0:000:00

0:00

Skoro Jezus nie tylko nauczał, ale i uzdrawiał z choroby, to czy Kościół przejął od swojego mistrza aprobatę dla uzdrawiania z chorób? Albo przynajmniej wspierał fachowców, którzy się tego zadania podjęli? Lub nie rzucał im kłód pod nogi?

Konkluzja potwierdzająca opierałaby się na niepodważalnych dowodach w postaci istnienia historycznego ciągu, od zakładania przez Kościół pierwszych szpitali i domów opieki dla chorych w średniowieczu po dzisiejsze praktyki tzw. medycyny klasztornej. W szczycie ludzkiej niedoli w XIV wieku, kiedy zaraza dżumy wybijała ludzkość niczym plaga egipska, praktyka, którą opisał kronikarz Jean Venette, powtarzała się zapewne w każdym zakątku Europy. Ten francuski karmelita notował, że: „zakonnice z Hotel de Dieu”, czyli szpitala miejskiego, „nie znając obawy przed śmiercią pielęgnowały chorych z całą słodyczą i pokorą”. Na miejsce tych, które zmarły, przybywały wciąż nowe, aż większość „zmieniających się wielokrotnie, a skoszonych przez śmierć, spoczywa w Panu”.

Przeczytaj także:

Teologia i medycyna

Wniosek o bezkompromisowej służbie Kościoła w ochronie życia ludzkiego, w tym błogosławieństwie dla rozwoju badań medycznych, prowadziłby jednak na manowce historycznego poznania. Bo zostawiając na boku spory o prawdziwość nowotestamentowych przypowieści o uzdrowieniu z paraliżu, gorączki, trądu czy dysfunkcji wzroku, teologia Chrystusowe uzdrowienia wyjaśnia nie tyle prymatem zachowania ludzkiego zdrowia, ile spirytualnym charakterem tych uzdrowień. Inaczej mówiąc, uzdrawiając ciało, Chrystus uzdrawiał zarazem, lub przede wszystkim, duszę.

Ponadto teologia dopracowała się filozofii sensu ludzkiego cierpienia, w ramach której choroba jako kara za grzechy czy poddanie się woli Boga odgrywały rolę przesądzającą.

Podporządkowanie się woli bożej i uznanie prawa naturalnego, według którego Stwórca do życia powołał doskonały świat, a śmiertelnik nie miał prawa ulepszania boskiego dzieła, nakładało kajdany na pyszałkowatych animatorów pracy badawczej, chętnych do zaglądnięcia, co kryje się pod ludzką skórą. Swobodę badawczą, sprzężoną z ciekawością anatomii ludzkiego ciała jako punktem wyjścia do jego późniejszego leczenia, obłożono sankcją religijną. Żyjący w III wieku chrześcijański pisarz Tertulian antycznych pionierów anatomii nazywał rzeźnikami. Skoro największa wyrocznia średniowiecza św. Tomasz z Akwinu orzekł, że Bóg i natura niczego nie czynią bez sensu, i pod skórą ukryli ludzkie narządy, to papież Bonifacy VIII w 1299 roku zakazał przeprowadzania obdukcji ciała.

W bulli "De Sepulturis” głowa Kościoła groziła ekskomuniką każdemu, „kto wypatroszy zwłoki zmarłych, ugotuje je, by oddzielić mięso od kości i te ostatnie pochować we własnym kraju”.

Papieski zakaz odnosił się więc właściwie do zaniechania rozpowszechnionego zwyczaju wśród uczestników wypraw krzyżowych, ale większość kościelnych autorytetów rozumiało bullę jako totalny zakaz bezczeszczenia zwłok na stole operacyjnym.

Nie brakło jednak śmiałków, którzy pchani ciekawością, wyłamywali się spod tego zakazu. W swojej pysze uznawali autorytet ludzkiego rozumu i metody naukowego powątpiewania w postępowaniu eksperymentalno-dowodowym. Tymczasem zwątpienie oblekało śmiertelnika heretyckim polorem. Wielki Erazm z Rotterdamu, który jako sierota trafił do klasztoru, dopiero gdy przeczytał zakazanych antycznych pisarzy, przejrzał na oczy: „Poganin pisał to dla poganina, a jednak jest w tym święta racja. Nie mogę powstrzymać się od powiedzenia »Święty Sokratesie, módl się za mną«”.

Czy można zmartwychwstać po sekcji?

To, czego Erazm dokonał w filozofii, Andreas Wesaliusz osiągnął w anatomii. Ten Flamandczyk z uniwersytetu w Padwie, a później nadworny lekarz cesarza Karola V i jego syna, hiszpańskiego króla Filipa V, w oparciu o liczne obdukcje jako pierwszy stworzył podstawy anatomii ludzkiego ciała. Inkwizycja skazała go na śmierć, choć wyroku nie wykonano. Od czasów Wesaliusza praktyka obdukcji kwitła w całej Europie. We wszystkich większych miastach jak na drożdżach wyrastały „anatomiczne teatry”. Pierwszy z nich w 1559 roku we francuskim Montpellier. Przeprowadzane na oczach widzów autopsje ciągnęły się całymi dniami.

Kościół uznał fakty za dokonane. Najpierw papież Sykstus IV w 1482 roku wydał zgodę na badanie zwłok, co w 1523 roku potwierdził papież Klemens VII. Niezmiennie jednak dostęp do nich pozostał utrudniony. Sekcja zwłok utrudniała katolikom wiarę w realność zmartwychwstania ciał po śmierci, neutralizując w praktyce papieskie imprimatur dla profesji patologa.

Dlatego większość zwłok, które trafiały na stół w prosektorium, pochodziła od przestępców i prostytutek. Dla nich bramy królestwa bożego po śmierci i tak były zamknięte na głucho.

Stąd i sama profesja ówczesnego patomorfologa nie cieszyła się powszechnym uznaniem. Niejeden uczony zakradał się nocą na cmentarz i wydobywał niezbędne mu zwłoki. Dopiero kiedy w okresie Oświecenia powstały niezależnie od Kościoła uniwersytety, nauka anatomii mogła notować postępy. Powszechnej praktyce autopsji szeroko drzwi otworzył dopiero XIX-wieczny rozwój medycyny.

W młyny kościelnego potępienia dostało się też odkrycie zamkniętego obiegu krwi przez brytyjskiego lekarza Williama Harveya, gdyż sprzeciwił się on boskiemu zamysłowi ukrycia układu krwionośnego przed ludzkim rozumem. Kościół za dogmatyczny pewnik uznawał naukę starożytnego Galena, który centrum krążenia płynów ustrojowych ulokował w wątrobie. Triumf Harvey'a polegał na implikacji metody naukowej, prześledzeniu skurczu ścian jamy serca. Harvey miał wielkie szczęście, że żył w późniejszej epoce. W 1553 roku hiszpański lekarz i teolog Michael Sevedo opublikował podobne do Harvey'a nauki, ale w 1616 roku spłonął za herezję na stosie.

Dłuższe życie vs. anielskie orgie

Z prokuratorską nieufnością podszedł Kościół do wybawcy ludzkości angielskiego lekarza Edwarda Jennera. Nim w 1796 roku odkrył on skuteczną szczepionkę przeciwko ospie, umierało na nią co trzecie dziecko w Europie. Ale pobrana przez Jennera wakcyna z chorych na ospę krów budziła wstręt i sprzeciw wśród pospolitych katolików.

Jako pierwszy kraj obligatoryjne szczepienia w 1800 roku wprowadziła katolicka Bawaria. Mimo to wielu rodziców odrzucało je z powodów religijnych. Lekarz z Rattenbergu Alois Zangerle pisał w 1808 roku jak w Tyrolu „filozoficzno-medyczne argumenty nie przemawiają do ludu. Bo przynajmniej znaczna część tych nieokrzesańców wybiera dla swoich dzieci anielskie orgie, a nie dłuższe życie, dzięki któremu zyskaliby dla siebie wsparcie na starość". W katolickiej Hiszpanii druk ulotek informujących o szczepieniu został zabroniony.

W Austrii natomiast, gdzie katoliccy Habsburgowie ukrócili wpływy jezuitów, a Kościół podporządkowali świeckiej racji stanu, szczepienie przebiegało pod kuratelą państwa. Proboszczowie musieli nawet dzieciom podczas chrztu wręczać ulotkę z zaletami szczepienia.

Podobnie wyglądała sytuacja w opanowanej przez Napoleona Italii. Duchowni z ambony musieli ogłaszać terminy szczepień, a w dniu ich przeprowadzania uderzać w kościelne dzwony. „Księża wykorzystują całe swoje wpływy, by idiotów przekonać do szczepienia”, przechwalał się w zachowanym do dziś dokumencie urzędnik z Bolonii.

Wprawdzie Watykan nie sprzeciwił się szczepieniu, papież Pius VII powołał do życia centrum szczepień, a rzekomy ich zakaz papieża Leona XIII, kursujący dziś jako fake news po internecie, nigdy nie został potwierdzony, to antyszczepionkowy furor w XIX wieku formował się w pozostałej Europie od dołu – w kościołach lokalnych, w masach świeckich i wśród szeregowego duchowieństwa. Ingerencja człowieka w nakreślone przez Boga plany zbawienia równała się bluźnierstwu, skoro to Bóg od zawsze zarządzał epidemiami. Dlatego także w XIX wieku, zwłaszcza podczas licznych fal epidemii cholery, traktowano ją jako dopust boży. Stwórcę próbowano ubłagać procesjami, odpustami, przebłagalnymi mszami, uzyskując odwrotne do zamierzonych rezultaty, skoro w tłumie łatwiej było o zarażenie. Chwilowe wygaszanie ognisk pandemii czczono mszami dziękczynnymi. Monachijskie archiwum diecezjalne przechowuje w swoich zasobach kolorową litografię, która przedstawia mszę dziękczynną z października 1854 roku odprawioną w centrum miasta po ustaniu nawałnicy.

Wstrzemięźliwość lepsza niż leki

Odzwierciedlenie się tradycyjnej boskiej sankcji w chorobie uzyskało swoje potwierdzenie całkiem niedawno, podczas epidemii AIDS w latach 1980.

Stygmatyzacja zarażonych wpisywała się w tradycję Kościoła, który ofiary trądu, dżumy, czy cholery traktował w kategorii kary za ich własną niemoralną postawę.

Zalecana przez ONZ i WHO prewencja przez stosowanie prezerwatyw na kontynencie afrykańskim i południowoamerykańskim zbiegła się z kontrakcją Kościoła. Jako alternatywę dla prezerwatywy Watykan zalecał seksualną wstrzemięźliwość. W 1993 r.oku Jan Paweł II podczas afrykańskiej pielgrzymki uznał powstrzymanie się od seksu za jedyny środek do „uleczenia tragicznej rany AIDS”. Historyczna zmiana stanowiska nastąpiła dopiero w 2010 roku, kiedy Benedykt XVI w jednym z wywiadów wypowiedział się, że „w uzasadnionych przypadkach” prezerwatywy chronią przed zarażeniem.

To stanowisko ilustruje mini-wyłom w jednolitym froncie Kościoła przeciwko osiągnięciom współczesnej medycyny, zawiązanym bioetyczną klamrą.

Pod pręgierz trafiły bowiem antykoncepcja, badania prenatalne, klonowanie, zapłodnienie in vitro. Ostatni z watykańskich dokumentów z 2008 roku „Dignitas personae” Kongregacji Nauki Wiary, formułuje zakaz badań nad komórkami macierzystymi i ilustruje doktrynę Kościoła opartą na ochronie życia, od poczęcia do naturalnej śmierci.

To stanowisko sformułowane zostało w 1869 roku kiedy Pius IX wprowadził automatyczną ekskomunikę za dokonanie aborcji, stosunkowo więc niedawno, jeśli uwzględni się 2000-letnie dzieje Kościoła. Powołał się na nowe osiągnięcia biologii, które bazowały na obserwacjach pod mikroskopem, ale pozostał także pod wpływem popularnego maryjnego kultu dziewicy, skoro kilka lat wcześniej uchwalono dogmat o niepokalanym poczęciu Maryi. A ten wzorcowo korespondował z nowym wyobrażeniem o wniknięciu duszy do ciała w momencie zapłodnienia. We wcześniejszych wiekach Kościół hołdował przekonaniu, przejętemu z judaizmu, a potwierdzonemu autorytetem św. Augustyna, w którym dusza do męskiego embrionu wnika w 40., do żeńskiego w 80. dniu po zapłodnieniu.

Franciszek i Benedykt już zaszczepieni

W 2010 roku doszło do emblematycznego skrzyżowania szpady między światem medycyny a Watykanem. Ten ostatni skrytykował przyznanie nagrody noblowskiej za osiągnięcia w dziedzinie medycyny 85-letniemu Robertowi G. Edwardsowi z Wielkiej Brytanii, ojcu chrzestnemu sztucznego zapłodnienia. W swoim uzasadnieniu Instytut Karolińska w Sztokholmie przywołał wsparcie, jakie od uczonego uzyskały bezpłodne pary. Ich liczbę w ludzkiej populacji szacuje się na 10 procent. „Edwards nie rozwiązał problemu, tylko go przeskoczył”, odpowiedział w imieniu Watykanu monsignore Ignacio Carrascoe de Paula, prezydent Watykańskiej Akademii dla Życia.

Obecne stanowisko papieża Franciszka wobec szczepień w okresie pandemii koronawirusa zawiera m.in. nie tylko obowiązek szczepień dla urzędników w państwie watykańskim, ale i groźbę ich zwolnienia w przypadku odmowy przyjęcia ukłucia. Obydwaj papieże, Franciszek i emerytowany Benedykt XVI, przyjęli szczepienia, a Watykan zakupił 1200 dawek preparatu Pfizer/BioNTech i zaaplikował ją bezdomnym w Rzymie. Ale w konserwatywnym kościele amerykańskim episkopat wskazał na moralne wątpliwości w stosowaniu szczepionki Johnson & Johnson, przy opracowaniu której wykorzystano linię komórkową, której dał początek abortowany płód. Polski episkopat, a właściwie stojący na czele jego komisji bioetycznej bp Józef Wróbel, wysunął analogiczne zastrzeżenia wobec szczepionki AstryZeneki i J&J.

W ten sposób obydwa episkopaty znalazły się w klinczu z Watykanem, który wyraźnie zaznaczył, że w przypadku braku wyboru należy przyjąć każdy preparat, nawet jeśli budzi on moralne wątpliwości.

Za Franciszka, kontestowanego przez tradycjonalistów, lokalne kościoły okazują się bardziej papieskie od samego papieża.

Udostępnij:

Arkadiusz Andrzej Stempin

Historyk, politolog i watykanista, prof. w WSE KS. Tischnera w Krakowie i na Uniwersytecie we Freiburgu.

Komentarze