Po wojnie został w policji. Chwalił się, że zamordował 87 Polaków

RadioNauka
RadioNauka

Po wojnie został w policji.  

Chwalił się, że zamordował 87 Polaków


Niemieccy zbrodniarze, także ci mało znani i anonimowi, po wojnie wiedli spokojne życie w ojczyźnie, pracowali, a później przechodzili na zasłużoną emeryturę. Republika Federalna Niemiec miała olbrzymi problem z rozliczeniem działań najniższych funkcjonariuszy żandarmerii, którzy byli zaangażowani w mordowanie polskiej ludności cywilnej już jesienią 1939 roku. Żandarmerii, czyli najczęściej przedwojennych niemieckich policjantów oddelegowanych do pracy porządkowej w Polsce, którzy znajdowali zajęcie w tym charakterze także po jej zakończeniu.

Jeżeli interesujesz się historią i lubisz słuchać ciekawych treści zapraszamy do subskrypcji nowego podcastu "Historii jakiej nie znacie" 

https://www.youtube.com/channe... także na Spotify: https://open.spotify.com/show/...

595878775a41494742524d78_1620034611Yndnd2oMRzWXM7dtadTWPM.jpg


W naszym kraju coraz częściej odnajdywane są nowe miejsca kaźni, tak jak ostatnio na warszawskiej Białołęce, a sprawcy, czy motywy egzekucji są nieznane i nieudokumentowane. Podobną historią jest zbrodnia w Sadkach na Pomorzu Gdańskim, w małej wsi między Nakłem nad Notecią, a Piłą. W porównaniu ze zbrodnią w Piaśnicy koło Wejherowa, Szpęgawsku koło Starogardu Gdańskiego, Rudzkim Moście koło Tucholi, „Dolinie Śmierci” w Bydgoszczy i w Chojnicach czy toruńskiej Barbarce jest nieznana i niemal nieobecna w naszej pamięci. Jest jednak wyjątkowa, bo kluczową w niej rolę, obok lokalnego dowódcy Selbstschutzu Westpreussen (samoobrony ludności niemieckiej), odegrał „żandarm Otto” - tzw. morderca ze szramą. Niewielkiego wzrostu psychopatyczny Niemiec faktycznie miał bowiem widoczną bliznę na twarzy.  


Był to Otton Oberländer, jeden z 750 żandarmów oddelegowanych we wrześniu 1939 r. do służby w okupowanej Polsce. W 1968 r. prokuratura w Lubece sporządziła przeciwko niemu obszerny akt oskarżenia. Cztery lata później Oberländer zmarł w wieku 74 lat, nie doczekawszy końca procesu. Żaden ze sprawców zbrodni niemieckiej w Sadkach nie został pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Działania niemieckiej żandarmerii w okupowanej Polsce wyrastają tym samym na jedną z białych plam w historiografii i niemieckiego aparatu terroru i represji.


Skierowany do pracy w okupowanej Polsce niemiecki policjant od połowy września 1939 r. do 27 I 1940 r. został oddelegowany jako funkcjonariusz żandarmerii w Sadkach. Przed 1939 r. (ani później) nigdy nie odwiedził Polski. Na okupowanym Pomorzu Gdańskim był człowiekiem z zewnątrz, nie znał swoich przyszłych ofiar, nie mieszkał z nimi w jednej wsi. Wkrótce zaczął zabijać ludzi, którzy byli dla niego anonimowi i nie mogli wyrządzić mu żadnej krzywdy.

W trakcie służby w Sadkach wręcz terroryzował ludność cywilną, wykonując autorski plan egzekucji wybranych mieszkańców. W wielu późniejszych relacjach zarówno polskich, jak i niemieckich świadków pojawiła się informacja, że Oberländer gwałcił kobiety przed rozstrzelaniem.  Wybranych mężczyzn odwoził nad rzekę Rokitkę, zabijał strzałem w plecy.


Z czasem metody mordu były bardziej bestialskie. 2 VI 1945 r. odbyła się ekshumacja zamordowanych nad rzeką. Oprócz biegłego lekarza i sędziego wzięło w niej udział ok. 200 mieszkańców wsi, chcących zidentyfikować swoich bliskich, sąsiadów. Odkryto jeden masowy grób z 29 ciałami, 18 osób rozpoznano. Wszystkie odnalezione czaszki miały ślady rozbijania tępymi narzędziami. Ofiary nie zginęły więc od strzałów z karabinów czy pistoletu. Jak to wyjaśnić? W czasie procesu w Lubece w 1964 roku, jeden z oskarżonych tłumaczył: Rozstrzeliwania nie przebiegały całkowicie bez zakłóceń. Polacy leżeli w rowie w dwóch rzędach z głowami skierowanymi do dwóch przeciwległych ścian rowu. Gdy Erich Wenseritt rozpoczął strzelanie wtedy w rowie zaczął się niepokój. Kilku Polaków próbowało wyjść. Polaków, którzy w pochylonej pozycji zbliżali się do góry, żandarm Otto szachował uniesionym szpadlem. Podczas tej akcji stałem oddalony o kilka kroków, może 3–4 metry od rowu i mogłem prawie wszystko, co działo się w rowie obserwować. 


Służba w Polsce okazała się dla Oberländera przepustką do robienia kariery w żandarmerii. Jesienią 1939 r. proponowano mu przedłużenie delegacji w Prusach Zachodnich i zajęcie mieszkania po jednym z zamordowanych polskich nauczycieli, jednak zdecydował się na powrót do Starej Rzeszy. Wrócił do ojczystej gminy i ukończył trzymiesięczne szkolenie na urzędnika żandarmerii oraz szkolenie na temat zwalczania akcji zbrojnych.


Otrzymał także zapięcie do Żelaznego Krzyża I klasy 1 XII 1941 r., pół roku po napaści III Rzeszy na ZSRR. Gdy zasoby ludzkie Wehrmachtu topniały, jak tysiące członków żandarmerii, został powołany do wojska. Do 1944 r. walczył na wschodzie, później brał udział w walkach na froncie zachodnim. Wkrótce został ranny i dostał się do niewoli. W tym czasie zmarła jego żona, córce udało się przetrwać wojnę, nie wiadomo jednak, czy po 1945 r. ojciec utrzymywał z nią kontakt. Wojna zakończyła się dla niego 15 X 1946 r., kiedy wrócił do Niemiec. W jenieckim obozie pozytywnie zweryfikowała go komisja denazyfikacyjna, nie traktując go jako zbrodniarza wojennego, tylko jako „jedynie nominalnego członka NSDAP”. Nazistowska przeszłość nie przeszkodziła mu w robieniu kariery w powojennych Niemczech. Po powrocie do ojczyzny rozpoczął pracę na posterunku policji w Hiddenhausen w powiecie Herford w stopniu wachmistrza. W 1949 r. został ponownie mianowany na stopień urzędnika na okres dożywotni. Trzy lata później przyznano mu poprzedni stopień sierżanta policji. W 1948 r. Oberländer ponownie ożenił się, tym razem z wdową, która miała dwoje małych dzieci: 9-letniego syna i 7-letnią córkę. Nie wiemy, jakim był dla nich ojczymem, nie znamy też szczegółów z jego życia prywatnego. Wiadomo jedynie, że jego druga żona zamierzała się z nim rozwieść. Elizabeth Hellmann, która po wojnie wynajmowała mieszkanie małżeństwu Oberländerów, zeznała, że sierżant policji wielokrotnie chwalił się, że zamordował w Polsce w 1939 r. 87 Polaków. Według pani Oberländer jej mąż miał z tego powodu cierpieć „od czasu do czasu”. O ile prywatnie chwalił się „dokonaniami” w Polsce, w pracy zawodowej konsekwentnie o nich milczał. Po wojnie żandarm zataił swój pobyt w okupowanej Polsce. Nie wspomniał o nim w życiorysie napisanym w 1946 r., gdy ubiegał się o pracę w żandarmerii, ani w ankiecie personalnej z 1954 r., gdzie jako jedyne miejsce pracy w latach 1939–1942 podał posterunek w Sommerschenburg.


Podczas służby w powojennych Niemczech, wskutek wojennej demoralizacji, brutalnie postępował także z niemiecką ludnością cywilną, za co dostawał nagany. Wkrótce jednak jego przełożeni zauważyli poprawę. W służbowej notatce na temat Oberländera z 1953 r. napisano: „W postępowaniu z ludnością nie zawsze miał szczęśliwą ręką, przy czym należy uwzględnić, że jest to szorstka, silna osobowość, co może prowadzić do powstawania nieporozumień. Po kilkakrotnym pouczeniu Oberländera jego przełożeni nie mieli okazji do skarg”. Dwa lata później dodano: „W postępowaniu z ludnością stał się bardziej stanowczy i rzeczowy. W okresie objętym raportem znane jest tylko jedno naganne zachowanie”. W 1959 r. po osiągnięciu wieku emerytalnego przeszedł w stan spoczynku. 


W 1968 r. przeciwko Oberländerowi sporządzono obszerny akt oskarżenia. Zarzucono mu zabójstwo 6 Polaków w piaskowni pod Mrozowem, współudział w zabójstwie 29 Polaków nad rzeką Rokitką, a także podstępne zastrzelenie Franciszka Pilarczyka w Anielinach. Oskarżony miał działać z premedytacją i kierować się niskimi pobudkami. „Oskarżony przyswoił sobie narodowo-socjalistyczną postawę wobec narodu polskiego (eksterminację inteligencji, ucisk rasistowsko-biologiczny, degradacją Polaków do narodu robotników pozbawionego praw i warstw przywódczej)”. W czasie procesu przesłuchano 33 świadków. Jeden z nich, Bruno Bohn nazwał Oberländera „głównym naganiaczem” (Hauptantrieber), według Friedricha Krienkego niemiecki żandarm był „siłą napędzającą” (die treibende Kraft) przy egzekucjach. Z kolei Hedwig Kainath nazwał go „polakożercą” (Polenhasser) 89. Oberländerowi udowodniono zabójstwa w piaskowni pod Mrozowem co najmniej sześciu osób strzałem z pistoletu w potylicę i organizację pozostałych egzekucji. Oskarżony zaprzeczył wszystkiemu. Całą odpowiedzialnością obarczył członków miejscowego Selbstschutzu. Przyznał jedynie, że brał udział w transporcie pięciu Polaków z Sadek do Wyrzyska. Podczas przesłuchań wielokrotnie zmieniał wersję wydarzeń. Zbiorowe egzekucje w piaskowni pod Mrozowem nazwał dziką akcją hordy etnicznych Niemców. Posuwał się do kuriozalnych tłumaczeń. Podczas konfrontacji z Warmbierem i Butzkem przekonywał, że wykluczone jest, aby brał udział w egzekucjach pod Mrozowem i sam zastrzelił 29 Polaków, ponieważ „my w żandarmerii wcale nie mieliśmy tak dużo amunicji”. 


Otto Oberländer zmarł 4 IV 1972 r. w Bünde. Postępowanie wobec niego zakończono 3 V 1972 r.93 Mimo upływu czterech lat od czasu sporządzenia aktu oskarżenia nie zdołano pociągnąć go do odpowiedzialności karnej. Polskie śledztwo dotyczące zbrodni popełnionych w siedmiu gminach byłego powiatu wyrzyskiego, w tym w Sadkach, umorzono pięć lat później. Stwierdzono, że w 1939 r. Selbstschutz we współpracy z niemiecką żandarmerią zamordował 95 mieszkańców gminy Sadki. Ustalono nazwiska 52 Niemców, którzy w różnym stopniu i w różnorodnym charakterze wzięli udział w eksterminacji polskiej ludności cywilnej. Po wojnie nikt ze sprawców nie został pociągnięty do odpowiedzialności karnej. 


Współcześnie w piaskowni pod Mrozowem przy drodze Sadki–Wyrzysk wybudowano niewielki kamienny ołtarz z krzyżem i tablicą informacyjną. Co roku w pierwszą niedzielę września odprawiana jest msza św. w intencji pomordowanych. W piaskowni nad rzeką Rokitką w 1978 r. jeden z mieszkańców Sadek postawił ok. 5-metrowy drewniany krzyż. Nie prowadzi do niego żadna droga. Tylko nieliczni wiedzą, jakie wydarzenie upamiętnia. Dopiero kilkaset metrów dalej przy drodze S10 (tzw. Via Pomerania) umieszczono głaz z tablicą informacyjną. Na cmentarzu parafialnym w Sadkach, gdzie złożono szczątki ekshumowanych ciał, postawiono pomnik, na którym wyryto 70 nazwisk – ofiar niemieckiej zbrodni z 1939 r.


Post jest częścią artykułu dr Tomasza Cerana, pracownika Oddziałowego Biura Badań Historycznych w Gdańsku, Delegatura IPN w Bydgoszczy, opublikowanego w magazynie Dzieje Najnowsze [wolny dostęp w Bibliotece Nauki]

Zdjęcie ilustracyjne: wikimedia, domena publiczna. Niemiecka żandarmeria w drodze na pacyfikację Michniowa. W dniach 12-13 lipca 1943 Niemcy doszczętnie spalili Michniów i zamordowali 204 jego mieszkańców.