Rozmowa
Krzysztof jest pilotem, od dwóch lat lata boeingiem 767 w wersji cargo, głównie pomiędzy dużymi portami: do Bahrajnu, Kuwejtu, Bejrutu, Afganistanu, Indii (Shutterstock.com)
Krzysztof jest pilotem, od dwóch lat lata boeingiem 767 w wersji cargo, głównie pomiędzy dużymi portami: do Bahrajnu, Kuwejtu, Bejrutu, Afganistanu, Indii (Shutterstock.com)

Czym pan latał w zawodowej karierze?

Na przykład pasażerskim saabem 340 – przez ponad trzy lata. Zabierał maksymalnie 34 osoby. Kiedyś miałem na pokładzie Szymona Peresa, innym razem Stevena Seagala albo drużyny piłkarskie. Jeśli pani myśli, że piłkarze podczas lotu imprezowali, to się pani myli. Zawsze mieli reżim dietetyczny. Jak im trener pozwolił zjeść po batoniku, to było wielkie święto.

Lataliśmy średnio na 150 różnych lotnisk rocznie. Zobaczyłem wtedy całą Europę. Na granicy francusko-niemieckiej, blisko Szwajcarii jest taka piękna miejscowość o nazwie Colmar, miasteczko jak z bajki, które zwiedziłem dzięki lataniu. Wypożyczonym autem przejechałem całe Lazurowe Wybrzeże.

Teraz brakuje mi tego zwiedzania. Od dwóch lat latam boeingiem 767 w wersji cargo, głównie pomiędzy dużymi portami: do Bahrajnu, Kuwejtu, Bejrutu, Afganistanu, Indii.

Samolot nad Bahrajnem (Shutterstock.com) , Rozkład lotów (Shutterstock.com)

A ja bardzo dużych lotnisk nie lubię.

Dlaczego?

Dlatego, że panuje na nich duży ruch i długo się kołuje. Jak latałem samolotem czarterowym, wieża zawsze spychała nas na koniec kolejki, ważniejsze są loty rejsowe. Albo na przykład podkołowywałem pod terminal i okazywało się, że musimy stać jeszcze przez pół godziny. Bo nie ma autobusu, żeby zabrać pasażerów.

Czartery też najdłużej czekają na pozwolenie do startu.

Na małych lotniskach nie ma kolejek, bo samoloty rejsowe tam nie docierają. Nasze lądowanie bywało takim wydarzeniem, że ludzie przychodzili popatrzeć.

Co ostatnio ciekawego pan przewoził?

Na przykład psy, które miały wykrywać materiały wybuchowe w Iraku. Albo jednodniowe kurczaczki.

Jednodniowe kurczaczki?

Ich transport to ogromny biznes! Są miejsca w Europie, gdzie się wykluwają, a potem się je przewozi do innych krajów i tam hoduje. Ciekawie wygląda wtedy samolot – cały w pudełkach jak po pizzy, a w środku tysiące tych kurczaczków. Zapachowo jednak niekoniecznie jest to przyjemne.

Co innego truskawki czy kwiaty, które kiedyś przewoziliśmy z Nairobi w różne części świata. Zdarzało mi się też wozić broń. To biznes jak każdy inny. Europejscy producenci torped, karabinów czy granatów dostarczają je samolotami na inne kontynenty.

Latanie samolotem to nie tylko przewożenie pasażerów, na przykład z Warszawy do Londynu.

A zdarzyło się panu kiedyś przewozić zwłoki? Pytam, bo wydaje mi się, że do samolotu, którym parę lat temu wracałam z RPA, w ostatniej chwili zapakowano trumnę.

Tego typu transport zawsze odbywa się w największej dyskrecji. Trumna jest specjalnie zabezpieczona w dodatkowym pojemniku i mocowana w bagażniku samolotu. Raz tylko zdarzyło mi się coś podobnego. Rodzina zmarłego leciała na pokładzie, z Włoch do Niemiec.

Pilot ma czas, żeby podziwiać widoki?

Najpierw pani powiem, że w kokpicie jest zwykle kapitan, pierwszy oficer i czasem mechanik – zwykle wtedy, gdy samolot ma być długo poza macierzystą bazą i trzeba doglądać maszyny. No i – w locie pasażerskim – także stewardesa. Na trasach cargo zamiast stewardesy leci load master, czyli pracownik, który zajmuje się mocowaniem i nadzorowaniem załadunków.

Ostatnio miałem takie szczęście, że akurat był lot do Lipska, i to za dnia. Od razu rzuciłem się, żeby robić zdjęcia. Kapitan na mnie popatrzył i powiedział: „Zachowujesz się, jakbyś pierwszy raz leciał samolotem”.

A jak pierwszy raz leciałem szybowcem, na koniec instruktor zanotował: „podekscytowany”. Bo tak było.

Teraz zwykle latam głównie nocami.

"Widzę ciemność"?

Ciemność widzę. I przyrządy, i mnóstwo tych przełączników, które trzeba ogarniać. To mi daje niesamowitą satysfakcję. Z tego tak naprawdę powodu zostałem pilotem. W lataniu jest tyle romantyzmu! Jednym ruchem ręki, praktycznie opuszkami palców jestem w stanie rozpędzić maszynę, która waży 200 ton, i oderwać ją od ziemi. Niesamowite!

Niedawno zacząłem latać na śmigłowcach, więc zgłębiam aerodynamikę tych maszyn. Pilot jest w stanie ciągłej nauki. Wciąż musi się doskonalić w lotnictwie czy meteorologii. Cały czas czegoś nowego się dowiaduję. Trochę jak w medycynie. Zresztą znam urologa, który został pilotem. Przyjmuje pacjentów w gabinecie, a gdy jest nagle potrzebny pilot, to leci.

Natomiast nie znam nikogo, kto będąc pilotem, został lekarzem – i to mnie trochę niepokoi. Sam zbieram się do zdawania matury z biologii i chemii – z matematyki i fizyki już mam. Zamierzam kiedyś zostać lekarzem.

Zaimponował mi pan! Proszę zdradzić, czy dziś lata się głównie na autopilocie?

Linie lotnicze najczęściej nakazują pilotom latanie na autopilocie od startu do lądowania. Przy czym sam start zawsze wykonuje się ręcznie, potem lot odbywa się na autopilocie. Dopiero przed samym lądowaniem pilot rozpina autopilota i ląduje ręcznie. System automatycznego lądowania wykorzystuje się jedynie podczas bardzo złej widzialności lub podczas treningu.

'W lataniu jest tyle romantyzmu! Jednym ruchem ręki, praktycznie opuszkami palców jestem w stanie rozpędzić maszynę, która waży 200 ton' (Shutterstock.com)

Dobrze jest, kiedy pilot może po starcie posterować sobie samolotem ręcznie przez dłuższy czas i włączyć autopilota. Chociażby 10 minut po starcie. Analogicznie robi się podczas lądowania. Dobrze jest mieć możliwość wyłączenia autopilota wcześniej niż przed samym przyziemieniem, tak aby pilot miał możliwość dłużej pilotować samolot ręcznie.

Po co?

Chodzi o zachowanie nawyków i umiejętności pilotowania samolotu bez wspomagaczy, których kiedyś, w wyniku awarii, może zabraknąć.

Czy to przejście z ręcznego sterowania na autopilota i odwrotnie jest dla pasażerów wyczuwalne?

Nie. Chyba że pilot ma bardzo słabe umiejętności. Poza tym nawet jak korzysta z systemu automatycznego lądowania, to i tak musi pilnować maszyny. Automat ma ograniczenia, na przykład pilot potrafi wylądować przy dużo większym bocznym wietrze niż automat. Poza tym automaty, z tego, co zaobserwowałem, lądują dość twardo. Komputer nie jest w stanie do końca zastąpić ręki człowieka. Człowiek zawsze musi kontrolować maszynę. To najbezpieczniejsza opcja.

Pandemia zmieniła latanie?

Nastała smutna rzeczywistość. Niedawno lecieliśmy przez Irak i Turcję, a potem przez całą Europę. Odzywało się bardzo mało samolotów. Moim zdaniem ruch na niebie to obecnie jakieś 30 procent tego sprzed pandemii. Kiedyś, jak się latało nad Europą, trudno było się wbić w eter, żeby pogadać. Teraz panuje smutna cisza.

Lotnisko w Iraku - Bagdad (Shutterstock.com)

Na początku pandemii lataliśmy z Warszawy do Szanghaju po maseczki i respiratory. Ruch na łączach zaczynał się dopiero w Chinach. Wcześniej nad całą Europą było przerażająco cicho. Niczym w filmie katastroficznym. Teraz już chyba trochę się do tego przyzwyczailiśmy. Choć to jest największy kryzys od powstania lotnictwa. Wielu moich znajomych straciło pracę. Ostatnio widziałem na Facebooku zdjęcie młodego chłopaka, który był pilotem, a teraz rozwozi pizzę.

Smutne.

Dramat. Ja w pierwszym akcie desperacji poszedłem z kumplem na kurs nauki jazdy i poszerzyliśmy sobie uprawnienia na ciężarówki. Na szczęście nadal latamy.

Wie pani, ile ja nabrałem kredytów, żeby zdobyć licencję pilota i skończyć szkolenia na każdy typ samolotu? Na naukę zawodu poświęciłem dziewięć lat i 225 tys. zł. Tyle wydałem, żeby uzyskać taki poziom, by móc aplikować do linii lotniczych. Nie mogłem na przykład nie zdać jakiegoś egzaminu, bo zwyczajnie nie było mnie na to stać. Treningowa godzina lotu śmigłowcem kosztuje 2,5 tys. zł.

Jak ktoś ma bogatych rodziców albo 300 tys. na zbyciu, może zdobyć umiejętności, o których mówię, w dwa lata. Mnie zajęło to o wiele więcej, bo po prostu przez cały czas zdobywałem pieniądze. Żyłem wiecznie na debecie.

Pensja tego teraz panu nie rekompensuje?

Zarobki pilotów zaczynają się od 10 tys. zł netto. Im większy samolot, tym są wyższe. A bogacze, którzy kupują sobie prywatne samoloty, płacą pilotom nawet po 20 tys. zł. Ale to ryzykowna posada. Na początku właściciel samolotu dużo lata, ale potem ekscytacja mu przechodzi i samolot najczęściej stoi, a za hangarowanie trzeba płacić. Sprzedaje więc maszynę i zwalnia pilota.

Czy taki właściciel nie żąda, by pilot łamał procedury?

Tego nie wiem, ale śledziłem ostatni wypadek pod Pszczyną, gdzie rozbił się prywatny śmigłowiec. Bardzo się dziwię, że pilot podjął próbę, by polecieć we mgle. Może chciał pokazać, że potrafi?

Przewoźnik, dla którego pracuję, jest kontrolowany przez Urząd Lotnictwa Cywilnego. I to bardzo skrupulatnie. Trudno byłoby coś ukryć. Poza tym w lotnictwie obowiązuje zasada 'just culture'. Jeżeli pilot zrobi coś źle, od razu się do tego przyznaje swoim przełożonym.

Studzienice koło Pszczyny. Służby na miejscu katastrofy śmigłowca Bell 429 (Grzegorz Celejewski/ Agencja Gazeta)

Ja się boję ryzyka. Jestem typem tchórza i staram się trzymać z daleka od kłopotów. A jak coś schrzanię, od razu się przyznaję w raporcie: przepraszam, moja wina. Na przykład, że w trakcie kołowania wjechałem w złą drogę. Z punktu widzenia bezpieczeństwa to nieistotne, ale pomaga utrzymać wewnętrzny reżim.

Coś jeszcze pan przeskrobał?

Kiedyś złamałem sprzączkę przy siedzeniu w miejscu, gdzie chowa się pas. Niby drobiazg, ale okazało się, że kosztuje 300 euro. Przyznałem się, że nieumyślnie to zniszczyłem, i dzięki temu nie musiałem płacić.

Pilot powinien się bać?

Strach jest dobry, bo pozwala zachować czujność. Nie pcham się w niebezpieczną sytuację, bo mam świadomość konsekwencji. Po pracy na przykład jeżdżę sobie mazdą cabrio po torze. Wiem, że gdyby doszło do dachowania, mógłbym go nie przeżyć. Dlatego staram się jeździć bardzo ostrożnie.

Jakie relacje panują między pilotami? Jest rywalizacja?

W ogóle. Lubimy się i jak tylko nadarza się okazja, sporo rozmawiamy. Jeden opowiadał mi ostatnio, jak w Afryce władze wioski bardzo zabiegały o to, żeby piloci żenili się z miejscowymi dziewczynami. Poznałem też pilota, który w latach 70. opylał z góry pola w Sudanie. Przemycał tam alkohol – na jednym transporcie zarabiał tyle, że wystarczyło na wybudowanie domu. Wódkę upychał w każdym możliwym miejscu w samolocie, gdzie tylko się dało. Zabarwiał karmelem zwykłą i sprzedawał jako koniak.

Spytam na koniec: co pana denerwuje?

Nawiązuje pani do pytania, które zwykle psycholog zadaje podczas rekrutacji pilota, kiedy rozmowa jest na finiszu?

Dokładnie.

Nazywamy je pytaniem klamkowym. Pada, gdy człowiek się rozluźnił i już wychodzi. Ja odpowiadam zwykle: denerwuje mnie, gdy ktoś mnie o coś pyta, kiedy wychodzę, i nie mogę przez to spokojnie zamknąć za sobą drzwi.

A poważnie: staram się nie denerwować. Zanim to nastąpi, uśmiecham się i odchodzę. Jestem pilotem, więc nie mogę stracić panowania nad sobą. Latanie to wszystko, co mam.

Książkę Jana Pelczara "Lecę" kupicie na Publio.pl.

Krzysztof. Pilot, lata od sześciu lat. Skończył inżynierię lotniczą na Politechnice Wrocławskiej.