Kraj

Jest takie prawo, które można łamać niemal bezkarnie: prawo pracy

Skala łamania praw pracowniczych w Polsce jest jedną z największych w Europie. A Państwowa Inspekcja Pracy ma budżet o kilkadziesiąt milionów złotych mniejszy niż IPN. Oto „rynek pracownika” w peryferyjnym kraju.

„W obecnych warunkach panujących na rynku pracy instytucja, której celem jest sprawdzanie, by pracodawcy nie krzywdzili pracowników, jest całkowicie zbędna. W większości branż panuje rynek pracownika” – stwierdził w rozmowie z PulsHR.pl Sławomir Mentzen. Jako przykład podał własną kancelarię, w której podnosi pensje, a i tak ma problemy z rekrutacją. Inaczej mówiąc, według Mentzena mocna pozycja na rynku pracy doradców podatkowych jest jednym z dowodów na to, że Państwowa Inspekcja Pracy jest niepotrzebna, a pracodawcy zabijają się o pracowników.

Mentzen pomaga też obniżać opodatkowanie informatykom, doradzając im, jak skorzystać z ulgi B+R (według jego interpretacji programowanie jest działalnością badawczo-rozwojową, więc może mieć nieco zaburzoną percepcję polskiego rynku pracy). Polska nie jest szczelnie wypełniona doradcami podatkowymi i informatykami, na całe zresztą szczęście, bo świat zdominowany przez te dwie grupy byłby nieznośny. Możemy z dużym prawdopodobieństwem założyć, że z usług kancelarii Mentzena nie korzystają szeregowi pracownicy gastronomii, handlu detalicznego czy budowlanki. Gdyby tak było, polityk Konfederacji miałby nieco szerszy obraz polskiego rynku pracy, któremu do rynku pracownika bardzo daleko.

Nepal, Paragwaj, Polska

Państwowa Inspekcja Pracy byłaby oczywiście potrzebna nawet w państwie, w którym 99 proc. pracodawców grzecznie przestrzegałoby prawa pracy. Chociażby po to, żeby nie przyszło im do głowy jednak je łamać. Postulowanie likwidacji PIP z powołaniem się na rzekomy rynek pracownika jest tak samo idiotyczne jak nawoływanie do likwidacji jednostki straży pożarnej, bo od roku w powiecie nie wybuchł żaden pożar.

Propozycja likwidacji PIP jest jednak jeszcze bardziej idiotyczna, gdyż skala łamania praw pracowniczych w Polsce jest jedną z największych w Europie. Można wymieniać długo: brak rad pracowników w przedsiębiorstwach (mimo ustawowego obowiązku), jednostronne wypowiadanie układów zbiorowych, szykanowanie pracowników zakładających związki zawodowe, sztuczne przedłużanie umów na czas określony ponad dopuszczalny okres czy omijanie ustawowej stawki minimalnej.

Polski prekariusz patrzy na Kodeks pracy

W Global Rights Index 2020, w którym państwa świata podzielone są na pięć grup według skali łamania praw pracowniczych, Polska znajduje się w grupie trzeciej – regularne łamanie praw. Zdecydowana większość krajów UE trafiła do grupy drugiej (powtarzające się łamanie praw) lub pierwszej (sporadyczne). Razem z nami w grupie trzeciej są już tylko Bułgaria i Węgry, a spoza Europy – państwa Afryki, Ameryki Południowej i Rosja. Tylko Rumunia trafiła do grupy czwartej – systematyczne łamanie praw pracowniczych (w tej grupie znalazły się również Stany Zjednoczone).

Pod względem standardów przestrzegania prawa pracy Polska sytuuje się więc na poziomie państw średnio rozwiniętych, choć według PKB per capita jesteśmy już krajem wysoko rozwiniętym. Sprawna inspekcja pracy jest w Polsce potrzebna jak mało co. Cała opowieść o naszym rynku pracownika opiera się tylko na tym, że mamy bardzo niskie bezrobocie, a w niektórych branżach trudno jest znaleźć tak zwane ręce do pracy. Nie zmienia to faktu, że codziennie prawa tysięcy zatrudnionych są łamane w przeróżny sposób.

Prekaryzacja trwa

Zamiast likwidować PIP, należałoby ją więc odpowiednio wzmocnić. Lewica złożyła w Sejmie projekt zwiększający uprawnienia inspektorów pracy, którzy mogliby na mocy decyzji administracyjnej ustalać stosunek pracy, co zmieniałoby umowę cywilnoprawną w etat. Podobne zmiany postulują od lat związki zawodowe oraz sama PIP w swoich corocznych sprawozdaniach. Obecnie inspektorzy pracy mogą grzecznie prosić o zmianę umowy lub skierować sprawę do sądu pracy, który kiedyś się nią zajmie – być może dopiero wtedy, gdy pracownik będzie już zatrudniony w innym miejscu. Mogą też ewentualnie nakładać niezbyt wysokie kary.

Ta, wydawałoby się, niewielka, techniczna zmiana w rzeczywistości byłaby ogromnym krokiem naprzód w zakresie przestrzegania praw pracowniczych w Polsce. Inspektorzy pracy dostaliby do ręki realne narzędzie egzekwowania prawa pracy w zakresie stosowania umów i stania na jego straży.

Bardziej opłaca się wynająć Polaka niż kupić robota [rozmowa]

Być może jednak problem umów cywilnoprawnych wcale nie jest tak duży? Kiedyś faktycznie trudno było złapać etat, ale teraz, w dobie rekordowo niskiego bezrobocia, umowa o pracę na czas nieokreślony pewnie jest już normą? Niestety jest zupełnie inaczej. Poziom prekaryzacji jest dziś niewiele niższy niż w najgorszych pod tym względem czasach. Według GUS w 2019 roku tylko na umowach cywilnoprawnych zatrudnionych było 1,2 mln osób. W rekordowym 2013 roku było ich 1,4 mln i od tamtej pory liczba zatrudnionych w sposób pozakodeksowy utrzymuje się na poziomie 1,2–1,3 mln.

Dodatkowo mamy też najwyższy od lat wskaźnik samozatrudnionych. Liczba osób prowadzących działalność gospodarczą, które nikogo nie zatrudniały, w 2019 roku wyniosła 1,3 mln, tymczasem w latach 2012–2015 wynosiła 1,1 mln. Oczywiście, co najmniej połowa z nich to najzamożniejsi, rozliczający się podatkiem liniowym. Jednak wśród pozostałych znajdziemy też tysiące prekariuszy, wypchanych na samozatrudnienie przez oszczędnych pracodawców.

Łamanie prawa jako norma

Skalę prekaryzacji polskiego rynku pracy obrazuje też sprawozdanie z działalności Państwowej Inspekcji Pracy z 2019 roku. W zakresie stosowania art. 22 Kodeksu pracy (określającego stosunek pracy) inspektorzy dokonali 9,5 tys. kontroli w firmach, które łącznie zatrudniały przeszło milion osób. Z tego 360 tys. było zatrudnionych na umowach cywilnoprawnych. Tak więc jedna trzecia zatrudnionych w kontrolowanych przedsiębiorstwach nie miała etatu.

Oczywiście, duża część tych firm została wybrana nieprzypadkowo – między innymi z powodu zgłaszanych skarg – więc ten odsetek może być mylący. Poza tym nie wszyscy z tych 360 tys. pracowali jedynie na umowach cywilnoprawnych – równocześnie mogli mieć etat w innym przedsiębiorstwie. Mimo wszystko skala korzystania przez firmy z umów cywilnoprawnych i tak jest ogromna.

Inspektorzy skontrolowali prawie 40 tys. umów-zleceń, ponad tysiąc umów o dzieło i niecałe 2 tys. umów z samozatrudnionymi. W efekcie zakwestionowali prawie 4 tys. umów-zleceń, 250 umów o dzieło i niecałą setkę umów z samozatrudnionymi. Tak więc prawie jedna czwarta podpisanych umów o dzieło była niezgodna z prawem. Co nie jest zaskoczeniem, gdyż właśnie takie umowy są proporcjonalnie najczęściej nadużywaną formą zatrudnienia. Co dziesiąta umowa-zlecenie była niezgodna z art. 22 Kodeksu pracy. Stosunkowo nieźle wypadło samozatrudnienie – zakwestionowanych było tylko 5 proc. tego rodzaju relacji.

Umowy-zlecenia: oskładkować, ograniczyć, zlikwidować

Okazuje się też, że umowy cywilnoprawne nie są stosowane jedynie w handlu detalicznym i gastronomii. Wśród skontrolowanych umów najwięcej było ich faktycznie w handlu, ale za nim znalazły się budownictwo oraz przetwórstwo przemysłowe. W Polsce nawet fabryki chętnie zatrudniają na umowach cywilnoprawnych. Najczęściej są one podpisywane niezgodnie z prawem w budownictwie – inspektorzy zakwestionowali prawie jedną piątą z nich. W handlu niezgodnych z prawem było 17 proc. umów cywilnoprawnych, w gastronomii 15 proc., a w przemyśle 13 proc.

„Aktualny pozostaje także wniosek o wprowadzenie do polskiego ustawodawstwa instrumentów, które pozwalałyby na skuteczne egzekwowanie zakazu zastępowania umów o pracę umowami cywilnoprawnymi” – czytamy we wnioskach ze sprawozdania PIP. Tak więc sama inspekcja domaga się przyznania jej kompetencji, które proponuje Lewica w swoim projekcie.

Stawka mniejsza niż minimalna

Prekaryzacja polskiego rynku pracy to nie tylko umowy cywilnoprawne. Być może nawet większym problemem jest nadużywanie umów o pracę na czas określony. Niedawno wreszcie ograniczono czas stosowania takich umów do 33 miesięcy, skończyły się więc czasy, gdy popularne było zatrudnianie na dziesięcioletnich umowach o pracę z dwutygodniowym okresem wypowiedzenia. 33 miesiące to jednak nadal dużo – w Niemczech umowy na czas określony można stosować jedynie przez 24 miesiące.

Mimo wszystko odsetek zatrudnionych na umowach czasowych spadł, choć wciąż jest wysoki. 22 proc. zatrudnionych w Polsce pracuje na umowach czasowych – w 2014 roku na tego typu umowach pracowało przeszło 28 proc. Nadal jesteśmy pod tym względem na drugim miejscu w UE, za Hiszpanią (26 proc.). W Niemczech na umowach czasowych pracuje tylko 12 proc. zatrudnionych.

W zakresie stosowania umów terminowych inspektorzy skontrolowali 592 przedsiębiorców. Nieprawidłowości znaleziono aż u 60 proc. z nich. Faktem jest, że największa grupa (tzn. jedna trzecia skontrolowanych) dokonywała stosunkowo najmniejszego wykroczenia, a mianowicie nieprawidłowo informowała pracownika o warunkach wypowiedzenia takiej umowy. Obecnie czas okresu wypowiedzenia zależy już nie od okresu obowiązywania umowy, lecz od stażu pracy w firmie. Nieprawidłowe informowanie o okresie wypowiedzenia było więc po prostu zatajeniem przed pracownikiem części przysługujących mu uprawnień. Aż jedna piąta skontrolowanych pracodawców stosowała umowy na czas określony wobec konkretnych pracowników dłużej niż 33 miesiące – czyli niezgodnie z prawem. Dodatkowo 6 proc. skontrolowanych stosowało umowy na czas próbny dłużej niż trzy miesiące.

Jedną z niezaprzeczalnych zasług obecnego rządu było wprowadzenie minimalnej stawki godzinowej. Dzięki temu niemożliwe jest już zgodne z prawem zatrudnianie na umowach-zleceniach za kilka złotych za godzinę, co było bardzo częste w czasach koalicji PO-PSL, i to nawet w jednostkach publicznych. Obecnie więc płaca minimalna obejmuje już też umowy-zlecenia. Jednak wciąż znaczna część pracowników zarabia mniej. Nieprawidłowości w zakresie stosowania minimalnej stawki godzinowej inspektorzy wykryli u 30 proc. skontrolowanych podmiotów. Najczęściej w umowach nie określono zasad naliczania godzin pracy, co mogło oczywiście umożliwiać wypłacanie kwot niższych, niż faktycznie się należały. Równie częste były umowy niezapewniające comiesięcznych wypłat – okres ich rozliczania był dłuższy. U kilku procent skontrolowanych podmiotów wykryto stosowanie umów, które nie zapewniały wypłaty za każdą godzinę pracy. Natomiast 3 proc. przedsiębiorców po prostu ordynarnie płaciło mniej.

Iwański: Podręczny słownik zwrotów prekarnych

Słabnąca inspekcja

Jak widać, wbrew opowieściom Mentzena Państwowa Inspekcja Pracy ma co robić. Niestety, z każdym rokiem staje się mniej aktywna. W 2019 roku PIP przeprowadziła w sumie 73 tys. kontroli. Jeszcze w 2015 roku było ich 88 tys., a w pierwszej dekadzie XXI wieku PIP przeprowadzała nawet po przeszło 100 tys. kontroli rocznie.

Z czego to wynika? Między innymi ze spadającej liczby pracowników PIP, a w szczególności inspektorów pracy. Tylko w ciągu ostatnich pięciu lat liczba inspektorów spadła z 1557 do 1486, choć w tym czasie pojawiło się kilka nowych rodzajów spraw – chociażby opisywane wyżej egzekwowanie minimalnej stawki godzinowej. W 2019 roku planowany budżet PIP został zmniejszony przez parlament o 12 mln zł, przez co inspekcja musiała zrezygnować ze zwiększenia liczby inspektorów. Właściwie co roku planowany przez szefa PIP budżet jest okrawany przez Sejm o miliony złotych. W 2021 roku miał wynosić 386 mln zł, jednak został zmniejszony o 24 mln.

Rozwadowska: Po pandemii będziemy pracować jeszcze bardziej śmieciowo, na własnym sprzęcie. I mało kogo to obejdzie

PIP jest więc traktowana przez polskie państwo jak piąte koło u wozu. Ma mniejszy roczny budżet od Instytutu Pamięci Narodowej, i to o kilkadziesiąt milionów złotych, co jest skandaliczne i absurdalne, ale doskonale obrazuje priorytety rządu. Zaproponowane przez Lewicę zmiany bez wątpienia przełożyłyby się na większą skuteczność inspektorów pracy, jednak PIP potrzebuje również wzmocnienia instytucjonalnego – solidnego wzrostu budżetu i zatrudnienia kilkuset nowych inspektorów. Bez tego ostatniego nadal w zakresie przestrzegania praw pracowniczych będziemy w jednej grupie z Rosją, RPA, Argentyną i Marokiem.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij