi ekspert. 

U sąsiadów trzeba płacić

Wychodzi na to, że tylko w polskich górach można zdobywać szczyty w klapkach na nogach i z alkoholem w głowie. Nawet tak bogaty kraj jak Szwajcaria pobiera 50 proc. kosztów akcji ratunkowej. Austriacy szacują średni koszt takiej pomocy między 2 000 a 8 000 euro. Natomiast Włosi wyliczają każdą minutę pracy wysokospecjalistycznego śmigłowca na 150 euro.

Słowacja obowiązek pokrycia kosztów akcji wyspecjalizowanych jednostek ratowniczych wprowadziła w 2006 roku. Ich ceny są wysokie. Godzina pracy ratownika waha się od 35 euro do 79 euro (w zależności od stopnia trudności akcji) Np. gdy wypadek zdarzy się wysoko w górach, w akcji bierze udział 4 ratowników i pracują 10 godzin, to cena wyniesie 3160 euro. Z kolei godzina lotu śmigłowca kosztuje 3-3,5 tys. euro. Może się więc okazać, że akcja ratownicza wyniesie kogoś nawet 20-30 tys. zł. Do wprowadzenia odpłatności przymierza się Szwecja.

- Toprowcy znają przypadek turysty, który poprosił o pomoc, bo złamał nogę, ale kiedy dowiedział się, że poleci po niego słowacki śmigłowiec, to z tą złamaną nogą dotarł na polską stronę Tatr – mówi dr Krzysztof Sondel wykładowca Wydziału Turystyki i Rekreacji Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie.

 

Rozwiązaniem edukacja i dobrowolne ubezpieczenia

Ekspert wskazuje, że standardem jest, że rozsądny polski turysta wyjeżdżający za granicę w góry wykupuje dodatkowe ubezpieczenie, aby pokryć koszty ewentualnej akcji ratowniczej.

- Dlaczego więc takiego dobrowolnego ubezpieczenia nie miałby wykupować w Polsce, skoro go stać aby wydać kilkanaście tysięcy złotych na sprzęt górski. Oczywiście wypadki się zdarzają, ale jeśli turysta wychodzi mimo wyraźnego komunikatu TOPR „Nie wychodź”, to sam naraża się na niebezpieczeństwo i sam powinien ponieść konsekwencje swojego zachowania – mówi dr Krzysztof Sondel.

Przypomina, że w ustawie o bezpieczeństwie i ratownictwie w górach i na zorganizowanych terenach narciarskich jest przepis art. 4 pkt 3. Normuje on, że osoby przebywające w górach obowiązane są do zachowania należytej staranności w celu ochrony życia i zdrowia własnego oraz innych osób, a w szczególności zapoznania się oraz dostosowania swoich planów aktywności do umiejętności, aktualnych warunków atmosferycznych, prognozy pogody, komunikatu lawinowego dla danego obszaru i zastosowania się do zaleceń i ograniczeń wynikających z ogłoszonego stopnia zagrożenia lawinowego oraz z panujących i przewidywanych warunków atmosferycznych. Przepis nie ma jednak żadnej sankcji.  

Krzysztof Sondel wskazuje też przykład włoskiego Parku Narodowego Cinque Terre do którego ludzie wchodzili wprost z plaży w klapach i czółenkach. W związku z rosnącą liczbą akcji ratowniczych władze parku zdecydowały o wprowadzeniu kar od 500 do 2500 euro dla osób, które wędrują w nieodpowiednim obuwiu.